Wszystkie unie Europy

ROBERT I. FROST, historyk: W każdej unii rozdzielenie kompetencji władzy centralnej i lokalnej jest trudne. Unia Europejska staje dziś przed podobnymi problemami jak kiedyś Rzeczpospolita Obojga Narodów.

20.11.2018

Czyta się kilka minut

 / REBIS / MATERIAŁY PRASOWE
/ REBIS / MATERIAŁY PRASOWE

MICHAŁ SOWIŃSKI: Skąd u ­szkockiego historyka zainteresowanie dawną Polską?

ROBERT I. FROST: Nie chciałem pracować w sklepie meblowym ojca w Edynburgu. Po trzecim roku studiów zamarzyły mi się wakacje i zobaczyłem na uniwersytecie plakat szkoły letniej w Krakowie. Profesor, który opiniował mój wniosek, był ekspertem od XVI-wiecznej Hiszpanii i bardzo zachęcał mnie, abym zainteresował się Polską.

Jak się Panu podobała pierwsza wizyta?

Na szkole letniej w Krakowie bawiłem się świetnie. To był 1979 r., czasy schyłkowego Gierka. Zacząłem się uczyć polskiego i niedługo później, po skończeniu studiów, wróciłem do Krakowa na kurs językowy w Instytucie Badań Polonijnych. Mój polski był wtedy na poziomie „poproszę piwo”, ale szybko nadrabiałem. Potem wróciłem do Londynu, gdzie zacząłem badania pod kierownictwem prof. Normana Daviesa, aby w 1981 r. znów na rok trafić do Polski.

Szkot zajmujący się Rzecząpospolitą szlachecką w czasie stanu wojennego?

Zaskakujące, ale nie napotkałem na żadne problemy, przynajmniej w zakresie badań. Natomiast warunki życia codziennego były... ciekawe. Miałem swobodny dostęp do materiałów, gdyż zajmowałem się odległą przeszłością. Zresztą wydaje mi się, że polscy historycy w tamtych czasach lepiej zachowali etos naszego fachu niż gdziekolwiek indziej w bloku wschodnim. Mimo ograniczonego dostępu do literatury zachodniej, poziom ich prac był wysoki – biorąc pod uwagę warunki, w których musieli pracować.

Historia unii polsko-litewskiej ma dla Brytyjczyków jakieś znaczenie?

Nieszczególnie. Sam zacząłem od doktoratu o potopie szwedzkim i rządach Jana Kazimierza. Ale zawsze interesowałem się uniami. Sam jestem obywatelem jednej z nich, a w 1979 r. po raz pierwszy brałem udział w referendum dotyczącym szkockiego parlamentu. Czytając prace o Rzeczypospolitej Obojga Narodów uświadomiłem sobie, że zarówno Polacy, jak i Litwini piszą o niej wyłącznie ze swojej dzisiejszej narodowej perspektywy. Dlatego gdy w latach 90. redaktor wydawnictwa Oxford University Press zaproponował, abym napisał historię nowożytnej Polski, odmówiłem. Rzeczpospolita była unią i z tej perspektywy należy o niej pisać.

W swojej książce pisze Pan o niej bardzo pochlebnie.

Unia polsko-litewska była nie tylko niezwykle ciekawym, ale też bardzo udanym projektem. Nigdy się nie rozpadła, zakończyły ją dopiero rozbiory. Nie było żadnego referendum ani litexitu. Akt unii lubelskiej z 1569 r. był genialny: łączył dwa państwa w jedną Rzeczpospolitą, prawdziwą wspólnotę obywatelską. Ten system oczywiście nie był demokratyczny, tylko konsensualny, na bazie samorządu. Niemniej Litwini i Rusini od połowy XVI w. mieli swoje sejmiki i sądy elekcyjne. Natomiast system ten na ziemiach wschodnich stworzył katolicką elitę mówiącą po polsku. Historycy na Litwie mówią dziś o polonizacji, z czym się nie do końca zgadzam. Bo co by to miało oznaczać? Dominację języka polskiego? Mówię po angielsku, choć nie jestem Anglikiem. Ale w XIX w. coraz trudniej było zachować podwójną tożsamość.

Pisarka Kristina Sabaliauskaitė – Litwinka polskiego pochodzenia, autorka powieści o ­Rzeczypospolitej w XVII i XVIII w. – mówiła, że na Litwie okres unii traktowany jest jako czas upadku. Chętniej mówi się o Litwie pogańskiej albo XIX-wiecznej.

Historycy na Litwie coraz częściej przyznają jednak, że okres Rzeczypospolitej był dla ich państwa ważny. Śmiem nawet twierdzić, że bez unii lubelskiej nie zaistniałaby nowoczesna Litwa. Pod koniec XIV w. wybór był jasny. Wszyscy starsi synowie Olgierda byli prawosławni i mówili po rusku – to był język pisany, więc coraz chętniej stosowany wśród ówczesnych litewskich elit. Dymitr Doński, wielki książę moskiewski, namawiał Jagiełłę na prawosławie. Ale ten zdawał sobie sprawę, że w dłuższej perspektywie to będzie koniec Litwy. Unia z Polską [zawarta w 1385 r. w Krewie, początkowo jako unia personalna obu państw – red.] była jedyną drogą.

Unia z Koroną pomogła uratować ­litewskość?

Dokładnie tak, bo Rzeczpospolita nie była imperium, jak twierdzą niektórzy, ale, powtórzę, systemem konsensualnym. Litwini dobrowolnie podpisali wszystkie unijne dokumenty, a sam akt unii był w dużej mierze zwycięstwem litewskiej koncepcji, w której oba państwa formalnie i prawnie pozostawały odrębne. Litwa nigdy nie stała się częścią Polski. Często mówi się o aneksji Ukrainy przez Zygmunta Augusta w efekcie unii lubelskiej, ale z tym też się nie zgadzam, bo Podlasie i województwa ukraińskie dobrowolnie podpisały swoje własne traktaty unijne z Polską. Zarówno Litwini, jak i Rusini chcieli być w unii z Polską.

Czemu nie powstała zatem Rzecz­pospolita Trojga Narodów?

Religia okazała się dużą przeszkodą. Kościół w Polsce do pewnego momentu był tolerancyjny, ale wraz z kontrreformacją wiele się zmieniło. Unia brzeska z 1596 r., mająca połączyć katolicyzm z prawosławiem, była świetnym pomysłem, ale spóźnionym. Dążyli do niej już Jagiełło i Witold – gdyby faktycznie została zatwierdzona w czasie soboru we Florencji w połowie XV w., historia tej części świata potoczyłaby się zupełnie inaczej.

A gdyby w późnym średniowieczu Korona Polska zrezygnowała w ogóle z ekspansji na wschód? Może bylibyśmy w korzystniejszym układzie geopolitycznym?

Ciekawsze wydaje mi się pytanie, co by było, gdyby Rzeczpospolita nie upadła i przetrwała do XIX w. Może wtedy nie doszłoby do największych tragedii wieku XX? Zresztą: jeśli nie na wschód, to gdzie? Po wojnach z zakonem krzyżackim zachodnia granica Polski była najstabilniejsza w całej ówczesnej Europie. Walka z Niemcami nie miała sensu. Dla szlachty w XVI w. było tylko ważne, by Niemiec nie został królem.

Czego się bali?

Zdominowania przez kulturę niemiecką. Prawo niemieckie obowiązywało w miastach i w Prusach Królewskich. Widzieli też postępującą germanizację w Czechach i na Węgrzech.

Czy ten model samorządności niecentralnej, który w Polsce nazywamy demokracją szlachecką, był w skali Europy na tyle unikalny, jak lubimy sobie wyobrażać?

Zdecydowanie był wyjątkowy. Współczesna Unia Europejska staje dziś przed podobnymi problemami jak wtedy Rzeczpospolita. W każdej unii rozstrzygnięcie, co powinno zależeć od centrum, a co ma być załatwiane na szczeblu lokalnym, jest trudne. Np. zwolennicy brexitu nie rozumieją systemu federacyjnego, uważają go za kontrolę sprawowaną z centrum. Być może dlatego, że angielski system był scentralizowany już od XI w., od czasów Wilhelma Zdobywcy.

Jest więcej podobieństw między tymi dwiema uniami?

W Radzie Unii Europejskiej też funkcjonuje zasada liberum veto. To nie był taki zły pomysł, jak się często sądzi. Istniała w Rzeczypospolitej pokusa, by wprowadzić głosowanie większościowe, ale Litwini się sprzeciwiali, bojąc się polskiej dominacji. Jednomyślność bywa źle rozumiana – jej brak to przecież zaproszenie do długiej rozmowy. Proces docierania się przez dyskusję jest niezbędny. Tak funkcjonuje Unia Europejska. A brexit uważam za szaleństwo.

Zaczęło się też niestety mówić o ­polexicie...

Akurat Polacy powinni znać się na uniach: ta polsko-litewska była jedną z najdłuższych w historii i z punktu widzenia jej obywateli naprawdę udaną. Historycy w Polsce mówią o trójkącie król-szlachta-magnateria. Tymczasem w rzeczywistości istniały różne frakcje. Szlachta zasadniczo popierała króla, gdyż ten chronił ją przed magnatami. Królowie zaś byli silniejsi, niż się pisze w podręcznikach. Do połowy XVII w. Rzeczpospolita funkcjonowała sprawnie. Tymczasem często jest niesłusznie oceniana z perspektywy późniejszych rozbiorów.

Spór o rozbiory jest w Polsce wciąż tematem dyskusji.

Ludzie żyjący w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie wiedzieli, że nastąpią rozbiory. Oni widzieli sprawne państwo, w którym oczywiście nie wszystko funkcjonowało idealnie. Ale kryzys jest w demokratycznym czy konsensualnym państwie elementem stałym. W XVIII w. Rzeczpospolita już nie funkcjonowała dobrze, ale pod koniec jej istnienia nastąpiły wielkie reformy. Paradoksalnie, bez nich prawdopodobnie nie doszłoby do rozbiorów. Prusom zależało, by Rzeczpospolita nie urosła w siłę. Majowa konstytucja z 1791 r. niebezpiecznie przypominała rewolucję francuską, dlatego trzeba było ją zadusić w zarodku.

W przedmowie do polskiego wydania Pana książki znalazłem cytat: „Historia to nie to, co myślałeś, ale to, co z niej pamiętasz”. Co Polacy pamiętają ze swej historii?

Głównie bohaterów i wielkie bitwy, jak Wiedeń czy Chocim. Nie zapominają też o zdrajcach, np. Januszu i Bogusławie Radziwiłłach, choć tu wiele pomógł Sienkiewicz. Każdy naród tworzy podobne legendy o przeszłości.

A o czym zapomnieli?

O licznych dobrych stronach Rzeczypospolitej szlacheckiej. Bo skoro nastąpiły rozbiory, to uznano, że wcześniej był tylko chaos. A to nieprawda. Zapominają niestety też o wielu ciemniejszych stronach tamtego państwa, np. sposobie traktowania chłopów czy rosnącej nietolerancji religijnej wynikającej z kontrreformacji. Protestanci i prawosławni stali się obywatelami drugiej kategorii. Dlaczego Bohdan Chmielnicki się zbuntował? Bo sądził, że jako prawosławny nie może liczyć na sprawiedliwy proces w sądzie, gdzie wszyscy sędziowie byli rzymskimi katolikami. Prawosławni szlachcice na Ukrainie byli stopniowo wykluczani ze wspólnoty obywatelskiej. Samorząd także może mieć swoją mroczną stronę. ©℗

ROBERT I. FROST (ur. 1960) jest Szkotem. Ukończył Uniwersytet w St Andrews, doktorat obronił na UJ. Kieruje katedrą historii na Uniwersytecie w Aberdeen. Bada nowożytną historię Europy Wschodniej i Północnej, a także dzieje Rzeczypospolitej szlacheckiej. Niedawno nakładem Rebisu ukazał się po polsku pierwszy tom jego monografii „Oksfordzka historia unii polsko-litewskiej”, w której opisuje losy Polski i Litwy od unii w Krewie w 1385 r. do unii lubelskiej w 1569 r.

Czytaj także: KRISTINA SABALIAUSKAITĖ: Przypominam, że Rzeczpospolita składała się z obojga narodów. My, Litwini z Wielkiego Księstwa, pochodziliśmy od Rzymian, a wy, Polacy – od Sarmatów. Zabolało?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2018