Wszyscy byliśmy więźniami

Jego rodacy niechętnie wracają wspomnieniami do czasów komunizmu. Adem jest wyjątkiem, choć spędził prawie 20 lat w Spaç, najcięższym obozie pracy.

30.05.2016

Czyta się kilka minut

Wieś Spaç w górach północnej Albanii, budynki obozu pracy, 2016 r. / Fot. Magdalena Chodownik
Wieś Spaç w górach północnej Albanii, budynki obozu pracy, 2016 r. / Fot. Magdalena Chodownik

Towarzysz Hodża cenił towarzysza Stalina. Gdy w 1953 r. sowiecki dyktator zmarł, Hodża ogłosił żałobę narodową i kazał rodakom zebrać się na największym placu w stołecznej Tiranie, by demonstrować lament.

Wódz komunistycznej Albanii cenił też stalinowskie metody represji. „My, albańscy komuniści, z powodzeniem stosujemy w praktyce nauki Stalina” – mawiał. I choć niedługo po 1953 r. relacje między Tiraną i Moskwą zostały zerwane, albański reżim jeszcze przez długie lata powielał stalinowskie wzory. „Wrogów narodu” skazywano na śmierć, więzienia lub obozy pracy. Szacuje się, że jeden na stu Albańczyków został poddany komunistycznej „reedukacji”.

Adem zostaje spiskowcem

Był poranek, gdy pod ciężkimi drewnianymi drzwiami domu Adema stanęli ludzie w mundurach. Oznajmili: „Działasz przeciw partii!”. Był rok 1972, strach przed aresztowaniem, popełnieniem błędu, donosem był codziennością każdego Albańczyka. Ale każdy miał też nadzieję, że partia i bezpieka skierują wzrok na kogoś innego. Niestety, tego ranka to Adem musiał wraz z policją opuścić dom. Nie wiedział, dokąd jedzie i kiedy wróci.

Jechał na swój proces. – To była standardowa procedura dla każdego – wspomina. – Na miejscu czekało dwóch świadków, którzy zeznawali przeciw mnie. Dwóch starczyło, aby oskarżenie było niepodważalne. Sędzia był tylko po to, by ich wysłuchać. Ich. Nie miałem możliwości obrony. Po rozprawie od razu zawieźli mnie do więzienia.

Został uznany winnym zamiaru ucieczki do Jugosławii, czego nigdy nie planował. Świadków oskarżenia znał jedynie z widzenia, choć na procesie usłyszał, że rozmawiał z nimi, i to nie raz.

Nie zaprzeczał. Przyznał się do zarzucanych mu „myślozbrodni”, licząc na łagodniejszy wyrok. Dostał 20 lat, które miał spędzić w Spaç – najcięższym z obozów pracy przymusowej, inspirowanym sowieckim gułagiem.

Dla Envera Hodży to Jugosławia, lawirująca między Moskwą a Zachodem, była głównym wrogiem (wtedy mawiano: „jugosłowiański rewizjonizm”). Hodża twierdził, że Tito tylko czeka, by Albania stała się kolejną republiką Jugosławii. Albańczyków, którzy chcieli wyjechać, uznawano za sprzymierzeńców wroga i konspiratorów.

Adem miał też inne wady, które sprawiły, że partia zdecydowała się posłać go za kraty. Pierwszą była przeszłość ojca, oficera z czasów albańskiej monarchii. Komuniści usuwali z życia społecznego wszystkich, którzy byli kiedyś związani z monarchą. Ponieważ ojciec Adema uciekł z kraju, ratując życie, konsekwencje miał ponieść syn. Drugą wadą Adema było posiadanie dużej rodziny: one wydawały się partii niebezpieczne, bo w dużych skupiskach ludzi ufających sobie większe miało być ryzyko buntu. Członków licznych rodzin przesiedlano lub zamykano.

Albański gułag

Szosa do Spaç – górskiej wioski, od której obóz przyjął nazwę – jest wąska i kręta. Nie ma możliwości manewru, nie można zawrócić. „Z jednej strony wznosiły się góry, z drugiej otwierała się (...) przepaść, na dnie której płynęła pomarańczowa woda, cuchnąca zgniłymi jajkami” – pisała Ornela Vorpsi w swojej książce „Kraj, gdzie nigdy się nie umiera”. Dzikie i głębokie przepaście powstrzymywały przed ucieczką.

Wysoko, na zboczach góry, znajdował się kompleks budynków obklejonych tablicami z komunistycznymi sloganami i słowami towarzysza Hodży. Stały tu baraki dla więźniów z klitkami do spania, stołówka, kilka punktów kontrolnych i bloki mieszkalne dla pracowników obozu – strażników i techników. Obok były wejścia do kopalń pirytu i miedzi, w których pracowali skazańcy.

Spaç był najokrutniejszym z obozów. Utworzono go w 1968 r. i przez kolejne lata wysłano do niego tysiące „wrogów” skazywanych w ramach „reedukacji” na morderczą pracę. Rocznie przebywało w nim od tysiąca do 4 tys. osób, mężczyzn i kobiet.

Ani się położyć

Praca w Spaç trwała na okrągło. Co osiem godzin kolejne grupy więźniów wchodziły do kopalń i własnymi rękoma wydobywały rudy. Brak zabezpieczeń i odpowiednich narzędzi były przyczyną licznych wypadków. Ale „wrogowie” nie zasługiwali na udogodnienia i póki stan fizyczny tego nie wykluczał, musieli pracować bez względu na zmęczenie czy temperatury (upalne lata i srogie zimy). Pomoc medyczna należała do przywilejów, których „reedukacja” nie przewidywała. Zapełniane kosze – noszono w nich rudę – każdego dnia były skrupulatnie rozliczane. Każdy miał normę, którą musiał wyrobić.

– Pracowaliśmy na trzy zmiany. Każdy z nas codziennie słyszał, ile ma wydobyć. Jeśli się nie udało, czekała nas kara. Jeśli się udało, następnego dnia zwiększali normy. Ale za każdy dzień pracy, w którym udało nam się wydobyć więcej, niż założono, zmniejszano nam wyrok o jeden dzień. Zyskiwaliśmy dzień wolności! – tłumaczy Adem.

On miał spędzić w Spaç dokładnie 7305 dni.

Po pracy więźniowie wracali do budynku mieszkalnego – nieogrzewanego, zatłoczonego. – Wielu z nas mieszkało w tak małych celach, że nie było miejsca do spania. Ani się położyć, ani ruszyć – wspomina Adem. Notoryczny brak snu i odpoczynku to tortura. Skąpe racje żywieniowe nie dostarczały organizmom dość energii. – Rzucali im kromkę chleba, a potem gonili do pracy – opowiada Qerim, były pracownik obozu.

Kraj szpiegów

Partia nienawidziła zdrajców, ale nagradzała tych, którzy zdrajców wydawali. W Albanii mówiono, że „na 10 osób jest 11 szpiegów”. Podsłuchiwanie i donosicielstwo zmuszało do nieustannej czujności. Nie omijało to także więzień. – Gdy jeden z więźniów usłyszał, że drugi skarży się na partię, zaraz informował strażników. Każdy taki donos był szansą na złagodzenie wyroku. Trzeba więc było być uważnym, aby nie pogorszyć swojej sytuacji – tłumaczy Adem.

Kary wymierzali strażnicy. – Bili tych, których przyłapano na niepoprawnych politycznie wypowiedziach lub lenistwie. Wyznaczono nawet osobne miejsce, nazywane „pomieszczeniem izolacji”, gdzie torturowano więźniów – wspomina Adem. – Kobiet też nie oszczędzano. Bito je, gwałcono, a gdy zachodziły w ciążę, zmuszano do aborcji.

21 maja 1973 r. skazańcom udało się zorganizować bunt, opanowali obóz. Zawisła nad nim albańska flaga bez komunistycznej gwiazdy. Skandowali „Wolność albo śmierć!” i „Koniec z komunizmem!”. Ale władze sprowadziły posiłki, które stłumiły bunt już po dwóch dniach. Spaç wrócił do dawnego funkcjonowania, liderów strajku stracono.

Na wolności

Pod rządami Hodży Albania była jednym z najbardziej izolowanych krajów świata. Z upływem czasu dyktator popadał w coraz to większe paranoje, nasilał terror. Ogrodził kraj podpiętymi do prądu zasiekami, zakazał wyjazdów zagranicznych i kontaktów z obcokrajowcami. Na jego rozkaz zbudowano 750 tys. bunkrów, aby w przypadku agresji cały kraj mógł zapaść się pod ziemię i bronić. Regularnie prowadzono czystki także w partii. Propagandowa telewizja utrzymywała, że wkoło czyha zły zachodni imperializm, spiskująca przeciw Albanii „klika Tito” i – jak mawiał Hodża – „śmiecie rewizjonistyczne, którzy krytykują nieśmiertelne nauki Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina”.

– Wszyscy byliśmy więźniami – mówi Adem.

Hodża zmarł w 1985 r., ale dopiero gdy w 1989 r. w Europie Środkowej komunizm zaczął upadać, Albańczycy zrozumieli, że zmiany są możliwe. Zaczęły się strajki. Presja na rządzących doprowadziła w grudniu 1990 r. do zalegalizowania innych – poza Partią Pracy – ugrupowań politycznych. Wkrótce, 31 marca 1991 r., odbyły się pierwsze od 1923 r. wybory wielopartyjne. Ale dopiero 2 lipca 1991 r. prezydent Ramiz Alia ogłosił amnestię – i dopiero wtedy zaczęto zwalniać więźniów, którzy odsiadywali wyroki za rzekome szpiegostwo, sabotaż, dywersję itd. To skróciło wyrok Adema o 9 miesięcy.

Ułuda sprawiedliwości

Wielu zwolnionych nie miało jednak do czego wracać, ich domy czy ziemię wcześniej skonfiskowano. Tak zaczęła się walka o rekompensaty. Według wprowadzonego prawa amnestyjnego byli więźniowie mieli otrzymać od rządu określoną sumę za każdy dzień spędzony w więzieniu lub obozie. Do dziś niektórym wypłacono je tylko częściowo, inni pieniędzy nie dostali wcale. Niespełnione obietnice wywołały falę manifestacji; w 2012 r. dwie osoby podpaliły się w ramach protestu.

Dziś sytuacja w Albanii pozostaje trudna. Ludzie ciągle masowo emigrują za pracą – głównie do USA i krajów Unii. Wielu z tych, co zostali, żyje dzięki przysyłanym z zagranicy pieniądzom. Wielu dołączało się niedawno do „szlaku bałkańskiego”, którym do Unii zmierzali uchodźcy i imigranci z Bliskiego Wschodu i Afryki. Albańczycy i albańscy Kosowarzy byli drugą największą grupą, która wystąpiła w Niemczech o azyl.

Do dziś nie przeprowadzono też lustracji i nie rozliczono zbrodni, jakich na swym narodzie dokonał reżim Hodży. W 25. rocznicę tirańskich strajków zorganizowano kolejne protesty. Niezadowoleni z obecnych rządów demonstranci zniszczyli bunkier – symbol dawnego systemu.

Musieli nas bić

Dziś w kopalni w Spaç pracują robotnicy najęci przez zagraniczne firmy, mają nowoczesne maszyny. Dawny obóz to ruina, którą porastają chwastami i cierniste krzaki. Po szyldach z mądrościami Hodży zostały samotne litery. Albański gułag popada w zapomnienie, a sami Albańczycy coraz mniej chętnie wracają wspomnieniami do tamtych czasów.

– Byli tacy, którzy na własną rękę szukali zemsty. Starali się odnaleźć zabójców ich bliskich – mówi Adem. – Ja po wyjściu z obozu nigdy nie spotkałem strażników. Podejrzewam, że wyjechali z kraju. Ale rozumiem, że oni też nie mieli wyjścia, że musieli nas bić, bo jeśli nie wypełnialiby swoich obowiązków, ktoś by doniósł i ich też by skazano.

Po powrocie do domu spotkał świadków, którzy zeznawali przeciw niemu. Usłyszał od nich: „Przepraszamy, możesz nam zrobić, co chcesz, ale zmuszono nas do zeznań. Nic nie mogliśmy zrobić”.

Adem nie zrobił nic.

Niedawno 95-letnia wdowa po Hodży powiedziała, że jej mąż w głębi duszy był wrażliwym człowiekiem, ale przyszło mu podejmować decyzje, które były „obowiązkiem człowieka państwa”. „To racja stanu, której rozum może nie zrozumieć” – dodała. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2016