Mikrokosmos w zawieszeniu

Albania jest rozdarta między przeszłością i przyszłością. Kraj wciąż zmaga się ze skutkami komunizmu, a jednocześnie chciałby być członkiem zachodniego świata.

12.02.2018

Czyta się kilka minut

Na piramidzie Envera Hodży w Tiranie, grudzień 2017 r. / OLEKSANDR RUPETA / NUR PHOTO / AFP / EAST NEWS
Na piramidzie Envera Hodży w Tiranie, grudzień 2017 r. / OLEKSANDR RUPETA / NUR PHOTO / AFP / EAST NEWS

Blloku, w czasach komunizmu zamknięta dzielnica, zajmowana przez komunistycznych notabli partyjnych i niedostępna dla zwykłych obywateli, to dziś rozrywkowe centrum Tirany. Pełno tu ekskluzywnych restauracji, klubów, drogich sklepów i eleganckich hoteli. ­­­­­­­

Pośrodku Blloku, na skrzyżowaniu ulic imienia Ibrahima Rugovy (przywódcy Albańczyków z Kosowa) i Ismaila Qemalego (pierwszego premiera niepodległej Albanii) stoi willa Envera Hodży. Ten komunistyczny dyktator rządził Albanią twardą ręką przez ponad 40 lat, czego skutkiem była ruina kraju i cierpienie mieszkańców. Dziś rezydencja Hodży wygląda na opuszczoną. Popękane tynki, okna zasłonięte roletami, zapuszczony ogród i brama zamknięta łańcuchem. A naprzeciw – bar Kentucky Fried Chicken.

Jest w tym coś symbolicznego. Wypełniona ludźmi restauracja, jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Ameryki, w sąsiedztwie siedziby czerwonego dyktatora. Ten kontrast dobrze obrazuje dzisiejszą Albanię: kraj rozdarty między przeszłością a przyszłością.

Bunkier dla każdej rodziny

Kilkaset metrów dalej stoi, a raczej straszy piramida Hodży. Betonowo-szklana konstrukcja miała być grobowcem dyktatora, zbudowanym na wzór mauzoleum Lenina w Moskwie. Tak się nie stało. Szczątki Hodży spoczywają na miejskim cmentarzu Sharii, a opuszczona piramida niszczeje w centrum stolicy. Od lat toczy się dyskusja o jej losach. Zostawić, rozebrać? A jeśli, to czym zastąpić? Brakuje pomysłu na jej zagospodarowanie. Lata lecą, rządy się zmieniają, a piramida stoi.

Zresztą jak wiele pozostałości po komunizmie na terenie całego kraju. Najbardziej widoczne są słynne i wszechobecne bunkry. W miastach, na wsiach, przy drogach, na plażach, nawet na trudno dostępnych górskich szczytach – tworzą opowieść o klęsce szaleństwa.

Niewielki betonowy schron w kształcie grzyba miał mieścić dwie, trzy osoby i karabin maszynowy. Każdy miał numer, do którego była przypisana dana rodzina. – Planowano zbudować 207 tys. bunkrów. Ostatecznie w latach 1975-83 powstało 168 tys. Razem z większymi centrami dowodzenia i stanowiskami artylerii jest ich ponad 173 tys. Mniej więcej jeden na jedenastu mieszkańców – wylicza Adela, przewodniczka w muzeum Bunk Art.

Nie opłaca się ich dziś burzyć. Koszt takiego przedsięwzięcia byłby ogromny. „Niezniszczalne” bunkry na stałe wpisały się w pejzaż kraju, przypominając o paranoicznej wyobraźni Envera Hodży, wedle której miały one obronić Albanię przed inwazją wrogich sił. Kto i dlaczego miałby najechać Albanię? Trudno powiedzieć.

Skoro nie da się ich zburzyć, trzeba je jakoś zagospodarować. Do tego zachęca akcja „Concrete Mushrooms”. Przykładowo w Durrës w większym schronie mieści się restauracja Bunkeri, w Gjiorokastrze w bunkrze urządzono kawiarnię.

Żelazny uścisk Envera

Skutki komunizmu widać tu na każdym kroku. Nie tylko te wizualne. Wszystko, czym jest dzisiejsza Albania, ma związek, pośredni lub bezpośredni, z latami reżimu komunistycznego. Każda opowieść Albańczyka na temat własnego kraju zaczyna się od nawiązania do komunizmu, gdyż komunizm w wydaniu albańskim był jednym z najbardziej opresyjnych systemów na świecie.

Enver Hodża, w czasie II wojny światowej przywódca komunistycznej partyzantki, która wyzwoliła Albanię spod niemieckiej okupacji, w pierwszych latach rządów zbratał się z Jugosławią. Potem w 1948 r. obrał kurs na Moskwę, aby na początku lat 60. XX w. zawiązać sojusz z Chinami. W końcu w 1978 r. pokłócił się z całym światem. Uznał że głosi jedyną w świecie czystą ideę komunizmu, po czym odizolował kraj. Ówczesną Albanię można porównać do dzisiejszej Korei Północnej (choć ta przynajmniej ma kontakty z Chinami).

Cały okres rządów „Żelaznego Envera” charakteryzuje podporządkowywanie wszystkich dziedzin życia publicznego władzy partii i tworzenie systemu totalitarnego. Rządy Hodży opierały się na bezwzględnym terrorze wobec wszystkiego, co niekomunistyczne. Konsekwentnie przeprowadzał czystki potencjalnych i wydumanych przeciwników. Mordował ich lub zamykał w obozach pracy. Ówczesny kodeks karny przewidywał karę śmierci za 33 przestępstwa, w tym za „agitację polityczną” i „propagandę religijną”. W Albanii nigdy nie powstała zorganizowana opozycja, którą można by porównać do tej działającej np. w Polsce.

Militaryzacja kraju doprowadziła do dewastacji rolnictwa i zepchnęła społeczeństwo na skraj ubóstwa. W kraju wprowadzono najbardziej absurdalne prawa. Zakazano posiadania prywatnych aut, zabroniono też nauki języków obcych. W 1967 r. dekretem partii uznano Albanię za „pierwsze w świecie państwo ateistyczne”. Rozwiązano wszystkie Kościoły i organizacje wyznaniowe, ośrodki kultu przekształcono w muzea, kina, teatry, magazyny. Święta religijne zniesiono, księgi niszczono, duchownych poddano „reedukacji”.

Albania pozostała państwem ateistycznym do końca komunizmu. Ma to dziś zaskakujące skutki.

Wzór tolerancji

W centrum Szkodry, największego miasta na północy kraju, stoją meczet Ebu Bekër, cerkiew prawosławna i kościół franciszkanów. Wszystkie trzy świątynie dzieli odległość rzutu kamieniem. Ale kamieniami nikt nie rzuca. Albania to czarny sen wszelkiej maści nacjonalistów. Kraj, gdzie wszystkie religie żyją obok siebie w pokoju i szacunku.

Oficjalne statystyki pozostają nieprecyzyjne. Według spisu ludności z 2011 r. – 58 proc. mieszkańców Albanii zadeklarowało, że wyznaje islam. Badania Pew Research Center mówią nawet o 80 proc., zaś dane Instytutu Gallupa wskazują na 43 proc. muzułmanów. Z pewnością jest to dominująca grupa religijna, choć tak naprawdę nie wiadomo, jak dokładnie przedstawia się dziś struktura wyznaniowa. Umownie przyjęty podział to 70 proc. muzułmanów, 20 proc. protestantów i 10 proc. katolików.

– Nie należy przykładać zbyt dużej wagi do jakichkolwiek statystyk – tłumaczy mi Fabiola Laço, szefowa organizacji Today for the Future. – Wszystkie są nieprecyzyjne. Dużo Albańczyków, zwłaszcza młodych, mimo oficjalnej przynależności do danej religii w rzeczywistości nie praktykuje.

Potwierdza to Joni, 30-letni student politechniki: – Religia to u nas sprawa prywatna. Mam znajomych katolików, muzułmanów i prawosławnych. Jedni praktykują, drudzy nie. Nie ma to znaczenia, wszyscy jesteśmy Albańczykami. To najważniejsze.

Wielu Albańczyków – zwłaszcza pokolenia dorastające w czasach reżimu – nigdy nie było nauczanych religii, przez co dziś pozostają obojętni na kwestię wiary. Powstaje zatem pytanie, czy panująca w kraju tolerancja religijna jest skutkiem dawnych represji, jakim poddawano wszelkie religie, czy powszechnej obojętności wobec religii? Innymi słowy – czy respektujemy wiarę innych dlatego, że jeszcze niedawno nikt z nas nie mógł praktykować swojej religii, czy może dlatego, że jest nam wszystko jedno?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ale jedno jest pewne: religia powinna łączyć, a nie dzielić – i w Albanii zdecydowanie łączy. Tolerancji od Albańczyków mogłaby uczyć się reszta Europy.

Świat równoległy

Położone nad Adriatykiem Durrës to drugie największe miasto w kraju. Przez przewodniki turystyczne nazywane jest rozkwitającym kurortem nieodległej stolicy.

Ale „albańskie Miami” ma dwa oblicza. Zaledwie 15 minut pieszej wędrówki od rozkwitającego centrum zaczynają się przedmieścia. Mieszka tu 60 tys. ludzi, czyli blisko jedna trzecia mieszkańców miasta. To imigranci, głównie z górzystych terenów z północy i południa kraju, którzy zaczęli tu przybywać masowo na początku lat 90. XX w.

Wcześniej jakiekolwiek migracje wewnątrz kraju (jak i na zewnątrz) były zakazane, a wszelkie ich próby surowo karane. Dopiero rozpad systemu pozwolił ludziom pochodzącym z biednych i zacofanych górskich regionów na północy i południu szukać poprawy bytu na lepiej rozwiniętym wybrzeżu i w Tiranie.

Całe rodziny osiedlały się więc tutaj, w szczerym polu, na obrzeżach Durrës. Domy budowano za pomocą najprostszych środków i najtańszych materiałów. – Nie ma tu bieżącej wody, nie ma szpitala, a polne drogi toną w śmieciach – wylicza Viola, koordynatorka działającego tu Community Development Center organizacji Today for the Future. – Prąd dostarczają samodzielnie wykonane i niezabezpieczone generatory. W okolicy funkcjonuje jedna szkoła, a transport publiczny wprowadzono dopiero dwa lata temu.

To miejsce bardzo różni się od zabudowanego hotelami i restauracjami centrum. Migranci, bez wykształcenia i wsparcia ze strony państwa, mają ogromne problemy ze znalezieniem pracy i integracją z lokalną społecznością. Tkwią tu jak w pułapce. Ale jednocześnie zgodnie podkreślają, że tu mają większe szanse przeżycia niż tam, skąd przybyli.

Nie jest to tylko domena Durrës. Tak samo wygląda Tirana, która rozrasta się w nieregulowanym tempie, bez planu i ładu. Po reformie administracyjnej z 2015 r., kiedy w obręb Tirany włączono okoliczne gminy, miasto liczy ponad milion mieszkańców. Oznacza to, że mieszka tu ok. 40 proc. populacji kraju. Metropolia nie jest w stanie zapewnić pracy, edukacji i podstawowych usług takiej masie ludzi.

W ten sposób na obrzeżach obu miast, Tirany i Durrës, tworzą się slumsy, choć nikt tutaj tego słowa nie używa. – Wolimy udawać, że ta nowa część miasta nie istnieje. W myśl zasady, że jak nie zauważamy problemu, to go nie ma – mówi Kejt Dhrami, urbanistka na prywatnym uniwersytecie w Tiranie.

Co wspólne, to nie moje

Kilkadziesiąt lat komunizmu mocno wpłynęło też na mentalność społeczeństwa – i zabiło w nim odpowiedzialność za sferę publiczną.

Oczywiście, nie można całej winy za obecne problemy Albanii zrzucać na karb systemu, którego upadek nastąpił blisko 30 lat temu. Nie bez przyczyny jednak jeden z najsłynniejszych albańskich pisarzy Ismail Kadare napisał: „Komunizm w Albanii przeminął, ale nie przeminął jego kurz i zaduch. Jaja węży wciąż są tu i tam. (...) Są wszędzie: w partiach prawicowych i w partiach lewicowych, w wielkich i małych. Historyczna ochrona upadłej dyktatury”.

Paradoks albańskiej transformacji polega na tym, że mimo ostrej (i budzącej spory) ustawy lustracyjnej wielu byłych działaczy komunistycznych do dziś działa w polityce. Partia Demokratyczna i Partia Socjalistyczna – dwie największe siły w obecnym parlamencie – wywodzą się z komunistycznej Albańskiej Partii Pracy.

Pierwsza została w dużej mierze stworzona przez działaczy komunistycznych, którzy w czasie transformacji dostrzegli szansę na zrobienie kariery. Jej liderem przez wiele lat był Sali Berisha. Ten były lekarz Hodży i bliski współpracownik jego następcy Ramiza Alii, zaszedł wysoko – był prezydentem Albanii w latach 1992-97 i premierem w latach 2005-13. Z kolei Partia Socjalistyczna jest bezpośrednią kontynuatorką Albańskiej Partii Pracy. Rządziła w latach 1997–2005, a potem od 2013 r. W lipcu 2017 r. z ogromną przewagą wygrała wybory, a Edi Rama pozostał premierem na kolejną kadencję.

Nadal zatem o władzę walczą ci sami ludzie, którzy niegdyś razem tworzyli system komunistyczny – bądź namaszczeni przez nich następcy. Po upadku komunizmu nie nastąpiła wymiana elity politycznej i nie wytworzył się etos odpowiedzialności za państwo. Politycy traktują je jak własny folwark, czego skutkami są wszechobecna korupcja i nadużycia.

Polityka jest tu tylko wierzchołkiem góry lodowej – odbiciem społeczeństwa, w którym panuje kult własności prywatnej. Z codziennej obserwacji: Albańczycy przykładają ogromną wagę do rzeczy materialnych i tego, jak są postrzegani przez innych. Stąd na ulicach pełno wypolerowanych i błyszczących aut, a domy i mieszkania od progu lśnią czystością.

Wystarczy jednak wyjść na ulicę, czy przejść się po parku, by utonąć w stertach śmieci. To jedna z największych plag kraju. Nie istnieje poczucie odpowiedzialności za przestrzeń wspólną, na czym cierpi środowisko. Kierowca, który przez dwie godziny pieczołowicie mył swego mercedesa, po wyjeździe z myjni wyrzuca plastikową butelkę przez okno. Gospodyni, która cały ranek sprzątała mieszkanie, worek ze śmieciami zostawia za rogiem.

Takie widoki nie są niczym niezwykłym. I nie budzą oburzenia. Wszak to powszechnie przyjęta norma.

Unia lekiem na wszelkie zło

Wielu Albańczyków, zwłaszcza młodych, marzy o dołączeniu do Unii Europejskiej, która jawi im się jako recepta na wszelkie bolączki.

Dorina, maturzystka z 2017 r., próbuje dostać się na medycynę na uniwersytecie w Bolonii. Zdziwiona pyta, co można robić w Tiranie przez kilka miesięcy (przyjechałem tu w ramach wolontariatu). Ona zarzeka się, że gdy już wyjedzie do Włoch, to do Albanii nigdy nie wróci. Tłumaczy, że w Albanii trudno jest znaleźć pracę młodym ludziom i wszyscy marzą o wyjeździe za granicę.

I zazdroszczą nam możliwości, jakie daje Unia. Dla nich zdobycie pozwolenia na pracę w innym kraju często bywa przeszkodą nie do pokonania. Doświadczyła tego Tina. Po ośmiu latach studiów w Niemczech wróciła do Albanii, gdyż, jak mówi, nie była w stanie spełnić wygórowanych warunków niezbędnych do uzyskania pozwolenia na pracę. Obecnie pracuje dla korporacji w dziale marketingu w Tiranie. Ale wciąż myśli o emigracji.

Także Kledi i Klodi studiowali za granicą, w Rzymie. Teraz mają po 30 lat i wrócili do Albanii. – Za granicą wcale nie jest łatwiej. Kilka lat mieszkaliśmy we Włoszech, gdzie najchętniej wyjeżdżają młodzi Albańczycy. W tej chwili bezrobocie wśród młodych wynosi tam ok. 30 proc. Dla nas, przybyszów spoza Unii, znalezienie tam pracy jest jeszcze trudniejsze niż tutaj – tłumaczy Klodi.

Unia przewija się we wszystkich rozmowach z młodymi ludźmi. To dla nich punkt odniesienia i niedoścignione marzenie. Dzięki członkostwu we Wspólnocie Polska jawi im się jako lepszy świat. Gdy słyszą o polskich problemach, kiwają głowami, ale chyba nie rozumieją. Ciągle powtarzają: Unia, Unia... Zazdroszczą nam rzeczy, do których już się tak przyzwyczailiśmy, że uznajemy je za oczywistość. Studia na europejskich uczelniach, praca za granicą bez pozwoleń, podróże bez wiz... W Albanii można docenić, co daje Unia.

Czy ich aspiracje mają jakieś szanse? Kledi, który dziś pracuje w EU Info Network w Tiranie, nie daje Albanii szans na dołączenie wkrótce do Wspólnoty. Choć od 2006 r. kraj uczestniczy w procesie stowarzyszenia, a w 2014 r. otrzymał status kandydata, wciąż jest daleki od spełnienia wymagań.

Rzecz w tym, że dopóki sami Albańczycy nie zrozumieją, że tylko od nich (i skuteczności ich reform, przede wszystkim ukrócenia korupcji) zależy powodzenie ich unijnych aspiracji, dopóty Albania pozostanie w zawieszeniu – między komunistyczną przeszłością a europejskim marzeniem. ©

Unia-Bałkany: możliwe nowe akcesje

Komisja Europejska chce znacząco przyspieszyć negocjacje akcesyjne z sześcioma krajami bałkańskimi, aspirującymi do członkostwa we Wspólnocie. Pierwsze dwa kraje z tej grupy, Serbia i Czarnogóra, mogłyby wejść do Unii w 2025 r. – takie informacje podał w minionym tygodniu niemiecki dziennik „Die Welt”, powołując się na „strategiczny dokument unijny”. „Członkostwo krajów Bałkanów Zachodnich jest w interesie Unii z punktu widzenia politycznego i gospodarczego, a także z punktu widzenia polityki bezpieczeństwa” – cytuje dziennik ów dokument. Poza Serbią i Czarnogórą chodzi też o Macedonię, Bośnię i Hercegowinę, Albanię i Kosowo. Wejście dwóch pierwszych państw z tej grupy do Unii uzależnione miałoby być od „silnej woli politycznej, realizacji reform i rozwiązania zaległych kwestii spornych z sąsiadami”. W tym kontekście Komisja Europejska wymienia konkretnie zawarcie „umowy normalizującej relacje między Serbią i Kosowem”.

Dokument unijny podkreśla, że w chwili obecnej istnieje „historycznie korzystna okazja”, aby przyszłość tych krajów związać „ściśle i nieodwracalnie” z Unią. ©(P)

WP / FAZ, DPA, Reuters

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2018