Zwycięstwo nieuznane

Zapomnijcie o Euro. Mistrzem świata w piłce nożnej została właśnie Abchazja. Kraj nad Morzem Czarnym, którego istnienia nie uznaje niemal nikt. Poza Rosją.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Abchaska fanka z wymalowaną na twarzy flagą tego parapaństwa. Przed meczem finałowym w Suchumi, czerwiec 2016 r. / Fot. Magdalena Chodownik
Abchaska fanka z wymalowaną na twarzy flagą tego parapaństwa. Przed meczem finałowym w Suchumi, czerwiec 2016 r. / Fot. Magdalena Chodownik

Esma wraz z córką i wnuczką raz w tygodniu odwiedzają targ w gruzińskim Zugdidi. W abchaskim miasteczku Gali, gdzie mieszkają, trudno dostać ubranka i zabawki. To głównie po rzeczy dla najmłodszej jeżdżą na drugą stronę rzeki Inguri.

Ale nie tylko. Wracają obładowane tak, że ledwo im rąk starcza, by ponieść wszystkie te siatki oraz kosze: i słodycze, i kaszki dla dzieci, i kolorowe klocki, i bluzeczki, z których mała tak szybko wyrasta... Jest ciężko, więc w drodze chętnie przyjmują pomoc od innych. Choć tu, na pograniczu Gruzji i Abchazji – parapaństwa o powierzchni mniejszej niż województwo opolskie, z punktu widzenia prawa międzynarodowego będącego częścią Gruzji, mimo że od ponad dwóch dekad faktycznie do niej nie należy – prawie każdy ma problem nadmiernego bagażu.

Kobiety ubrane są na czarno, jak prawie wszystkie przechodzące przez most. – U nas żałobę nosi się rok, ale niektóre trwają w niej nieustannie od wojny. Innym pewnie ktoś później umarł, potem następny i tak się przyzwyczaiły do czarnego – tak swój strój tłumaczą tutejsze kobiety.

Niektórym u szyi wiszą też medaliony ze zdjęciami zmarłych, syna albo męża. Ich żałoba jest skromna i cicha, pogodzona z przeszłością. Ale nad rzeką Inguri, która dzieli i wyznacza granicę między Gruzją i Abchazją, ich czarne postacie wciąż przypominają o konfliktach i sporach.

Wizytówka demokracji

Przygraniczne Gali, liczące 8 tys. mieszkańców (cała Abchazja ma ich ćwierć miliona), nie uporało się jeszcze z demonami wojny. Zniszczone podczas walk budynki są nieodłącznym elementem lokalnego krajobrazu. Straszą dziurami od kul, zapadniętymi dachami, wybitymi szybami.

A na ulicach – pusto. Więcej tu swobodnie przechadzających się krów niż ludzi. W parku ławki stoją puste, dziecięce głosy tylko czasem dobiegają ze zniszczonych blokowisk lub z lokalnego domu kultury.

Choć i tak jest tu weselej niż kilka lat temu. Gdy sytuacja po wojnie zaczęła się uspokajać, do regionu galskiego wróciło podobno prawie 60 tys. ludzi (spośród 250 tys. Gruzinów, którzy uciekli z całej Abchazji podczas wojny). Po drugiej stronie rzeki, w samym tylko gruzińskim regionie Samegrelo-Zemo Svaneti w 444 osiedlach pozostało jeszcze 8730 rodzin, które uciekły kiedyś z Abchazji. Tak podaje gruzińskie Ministerstwo ds. Wewnętrznie Przesiedlonych z Terenów Okupowanych (Gruzini nazywają Abchazję terenem okupowanym).

Miasto stara się jednak żyć normalnie. Są restauracje, małe sklepy z najpotrzebniejszymi produktami. Jest nawet lokalna gazeta „Gal”. Redaktorem jest N.N. Salakaya, dziennikarz z ponad 40-letnim doświadczeniem. I to doświadczeniem szczególnym, bo sowieckim, co przebija się w jego komentarzach dotyczących np. złej zachodniej prasy.

Salakaya nie lubi jej „antyrosyjskiej narracji” i z sentymentem wraca do, jak mówi, „czasu pokoju w Związku Sowieckim”. Z dumą pokazuje swoją gazetę (strony internetowej „Gal” nie ma, zresztą w redakcji nie ma internetu). Przedstawia swój zespół i tłumaczy specyfikę pracy: – U nas jest pełna demokracja, a „Gal” to jedyna w swoim rodzaju gazeta na świecie, bo wydajemy ją w trzech językach naraz: rosyjskim, abchaskim i megrelskim.

Oficjalnie Megrelów w regionie Gali jest dużo, tysiące. Ale to dlatego, że wielu dla świętego spokoju woli, by tak ich nazywano – zamiast przyznać publicznie, że są Gruzinami, bo a nuż wzbudzi to jakiś konflikt. Być Megrelem jest łatwiej – Salakaya twierdzi, że także Megrelowie cierpieli z powodu „gruzifikacji”. Stąd ich solidarność i porozumienie z Abchazami.

– Sąsiedzi powinni razem dobrze żyć. Szanować się nawzajem i wspierać – mówi dziennikarz. Tylko że tu, w tej części Kaukazu, życie potoczyło się inaczej. Przyszła wojna, polała się krew, łzy. Przestano się szanować i słuchać. Dziś pamięta się tylko groby bliskich, opuszczone domy, tobołki, które w pośpiechu pakowano i zabierano, uciekając i ratując życie. Abchazi wspominają więc „gruzifikację” i, jak mówią, brak swobód.

– A ja nie rozumiem – irytuje się Salakaya – dlaczego inni mogą cieszyć się swoją wolnością, a my w Abchazji nie?

– Ale paszporty gruzińskie i tak mają prawie wszyscy, którzy żyją przy granicy – dodaje po cichu młody dziennikarz z „Gal”. Po angielsku, żeby redaktor naczelny nie zrozumiał.

Miasto duchów

Są tu miasta, do których niemal nikt nie wraca. Jak niegdyś 22-tysięczne Tkwarczeli, dziś zwane „miastem duchów”, bo żyje tu niespełna 4 tys. ludzi. Dawniej ten ośrodek górniczy tętnił życiem. Okna, w których kiedyś stały donice z kwiatami, są wytłuczone i straszą pustką.

– Widzisz te wszystkie bloki? – Zurab wskazuje pobliskie blokowiska. – W każdej klatce zajęte jest dziś już tylko jedno mieszkanie. U nas nie posiada się własnego kąta, ale od razu cały blok... – żartuje mieszkaniec Tkwarczeli, choć w żarcie jest dużo prawdy.

W Tkwarczeli, jak w Gali, w sklepach nie ma większego wyboru. Co jakiś czas trzeba więc wyjechać gdzieś dalej na zakupy. Albo poprosić kogoś znajomego, by coś przywiózł. Ale ludzie chyba przywykli.

– Nie ma tak, że jemy, co się zachce. Jemy to, co jest akurat dostępne – mówi Mariam, żona Zuraba.

Dla abchaskich separatystów Tkwarczeli było kiedyś „miastem-bohaterem”, tak o nim mówiono. Dziś jest zostawione same sobie. Miejscowej ludności udało się wtedy ochronić je przed wojną i wrogiem.

– Ochroniliśmy miasto z zewnątrz, ale wewnątrz nie brakowało nam problemów. Wszyscy chodzili głodni, wyczerpani, aż wreszcie zaczęły się spory i konflikty między nami – kontynuuje Zurab. – Jestem Gruzinem, ale zostałem, bo tu moja ziemia, tu się urodziłem i tu umrę. Reszta rodziny wyjechała do Gruzji. Brat, ciotka. Ale za czym mi tam jechać? – pyta.

Zurabowi udało się mimo pochodzenia: dostał abchaskie dokumenty. Do Gruzji jeździ wyłącznie w odwiedziny, do ciotki i brata. Dzięki temu, że w dokumentach w rubryce „grupa etniczna” ma wpisane „Gruzin”, przysługuje mu prawo do takich wyjazdów.
Prośbę o przepustkę na drugą stronę rzeki Inguri musi wysłać na miesiąc przed planowaną podróżą. Wypełnia ankietę i pisze list do władz, w którym wyjaśnia, po co i do kogo jedzie. – Szczęśliwie odpowiedzi zawsze są pozytywne. Choć do Gruzji mogę jechać tylko raz na pół roku. Jeśli chcę czegoś więcej, to mogę sobie z rodziną przez telefon porozmawiać. Więc rozmawiam. Codziennie.

Tkwarczeli opuszczali wszyscy, po kolei. Nie tylko Gruzini. Kopalnie poupadały, praca się skończyła, dlatego także Abchazi wyjeżdżali. Do większych miast – niektórzy do Moskwy, za lepszym życiem. Albo choćby do stolicy Abchazji, Suchumi, jednego z niewielu miejsc w tym parapaństwie, gdzie tempo narzucają ludzie, a nie spokojny rytm pięknej abchaskiej przyrody.

Wakacje dla Rosjanina

Abchaska stolica leży nad samym brzegiem Morza Czarnego. Tu kwitnie turystyka i tu załatwia się wszystkie ważne interesy. A te robi się głównie z Rosjanami. Kreml to patron Abchazji – Rosja uznaje jej niepodległość (od sierpnia 2008 r.), jako jeden z czterech krajów świata. Pozostałe to Wenezuela, Nikaragua i Nauru (wysepka na Pacyfiku).

Ale, mimo wszystko, miejscowi często mają do Rosjan stosunek zdystansowany, chłodny. – Najgorsi są ci z Moskwy. Zarozumiali, butni. Ale w końcu to od nich zawsze przychodzą pieniądze – tłumaczą anonimowo miejscowi.

Rosjanie przyjeżdżają tu również z sentymentu. Za czasów Związku Sowieckiego Suchumi było jednym z bardziej lubianych celów wakacyjnych. Ci, którzy jako dzieci kąpali się w Morzu Czarnym, dziś przywożą tu swych potomków.

– Przyjeżdżałam tu z rodzicami. Kąpaliśmy się, piekliśmy szaszłyki i śpiewaliśmy piosenki, siedząc wieczorem na plaży. Potem był rozpad Sojuza i wojna z Gruzją. Dopiero jak zrobiło się już spokojnie, znów zaczęliśmy tu przyjeżdżać. Teraz sami jesteśmy rodzicami – mówi Olga z Moskwy. – Nie wyobrażam sobie lepszych wakacji.

To głównie dla Rosjan postawiono w centrum nowe hotele i restauracje, które jeszcze bardziej uwydatniają pozostałości po wojnie i trud codziennego życia. Bogaci rosyjscy turyści, jeżdżący w drogich autach po dziurawych drogach – to wyostrza kontrasty. Bo mimo pomocy finansowej Rosji, dzięki której Abchazja w ogóle może funkcjonować jako parapaństwo, wiele pozostaje do zrobienia.

W centrum Suchumi wciąż stoi zniszczony budynek rządowy. Jest jakby wojennym symbolem lub może bardziej – pomnikiem. Ma przypominać o historii. Kilka kilometrów dalej rozłożyły się wielkie blokowiska, Nowy i Stary Rejon, w których mieszka abchaska klasa średnia i niższa, w sąsiedztwie osiedla romskiego. Ściany niektórych bloków pokrywają jeszcze dziury po kulach, inne są całkiem zniszczone.

Wiele z tych mieszkań należało kiedyś do Gruzinów. Gdy uciekli, wprowadzali się do nich Abchazi, przejmowali je na własność.

Mówi się, że przeciętny Abchaz ma trzy albo nawet cztery mieszkania, w większości należące kiedyś do Gruzinów.

– Interesują cię te dziury? – zaczepnie pyta mieszkanka osiedla. – My do nich przywykliśmy.

Szybko zmienia jednak temat i pyta, jak może wyjechać za granicę. Jaki paszport, co powiedzieć i skąd odjechać? Chciałaby, ale nie wie, czy z dokumentami wydanymi przez rząd Abchazji to możliwe. Nigdy nie była za abchaską granicą. – Czy jak powiem na granicy, że jestem z Abchazji, to w ogóle mnie wpuszczą? – pyta. Nie, nie wpuszczą.

Futboliści niezrzeszeni

Niedawno Abchazja gościła II Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej państw nieuznanych i grup etnicznych niezrzeszonych w FIFA (w skrócie: ConIFA). Na ich przygotowanie wydano 25 mln rubli – z budżetu Abchazji, od Rosji, jak też od indywidualnych sponsorów, których nazwisk nikt nie zdradza.

Inicjatywa na pozór niepoważna, może nawet zabawna, dla Abchazów okazała się ważna – i rozbudziła wiele nadziei. Bo ConIFA jest alternatywą dla tych, którzy z powodu nieuregulowanego statusu prawnego czy terytorialnego nie spełniają wymogów, jakie swym członkom stawia FIFA. W regularnie odbywających się turniejach biorą udział np. Zjednoczeni Koreańczycy w Japonii (podzielają oni ideę zjednoczenia obu państw), Pendżabczycy (indyjscy i pakistańscy), Zachodnia Armenia (tj. tereny, które Ormianie zamieszkiwali w dzisiejszej Turcji) czy państwa nieuznane przez międzynarodową społeczność, jak Somaliland (formalnie część Somalii), Górski Karabach (formalnie część Azerbejdżanu), Naddniestrze (teoretycznie należące do Mołdawii) czy właśnie Abchazja.

Mistrzostwa to nie tylko zabawa przy oglądaniu meczu. Dla członków ConIFA to okazja do znalezienia zrozumienia i solidarności ze strony tych, którzy zdają się dzielić wspólny los. – Patrząc na te wszystkie drużyny, które do nas przyjechały, czuję się lepiej, bo widzę, że nie jesteśmy sami z naszymi problemami – mówi kibic (nie chce podać nazwiska).

Z drugiej strony organizowanie tego niby-mundialu daje Abchazji pewną legitymację czy też status, którego nie jest w stanie osiągnąć na poziomie międzynarodowej polityki. – Możemy pokazać światu, że istniejemy – zaznacza również trener drużyny piłkarskiej Armenii Zachodniej.

I stało się tak, że w tym roku to Abchazja zdobyła puchar. Gdy skończył się mecz o pierwsze miejsce, między Abchazją a Pendżabem, zebrani na trybunach wbiegli na murawę, aby dziękować reprezentacji. Wypełniła się ludźmi, którzy wznosili okrzyki, skakali, tańczyli, płakali. – Nie wiedziałem, że wygrana może być tak piękna! – mówił jeden z abchaskich fanów. – Kiedy przed meczem grali nasz hymn, czułem na ciele dreszcze. Tak bardzo chciałem, żeby puchar przypadł nam. Wiesz, co to znaczy? Mamy go!

Z okazji wygranej prezydent Abchazji zdecydował się dać wszystkim obywatelom dzień wolny od pracy.

Bliskość i dystans

Abchazja mogła „wybić się na niepodległość” tylko dzięki Rosji – i także dziś funkcjonuje wyłącznie dzięki ogromnemu wsparciu tego kraju.

Dlatego Gruzja nazywa Abchazję „terytoriami okupowanymi”. Z Kremla idą pieniądze na armię, ale też na drogi, emerytury i szkoły. Rosyjskie wojska i służby specjalne działają bez przeszkód na terenie Abchazji i kontrolują nie tylko granicę, ale też wszystko, co się tu dzieje. Rosja jest dla Abchazów nieukrywaną koniecznością. To układ, na który musieli się zgodzić.

Z Abchazji eksportuje się niewiele. Trochę alkoholu, trochę mandarynek, o których krążą legendy. Ponoć na każdym rosyjskim stole w Nowy Rok muszą się znaleźć abchaskie owoce. Są też przychody z turystyki. Ponoć ten piękny, choć zniszczony kraj odwiedza rocznie milion osób. Ale żeby przyjeżdżało więcej, potrzebna jest infrastruktura. Znaleźliby się inwestorzy, którzy chętnie zbudowaliby wygodne kurorty na abchaskim wybrzeżu. Ale Abchazja nie odda tych ziem tak łatwo. Podobnie jak kopalń z Tkwarczeli.

Bo, korzystając z kremlowskich pieniędzy, Abchazi chcieliby budować własną tożsamość i naród. Starają się zachować od Kremla pewną niezależność. Albo przynajmniej – dystans. Niedawno zakazano zakupu ziem abchaskich przez obcokrajowców, co wzbudziło niezadowolenie Rosji. Zapis skierowany był bowiem głównie przeciw Rosjanom, którzy chcieliby kupić kawałek nieuznanego państwa dla siebie. Teraz muszą poszukać Abchaza, aby móc zarządzać ziemią. Nie dość więc, że ziemia nie pójdzie w obce ręce, to jeszcze zatrudnią człowieka.

Nowe pokolenie

Tymczasem od gwałtownej wojny abchasko-gruzińskiej z lat 1992-93 na świecie pojawiło się nowe pokolenie Abchazów, które nie zna wspólnego życia z Gruzją. Nie pamięta też wojny i nie nosi w sobie okrutnych wspomnień (konflikt w sierpniu 2008 r. trwał tu jeszcze krócej niż w Osetii Południowej – wojska rosyjskie szybko wypchnęły Gruzinów z ostatnich przyczółków, jakie im wtedy jeszcze pozostały).

– Znam historię i sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, ale urodziłem się w Abchazji, kraju, który uważam za własny, i nie umiem myśleć o nim inaczej – tak mówi Akhra, 19-latek z Suchumi. W drodze na mecz z dumą niesie abchaską flagę. – Nie wyobrażam sobie, że miałbym się teraz uczyć gruzińskiego. Po prostu nie!

Także upływ czasu sprawia, że coraz bardziej zaciera się pamięć o wspólnym życiu z Gruzinami, o Gruzinach i Abchazach jako zgodnie żyjących nacjach. A w myśleniu ludzi młodych nie ma też miejsca na pamięć o Związkiem Sowieckim – tej wielkiej niby-wspólnocie ludów. Dla nich Abchazja to porządek zastany, oczywisty.

– Cieszę się, że teraz możemy być dumni z wygranej w piłkę nożną, a nie tylko z wojen czy naszych narodowych bohaterów. Nareszcie napiszą o nas coś innego: że to normalni ludzie, którzy jak wszędzie kochają futbol. Choć jesteśmy nieuznani, my, ludzie, nie różnimy się niczym od reszty świata – przekonuje Akhra. – Już wystarczająco długo żyjemy w zawieszeniu. Chcemy mieć przyszłość, normalną i godną.

Mecz, którego nie będzie

Na konferencji prasowej, w której udział wzięli przedstawiciele ConIFA oraz premier Abchazji Artur Mikwabija, wielu wypowiadających się wyrażało nadzieję, że Abchazja będzie mogła stać się członkiem światowej federacji piłkarskiej FIFA.
Dziennikarz „New York Times” zadał premierowi pytanie: – Przypuśćmy, że Abchazja dostała się do FIFA. Jak daleko jesteśmy od spotkania Abchazji i Gruzji na piłkarskim boisku?

Pytanie wywołało na sali śmiech. Po chwili premier odpowiedział: – Jeśli Gruzja nas uzna i spełni nasze postulaty, to nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy z nią zagrać.

Wydaje się, że uznanie Abchazji jako niezależnego państwa przez Gruzję jest tak samo prawdopodobne, jak wejście czarnomorskiego niby-państwa do FIFA. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016