Wśród mrocznej ciszy

Ostatni, kilkusetmetrowy odcinek trasy trzeba przejść ścieżką wśród sosen, stojących po pas w wilgotnym runie i obwieszonych budkami dla ptaków. Na końcu ścieżki – Centrum Arvo Pärta.

18.11.2019

Czyta się kilka minut

Centrum Arvo Pärta nad Zatoką Fińską /  / BIRGIT PÜVE / MATERIAŁY PRASOWE
Centrum Arvo Pärta nad Zatoką Fińską / / BIRGIT PÜVE / MATERIAŁY PRASOWE

Mroczna cisza ciągnie niepostrzeżenie przez las, światło gwiazd dźwięczy delikatnie w moich oczach... Ciało przenika dreszcz, sny pierzchają spłoszone – w duszę wkrada się zew wieczności” – tak brzmi dosłowne tłumaczenie krótkiego, dwuzwrotkowego wiersza Ernsta Enno (1875–1934), estońskiego symbolisty, którego twórczość w równym stopniu przepełnia duch buddyzmu, pierwotnych wierzeń bałtyckich i zachodniego mistycyzmu. Wiersz powstał w 1903 r. Prawie sto lat później estoński kompozytor Erkki-Sven Tüür, urodzony w 1959 r., dokonał wyboru z poezji Enno, zespolił teksty w całość i napisał „Rändaja õhtulaul” (Pieśń wieczorną wędrowca) na chór mieszany a cappella. Ta muzyczna opowieść o podróży z mroku w światło, po krainie, gdzie orły latają między niebem, ziemią a podziemiem, bagna mają duszę, a kamienie ciało, znalazła się w programie koncertu zorganizowanego w niezwykłym miejscu i w niezwykłym czasie: w środku nadmorskiego sosnowego lasu, 2 listopada – tuż po nocy dawnych słowiańskich Dziadów, w Zaduszki i w pierwszy dzień Hingedeaeg, obchodzonego przez pełne dwa tygodnie estońskiego czasu umarłych.

Wyciszenie

Sosnowy las rośnie na malowniczym półwyspie wdzierającym się w Zatokę Fińską, niespełna 40 kilometrów na południowy zachód od Tallina. Gospodarz miejsca nazywa się Arvo Pärt i jest nie tylko najwybitniejszym żyjącym kompozytorem estońskim, ale też jednym z najlepiej rozpoznawalnych twórców muzyki współczesnej na całym świecie.

Kiedy był młody, przyjeżdżał tutaj na motocyklu, w odwiedziny do Heino Ellera, ukochanego profesora z konserwatorium w Tallinie, który miał domek we wsi Heliküla, czyli „wiosce dźwięków”. W sąsiedztwie leży inna miejscowość, o melodyjnej nazwie Laulasmaa, co po estońsku oznacza „śpiewającą ziemię”. Mistrz i uczeń chodzili na długie spacery po sosnowym lesie, a potem odpoczywali na puściuteńkiej, pokrytej śnieżnobiałym piaskiem plaży. Siadali na wielkich polodowcowych kamieniach, które miały ciało, i wpatrywali się w światło gwiazd, które miały duszę.

We wczesnych kompozycjach Arvo Pärta było jeszcze sporo zgiełku. Dopóki przypominały utwory Sergiusza Prokofiewa i Dymitra Szostakowicza, nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Kiedy Pärt podjął eksperymenty z dodekafonią, dostało mu się od Tichona Chrennikowa, sekretarza generalnego Związku Kompozytorów Radzieckich. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, po nierównej walce z cenzurą kompozytor zamilkł. Poświęcił się dogłębnym studiom nad monodią liturgiczną, średniowiecznym chorałem i polifonią wczesnego renesansu. Przeszedł z luteranizmu na prawosławie. A potem zaczął komponować muzykę surową jak krajobraz północnych torfowisk, wypełnioną długimi epizodami ciszy, pełną struktur powtarzalnych jak rytm drzew w nadmorskim lesie sosnowym. Najpierw napisał „Für Alina” (1976), utwór na fortepian, dedykowany córce przyjaciół, która po rozwodzie rodziców wyemigrowała z ojcem do Anglii – a tak naprawdę przeznaczony dla jej matki, usychającej z tęsknoty w Estonii.

W ten sposób otworzył nowy rozdział w swojej twórczości: wypracował technikę, którą sam nazwał tintinnabuli – od łacińskiej nazwy dzwonków zatkniętych na drzewcach i umieszczanych w katolickich bazylikach na znak więzi z papieżem. Zredukował swoje kompozycje do postaci dwóch głosów prowadzonych w swoistym kontrapunkcie: wędrującego wokół określonego centrum głosu melodycznego oraz głosu „dzwoneczków”, eksponującego poszczególne składowe triady harmonicznej. Odkrył muzyczną ascezę, nową prostotę, czasem niesłusznie utożsamianą z minimalizmem. Niesłusznie, bo jej istotą nie było powtarzanie wzorca, tylko stopniowe odejmowanie materiału muzycznego – na podobieństwo mistycznego „wyciszenia”, praktykowanego przez prawosławnych mnichów-hezychastów. Ten styl także nie znalazł uznania radzieckich cenzorów. Wzbudził za to niekłamany zachwyt w zachodnim świecie muzycznym.

Przez las

W styczniu 1980 r. Pärt wyemigrował wraz z żoną Norą i dwójką synów do Wiednia. Otrzymał obywatelstwo austriackie, po czym przeniósł się z rodziną do Berlina. Wrócił do Estonii w 1992 r., dzieląc odtąd swój czas między mieszkania w Niemczech i Tallinie. Po upływie kolejnych 12 lat Pärtowie wynajęli pokój hotelowy w Laulasmaa i rozpoczęli pracę nad uporządkowaniem i digitalizacją archiwum kompozytora. Potem wprowadzili się do własnego domu na półwyspie i nazwali go Alina.

W 2010 r. zinstytucjonalizowali swoje działania, powołując do życia Centrum Arvo Pärta. Zyskali pokaźne wsparcie finansowe ze strony państwa, także ze względu na zbliżające się stulecie powstania niepodległej Estonii. Zamarzyło im się stworzenie nowoczesnego ośrodka, który łączyłby funkcje badawcze i naukowe z działalnością informacyjną, edukacyjną oraz koncertową. Mieli do dyspozycji ponad 8 milionów euro. Rozpisali otwarty konkurs architektoniczny na nową siedzibę Centrum, która miała wkraść się niepostrzeżenie w leśny krajobraz półwyspu.

Konkurs wygrało hiszpańskie biuro Nieto Sobejano Arquitectos, którego współzałożyciele – Fuensanta Nieto i Enrique Sobejano – zakochali się już wcześniej w muzyce Pärta. Nazwali swój projekt „Tabula”, nawiązując do tytułu innego utworu skomponowanego z użyciem techniki tintinnabuli – podwójnego koncertu „Tabula rasa”, na dwoje skrzypiec, fortepian preparowany i orkiestrę kameralną (1977).

Niski przeszklony budynek miał wśliznąć się zygzakiem między drzewa w nadmorskim lesie i zlać się z nim w jedną całość. Nieregularny rytm elewacji miał naśladować zarówno graficzny zapis kompozycji Arvo Pärta, jak i rytm rosnących wokół sosen. Obok gmachu zaplanowano strzelającą wprost w niebo, prześwietloną słońcem wieżę. Wewnątrz znalazło się miejsce na bibliotekę, salę koncertową na 150 miejsc, sale wykładowe, przestrzeń ekspozycyjną, pokój filmowy, kawiarnię i niewielką kaplicę, ozdobioną bizantyjskimi w stylu freskami.

Nowe Centrum otwarto 17 października ubiegłego roku. Od tamtej pory przyciąga tłumy turystów, badaczy, muzyków i melomanów. Szosa z Tallina nie dociera pod sam gmach: ostatni, kilkusetmetrowy odcinek trasy trzeba przejść ścieżką wśród sosen, stojących po pas w wilgotnym runie i obwieszonych budkami dla ptaków. Na końcu tej ścieżki czeka nas widok, od którego ciało przenika dreszcz, a sny pierzchają spłoszone. Zaskakująco lekka konstrukcja z betonu, szkła, drewna dębowego i stali sprawia wrażenie, jakby tam była od zawsze. Tchnie ciepłym światłem nawet w deszczowy Dzień Zaduszny, zaprasza do środka na muzykowanie, w którym zderzą się i pogodzą wszystkie mistyczne porządki świata.

Usłyszałem głos

Tak właśnie było tamtego wieczoru, na koncercie zorganizowanym we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza, w obecności 84-letniego gospodarza Centrum. W programie – oprócz wspomnianego już „pogańsko-buddyjskiego” utworu Erkkiego-Svena Tüüra – znalazło się także pięć nowszych kompozycji chóralnych Pärta, który jakiś czas temu porzucił technikę tintinnabuli i znów skłonił się w stronę rozmaitych tradycji muzyki chrześcijańskiej, od „prawosławnego” „Alleluia-Tropus” (2008) po „luterańskie” „Ja ma kuulsin hääle” do tekstu z Apokalipsy św. Jana (2017); oraz dwa utwory Pawła Łukaszewskiego – poświęcone pamięci Jerzego Semkowa „Corpus Christi Responsoria” (2018) i wykonane po raz pierwszy improperia „Popule meus”, powstałe w ramach zamówień kompozytorskich IAM: przykłady tak zwanej tonalności odnowionej, zgodnie z intencją twórcy zdolnej przemówić do każdego spragnionego sacrum słuchacza.

Za sprawą świetnego estońskiego chóru Collegium Musicale pod dyrekcją Endrika Üksvärava kompozycje Pärta, Łukaszewskiego i Tüüra przemówiły nawet do tych, którzy świętości nie potrzebują albo nie chcą mieć z nią nic do czynienia. Wśród mrocznej ciszy, w przytulnym cieple wyłożonej drewnem sali, w dobiegającym nie wiadomo skąd zapachu kadzideł – wszyscy po swojemu przeżyli ten czas umarłych. Bo po śmierci każdy pada w czarną ziemię jak ziarno i zaczyna rosnąć od nowa – jak w innym wierszu Ernsta Enno, ujętym przez Tüüra w kolistą formę „Pieśni wieczornej wędrowca”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2019