Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jestem w Wielkiej Brytanii z żoną i dwójką małych dzieci prawie dwa lata. Zarabiam (łącznie z benefitami) mniej niż dwójka tych młodych ludzi z reportażu żyjących razem, a jestem w stanie utrzymać za to rodzinę, samochód i wynająć dom, ponosząc wszystkie opłaty z tym związane, tj. za czynsz, wodę, elektryczność, gaz, council tax, czyli tutejszy podatek, i do głowy mi nie przyjdzie, by narzekać. Dopiero w tym kraju znalazłem stabilizację życiową. Do pracy w Newport w Południowej Walii dojeżdżam. Jako kierowca ciężarówki pracuję 8-9 godzin dziennie i dostaję za to uczciwe pieniądze. Nie ma żadnego pośpiechu czy jakiejkolwiek presji ze strony pracodawcy. Wszechobecny stres, o którym tak dużo mówi się w Polsce, tutaj nie istnieje. Tu się po prostu normalnie żyje. Brytyjczycy są ludźmi bardzo życzliwymi i pogodnymi, i wiele im z żoną zawdzięczamy, szczególnie gdy było nam ciężko w pierwszych tygodniach naszego pobytu.
Bohaterowie tekstu mówią, że "w Polsce też bym pewnie harował nie w swoim zawodzie, tylko za mniejsze pieniądze" - zgoda, ale stwierdzenie: "I tak żadne państwo nic mi nie da" jest nieprawdziwe. W Wielkiej Brytanii każda rodzina (także polska) z dziećmi może liczyć na pomoc finansową ze strony państwa, często nawet rzędu kilkuset funtów miesięcznie, zależnie od wysokości przychodów. Szkoda, że ci młodzi ludzie, zamiast cieszyć się z tego, co mają i co będą dzięki temu mieć w Polsce, narzekają, robiąc z siebie ofiary systemu.
PIOTR (Monmouth na granicy Walii i Anglii)