Między parterem a drugim piętrem

Jak "od pierwszego do pierwszego" żyje przeciętny Polak AD 2010? Na co go stać, czego sobie odmawia?

26.01.2010

Czyta się kilka minut

Lipsk nad Biebrzą, 2008 r. / fot. Grażyna Makara /
Lipsk nad Biebrzą, 2008 r. / fot. Grażyna Makara /

Młody, mieszkający w małym mieście "reemigrant" z Wysp Brytyjskich; samotna pięćdziesięcioparolatka dorabiająca na prowincji do wcześniejszej emerytury; 37-letnia, oczekująca dziecka mieszkanka dużego miasta. Dzieli ich prawie wszystko: sytuacja rodzinna, wykształcenie i konsumpcyjne potrzeby. Łączy jedno: dochód na osobę w gospodarstwie zbliżony do średniej krajowej.

***

Piotr, po trzydziestce, sprzedawca ze średniego miasta: - Sześć lat temu wyjechałem za chlebem na Wyspy. Poświęciłem ambicje - doktorat, rozwój zawodowy - dla zarobku. W nocy pracowałem na taśmie produkcyjnej, w dzień spałem. Tak przez kilka lat. Moja degradacja w hierarchii społecznej była chyba dość spektakularna: stałem się nawet bohaterem reportażu, którego tytuł pochodził od wypowiedzianego przeze mnie zdania: "Spadłem do lumpenproletariatu".

Wróciłem półtora roku temu. Pieniędzy z pobytu w Anglii wystarczyło na ponad czterdziestometrowe mieszkanie w Bydgoszczy wraz z remontem i umeblowaniem (w sumie ok. 150 tys. zł). Dodatkowo przywiozłem stare BMW z kierownicą po prawej stronie. Auto jest pewnie warte kilka tysięcy - nowego na razie nie kupię, bo mnie nie stać.

Kiedy przyjechałem do Polski, od razu odczułem skutki innej degradacji, tym razem finansowej. Od początku pobytu pracuję w prywatnej firmie jako sprzedawca. Zarabiam średnio dwa i pół tysiąca miesięcznie. Tam zarabiałem minimalną pensję, ale zawsze miałem swobodę wydawania. Tutaj kupuję tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chodzę na zakupy ot tak, żeby zrobić sobie przyjemność: nakupować książek czy ubrań. Tam kupowałem płytę za pięć funtów, tutaj ta sama płyta kosztuje kilkadziesiąt do stu złotych. Tam pracowałem na nią godzinę, tutaj - ponad dzień. Dlatego przed przyjazdem do Polski nakupowałem całą masę rzeczy. Mam szesnaście par butów z Wysp, moja żona, w co pewnie trudno uwierzyć - czterdzieści. To samo artykuły AGD, kupiliśmy, co trzeba, w Southampton, żeby tutaj nie wydawać. Wiedzieliśmy, co nas czeka w Polsce.

Okazało się, że nie jest tak tragicznie. Moje zarobki, jak na realia naszego miasta, są niezłe, ale w tej chwili moja żona nie ma pracy, dlatego nasz dochód na osobę jest bliski średniej krajowej. Opłaty stałe są niewielkie - mieścimy się w 500 zł. Reszta musi nam wystarczyć na życie. I wystarcza.

Wydajemy głównie na jedzenie. Zakupy robimy raz, dwa razy w tygodniu. Zawsze w supermarketach. Nie oszczędzamy gorączkowo na wszystkich produktach, ale patrzymy na ceny. Nie kupujemy towarów luksusowych, ale też się nie ograniczamy. Codziennie w pracy jem obiad, do restauracji w mieście chodzimy raz w miesiącu.

Rozrywka? Możemy sobie na nią, w pewnych granicach, pozwolić. Poszedłem ostatnio na "Avatara" za 25 zł i ta cena mnie zabolała, bo jak na jedną osobę, to trochę za dużo. W tygodniu w tej samej cenie można iść we dwoje, postanowiliśmy więc, że teraz nie będziemy chodzić do kina w weekendy. Chciałbym pojechać do sąsiedniego miasta do opery, ale dwieście złotych z przejazdem to już zbyt duży wydatek. Nie mogę się powstrzymać od kupowania książek. Nie robię jednak zakupów w księgarniach, zamawiam przez internet, bo jest zwykle o kilka złotych taniej.

Nie ma mowy o metodycznym odkładaniu, tak jak było na Wyspach. Ale czasami coś przypadkiem z tych dwóch tysięcy zostanie, wtedy zbiera się np. na wakacje. Ostatnie spędziliśmy w Zakopanem. Koszt: ponad półtora tysiąca razem z noclegiem. Stać mnie na wakacje, ale trzeba je planować wiele miesięcy z wyprzedzeniem, chociażby po to, żeby znaleźć tanie przeloty.

Ogólnie nie jest źle, jakoś sobie radzimy. Ale życie tam i tutaj to jak przesiadka z bardzo dobrego do średniego samochodu. Nasza sytuacja jest przyzwoita, ale głównie dlatego, że zarobiliśmy na Wyspach. Dzięki temu teraz nie rujnujemy się na ratach kredytu, tak jak wielu Polaków w naszym wieku. Poza tym nie mamy jeszcze dzieci - kiedy się pojawią, nasze polskie zarobki mogą się okazać za małe.

***

Joanna Kochańska, emerytowana nauczycielka muzyki z kujawsko-pomorskiego: - Emerytura 1290 złotych polskich. Po latach nauki, wyższych studiach i wieloletniej pracy na półtora etatu! Hydraulik ma więcej z jednego etatu, z szacunkiem dla hydraulika, a ja, nauczycielka wokalu i pianina, bieduję. Jak dorobię 200 zł miesięcznie na prywatnych lekcjach, to jest dobrze. Ale więcej nie, bo mogę w moim miasteczku wziąć nie więcej niż 25 zł na godzinę, a uczniów mało - to nie język angielski ani komputery. Na pytanie, na co stać emeryta takiego jak ja, odpowiadam: nie stać na nic, poza przeżyciem do pierwszego.

Mam chyba najmniejsze spółdzielcze mieszkanie, jakie istnieje. 340 zł kosztuje mnie czynsz, stówa prąd, plus telefon i telewizor. W sumie 500 zł opłat stałych. Mam psa, na którego mnie nie stać. Kosztuje ok. 150 zł miesięcznie.

Zakupy robię tylko w tanim supermarkecie. Idę z kartką, i nic, broń Panie Boże, nie kupuję spoza tej listy. Inaczej człowiek bez pieniędzy ze sklepu wychodzi. Szukam promocji, przecen, na resztę zamykam oczy, patrzę na półki, ale staram się ich nie widzieć. No bo jak mrożonka z kalafiora kosztuje 4,50 zł, to ludzie święci! Kupuję chrupkie pieczywo, bo tańsze. Oczywiście nie głoduję, tak źle jeszcze nie jest, ale muszę się cały czas pilnować. Latem jest lepiej, bo warzywa tańsze. Zimą wyłączyłam lodówkę, żeby prądu nie zżerała - na balkonie i tak minus dziesięć albo i lepiej. Dochodzą jeszcze lekarstwa. Jakbym kupowała wszystko, co powinnam, wyszłoby 120 zł. Wydaję 60 - na te najpotrzebniejsze.

O kulturze wysokiej to mogę zapomnieć. Teatr, filharmonia, nawet kino - to wszystko już za mną. W operze byłam ostatnio trzy lata temu - koleżanka załatwiła mi wejściówkę. Drobne rozrywki? Gazety? Owszem, program telewizyjny raz na dwa tygodnie, za 1,50 zł. Tyle o gazetach mam do powiedzenia. Prasy kobiecej nie kupuję, książki wypożyczam w bibliotece, bo na nowe też mnie nie stać - najtańsze kosztują trzydzieści złotych.

Pewnie jak jest emerytka schorowana, bez przyjaciół, to jej taka emeryturka ponad tysiąc wystarczy. Ale ja jestem jeszcze młoda, mam potrzeby, chciałabym wyjść gdzieś od czasu do czasu, chociaż na kawę z koleżanką. Ale na to nie mam. W gości więc jeżdżę rzadko, bo to zawsze jakiś kwiatek i prezent trzeba ze sobą mieć. Z papieroskami też się rozstałam - dziesięć złotych dziennie trzeba by wydać. Pewnie, mogłabym dwa, trzy palić, ale ja uważam, że albo się pali, albo nie. No więc biorę nikotynowe pastylki i chodzę po ścianach.

A jak coś strzeli, w mieszkaniu albo, nie daj Boże, ze zdrowiem? Lodówka, pralka, telewizor? Skąd na to brać? Jak mi się zepsuł kineskop, musiałam wziąć pożyczkę na nowy odbiornik. No i z tych pożyczek nie wychodzę od siedmiu lat. Biorę jedną, żeby spłacić drugą. Zostało jeszcze sześć lat, z dużymi procentami. Jedyny plus, to że dorabiam tak, jak chcę, w zgodzie z zawodem. Jakbym miała jeszcze cudze dzieci bawić, to bym chyba zwariowała.

***

Anna, pielęgniarka z dużego miasta: - Proszę, oto nasz dorobek życia. Kupione dwa lata temu, wykończone. Na to wszystko zarobiliśmy sami, bez czyjejkolwiek pomocy. Ale i tak zawsze mówię, że to nie nasze, a bankowe. Nasze będzie za trzydzieści lat.

Tak to wygląda. Ponad czterdzieści metrów, podwieszany sufit, halogeny, wszędzie gdzie trzeba kafelki, płytki, ładnie zrobiona łazienka i kuchnia. Zainwestowaliśmy w wykończenie kosztem wyposażenia, np. mebli, bo na to potem zawsze jest czas. Komplet, na którym siedzimy, jest stary, dostaliśmy go od rodziny. No i telewizor, dwadzieścia pięć cali, darowany przez rodzinę. Kuzyn wyciągnął go z piwnicy, bo kupił sobie nowy. Trzeba to wymienić, bo już nas wkurza, ale na razie za dużo rat nabraliśmy, więc nie chcemy się ładować w następne. Szafa, komoda, kuchnia - to wszystko i tak zżera już 500 zł miesięcznie.

Jak żyjemy? Razem z mężem zarabiamy ponad cztery tysiące. Ja w szpitalu biorę dyżury nocne, żeby było trochę więcej. W sumie wychodzi trzysta godzin w miesiącu, czyli jakieś półtora etatu. Marcin zarabia w prywatnej firmie, przynosi do domu więcej ode mnie. Za kilka tygodni urodzi nam się dziecko, więc średnia na osobę wyjdzie gdzieś 1500 zł, może trochę więcej. Jestem - szczerze mówiąc - przerażona. Dopóki żyjemy sami, jest umiarkowany komfort. Po urodzeniu córki spadniemy szczebelek niżej.

No właśnie, dziecko. Weźmy głupie pieluchy tetrowe. Są te najgorsze, przezroczyste, przez które świat widać... I takie najdroższe. Zadaliśmy sobie trud, żeby znaleźć najtańsze średniej klasy. Próbowaliśmy nawet przez Allegro, ale się nie opłaca, bo przesyłka kosztuje. Więc pojeździliśmy po sklepach i znaleźliśmy za 2,20 zł od sztuki. Różnice są niby małe, ale tu pięć złotych, tam pięć, i pewnie zbierze się na wanienkę. Marzyłam o pięknym, nowym, trzykołowym wózku. Przeglądaliśmy ceny w internecie i okazało się, że nas nie stać. Skorzystaliśmy z używanego, sprezentowanego wózka, a ja się popłakałam, że nie taki, jaki chciałam. Nie zawsze potrafię zrezygnować z wymarzonych rzeczy.

Najbardziej odczuwamy koszty prowadzenia ciąży, bo chodzę do lekarza prywatnie - publicznym nie ufam. Suplementy - magnez, progesteron, witaminy - potrafią kosztować nawet 400 zł miesięcznie. Koszt prywatnych wizyt i badań USG od początku ciąży przekroczył już trzy tysiące!

Własnego samochodu na razie nie mamy, ale to sytuacja przejściowa. Jeździmy starym, pożyczonym od mojej siostry volkswagenem, który co jakiś czas się psuje. Kupimy nowy za odłożone pieniądze od rodziców, plus jakieś oszczędności. Będzie znacznie lepszy od tego, którym jeździmy teraz. Ale też bez przesady, na pewno używany.

Na jedzeniu nie oszczędzamy. Kupujemy dobre, jeśli próbujemy obciąć koszty, to tylko na ilości: żeby nie wyrzucać. Restauracje? Owszem, ale od czasu do czasu. Patrzymy wtedy na ceny, nigdy nie ma swobody wybierania z karty. Trzydzieści złotych to jest bariera nie do przekroczenia. Osiemnaście, dwadzieścia, dwadzieścia kilka - proszę bardzo.

Na wakacje jeździmy co roku, ale nie wykupujemy dwóch tygodni w hotelu. Lubimy zwiedzać, więc nie siedzimy w jednym miejscu. Kalkulujemy. Np. wypożyczamy na miejscu auto, ale mieszkamy pod namiotem. Tak było kilka lat temu w Hiszpanii.

Inwestycje w siebie? Marcin znalazł kurs niemieckiego i komputerowy z pieniędzy unijnych. Za grosze: 300 zł dwa lata nauki. Wychodzi złotówka za godzinę, więc nie było co się zastanawiać. Gdybyśmy mieli płacić normalnie, nic by z tego nie wyszło. Jest kredyt, inne opłaty, na takie rzeczy po prostu nas nie stać. Teraz, kiedy będzie dziecko, o kursie angielskiego można zapomnieć.

Co myślimy o swoim statusie finansowym? Człowiek zawsze się porównuje z innymi. Ja też, ale staram się temu nie ulegać, bo chyba bym zwariowała. Moja przyjaciółka znad morza ma znacznie lepiej, wydaje bez skrępowania, kupuje buty za pięćset złotych. Jakby wiedziała, ile dokładnie zarabiam, umarłaby ze śmiechu. Ale jest też wokół mnie wiele osób, które mają gorzej.

Pieniądze dają teraz znacznie więcej niż np. wykształcenie. Ludzie patrzą na innych, na mieszkania i samochody sąsiadów. Np. na naszym osiedlu jest niepisany podział, według którego zawiera się nawet znajomości. Są trzy grupy, według pięter. Na drugim są najbogatsi, z dużymi, prawie stumetrowymi mieszkaniami. Na parterze najbiedniejsi: mieszkania tam były najmniejsze i najtańsze. Pośrodku jesteśmy my.

Imiona rozmówców zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2010