Wojna makrelowa

Niewielka ryba o niebieskich łuskach przyciąga ostatnio uwagę nie tylko kucharzy, ale też polityków. Stała się też jednym z powodów, dla których Islandczycy nie chcą już wejść do Unii Europejskiej.

14.10.2013

Czyta się kilka minut

Nie, Islandia nie wycofała swojego wniosku o członkostwo. Jednak wydaje się, że to tylko kwestia czasu. A w każdym razie Islandia nie zamierza już więcej nic w tej sprawie robić. W połowie września Islandczycy po prostu rozwiązali wszystkie swoje komitety negocjacyjne.

Od dawna zresztą poparcie dla członkostwa kraju w Unii Europejskiej spadało na tej wyspie, położonej na północnym Atlantyku – wielkości jednej trzeciej Polski, a liczącej zaledwie 320 tys. mieszkańców. Jedynie w maju 2009 r., dwa miesiące przed złożeniem wniosku w Brukseli, tyle samo Islandczyków popierało członkostwo, co było mu przeciwnych (39 proc.). Potem było już tylko gorzej: wiosną tego roku za dołączeniem do Wspólnoty opowiadało się tylko 28 proc. obywateli, przeciwko było ponad 52 proc.

A jednym z powodów ochłodzenia relacji z Brukselą jest właśnie makrela.

RYBNY KONFLIKT

Makrela to ryba popularna w Polsce (zwykle w wersji wędzonej), za to do niedawna raczej lekceważona w Wielkiej Brytanii, gdzie hołubiony jest dorsz i łupacz.

Kampanię na rzecz popularyzacji makreli zaczął na Wyspach Brytyjskich trzy lata temu niejaki Hugh Fearnley-Whittingstall – brytyjski kucharz i telewizyjny prezenter, który od lat przekonuje rodaków do zdrowego jedzenia, pochodzącego najlepiej z własnego ogródka lub z przyjaznych środowisku małych farm. Hugh Fearnley-Whittingstall zachwalał makrelę, bo to ryba wyjątkowo zdrowa – zawiera bardzo duże ilości kwasów tłuszczowych omega-3 i omega-6. Ale, co dla Hugh równie istotne, jej połowy nie naruszały równowagi rybiej populacji.

Kampania okazała się sukcesem. Makrela nagle stała się modna. Przykładowo, sieć supermarketów Waitrose – lubiana przez zamożniejszych Brytyjczyków – odnotowała w ubiegłym roku wzrost sprzedaży wędzonej makreli o 20 proc.

Jednak w tym samym czasie limity połowów tej ryby zwiększyły Islandia i Wyspy Owcze. W 2011 r. z wód północno-wschodniego Atlantyku wyłowiono w sumie 930 tys. ton makreli, podczas gdy eksperci twierdzą, że nie powinno to być więcej niż 542 tys. ton.

Na początku tego roku Fearnley-Whittingstall poinformował więc, że musi przerwać kampanię na rzecz popularyzacji makreli. „Sytuacja się zmieniła, polityka i chciwość zastępują dziś zdrowy rozsądek. Jeśli państwa, których to dotyczy, ustaliłyby rozsądny limit połowu, wciąż możliwe byłoby zrównoważone rybołówstwo” – mówił Fearnley-Whittingstall. I wyrażał nadzieję, że „tak zwane wojny makrelowe zakończą się tak szybko jak to możliwe, a my wszyscy znów będziemy mogli jeść makrelę z czystym sumieniem”.

Ale problem dotyczy nie tylko tych konsumentów, którzy tak bardzo zważają na ekologię jak kucharz-celebryta. Unia Europejska, w tym Wielka Brytania, toczy dziś z Islandią oraz z Wyspami Owczymi prawdziwą „wojnę o makrelę”.

CZIPSY Z DORSZA

Oto pod koniec sierpnia Komisja Europejska – w reakcji na jednostronne zwiększenie limitów połowów – nałożyła na Wyspy Owcze sankcje handlowe. Chodziło przede wszystkim o zwiększone połowy śledzi, ale zakaz importu do Unii ryb złowionych przez rybaków z Wysp Owczych – a tego dotyczyły sankcje – odnosi się również do makreli. Rybackie statki z Wysp Owczych straciły też możliwość dostępu do unijnych portów.

„Takie środki nakłada się wyłącznie w ostateczności. Mieszkańcy Wysp Owczych mogli zaprzestać niezrównoważonych praktyk połowowych, jednak postanowili tego nie robić” – uzasadniała tak drastyczne kroki Maria Damanaki, unijna komisarz ds. rybołówstwa.

Tymczasem to, co spotkało mieszkańców Wysp Owczych, może czekać też Islandię. I to pomimo tego, że nie jest ona członkiem Unii – w ubiegłym roku Unia Europejska zatwierdziła bowiem przepisy pozwalające Komisji nałożyć zakaz importu ryb z przeławianych stad w wodach krajów również spoza Unii.

O tym, jak poważna jest to sprawa, świadczą liczby: udział Islandii w połowach makreli wynosił w 2006 r. jeden procent, tymczasem jednostronnie zwiększyła go ona do 23 proc. w ubiegłym roku. W efekcie zamiast 4 tys. ton makreli, wyłowiła w 2012 r. aż 150 tys. ton. Dalsze takie przekraczanie limitów, zalecanych przez Międzynarodową Radę Badań Morza (ICES), oznacza zagrożenie dla gatunku.

Tymczasem – mimo że łowi się więcej makreli – to wartość połowów islandzkich rybaków generalnie spada (w porównaniu do 2012 r. o 5 proc.). Ewentualne sankcje i zakaz importu islandzkich ryb przez kraje Unii oczywiście nie poprawiłyby sytuacji. Jak to komentował gorzko czytelnik „Iceland News”: „Jeśli Unia wprowadzi całkowite sankcje na ryby z Islandii (...), będziemy żreć te nasze dorsze na śniadanie, obiad i kolację. Będzie skyr z dorsza [skyr to tradycyjna potrawa islandzka, przyrządzana z mleka – red.], chleb z dorsza, krem z dorsza, czipsy z dorsza, cola z dorsza, cukier z dorsza, mąka z dorsza... A popijać to wszystko będziemy nalewką z dorsza”.

Minister przemysłu Steingrímur Sigfússon wykazuje więcej optymizmu: „Sankcje nie złamią Islandii!”. Jego zdaniem mogą one co najwyżej zaszkodzić atmosferze i uniemożliwić rozwiązanie problemu.

Faktem jest, że choć gospodarka Islandii stoi na rybołówstwie i eksporcie ryb (ponad 40 proc. eksportu to produkty rybne), a Unia jest jego największym odbiorcą, to ostatnio gwałtownie rośnie np. eksport ryb do Rosji – w 2012 r. jego rozmiary liczone w tonach sięgnęły 12 proc. wszystkich towarów rybnych eksportowanych z Islandii.

INNE CZASY, INNY KURS

To, że Islandia powinna być członkiem Unii Europejskiej, nigdy na wyspie nie było oczywiste. Owszem, Islandczycy zaczęli być bardziej prounijni w chwili, gdy dotknął ich boleśnie kryzys.

W tamtym czasie Islandia stawiała na rozwój sektora finansowego tak bardzo, że w chwili załamania na światowych rynkach w 2008 r. aktywa islandzkich banków były niemal dziesięć razy większe niż produkt krajowy brutto Islandii. Tarapaty banków groziły bankructwem państwa. Inaczej jednak niż w innych krajach Islandia postanowiła nie ratować banków – wzięła pożyczkę z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a banki zostały znacjonalizowane.

Finansowej katastrofy nie przetrwał wtedy rząd – i w 2009 r., w wyniku przedterminowych wyborów, do władzy doszła lewica. Rząd socjaldemokratów i zielonych zadecydował o rozpoczęciu procedury akcesyjnej. „To prawdopodobnie najważniejsze głosowanie w historii naszego parlamentu” – mówiła premier Jóhanna Sigurðardóttir, gdy parlament zatwierdził wniosek skierowany do Unii.

Członkostwo – i planowane przyjęcie euro w ciągu kilku lat – miały ustabilizować islandzką gospodarkę. Przypuszczano, że negocjacje potoczą się szybko, bo Islandia spełniała już wcześniej większość z unijnych kryteriów.

Jednak punktem, który budził niepokój, było – słusznie, jak widać – rybołówstwo.

Gdy wiosną tego roku rząd zmienił się na centroprawicowy, w rozmowach z Unią zapanowała stagnacja. Kolejnym krokiem było rozwiązanie komitetów negocjacyjnych. Jeszcze kolejnym może być wycofanie wniosku o członkostwo.

Zmieniły się czasy, zmieniła perspektywa. Gdy Islandia składała swój wniosek, postrzegała Unię jako oazę bezpieczeństwa; euro było wówczas walutą stabilną. Wyspiarze po raz pierwszy poczuli, że nie chcą być sami. Jednak teraz to Unia i strefa euro tkwią w kryzysie. A Islandia – wręcz przeciwnie: odbiła się od dna i wychodzi na prostą. „Po co kupować mieszkanie w budynku, który płonie?” – pytają na wyspie.

***

Wcześniej w unijnych negocjacjach zdążono wprawdzie otworzyć większość rozdziałów negocjacyjnych (i sporo z nich udało się zamknąć) – jednak nawet nie dotknięto kwestii rybołówstwa. Obie strony, Bruksela i Reykjavík, wiedziały, że to nie będzie proste. Awantura o makrelę pokazuje, że porozumienie może być wręcz niemożliwe.

Wygląda więc na to, że Islandia nie zostanie członkiem Unii. Nie ona jedna: w końcu poza Wspólnotą pozostaje też inny rybacki kraj, Norwegia. A jeden z głównych przeciwników Islandii w „makrelowej wojnie”, czyli Wielka Brytania, sam coraz głośniej mówi o wyjściu z Unii. Między innymi właśnie po to, aby uwolnić się od unijnych regulacji.

W tym wszystkim rację ma pewnie Hugh Fearnley-Whittingstall, który spór tłumaczy dwoma słowami: polityka i chciwość. Tymczasem w gąszczu dyplomatycznych oświadczeń i deklaracji chodzi o coś przecież bardzo ważnego: o to, aby śledź i makrela przetrwały. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013