Wojna jest kobietą

Są jej cichymi ofiarami. Mówią, że od miesięcy żyją w samotności, że ich codziennego heroizmu nikt nie docenia. Kobiety z Ukrainy.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

Siemionowka koło Słowiańska na wschodniej Ukrainie, lipiec 2014 r. / Fot. Genya Savilov / AFP PHOTO / EAST NEWS
Siemionowka koło Słowiańska na wschodniej Ukrainie, lipiec 2014 r. / Fot. Genya Savilov / AFP PHOTO / EAST NEWS

Najpierw kilka słów. Ogólnych.

Powiadają, że wojna, każda wojna – doświadczenie ekstremalne, dla jednostek i dla całych społeczeństw oraz dla tego, co je łączy, integruje – wyostrza. I to, co dobre, i to, co złe.

Także wojna rosyjsko-ukraińska ma wiele twarzy. O większości z nich się pisze. O tej – prawie wcale. Bo też nie ma nic bohaterskiego w tym, że wojna z Rosją drastycznie wyostrzyła zjawisko, które na Ukrainie narasta od dawna: kryzys w relacjach między mężczyznami i kobietami. Oraz kryzys męskości. Traf chciał, że to wyostrzenie uderzyło najmocniej w nie – żony i dziewczyny tych, którzy poszli na tę wojnę. Nie tylko po stronie ukraińskiej.

Oto trzy opowieści.

Halina, 42 lata, Jaworów (obwód lwowski)

Jest smutna. – Na razie jest rozejm, od ponad miesiąca. Ale nikt nie podpisał pokoju, więc wojna w zasadzie trwa. A nasi żołnierze nadal muszą stać na wschodzie, na pozycjach. Ale ja i tak mówię wszystkim, że ta wojna jest już przegrana – opowiada.

Podkreśla: – Tak, możesz tak napisać: że Halina, lat 42, z Jaworowa, obwód lwowski, nauczycielka w szkole podstawowej, stan cywilny taki a taki, uważa, że przegraliśmy. Nie żartuję. Każdy Ukrainiec może wymienić największe klęski z ostatniego półtora roku: Iłowajsk, Debalcewo, upadek lotniska w Doniecku. A ja dodam do tego jeszcze jedno: moje małżeństwo.

Byli z Iwanem razem przez 20 lat.
Halina: – Tutaj to bardzo długo. Wiesz, że na Ukrainie mamy najwyższy odsetek rozwodów w Europie? Większość moich koleżanek się rozwiodła. Ale ja zawsze miałam wrażenie, że to nas nie dotyczy. Wydawało mi się, że trafił mi się mężczyzna jeden na milion. Nie pił, nie bił, nie robił awantur, kochał naszą 13-letnią dziś córeczkę. A że miał jeszcze syna z pierwszego małżeństwa, starał się z nim często spotykać i wspierać jego matkę. Bo był odpowiedzialny. Że to niby oczywiste? Ale u nas tacy rzadko się zdarzają. Większość mężczyzn na Ukrainie ma wiele dzieci z różnymi kobietami i specjalnie się nimi nie interesuje. O alimenty nikt ich nie pozywa, bo ukraińskie prawo nakazuje dzieciom, których ojcowie płacili alimenty, utrzymywać potem tych ojców, gdy się zestarzeją.

– Wszystko więc było idealnie, dopóki nie zachorował na Majdan. Pojechał tam tylko na miesiąc. Ale wrócił odmieniony. Ten miesiąc uczynił jego, spokojnego nauczyciela biologii, żołnierzem. Wciąż opowiadał o tym, jakich wspaniałych czynów dokonywał na Majdanie, jak walczył z Berkutem, mając w rękach tylko drewnianą pałkę. O wydarzeniach na ulicy Hruszewskiego, gdzie walczyli z milicją... Powiedział, że nigdy nie był tak szczęśliwy. Stracił zainteresowanie spotkaniami rodzinnymi, przestał się odzywać do dawnych znajomych. Jakby to wszystko stało się mało ważne.

– Gdy wybuchła wojna z Rosją, zadzwonili do niego koledzy z Majdanu. Organizowali wojsko. Iwan spakował swoje rzeczy i wyjechał, jeszcze tego samego dnia.

Halina: – Wojował przez pół roku, wtedy dopiero został ranny. Ale za to poważnie. Pocisk z czołgu eksplodował obok, zmiażdżył mu kolano. Dopóki był w szpitalu, mieliśmy cel: wyleczyć jego nogę. Podziwiałam jego determinację podczas rehabilitacji. Ale z czasem zrozumiałam, że on nie leczy się dla mnie ani dla dzieci, ani po to, by wrócić do domu. Leczył się, żeby jak najszybciej dołączyć znów do swojego oddziału. Informację, że noga nigdy nie będzie sprawna na tyle, żeby mógł walczyć, przyjął jak śmierć bliskiej osoby. Wcześniej tak za sobą tęskniliśmy. A teraz moja obecność tylko go denerwowała.

– Kiedy wrócił do domu, okazało się, że nasze małżeństwo się skończyło. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Jakby jego pobyt na froncie wybudował między nami mur, którego nie byłam w stanie sforsować. Nie jestem głupia, mam wyższe wykształcenie. Ale dla Iwana jestem już tylko kobietą, która nie była na wojnie i nic nie rozumie. Jednak, z drugiej strony, wcale nie chciał mówić o wojnie... Więc ja próbowałam opowiedzieć, co działo się u nas, gdy jego nie było. Wtedy powiedział mi wprost, że przez te pół roku siedziałam w domu i nic nie robiłam. I że jedyna kobieta, którą szanuje, to sanitariuszka z jego oddziału.

– Okazało się, że najważniejszymi osobami na świecie są teraz jego koledzy, towarzysze broni. Rodzina zeszła na drugi plan. „Zrobili dla mnie więcej niż ty przez całe życie” – mówił. Dla nich rzucał wszystko i jechał kilkaset kilometrów, żeby napić się wódki. Im zawsze bez problemu pożyczał zarobione przeze mnie pieniądze.

Teraz Iwana wciąż zapraszają na spotkania w szkołach. Halina: – Opowiada obcym dzieciom o wojnie, a ze swoim nie rozmawiał od miesięcy. „Chciałabym, żeby wojna już się skończyła i tata wrócił do domu” – mówi mi córka. Co mam odpowiedzieć? On wprawdzie od dawna nie walczy, ale żyjemy tak, jakby wciąż był na wschodzie.
– Wcześniej, przed Majdanem i wojną, mój Iwan pracował jako kucharz w lwowskiej restauracji. Mimo kalectwa, mógłby teraz wrócić do pracy. Ale okazało się, że wcale się do tego nie zbiera. „Ktoś, kto stał przy armacie przeciwpancernej, kiedy szły na niego czołgi wroga, nie będzie stał przy garach i gotował jedzenie dla innych ludzi” – oznajmił.

– Tak, mówi się piękne rzeczy o tych batalionach ochotniczych: że bohaterowie, że poszli walczyć za Ukrainę. Ale nikt nie zastanawia się, za co żyły rodziny żołnierzy, kiedy oni bawili się w Kozaków w Donbasie. Odpowiem: za pieniądze wypracowane przez ich żony. Niby mamy mężów, ale od Majdanu żyjemy jak samotne matki. No, ja niedługo będę taką naprawdę. Szykuję papiery rozwodowe. Myślałam, że to go przestraszy, ale mąż nie przejął się tym specjalnie. Jest nawet zniesmaczony, że podczas wojny w głowie mi takie głupoty. Cóż, jeszcze sama nie wiem, czy naprawdę się rozwiedziemy... To byłoby bardzo źle widziane.

Halina: – Wczoraj, 14 października, było święto, Dzień Obrońcy Ukrainy. Dzwoniłyśmy do siebie z koleżankami, składając życzenia. Żadnemu mężczyźnie nie przyszło do głowy, żeby do nas zadzwonić. Codziennego heroizmu kobiet nikt nie docenia. Wygląda na to, że bohaterska może być tylko śmierć. Życie nie jest już takie ważne.

Julia, 22 lata, Kijów

Jest atrakcyjną blondynką o niebieskich oczach. Przyciąga spojrzenia w kijowskiej kawiarni, w której się spotykamy.

– Ludzie myślą, że walka na wojnie oznacza tylko fizyczną obecność w strefie zagrożenia. Ja nie walczyłam. Ale jako kobieta żołnierza oddałam tej wojnie rok z życia – mówi.
– Poznaliśmy się na Majdanie. To była taka rewolucyjna miłość – wspomina z widocznym sentymentem. – Choć było zimno, chodziłam czasem po placu Niezależności w wyszywance i z wiankiem na głowie. Miałam kiedyś szkolenie z pierwszej pomocy, więc pomagałam w służbie medycznej. Za każdym razem, gdy ktoś zostawał ranny, od razu biegłam na to miejsce. Właśnie w takiej sytuacji Wiktor zobaczył mnie pierwszy raz. Podobno od razu się zakochał. Powiedział mi, że nigdy nie spotkał tak dzielnej dziewczyny.

– Po Majdanie przyszła wojna. Zaakceptowałam jego wybór, żeby walczyć. Nie wiedziałam, na co się piszę. Bo bycie kobietą żołnierza to wieczne czekanie. Nie, nawet nie na koniec wojny i na jego powrót. To akurat gdzieś się zaciera. Jest za to tak: przestajesz myśleć o końcu wojny, a myślisz o tym, co jest dzisiaj. Tyle że każdy twój dzień jest zdominowany oczekiwaniem na telefon, na informacje, co dzieje się na „jego” odcinku frontu.

Julia: – Czas biegł. Przestałam myśleć o sobie. Budziłam się rano, czekałam w niepokoju na esemesa, że wszystko u nich w porządku. Jest taki portal, live.ua.map. Zbierane są na nim newsy o ostrzałach, walkach. Przez cały dzień ciągle odświeżałam tę stronę. Przychodził wieczór, mój chłopak przeżył kolejny dzień, mogłam iść spać. W ten sposób zawaliłam rok studiów.

– Nie mogłam znieść tego biernego czekania i rozłąki. Dlatego wiele razy sama jeździłam na front. Jako wolontariuszka, z pomocą humanitarną. Wiktor był wtedy ze mnie dumny. Wszyscy mu zazdrościli, że przyjeżdżam. A potem nastąpił taki moment, gdy zlikwidowano batalion ochotniczy Wiktora, więc przeszedł do regularnej armii. Były sytuacje, gdy ja znów jeździłam na front, a on był uwięziony na 2-3 dni na linii, bo taki był rozkaz. Przeszkadzało mu to, godziło w jego ambicję. Od jego kolegów dowiadywałam się, że w przyfrontowych miasteczkach chodzi na dziwki. I że oprócz mnie przyjeżdża do niego też jakaś dziewczyna, z Zaporoża.

Julia: – Usprawiedliwiałam jego zdrady fizycznymi potrzebami organizmu. A jednocześnie było tak, że gdy ktoś z naszych wspólnych znajomych zobaczył mnie, jak spaceruję po parku z kolegą ze studiów, zaraz dzwonił do Wiktora. Wiem, że ta osoba, która interweniowała, doskonale wiedziała, że on nie jest mi wierny. Dopóki nie wyjaśniliśmy sobie, że to nieporozumienie, wszyscy znajomi traktowali mnie jak trędowatą. Zdradzić żołnierza to zdradzić Ukrainę.

– Ale kiedy wracał do domu, też nie było wesoło. Wciąż zmieniał mu się nastrój. Miałam wrażenie, że jestem na polu minowym. Jeden nieprawidłowy krok – i jego wybuch. Wojna zrujnowała mu zdrowie, postarzał się o kilkanaście lat. Gdy wracał na przepustkę, wciąż chorował. Dostawał torsji na widok surowego mięsa, bo przypominał mu się Iłowajsk. I pił. Mówił mi wprost, że mnie nie kocha, że nie kocha już nikogo. Pomyślałam, że sama się na to pisałam i nie mogę go teraz zostawić. Błagałam, żeby poszedł do psychologa. Bez skutku. A on co noc krzyczał przez sen, budził się zlany potem, opowiadał o koszmarach, które mu się śnią.

– Nie miałam innego wyjścia, tylko go kochać. Jednocześnie czułam, że zanikam. A wszyscy widzieli tylko jego, bohatera, opowiadali mi, że jest świetnym dowódcą. Mówili: „Trzeba go zrozumieć, przeżył Iłowajsk i lotnisko w Doniecku, to bohater Ukrainy”. On walczył o naszą wolność, a ja walczyłam o niego. Miałam świadomość, że jak go zostawię, to wszyscy rzucą się na mnie jak hieny.

Julia opowiada o rozstaniu: – Zerwał ze mną, gdy przyjechał na miesięczną przepustkę. To byłby najdłuższy okres, jaki moglibyśmy ze sobą spędzić. Wcześniej dostawał urlop tylko na kilka dni. Przygotowywałam się do tej przepustki długo. Zaczęłam chodzić na fitness, kupiłam nową sukienkę, poszłam na manicure... Tego dnia wiedziałam, że już jest w Kijowie. Ale nie zadzwonił. Ubrałam się, zrobiłam makijaż. Czekałam cały wieczór. W końcu przez znajomych dowiedziałam się, że pije z kolegami. Pomyślałam, że trzeba dać mu czas. Czekałam kilka dni. Zadzwoniłam z pytaniem, kiedy chce się spotkać. Powiedział, że nie będziemy już razem. Wydawało mi się, że to chwilowy kryzys. Nie, nie byłam smutna. Tylko wściekła, że marnuje czas, który mógł być nasz, wspólny. Błagałam: pobądźmy trochę razem, wyleczę cię. Nie działało. Powiedział mi, że teraz ma taki moment w życiu, że chce być sam.

– Nie był długo sam, szybko znalazł inną dziewczynę. A potem kolejną i kolejną. W przerwach między nimi wraca do mnie, przeprasza za wszystko. A potem znów odchodzi. Mam nadzieję, że w końcu zmęczy się przygodami i zrozumie, że nasza miłość jest jedynym, co ma. Tu, w Kijowie, żołnierze są rozchwytywani. Każda dziewczyna chce przejść się po Hreszczatyku z mundurowym. Rozumiem je. Też byłam dumna: moje kwieciste sukienki, tryzub na szyi, jego mundur... wszyscy się zachwycali, jaka z nas piękna para.

Julia mówi, że dzień wcześniej oglądała zdjęcia ze ślubu, który odbył się w kijowskim szpitalu: ślub wolontariuszki i żołnierza, który stracił nogę. – Nie byłabym w stanie jej gratulować. Jeszcze nie wie, w co się wpakowała.

Ania, 26 lat, Mykołajiwka (obwód doniecki)

Mykołajiwka to małe miasteczko, 15 km od Słowiańska – tego samego Słowiańska, w którym wiosną 2014 r. rosyjski pułkownik Igor Girkin zaczął, jak sam potem opowiadał, wojnę w Donbasie. Ulicami krążą samotne kobiety pchające wózki. Nie widać miejscowych mężczyzn. Prawie wszyscy młodzi, których mijamy, to ukraińscy wojskowi – latem 2014 r. wojska ukraińskie odbiły Słowiańsk. I także Mykołajiwkę.

Spaceruję z Anią, manikiurzystką z jedynego w miasteczku salonu piękności. Zwracam jej uwagę na brak mężczyzn. – Zawsze był z tym problem – mówi. – Odkąd pamiętam, mężczyźni jeździli stąd pracować do Rosji. Tu pracy nie ma, bo jaka może być? Pięć sklepów, pizzeria, nasz salon. Mój pierwszy mąż zdecydował się pojechać za pracą kilka lat temu. Mówił, że chce utrzymywać mnie i synka. Ale nie wrócił. A ja nie zobaczyłam od niego ani rubla. O alimentach nigdy nie myślałam. Gdzie miałabym go szukać?

– Ten rok był najgorszy. Prawie wszyscy moi koledzy ze szkoły wyjechali. Najwięcej w lipcu zeszłego roku, gdy ukraińskie wojska zajęły Mykołajiwkę – Ania zawiesza głos. – Wielu chłopaków nie może wrócić, bo walczyli po stronie Donieckiej Republiki. Gdy ktoś taki wróciłby, ukraińskie służby bezpieczeństwa zaraz by go aresztowały. Zresztą byli tacy, którzy wcale nie walczyli, ale jak wrócą, pewnie od razu zostaną o to posądzeni. Ich żony zostały same i nikogo nie obchodzi, co się z nimi stanie. Nie mają pomocy od nikogo – ani od Ukrainy, ani od Donieckiej Republiki, ani od mężów. Moja koleżanka ma ciężko chore dziecko, starała się uzyskać wsparcie od państwa. „Trzeba było trzymać chłopa w domu”, usłyszała.

Mijamy parę. Ukraiński wojskowy spaceruje z dziewczyną, jak mówi Ania: „miejscową”.
– Jestem patriotką Donbasu. Ale ostatnio też umawiam się z ukraińskim żołnierzem. Samotna kobieta musi sobie radzić – śmieje się nerwowo. – Nie ma wyjścia. Z kim mam się umawiać? Rodzice mieszkają w Doniecku i trochę im przeszkadza, że zadaję się z Ukraińcem. Ale wyjaśniłam im, że on sam nie pchał się do armii, że go zmobilizowali. Zresztą niczego złego nie robił, tylko stał na posterunku przed poligonem.

– Ukraińscy żołnierze przychodzą do naszego salonu, żeby się ostrzyc. Są spragnieni kobiet, więc szybko się zakochują. On przyszedł raz, a potem drugi – już z bukietem kwiatów. Spodobała mi się ta ukraińska romantyka. U nas to nie do pomyślenia; ci chłopcy, którzy zostali na miejscu, są tak rozchwytywani, że nie wysilają się na takie gesty. Jest ich tak mało, że nie muszą.

Ania: – Na drugiej randce kazałam mu pokazać paszport. W ukraińskich paszportach są informacje o stanie cywilnym. Odetchnęłam z ulgą, faktycznie rozwiedziony. Tu zresztą trudno o takiego, co nie byłby rozwiedziony. Nasze chłopaki młodo i łatwo się żenią – i tak też się rozwodzą.

– On ma na imię Sasza, mieszka w Melitopolu. To blisko morza. A ja nigdy nie byłam poza Donieckiem i Łuhańskiem. Nie wierzę, że nasi mężczyźni wrócą, i że w Mykołajiwce będzie lepiej. Sasza to dla mnie szansa, żeby się stąd wyrwać.

– Teraz do salonu zaczęły też przychodzić moje koleżanki, siedzą na kanapie i zagadują żołnierzy. Ukraińskie wojsko to chłopaki ze wszystkich stron Ukrainy, ze wszystkich klas społecznych. Do wyboru, do koloru. Bez wojny nie miałybyśmy szans poznać takich mężczyzn.

– Na Ukrainie jest mniej mężczyzn niż kobiet, tak jest jeszcze od czasu II wojny światowej. A co nam dała ta kolejna wojna? Jest ich jeszcze mniej – wzdycha Ania.

– Czasem oglądam ukraińskie programy telewizyjne, tak z ciekawości, żeby zobaczyć, co tam u nich. I sprawdzić, ile jeszcze rozumiem po ukraińsku. Wciąż informują o kolejnych stratach na froncie. Oglądam i myślę, że nawet mogłabym się zaprzyjaźnić z dziewczyną z Kijowa. Mamy taki sam problem: mężczyźni.

– Ta wojna to męski idiotyzm – opowiada Ania, patriotka Donbasu, ale nie Donbasu ukraińskiego. – Wymyślają rewolucje, żeby nie mierzyć się z problemami codziennego życia, żeby nie pamiętać, że w garnku pusto, a rachunki nieopłacone. Żadna kobieta by tego nie wymyśliła.

– I co teraz? – patrzy, jakby rzucała wyzwanie. – Ukraińskie chłopaki poszły na Majdan i potem za Ukrainę się bić, i poginęły. A nasze chłopaki poszły za Doniecką Republiką, i też poginęły... Mężczyzn z różnych stron Ukrainy łączy teraz tylko jedno: data, 2014 i 2015, na nagrobkach.

– Oni albo giną, albo odchodzą – poprawia się Ania. – Albo jedno i drugie – dodaje. – A ty, babo, radź sobie sama z dziećmi i życiem. Taka tradycja przez te wojny się porobiła. Nie mamy lepszego życia niż nasze matki i babki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015