Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Polski złoty już stracił do głównych walut, ale to efekt szoku, jakim rynki finansowe zareagowały na wybuch wojny. Jeśli nie dojdzie do globalnej katastrofy, w obliczu której ekonomia straci całkowicie na znaczeniu, najpóźniej za kilkanaście tygodni kapitał zacznie ponownie myszkować w naszej części Europy w poszukiwaniu zysków, a wtedy rumieńców nabierze i polski złoty. Czynnikiem wzmacniającym naszą walutę będą także setki tysięcy Ukraińców uciekających do Polski wraz z oszczędnościami: część tych aktywów zostanie teraz zamieniona na złotówki.
ATAK NA UKRAINĘ | CZYTAJ WIĘCEJ W AKTUALIZOWANYM SERWISIE SPECJALNYM >>>
O wiele poważniejszym problemem będą ceny surowców kopalnych. Ropa drożeje podczas każdego konfliktu wojennego, to przewidywalne zjawisko, choć tym razem agresorem jest jej największy globalny dostawca. Na szczęście atak Rosji na Ukrainę wstrząsnął rynkami surowcowymi jedynie na chwilę. Ceny ropy są stabilne (z tendencją spadkową). Także gaz, po chwilowym skoku w okolice 130 euro za MWh, spadł do 90 euro za MWh, czyli poniżej średniej z ostatnich miesięcy. Nie ulega jednak wątpliwości, że na głębszą przecenę nie ma tu na razie szans. A to oznacza, że dla polskiej inflacji, która jeszcze przed wybuchem wojny trzymała się krzepko (odczyt styczniowy pokazał 9,2 proc.), wysokie ceny ropy i gazu w połączeniu z relatywne słabym złotym będą wysokoenergetycznym pożywieniem. Już dziś na stacjach benzynowych nie widać efektu wprowadzenia tarcz antyinflacyjnych z początku lutego. A to nie koniec. Aby opanować sytuację migracyjną, naoliwić nieco lepiej polską obronność i wspomóc Ukrainę w jej walce, Polska będzie musiała zadłużyć się jeszcze bardziej. Taka jest cena solidarności i bezpieczeństwa, za którą zapłacimy spadkiem standardu życia. Cena, dodajmy, niewygórowana, zważywszy na tę, którą płacą ukraińscy sąsiedzi.