Wióry lecą

Sytuacja, w której ks. Mieczysław Maliński, popularny autor książek religijnych, powszechnie znany jako przyjaciel Jana Pawła II, jest zmuszony wobec całej Polski dowodzić, że nie jest wielbłądem, miała w sobie coś surrealistycznego. Oczywiście słowo musiał nie znaczy, że ktoś go do studia telewizyjnego doprowadził siłą. Usłyszał nawet i to, że niepotrzebnie się tłumaczy, z drugiej strony jednak, gdyby odmówił przyjścia, nie byłby w lepszej sytuacji. Wiadomo: qui tacet, consentire videtur (kto milczy, ten potwierdza). Można nawet uznać, że ks. Maliński do zabrania głosu w swojej sprawie miał prawo.

01.05.2005

Czyta się kilka minut

Od bodaj dwóch lat “jedna pani drugiej pani" (a łańcuszek ten się oczywiście wydłużał) powtarzała bowiem ze zgrozą, że podobno ks. Mieczysław był “TW" i donosił na Papieża. Za szeptaną pocztą w końcu podążyły media. Jacyś dziennikarze dopadli Malińskiego i spytali, czy rzeczywiście był? A on im odpowiedział, że nic podobnego, co już było naruszeniem dobrej sławy, bo ludzie odruchowo zwykle myślą, że przecież nie ma dymu bez ognia.

I oto wróciliśmy do początku, bo skąd mogła wyjść plotka, jak nie z IPN-u: przed widzami i przed Moniką Olejnik stanęli ks. Mieczysław Maliński i Leon Kieres. Ks. Maliński nie mógł się bronić, bo poza “mówi się" nie przedstawiono dowodów. Ale stamtąd właśnie, skąd wyciekły pomówienia, usłyszeliśmy, że zweryfikowanych, niezbitych dowodów nie ma. Było oczywiste, że ten trudny do wytrzymania, absurdalny spektakl uczyniony z udręki księdza jest ewidentnym owocem “dzikiej lustracji", opartej na strzępach nieodpowiedzialnie wyniesionych z IPN informacji o tym, że Maliński figuruje w jakimś katalogu. Teraz już wszyscy mogli zobaczyć, na czym taki sposób “oczyszczania pamięci" i “ujawniania prawdy" polega.

Ks. Mieczysław na szczęście wyszedł z tego cało. Nie dlatego, że coś udowodnił, bo przy takim ustawieniu sprawy niczego się udowodnić nie da. Nawet nie z braku dowodów, ale dlatego, że absurd i koszmar stawiania człowieka w takiej sytuacji stał się chyba dla wszystkich oczywisty. Nie wiem, co myślą głosiciele poglądu, że trudno, bo gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Chciałbym tylko przypomnieć to, co ongiś powiedział abp Życiński: “Panowie, tu nie o drwa chodzi, ale o człowieka".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2005