Wielki Szu

Jest najpopularniejszym duszpasterzem Polaków. Krytycy oskarżają go o „psychoanalizę Biblii”. Oto opowieść o ojcu Adamie Szustaku.

01.02.2016

Czyta się kilka minut

Internetowe rekolekcje adwentowe „Jeszcze 5 minutek” prowadzone przez o. Adama Szustaka OP, 2015 r. / Fot. stacja7.pl / KOLORYZACJA „TP”
Internetowe rekolekcje adwentowe „Jeszcze 5 minutek” prowadzone przez o. Adama Szustaka OP, 2015 r. / Fot. stacja7.pl / KOLORYZACJA „TP”

W Krakowie wciąż to pamiętają: kiedy w marcu 2015 r. głosił rekolekcje wielkopostne, tłum ludzi, którzy nie zmieścili się w kościele Mariackim, sięgał pomnika Adama Mickiewicza. Stojący na zewnątrz postulowali: „Postawcie telebimy!”.

Podpisane jego nazwiskiem książki i audiobooki – wydał ich już ponad 20 – biją rekordy popularności. Sam nie pojawia się jednak na okładkach pism ani w telewizji. Na afiszach, które zapowiadają spotkania z nim, brakuje jego fotografii.

Odkąd przed trzema laty został wędrownym kaznodzieją, jest wciąż w drodze – ze spotkania na spotkanie. Na Facebooku internauci mają do wyboru: profil oficjalny oraz inny, prowadzony przez jednego z fanów. Odwiedzający piszą o nim: „Piotr naszych czasów” – i do niego: „Adaś, jesteś wielki!”; „Masz, chłopie, jaja!”.

Budzi spory i kontrowersje wśród teologów, biblistów i psychologów. Krytykowany, przywołuje Orygenesa i przypomina, że nawet jeśli dziś ludzie uważają coś za herezję, to za tysiąc lat powiedzą: „wspaniała interpretacja”.

Przemawia do niego Bóg i spotkał Złego – tak twierdzi. Na czym polega fenomen dominikanina o. Adama Szustaka?

Mistrz w uciekaniu

Jego oficjalne biogramy „są skąpe jak bikini” – aluzje do seksu to jeden z wyróżników stylu ojca Szustaka. Urodził się w Myszkowie w 1978 r. Po maturze, wbrew woli rodziców, wstąpił do seminarium w Częstochowie. Tamte wakacje spędzał w Zakopanem. Na dyskotece poznał dziewczynę. W dostępnym w serwisie YouTube „Świadectwie życia i nawrócenia” przyznaje: szybko chciał się z nią ożenić.

Pojechał jednak na ostatnie rekolekcje dla kleryków, prowadzone przez dominikanina. Usłyszał głos w głowie: „Wstąpisz do tego zakonu”. Wziął adres klasztoru w Poznaniu. Wtedy nie wiedział, czym zajmują się dominikanie. Podczas pierwszego spotkania z braćmi usłyszał, że znalazł się w zakonie kaznodziejskim – pomyślał, że coś pomylił.

W seminarium opiekun roku uznał rzecz za podszept szatana i zakazał Szustakowi kontaktów z dominikanami. Ale ten już wiedział: szybko zrezygnował z planów matrymonialnych i w 1999 r. został przyjęty do nowicjatu w Poznaniu. Jedną z pierwszych osób, które spotkał w klasztorze, był o. Jan Góra, zmarły w grudniu 2015 r. pomysłodawca słynnych dorocznych spotkań młodzieży.

Ojca Szustaka pamięta z tamtego czasu Józef Hojna, wodzirej z Krakowa, który na Polach Lednickich prowadzi m.in. warsztaty tańca i muzyki: – Był rok 2000. Jechałem autobusem z Poznania, obok mnie siedział potężny mężczyzna. Później, kiedy pod koniec jednego z utworów robiliśmy „radosne węże” – wymyśliłem tę figurę, bo na chrześcijańskim spotkaniu nie wypadało robić bardziej swawolnych „dzikich węży” – bracia z nowicjatu trzymali się za dłonie i biegli „na żywioł” w radosnym uniesieniu, właśnie pod przewodnictwem Szustaka.

Hojna dodaje: – Ojciec Góra mówił, że ludzie w tańcu unoszą się trzy metry nad ziemią. Szustak unosił się razem z chmurą piachu.

18 kwietnia 2004 r. Adam Szustak złożył śluby wieczyste. Na obrazek prymicyjny wybrał cytat z Ewangelii św. Jana: „Pójdziesz, gdzie nie chcesz” (J 21, 18). Potem będzie mówił, że jest mistrzem w uciekaniu od woli Boga.

Z dostępnych w internecie nagrań dowiadujemy się, że w seminarium Szustak żył „w rozdwojeniu”. Na drugim roku zaczęły się „wszelkie możliwe ataki [Złego – red.], nieczystość, wszystko w ogóle wróciło”. Nazywa ów stan „totalnym gnojem”. I że na czwartym roku był już gotów na odejście. „[W zakonie] miałem być świętym, byłem trzy razy gorszy” – powie potem.

Wyspowiadał się przełożonemu z tego „zakłamania”. Usłyszał, że ten chce nosić grzechy razem z nim. Poczuł się zaakceptowany. Został.

Praktyczny background

W latach 1998–2004 rektorem dominikańskiego Kolegium Filozoficzno-Teologicznego w Krakowie, gdzie studiował Adam Szustak – był o. prof. Jarosław Kupczak.

– Był bystrym, ciężko pracującym studentem, pobożnym – wspomina dziś. – Ciepły, serdeczny, lubiany, taki równy gość. Autentyczny i pełen ekspresji, łatwo nawiązywał kontakty. Pamiętam jego pracę magisterską o dwóch rękach miłosiernego Boga Ojca – Chrystusie i Duchu Świętym – u św. Ireneusza. Bardzo dobra. Mówiło się, że mógłby zrobić doktorat.

W 2007 r. o. Szustak został duszpasterzem krakowskiej „Beczki”, słynnego duszpasterstwa akademickiego. Jedno z jego kazań na „siódemce”, czyli mszy połączonej ze śniadaniem i jutrznią, pamięta wciąż Małgorzata, dziś pracowniczka korporacji. – Zaczął intrygująco: „Wczoraj o dwudziestej trzeciej w kinie Kijów była premiera najnowszego filmu o Jamesie Bondzie. I ja byłem na tej premierze. Jak wróciłem o drugiej w nocy, zastanawiałem się, co wam jutro powiem na kazaniu. Może wam powiem o tym Bondzie”. Potem streścił film. Mówił, że był czas, kiedy Bond nie za bardzo wiedział, jak być tajnym agentem. Był nieporadny, skupiony na sobie. Później otrzymał misję i przeszedł nagłą metamorfozę. „Kiedy ktoś do was zadzwoni z misją, że macie komuś pomóc, odpowiedzcie jak on: »Nazywam się Bond. James Bond«”, skończył kazanie.

Osiem lat temu o. Szustak nie był jednak jeszcze gwiazdą; w tych czasach w Krakowie chodziło się „na różnych dominikanów” – mieli opinię najlepszych kaznodziejów w mieście.

W 2012 r. przeniesiono go do klasztoru w Łodzi, który specjalizuje się w wędrownym kaznodziejstwie. Mieści się w kamienicy, zamiast kościoła jest kaplica. Odtąd o. Szustak zajmuje się już wyłącznie „sztuką kaznodziejską”, podróżuje po Polsce, w klasztorze spędza trzy-cztery dni w miesiącu, kalendarz ma zapełniony na dwa lata naprzód.

Dyrektorem Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego jest o. Tomasz Nowak, prywatnie przyjaciel o. Szustaka. Czasem głoszą kazania razem. Jego zdaniem każdy z łódzkich zakonników ma swój indywidualny „kolor”.

– Adam ma background praktyczny, rekolekcyjno-konferencyjny – mówi.

Pomysłodawcą jego przyjazdu do Krakowa – tego, kiedy tłum żądał telebimów – był Paweł Kisiel, przedsiębiorca, kantor bazyliki Mariackiej w Krakowie, współtwórca Wspólnoty „Chrystus w Starym Mieście”.

Dziś tak to wspomina:– Jeden dzień nakręcał drugi, przychodziło coraz więcej ludzi. Ojciec Szustak zarezerwował sobie dla nas cały tydzień. Dla takich ludzi jak on nasza akcja jest bardzo atrakcyjna: pełen ludzi Rynek Główny i bazylika Mariacka oraz fantastyczna ekipa! Wymarzone miejsce i termin.

Co jednak w o. Szustaku tak fascynuje młodych ludzi, do których najczęściej kieruje kazania?

– Ojciec Szustak reprezentuje swoją retoryką ten front dominikański, gdzie odchodzi się od politycznej poprawności, frazesów i słów, które nic nie znaczą – odpowiada Kisiel. – Oni mówią o Bogu prosto i konkretnie. Ale o. Szustak idzie krok dalej. Jest bardzo bezpośredni, praktyczny. Kawa na ławę, trudne rzeczy podane jak na talerzu. Kiedy go słucham prowadząc samochód, nie muszę się na tym skupiać, samo wchodzi.


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Adam Boniecki pisze w edytorialu: Czytałem, że ojciec Szustak należy do grupy dominikańskich kaznodziejów wędrownych. Z pewnością mądrzy dominikanie, gdy uznają, że przyszedł na to czas, odwołają ojca Adama z jego funkcji, by powierzyć mu inne trudne, może mniej spektakularne zadania. 

Piotr Sikora: Żaden komentator nie powinien swojej interpretacji Pisma uważać za ostateczną – uczyli Ojcowie Kościoła. Także ojca Adama Szustaka niebezpiecznie byłoby uznać za ostateczny autorytet.


Szustak Company

Marketingiem i PR-em najpopularniejszego dominikańskiego kaznodziei zajmuje się grupka osób, które sam nawrócił. W 2011 r. założyli mu stronę internetową oraz profil na Facebooku „Langusta na palmie”, który dziś gromadzi ponad 100 tys. fanów. Po emisji w internecie codziennych, pięciominutowych nagrań z rekolekcjami adwentowymi „Jeszcze 5 minutek” (współproducent: Stacja7.pl) liczba podskoczyła o 20 tys. Ojciec Szustak i jego współpracownicy dbają o formę graficzną i chwytliwe tytuły książek: „Osioł w raju”, „Od zera do bohatera”, „Akrobatyka małżeńska”, „Garnek strachu”, „Nocny złodziej”, „Ewangelia dla nienormalnych”. A także o towarzystwo. „Wilki dwa” przygotował razem z muzykiem Robertem „Litzą” Friedrichem (znanym z zespołów Arka Noego i Luxtorpeda).

Pod koniec 2012 r. inna grupa jego fanów założyła Fundację Malak. W sklepie internetowym proponuje oprócz książek gadżety: koszulki, torby, kubki. Za 399 zł można kupić pakiet promocyjny „Wielki Szu”, który zawiera 15 publikacji. Są także pakiety na ślub, na prezent...

Dominikanin często używa słów „nigdy”, „absolutnie”, „żadna siła mnie nie przekona”. Nie ocenia, dowartościowuje, ale na dialog nie ma tu miejsca. Profil „Langusty” to chyba jedyne miejsce w sieci, gdzie właściwie nie istnieje krytyka. Nawet pod postem o uchodźcach zero hejtu, same pozytywy.

Sposób komunikowania się to zresztą największy wyróżnik o. Szustaka. Łatwo przyznaje się do swoich upadków. To „Zły”, jak nazywa go kaznodzieja, skłania go do grzechu. Był też obecny przy wszystkich kolejnych jego kryzysach i decyzjach życiowych. Kiedy musi podjąć ważną decyzję, jak ta ze złożeniem ślubów, liczy na to, że coś się wydarzy. Modli się do Boga, by w drodze dał mu znak, jeśli ma tego nie robić.

Mówi językiem swoich młodszych słuchaczy. Często wtrąca: „co nie?”. Gdy opowiada o tym, jak jego decyzję o pójściu do zakonu przyjęli rodzice, używa słowa „hardcore”, przyznaje, że w domu była to „totalna katastrofa”. Kiedy na dyskotece spodobała mu się dziewczyna, opowiada, że „ruszył do niej”. I że myślał wtedy: „weźcie się schowajcie z tym seminarium”. Czasem puentuje: „wiadomka”, „totalna rozwałka”.

Lubi gawędzić o dniu codziennym zakonników. Np. o tym, że czasami „robi się Danona”. Czyli: wyrzuca się z siebie wszystko, co się nosi w sercu (za hasłem z reklamy firmy spożywczej: „oddaję tobie, co kryję w sobie”).

Gdy mówi, marszczy brwi, gładzi ogoloną na łyso głowę i niewielką brodę. Swobodny. Często gestykuluje. Nie potrafi ustać w miejscu, przestępuje z nogi na nogę. Zwykle w postawie „luzaka”, z jedną ręką w kieszeni habitu.

Szybko nawiązuje kontakt z publicznością. Spotkania zaczyna od zapewnień, że postara się uwinąć i nie rozgadać za bardzo, choć – jak przyznaje – to w jego przypadku nie jest najłatwiejsze. Dopytuje: „Macie jeszcze trochę siły?”.

Podczas rekolekcji dla par powiela jednak seksistowskie schematy z podrzędnych poradników: „Kiedy przychodzą do mnie różne kobiety po pomoc i ja im coś tłumaczę, myślę: »dlaczego tego nie rozumie?«. Bo ona jest kobietą. Ja jej to próbuję wytłumaczyć logicznie, tylko że to tak nie działa. Albo dokładnie odwrotnie” – tak mówił podczas konferencji „Z motyką na słońce, czyli jak dogadać się w związku”, wygłoszonej w „Beczce” w listopadzie 2015 r.

W jego opowieściach kobiety dużo mówią, choć często same nie wiedzą, czego chcą. Dają do zrozumienia, lecz nie mówią wprost. Mężczyźni inaczej – za każdym razem, kiedy coś mówią, przekazują informację. Nie zawsze tylko sami dochodzą do tego, co nie zostało wypowiedziane wprost.

Autentyczne gadanie

Psycholog Elżbieta Wesołek, wychowanka „Beczki”, ocenia z dystansu: – Kilka razy trafiłam na konferencje o. Szustaka. Atrakcyjny język przyciąga młodzież. Jednak dla ludzi, którzy mają podjąć poważne role życiowe, to zbyt proste i łatwe. Za mało się od nich wymaga. Absolwenci dobrze po trzydziestce wciąż przychodzą na rekolekcje dla studentów. Można im tłumaczyć, że w rodzinie konflikty są normalne, a sprawy męsko-damskie trudne, ale to nie daje bodźca do pracy nad sobą, bo brak wymagań.

Dystans zachowuje też Paweł Kisiel. Według niego o skuteczności o. Szustaka decydują dwa aspekty: rynkowo-marketingowy i duchowy. – W branży „autentyczne gadanie” – mówi – jest bardzo mała konkurencja. Polski rynek przyjmie 50 Szustaków, jest wielkie zapotrzebowanie.

Marcie Wawrzyniak, wychowance duszpasterstwa dominikanów w Łodzi, podoba się, że kazania o. Szustaka są zakorzenione w Piśmie Świętym, że szuka znaczeń, nowych interpretacji. Kiedy mówię, iż niektórzy bibliści go za to krytykują, odpowiada: – Nie mam takiej wiedzy, żebym mogła to ocenić. Ale nie można zafiksować się tylko na nim. Jeśli ludzie słuchają różnych kazań, to można znaleźć złoty środek.

Na stronie łódzkiego klasztoru widnieje informacja o warsztatach kaznodziejskich dla kapłanów. Czy o. Szustak ma w nie jakiś wkład? Przeor mówi, że wszyscy się nawzajem inspirują. Krytykę Szustaka uważa za „spłyconą” i „jednowymiarową”.

Czy jego metoda czytania Biblii wpisuje się w model dominikański? Ojciec Nowak: – Bez żadnej pretensji do egzegetów, inaczej się czyta Biblię do modlitwy, inaczej do analizy naukowej, inaczej na sposób kaznodziejski. To się nie wyklucza, ale to inna logika czytania.

A jak się czyta na sposób kaznodziejski? Ojciec Nowak: – Zadajemy sobie przede wszystkim pytania o cel. Do czego ma mnie to, co czytam, doprowadzić? Nie chodzi tylko o czystą prawdę treści. Jak powtarzał za ks. Tischnerem biskup Grzegorz Ryś: „Może to i prawda, ale jakie z tego dobro?”. Główne zarzuty, które słyszę wobec kaznodziejstwa Adama, a słucham ich uważnie, dotyczą prawdy co do treści. Sam pytałem o to biblistów. Kręcą nosami, ale tak naprawdę wprost żadnych kłamstw czy niezgodności nie widzą. Może to trzecia czy piąta możliwa interpretacja, ale czy on wyprowadza złe wnioski? Mówią: nie. Może zbyt śmiałe, szokujące, ale nie złe.

Jednak bibliści znający języki oryginalne mają uwagi. Przykładem głos ks. dr. Wojciecha Węgrzyniaka, który na profilu „Langusta na palmie” zamieścił komentarz: „W dzisiejszym kazaniu [o. Adam] mówił o »granicy«, ale greka nie pozwala na takie tłumaczenie. Podobnie, kiedy tłumaczy »pustkowie« i porównuje do ohydy spustoszenia. To nie są te same słowa w języku greckim. Nieścisłość podaje też w kazaniu z 19 lutego, kiedy mówił, że chory paralityk z ubiegłej niedzieli jest jednym jedynym paralitykiem w całej historii zbawienia. A przecież identyczne greckie słowo występuje np. w Mt 4, 24; 8, 6”.

Ojciec Szustak zareagował: „Przyznaję ze skruchą: paralityków było dwóch w historii zbawienia! Choć tego drugiego nie mieliśmy okazji poznać, bo tylko o nim słyszymy, kiedy Jezus uzdrawia go na odległość. I nie wiem też doprawdy jak ten wielki błąd merytoryczny miałby wpłynąć na interpretację tego fragmentu. Ale prawdy trzeba się trzymać: paralityków było dwóch i zawsze będę o tym już pamiętał. Coś czuję, że dorobiłem się własnego cenzora i to jeszcze biblistę! Ale fajnie”.

Wymiana zdań trwała trzy dni. Ojciec Szustak komentował: „Jak uczy mnie Kościół od kilku tysięcy lat, Słowo Boże poza sensem literalnym ma również sens duchowy. (...) Słowo Boga nie podlega tym samym regułom co słowo człowieka”.

Rytuał przejścia

Ze „Świadectwa życia i nawrócenia” dowiadujemy się, że 16 maja 2008 r. o. Szustak narodził się na nowo.

Do krakowskiego klasztoru przyjechało wtedy z rekolekcjami dwóch włoskich księży charyzmatyków, Enrique Porcu i Antonello Cadeddu. W 2000 r. założyli w Brazylii wspólnotę Przymierze Miłosierdzia. W Polsce słyną z ewangelizacji obfitującej w spektakularne cuda, wizje, proroctwa itd.

To nie o. Szustak ich zaprosił, miał się nimi tylko zajmować. Zgodził się jednak na modlitwę nad sobą.

Pamięta to tak: „Trwało to 50 minut chyba, prawie godzinę. (...) W momencie jak tylko usiadłem, zanim otworzyli usta, cokolwiek powiedzieli, zaczęli się modlić, ja zostałem zabity. Ja nie potrafię wam tego opowiedzieć, ja po prostu umarłem. I nie mówię o doświadczeniu psychicznym czy emocjonalnym, tylko fizycznym. Był taki moment, kiedy Enrique klęczał obok mnie, ja siedziałem na stołku, i trzymał mnie tutaj (kładzie prawą dłoń w okolicy serca), za serce. Miałem takie wrażenie, że ktoś mi otworzył klatkę piersiową (...) ja naprawdę miałem fizyczne doświadczenie, jakby mi ktoś wyjął serce z ciała”.

To wtedy – mówi o. Szustak – jego „serce kamienne” zostało wymienione na „kochające serce ludzkie”. Dalej podsumowuje: „Miałem takie wrażenie, że ktoś mną zawładnął. Żeby była jasność – to było w całkowitej wolności. To nie jest tak, że coś mną zawładnęło. W każdej chwili to było z zapytaniem: mogę? Cały czas. Wystarczyło jedno moje nie i natychmiast nic”.

Ojciec Szustak, dotychczas Adam, narodził się powtórnie wraz z nowym imieniem. „Powiedzieli, że mam zupełnie inne imię, niż ja mam. I to w ogóle jest prawda. Pokazali mi historię biblijną, która jest moim imieniem, która jest w tym imieniu zawarta, i w której całe moje życie tak wygląda”.

Tego w nagraniu dominikanin nie wspomina: chodziło o Mojżesza.

Dr Joanna Heidtman, psycholog i coach, po obejrzeniu fragmentu świadectwa zauważa w nim cechy rytuału przejścia: – Imię oznacza to, kim jesteś. Nie na poziomie zachowań, ale na poziomie tożsamości. W społecznościach pierwotnych praktykowano rozmaite rytuały przejścia, które oznaczały zakończenie jakiegoś etapu w życiu i wejście w nowy, w którym już „jesteś kimś innym” – np. z chłopca w mężczyznę lub wojownika, z dziewczyny w mężatkę. Oznaczało to, że nie tylko ktoś miał zmienić zachowania (np. z dziecięcych na dorosłe), ale miał istotnie i trwale zmienić się on sam.

Wyobraźnia czy wiedza

Od tego dnia o. Szustak odnalazł wreszcie powołanie. Bez własnego udziału stał się kimś lepszym. Mówi, że dostał nakaz założenia wspólnoty charyzmatycznej „Mojżesz”. Po roku działalności, kiedy miał wielkie plany naprawy Kościoła i świata, dominikanie zdecydowali o jej likwidacji.

Dziś ojcowie nie chcą komentować sprawy, ale o. Szustak uznał to za „gaszenie ducha” i długo nie mógł pogodzić się z decyzją. Jaki ma stosunek do siebie jako Mojżesza – tego nie wiadomo. Fundacyjny „Malak” to imię anioła, który w Biblii rozmawia z Mojżeszem w imieniu Jahwe w płonącym krzaku. Świadectwo stanowi trzecią część audiobooka „Lekcje Jozuego” – współpracownika Mojżesza i jego następcy.

„Duch” – to ważne słowo w interpretacji działalności dominikańskiego kaznodziei. Kilka tygodni temu na portalu przedmurze.pl ukazała się recenzja Stanisława Krawczyka, doktoranta socjologii UW, „Adwent charyzmatyków? O »Plastrze miodu« ojca Adama Szustaka OP”. Zarzuca on autorowi subiektywizm, zbyt luźne skojarzenia w interpretacji Biblii, „rozwijanie religijnej wyobraźni” kosztem wiedzy filologicznej czy biblistycznej. Pisze również: „Pod paroma względami zbliża się więc do zielonoświątkowych sposobów mówienia o Bogu”. Dostrzega cechy typowe dla ruchu pentekostalnego, któremu obca jest refleksja intelektualna i sceptycyzm.

To nie pierwsza krytyka. Przed rokiem na łamach magazynu „Dywiz” gorącą dyskusję o ojcu Szustaku rozpoczął publicysta Jarosław Dudycz, zarzucając dominikaninowi psychoanalityczne podejście do Biblii.

Trudno się temu dziwić: o. Szustak interpretuje wiele historii według zasady „Nieustannie Bóg będzie wam wszystko psuł w waszym życiu”; „ja tak mam – wy też tak macie, tylko jeszcze o tym nie wiecie”. Kain i Abel to dla niego „dwóch gości w nas” – symbolizują siłę i karierę (przedsiębiorcy rolnego w krawacie) oraz słabość i wieśniactwo (prostaka śmierdzącego owcami). Woli mówić, jak Bóg działa w cudowny sposób, niż ujmować zdarzenia biblijne z perspektywy historycznej.

Zapytałam Jaremę Piekutowskiego z „Więzi”, jednego z uczestników tamtej debaty, dlaczego po jednym artykule pojawiło się aż osiem polemik.

– Ojciec Szustak potrafił poruszyć wiele osób. A jeżeli coś nas poruszy, to mamy ochotę tego bronić – odpowiedział. Dodał też, że ceni o. Szustaka za autentyczność i prostotę języka.

Są jednak jeszcze inne zarzuty. Ojciec Szustak mawia, że do konferencji się nie przygotowuje: Bóg robi wszystko za niego i w nim – i to wystarczy, aby przynosić dobre owoce. A Duch Święty natchnie.
Czy jednak w ten sposób dominikanin nie sprzeniewierza się zasadom obowiązującym w Kościele? W dyrektorium homiletycznym jest jasno napisane, że najważniejsze jest przygotowanie do głoszenia kazania, a każdy duchowny powinien znaleźć na to czas – nawet kosztem wszystkich innych obowiązków. Czy w przypadku o. Szustaka nie jest to nierozważne wyrzeczenie się refleksji intelektualnej?

Teatralna wiarygodność

Być może odpowiedzią na ostatnie pytania może być termin „improwizacja”, używany m.in. przez aktorów. Ojciec Szustak niewiele bowiem opowiada swoim słuchaczom o kluczowym aspekcie swojej drogi formacyjnej: fascynacji sceną i studiach w szkole teatralnej.

Zaczęło się od libretta, które napisał do spektaklu muzycznego o proroku Ozeaszu i nierządnicy Gomer „Zazdrosna miłość”. Wystawiono go dwukrotnie w czerwcu 2004 r. na deskach Starego Teatru i Teatru im. Słowackiego. Pół roku po przyjęciu święceń kapłańskich zdał egzaminy na Wydział Reżyserii i Dramatu krakowskiej PWST.

Mówi ojciec prof. Jarosław Kupczak: – Zgoda o. Macieja Zięby [ówczesnego prowincjała dominikanów – red.] na jego studia reżyserskie wzbudziła w naszym środowisku trochę kontrowersji. Do mnie trafiły argumenty Macieja. Mówił, że nie zna żadnego innego księdza, który byłby w stanie stworzyć taką sztukę. W charyzmacie dominikańskim jest głoszenie Słowa zawsze, wszędzie i na wszystkie sposoby. Spektakle teatralne na tematy chrześcijańskie w tym się mieszczą.

Szustak spędził w szkole teatralnej lata 2005-07.

– Były trudne od strony duchowej. Zniknął z życia klasztornego. Wychodził wieczorem, musiał podtrzymywać kontakty ze studentami, wykładowcami. Nigdy go nie było. Po przerwaniu studiów powiedział mi, że to, na czym mu zależało, już opanował, a dyplom mu niepotrzebny – wyjaśnia o. Kupczak.

Sam Szustak kwituje ten okres: „przyszedł Zły i zamazał”, „wróciło wszystko trzy razy bardziej, niż było”.

– Moje pierwsze jego wspomnienie to Stary Teatr – mówi jedna z osób mających w tamtym czasie kontakt z dominikaniem (chce zachować anonimowość). – Chodziliśmy tam na przedstawienia Kleczewskiej, Klaty, Miśkiewicza. Nie było w jego zachowaniu niczego gorszącego, ale miałem wrażenie, że porusza się w zawieszeniu między dwoma światami. Myślę, że jest tak w pewnym sensie do dziś. To jego słabość i siła. Słabość, bo trudno go jednoznacznie określić, a co za tym idzie i zaufać. Siła, bo mówi językiem niekościelnym: językiem świata i językiem teatru. Reżyseruje. Wiele jego kazań jest obrazowych. Są to wręcz teatralne wizualizacje opowieści biblijnych. Myślę, że podobnie jak w teatrze, wiele osób słuchając Szustaka przeżywa swoiste katharsis. Kiedy mówi do wszystkich, jest naprawdę mocny.

9 listopada 2015 r. w krakowskim kościele Dominikanów o. Szustak wystąpił podczas konferencji „Z motyką na słońce, czyli jak dogadać się w związku”. Widać było wtedy, jak profesjonalnie posługuje się mową ciała, sprawnie nawiązuje kontakt z publicznością, czuje scenę.

Jerzy Stuhr, b. rektor PWST w Krakowie, który sprawował opiekę artystyczną nad musicalem „Zazdrosna miłość”, nie pamięta o. Szustaka. Zwraca jednak uwagę na kluczową kwestię: – Autentyczność i wiarygodność to są dwie różne rzeczy. Nie jest ważne, czy jestem autentyczny w teatrze. Ważne, czy panią przekonuję. Czasem ta postać jest tak daleko ode mnie – a pani jednak jej wierzy. Mało tego, ćwiczę tę ekwilibrystykę w sposób maksymalny. W Teatrze Polonia gram trzy jednoaktówki Czechowa. W każdej jest kompletnie inna postać. Robię ją różnymi środkami. Mówię innym głosem, zachowuję się inaczej, a ludzie mi wierzą. Przecież wiedzą, że ja to udaję, więc czemu się śmieją tak, że spadają z krzesła? Bo jestem wiarygodny.

Pytania o umiejętności sceniczne o. Szustaka o. Nowak kwituje odwołaniem do doświadczeń Karola Wojtyły. Tyle że Jan Paweł II był mistrzem mowy polskiej, a Teatr Rapsodyczny – niezwykłym teatrem słowa. Bez scenografii, kostiumów, muzyki – bazującym na klasykach literatury. Podczas gdy o. Szustak język dostosowuje do potrzeb młodzieży wychowanej na blogach i esemesach. Mówi językiem luzackim, wręcz niechlujnym.

Przed swoją przemianą o. Szustak używał innego języka. W marcu 2006 r. opublikował na łamach „Tygodnika” artykuł „Sakrament teatru” – o dramacie „Końcówka” Samuela Becketta. „Nie kieruje mną bynajmniej chęć odnalezienia optymistycznego dna ukrytego w sztuce Becketta, bo wydarzenie krzyża, aby mogło stać się rzeczywistością zbawczą, wszelkiego optymizmu musi się pozbawić. Musi stać się graniczne, beznadziejnie końcowe i bezsensowne: takie jak świat Becketta. Może więc w »Końcówce« bierzemy udział w wielkim teatralnym misterium Męki Pańskiej?”.

Uniki

Ojciec Szustak próbuje uprawomocnić swoje interpretacje, dbając o imprimatur publikowanych konferencji, ale nie godzi się na dyskusję na ich temat. Przekaz jest jednostronny. Odmawia mediom nie tylko wywiadów, ale też udzielania jakichkolwiek informacji. [zobacz też: sprostowanie redaktora naczelnego "W Drodze" - red.] Odmowa spotkała też „Tygodnik Powszechny”. Twierdzi, że poszukuje prawdy, jednocześnie uniemożliwia zadawanie pytań.

A to ważne pytania, bo ojciec Szustak niektórym „wywraca życie do góry nogami”, tak jak jemu wywrócił je kiedyś Bóg. ©

Dziękuję Wydawnictwu RTCK za udostępnienie audiobooków „Projekt: Judyta”, „Projekt: Estera”, „Projekt: Jonasz”, „Projekt: Eliasz” i „Jestem Nikim. Droga do Ziemi Obiecanej – Lekcje Jozuego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, absolwentka studiów doktoranckich w Instytucie Socjologii UJ, stała współpracowniczka portalu Aleteia Polska (polska edycja aleteia.org). Publikowała m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Znaku”, „Więzi”, „Przeglądzie Powszechnym”, „Liberte!”, „Pressjach… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016