Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Teraz, mając w ręku materiał Małgorzaty Bilskiej z tego numeru „Tygodnika”, rozmyślam o wybitnym kaznodziejstwie. Bo też ojciec Adam Szustak OP to kaznodzieja – by trzymać się tradycyjnego nazewnictwa – wybitny i wciąż, dzięki internetowi, słuchany. Świadczą o tym tysiące wejść na jego stronę. Nic dziwnego; potrafi on przykuwać uwagę. Przekonałem się o tym, słuchając go na YouTube. Nie mogłem się oderwać. Teraz zadaję sobie pytanie: w czym tkwi siła jego kazań? I szerzej: w czym tkwi siła wielkich kaznodziejów? Spotkałem takich: ks. Jan Zieja, bp Jan Pietraszko, ks. Bronisław Bozowski, Jan Paweł II, bp Grzegorz Ryś, ks. Wacław Hryniewicz, o. Jan Andrzej Kłoczowski... Takim był także, znany mi tylko z lektury, zmarły w 1979 r. amerykański arcybiskup Fulton John Sheen. Wszyscy bardzo różni, każdy z niebywałą zdolnością trafiania do ludzi. Na czym polega ich sekret? To pytanie ważne dla nas, miernych kaznodziejów, no i dla naszych słuchaczy.
CZYTAJ TAKŻE:
Jest najpopularniejszym duszpasterzem Polaków. Krytycy porównują go do coacha, oskarżają o „psychoanalizę Biblii”. Oto opowieść o ojcu Adamie Szustaku.
Kaznodzieja, w przeciwieństwie do innych osób zabierających głos publicznie, jest „bezkarny”. Kościelni słuchacze są na niego skazani. Chcąc nie chcąc, wysłuchają wszystkiego. Przyszli na niedzielną mszę św. i teraz, bez dyskusji, muszą wysłuchać tego, kto akurat wygłasza kazanie. Jeśli rzeczywiście z każdego kazania można wynieść coś pożytecznego, to czasem znalezienie tego „czegoś” naprawdę nie jest łatwe.
Wróćmy do mistrzów. Ci, których spotkałem, czerpali bądź czerpią inspirację z Pisma Świętego. Z tekstów niby dobrze znanych potrafią wydobyć coś zaskakująco nowego i aktualnego dla słuchaczy. Prawda, że czasem ich interpretacje niepokoją lub irytują biblistów, zwykle jednak są w tej materii kompetentni. Często są również erudytami nie tylko w zakresie biblistyki. Wspólne jest im także to, że żyją i pasjonują się tym, o czym mówią. Oni naprawdę się zmagają z pytaniami, które stawia wiara, i stąd ich porozumienie z tymi, którzy też z tymi pytaniami się zmagają. Ich słowa zapadają w pamięć. Nigdy nie zapomnę np. tego, co ks. Zieja, komentując Dzieje Apostolskie, mówił o pierwotnym Kościele, kazania biskupa Pietraszki o umyciu nóg Apostołom czy ojca Szustaka o spowiedzi Judasza.
Żaden ze znanych mi wielkich kaznodziejów nie był wyłącznie kaznodzieją. Każdy z nich swą mądrość zdobywał w codziennej pracy duszpasterskiej albo naukowej. Czytałem, że ojciec Szustak należy do grupy dominikańskich kaznodziejów wędrownych. Z pewnością mądrzy dominikanie, gdy uznają, że przyszedł na to czas, odwołają ojca Adama z jego funkcji, by powierzyć mu inne trudne, może mniej spektakularne zadania. Wiedzą oni, że o wielkich kaznodziejów trzeba dbać, jako że nie mamy ich zbyt wielu.
Każda epoka ma swój styl wielkiego kaznodziejstwa. By się o tym przekonać, wystarczy porównać patetyczne kazania księdza Skargi, a nawet bliższego nam, słynnego kaznodziei abp. Antoniego Szlagowskiego (zm. 1956) z kazaniami biskupa Pietraszki, czy kazania ks. Jana Ziei z kazaniami o. Szustaka. Częste u tego ostatniego odwoływanie się do własnych przeżyć, słabości czy nawet grzechów, dziś określane jako „świadectwo”, za czasów mojej formacji kaznodziejskiej było uważane za niestosowny ekshibicjonizm i przejaw złego smaku.
„Różne są dary łaski”, pisze św. Paweł; nie każdy ksiądz otrzymał dar bycia wielkim kaznodzieją. Na każdym jednak spoczywa obowiązek głoszenia wiary. Nie zachęcam do naśladownictwa wielkich, ale do dzielenia się wiarą, którą samemu się żyje. Wystarczy. Kiedyś, gdy było trzeba przemówić, a nie było komu, Bóg skutecznie się posłużył oślicą Balaama (Lb 22, 28-30). ©℗