Więcej o Jezusie

Gdyby liczba dyskusji o kapłaństwie przekładała się na jakość życia księży, dawno nie mielibyśmy prawa mówić o kryzysie duchowieństwa. Ale jest odwrotnie.

04.08.2009

Czyta się kilka minut

Kapłaństwo, czy dokładniej: księża, jako wiodący temat dyskusji, wraca na kościelne forum z regularnością szwajcarskiego zegarka. Trudno zliczyć konferencje o tożsamości kapłanów, odkąd w 1992 r. Jan Paweł II ogłosił adhortację "Pastores dabo vobis". Mało jest też tematów, o których pisze się tak wzniosłym, żeby nie powiedzieć namaszczonym językiem. Tu kanon także wyznaczył Jan Paweł II, a kropkę nad "i" postawił w 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich, ogłaszając "Dar i tajemnicę", gdzie w pigułce wyłożył rozumienie kapłaństwa.

Każdego roku księża mają także swoje pięć minut w telewizji. Pojawiają się niczym celebryci nawet w relacjach programów informacyjnych, zawsze np. w Wielki Czwartek, gdy papież ogłasza List do księży, a oni odnawiają swoje kapłańskie przyrzeczenia. Co więcej, księża goszczą jako zajmujący temat na pierwszych stronach dzienników, usuwając w cień nawet polityczne skandale, gdy publikuje się badania socjologiczne, z których wynika, np. że większość chciałaby mieć żony.

Teraz temat powraca za sprawą Benedykta XVI, który ogłosił Rok Kapłański. Rozumiem intencje: papież chce szukać antidotum na drastyczny brak księży, szczególnie w Europie Zachodniej i Ameryce, spadek liczby powołań i odbudować wiarygodność kapłana mocno nadwerężoną przez skandale seksualne. Czy jednak księża, ich styl życia i związane z tym problemy, to kwestia, która powinna spędzać sen z powiek człowieka pobożnego? Czy dla rozwoju duchowego wiernych koncentracja uwagi na teologii kapłaństwa jest do zbawienia konieczna? Koniec końców: czy poświęcając aż tyle uwagi księżom, nie zaniedbujemy kwestii dużo ważniejszej - Boga?

Nie przemawia przeze mnie jako świeckiego zazdrość, że np. papież nie ogłosił Roku Laikatu. Choć dyskusja o roli świeckich w Kościele, tym bardziej w Polsce z jej pełzającym klerykalizmem, byłaby dużo bardziej pożądana. Mój sceptycyzm bierze się też stąd, że kryzys, jaki trawi życie kapłańskie, ale i życie kościelne zarówno wczoraj, jak i dziś, zawsze jest kryzysem Boga. Innymi słowy: jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu w życiu człowieka, wszystko inne także jest na swoim miejscu.

A można odnieść wrażenie, że tematem głównym w życiu księdza nie są ani wierni, ani Bóg, ale właśnie kapłaństwo. I jego trudy: celibat, samotność, posłuszeństwo itd. Zgoda: to realne troski księżowskiego życia. Ale czy życie małżeńskie usłane jest tylko różami? Czy w ogóle życie każdej kobiety i każdego mężczyzny, jeśli tylko traktują je z należytą powagą, nie jest codziennym zmaganiem się ze swoimi słabościami, żądzami, zwątpieniami? Oczywiście, że tak, a cierpienie, jakiego doświadczają, jest ceną, jaką płacą za to, że żyją. Także ksiądz.

O co więc kruszyć tutaj kopie? Tym bardziej że od Soboru Watykańskiego II do teologicznej świadomości przebiła się prawda o kapłaństwie powszechnym, w którym uczestniczy każdy ochrzczony. Gorzej oczywiście, gdy tę prawdę przekładamy na kościelną praktykę. Tu leży pies pogrzebany. Problemy zaczynają się wraz z pojmowaniem kapłaństwa jako urzędu. Rozpowszechniony w szeregach kapłańskich "dogmat" głosi, że świecki to jednak "inny", i że nie rozumie istoty życia kapłańskiego. By się o tym przekonać, wystarczy zamienić kilka słów z własnym proboszczem.

Co ciekawe: kiedy dyskusja dotyczy małżeństwa, zazwyczaj dużo do powiedzenia mają księża, na temat planowania rodziny także nie omieszkają dorzucić swoich trzech groszy. Ba, kiedy mowa o orgazmach, ekspertem także okazuje się ksiądz - ostatnio o. Ksawery Knotz, robiący karierę jako nauczyciel "sztuki kochania po katolicku". I nie przeszkadza tu fakt, że owe zagadnienia są duchownym znane raczej z książek. Nie idzie jednak o to, "czy" o tych zagadnieniach ksiądz ma prawo mówić, ale o to, "jak" o nich mówi.

By dochować symetrii: czy świeccy mają prawo mówić o księżach? Tak. Sęk w tym, że księża bronią dostępu do swojego kapłaństwa przed intruzami. Raz, bo boją się krytyki. Każda krytyka ich stylu życia odbierana jest jako atak na Kościół. Dwa, bo przekonują: "Doskonale wiemy, jakie są nasze problemy. Sami sobie z nimi poradzimy". Czy to nie sytuacja lekarza, który wie, na co choruje, a od lat stosuje terapię, która mu nie pomaga? Czy ksiądz nie powinien z uwagą słuchać oczekiwań formułowanych przez wiernych, skoro "kapłan z ludu wzięty i do ludu posłany"?

Odnowa kapłaństwa nie dokona się przez wzniosłe opisywanie jego tajemnicy ani przez badania psychologiczne kandydatów do seminariów, ani tym bardziej przez zwiększenie liczby godzin łaciny w ratio studiorum. To ostatnie przetrzebiłoby jedynie i tak już topniejące zastępy chętnych do kapłaństwa. Rzecz nie w technice zarządzania "mężczyznami w koloratkach". Rzecz w tym, że każdy kryzys życia chrześcijańskiego, a więc i kapłańskiego, zaczyna się gdzie indziej: kiedy człowiek przestaje patrzeć na Jezusa, a zaczyna patrzeć na samego siebie, zamiast mówić o Nim, mówi o sobie. To celowo przerysowana teza - chcę, żeby mocno zabrzmiała: nie znam środowiska, które byłoby tak skoncentrowane na sobie i swoich problemach, tak jak środowisko księżowskie. Stare chińskie przysłowie mówi, że "kto patrzy na siebie, ten nie jaśnieje". Czy więc Rok Kapłański nie powinien być czasem zamilknięcia o kapłaństwie po to, by tym samym zacząć mówić głośno o Jezusie?

Nie twierdzę, że ksiądz ma być duchowym atletą, którego nie imają się słabości. Przeciwnie, uważam, że i kapłan może być nimi targany, nie wykluczając w tym braku miłości do Boga. Przypomina mi się indyjska opowieść o kobiecie, która przyszła do Ramakryszny, świętego i mędrca, i zwierzyła mu się z niepokojem: "»Mistrzu, nie wydaje mi się, abym kochała Boga«. On na to: »A więc nie istnieje nic, co byś kochała?«. »Owszem - odparła. - Mój mały siostrzeniec«. Mistrz odparł: »W ten właśnie sposób kochasz Boga i służysz Mu - kochając to dziecko i opiekując się nim«". Czyż w tej opowieści, którą zawdzięczam Josephowi Campebellowi, wybitnemu badaczowi mitów, nie kryje się największe przykazanie Mistrza z Nazaretu: "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych...".

Jak dla każdego chrześcijanina, tak dla każdego kapłana wzorem jest Jezus. Co było w osobie Cieśli z Nazaretu, że ludzie szli za nim choćby w ogień? O Jezusie mówiono: "Nauczyciel dobry", choć on się przed tym wzbraniał: dobry jest tylko Bóg. Ale czy Jezus byłby dobrym Nauczycielem, gdyby nie był dobrym człowiekiem? W czym przejawiała się dobroć tego Żyda? W solidarności z tymi, którzy byli na marginesie życia społecznego - wdowami, sierotami i obcymi, którzy jako słabi i bezbronni nie mieli rzeczników prasowych, przewrotnych prawników czy wpływowych protektorów. Jezus wiedział, że cokolwiek dobrego im uczynił, uczynił tak samemu Bogu.

Scena, w której Jezus pokazuje, że zawsze staje po stronie ofiary, wiąże się z próbą kamienowania jawnogrzesznicy. Przyłapaną na cudzołóstwie kobietę mężczyźni, w tym jej klienci, przyprowadzają do Jezusa. On siedzi,  pisze na piasku. Prawo nakazuje kamienować, a co Ty proponujesz? - mężczyźni chcą Go wystawić na próbę. Jezusa nie interesuje ich hipokryzja, nie rzuca im w twarz: obłudnicy. W centrum jest kobieta, której odebrano godność. Jezus wypowiada tylko jedno zdanie, które działa jak precyzyjnie zadany cios, po którym przeciwnik kapituluje: "jeśli ktoś z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień".

Czy można być dobrym księdzem, nie będąc w pierwszej kolejności dobrym człowiekiem? Czy można być dobrym księdzem, nie będąc solidarnym ze słabymi i poniżonymi, tak jak był z nimi Jezus? Kościół nie potrzebuje dziś kapłanów, którzy chcą uchodzić za nauczycieli. Ani księży narcyzów, którzy roztrząsają swe dramaty. W tym kontekście Benedykt XVI w Liście na Rok Kapłański przywołuje doskonale znane każdemu księdzu słowa Pawła VI: "człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami".

Świadkami Jezusowej solidarności, która nigdy nie zwraca się "przeciw", ale zawsze staje "za" człowiekiem. Kapłaństwo, które nie realizuje się przez idee Jezusowej solidarności z tymi, którym odbiera się głos i spycha w cień, staje się z wolna celem samym w sobie. Kapłani, którzy więcej uwagi poświęcają sobie, a nie koncentrują się na Tym, który ich "wybrał i powołał", ocierają się o duchowy narcyzm. Duchowni, którzy wciąż bardziej ufają w autorytet siły, a nie w siłę autorytetu, przeradzają się w myśliwych tropiących ludzkie występki. A jeśli tak, to trzeba zapytać wprost: cóż nam po takich księżach?

Żeby zostać wiernym sformułowanemu postulatowi: dość już o księżach. Ostanie słowo, które przywraca właściwe proporcje rzeczom, należy do Jezusa z Nazaretu: "Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje" (Mt 16,24). Ani mniej, ani więcej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2009