Prorok na miarę współczesności

Z siwą brodą i przenikliwym spojrzeniem Abraham Joshua Heschel nie tylko wyglądał jak prorok. Mówił: w wolnym społeczeństwie, jakie tworzymy, tylko nieliczni są winni, ale za to wszyscy są odpowiedzialni.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Od lewej z chorągiewkami: biskup James Shannon, rabin Abraham Heschel, Martin Luther King oraz rabin Maurice Eisendrath. Cmentarz Arlington, Waszyngton, 6 lutego 1968 r. / Fot. Charles Del Vecchio / WASHINGTON POST / GETTY IMAGES
Od lewej z chorągiewkami: biskup James Shannon, rabin Abraham Heschel, Martin Luther King oraz rabin Maurice Eisendrath. Cmentarz Arlington, Waszyngton, 6 lutego 1968 r. / Fot. Charles Del Vecchio / WASHINGTON POST / GETTY IMAGES

Książek żydowskiego myśliciela nie da się czytać śpiesznie. Niepodobna przelatywać wzrokiem poszczególnych stron niczym w zajmującym kryminale. Nie dlatego, że są trudne. I nie dlatego, że są naszpikowane filozoficznym czy teologicznym żargonem. Przeciwnie: Heschel pisze prosto. Jego wywód jest jasny. Nie jest to jednak systematyczny wykład, jak u innych filozofów. Heschel pisze krwią i bólem, gdyż jest to pisanie z wnętrza dramatu, który zawsze jest wpleciony w życie. Dlatego lektura jego dzieł bez wzmożonej uwagi jest stratą czasu.

Próżno też szukać w jego książkach strony, na której nie byłoby zdania działającego niczym kubeł zimnej wody. I którego natychmiast nie chcielibyśmy zapamiętać, by w trudnych chwilach przywoływać. Oto próbka, o nas: „Człowiek całkowicie niezainteresowany własnym ja jest martwy. Człowiek wyłącznie zainteresowany swoim ja to dzikie zwierzę”. O Bogu: „Istnienie Boga nie dlatego jest rzeczywiste, że jest wyobrażalne. Ono jest wyobrażalne dlatego, że jest rzeczywiste”. O wierze: „Nie mieć wiary to zatwardziałość, mieć wiarę naiwną to zabobon”.

Cóż się jednak dziwić, skoro Heschel uczył się myślenia od szaleńców i wichrzycieli, za których uchodzą prorocy – studiując ich historie i pisząc w końcu przełożoną również na język polski książkę „Prorocy”. A zatem: kim po prawdzie jest ten żydowski pisarz, poeta, aforysta, społeczny aktywista?

Słowo, które stwarza i niszczy

Już sam jego wygląd przykuwa wzrok. Na wielu zdjęciach widzimy go z bujną siwą czupryną, gdzie grzywa jak u lwa przysłania mu twarz, opierając się dopiero na masywnych okularach. Do tego siwa broda. I przenikliwe, wręcz przeszywające spojrzenie.

Wyglądem Heschel przypomina starego filozofa. Mędrca. Ale nim nie jest w takim sensie, w jakim gotowi jesteśmy myśleć o zacnych profesorach filozofii. Filozofa, przekonuje sam Heschel, bardziej fascynuje podejrzliwość niż mądrość, bardziej logiczna spójność wywodu niż dramat człowieka z krwi i kości. Akademicki filozof pławi się w królestwie intelektualnych wzniosłości, gardząc szarymi dzielnicami nędzy i biedy. A przecież prorok, od którego Heschel pobiera nauki, styl bycia i sposób rozumienia świata, to ktoś, kogo przenika ból.

Żydowski myśliciel nie mógł być także dostojnym intelektualistą w europejskim znaczeniu, gdyż urodził się w Warszawie w 1907 r. w chasydzkiej rodzinie, a wśród jego przodków był Wielki Magid z Międzyrzecza. Znakiem firmowym Żydów Europy Środkowej było słowo, a nie logiczna spójność. „Wschodnioeuropejscy Żydzi mieli upodobanie do ciętego języka i zwięzłych form, do błysku myśli i gromu idei – pisał. – Mówili krótko, wyraźnie, szybko i prosto; w lot rozumieli się nawzajem; słyszeli dwa słowa, gdy tylko jedno było powiedziane. Wymienianie jednej z dwóch przesłanek uważane było za banał”. Tę charakterystykę, pasującą także do stylu samego Heschela, znajdziemy na stronach „Proroków”. Może i nie ma tu spójności, ale jest coś, co dotyka każdego z nas: dramat życia.
Nabożny stosunek do słowa kazał mu twierdzić, że to słowa stwarzają świat. Za ich pomocą można czynić dobro lub zło. Człowiek musi więc uważać, co mówi, jakie dobiera słowa. Słowa, choć mają tak wątłą materię, potrafią jednakowoż zabić. Jak relacjonuje jego córka, Susannah, profesorka judaistyki, ojciec powtarzał, że Holokaust nie zaczął się wraz z budową pieców krematoryjnych, a Hitler nie doszedł do władzy za pomocą czołgów czy broni palnej. Koszmar zaczął się od słów pełnych zła, nienawiści i pogardy. Heschel przywoływał mądrość Księgi Przysłów, że śmierć i życie znajdują się we władaniu języka.

Ten rabin doskonale wiedział, o czym mówi, bo w połowie lat 30. XX wieku, gdy pisał w Berlinie „Proroków”, na własne oczy widział, jak mowa nazistowskiej nienawiści łączy Niemców we wrogości do Żydów. Potem miał kłopoty z opublikowaniem swojej pracy, choć wszyscy uważali ją za arcyciekawą. Po licznych perypetiach ukazała się w 1936 r. nakładem Polskiej Akademii Umiejętności.
Heschel doświadczał też obojętności ze strony chrześcijan. Godzinami przesiadywał w berlińskiej bibliotece prowadzonej przez jezuitów. Zapytał kiedyś bibliotekarza, dlaczego on i jego czcigodni współbracia nie sprzeciwiają się praktykom nazistowskim wymierzonym przeciwko niemieckim Żydom. Usłyszał: „Bo naziści mogliby zamknąć naszą bibliotekę”. I jego komentarz: „Wyobraźcie sobie, stawiać książki na równi z ludźmi”.

Już z tytułem doktora i famą błyskotliwego znawcy proroków oraz filozofii średniowiecznego myśliciela żydowskiego Majmonidesa, w 1939 r. wyjechał do Anglii, a potem do Stanów Zjednoczonych, gdzie aż do śmierci w 1972 r. wykładał filozofię żydowską. I z przekonaniem, siłą oraz odwagą angażował się w życie społeczno-polityczne Ameryki.

Żegnaj, błogi żywocie

Przedmiotem dociekań i fascynacji Heschela nie staje się jednak Kant, Hegel czy Marks, choć wszyscy oni byli doskonale mu znani. Żydowskiego rabina fascynują prorocy Izraela – Amos, Jeremiasz, Izajasz i inni – gdyż to ich dzieje, wybory i potyczki z życiem, a nie mędrca szkiełko i oko, pokazują nam jądro ludzkiego żywota. A przede wszystkim sposób, jak – będąc rozpiętym między złem i dobrem – zachować godność, ocalić człowieczeństwo, okazać braterstwo. Krótko: pozostać dobrym człowiekiem.

Cóż się zatem kryje w prorokach, że tak pociągają Heschela? Potoczne wyobrażenie jest proste: prorok to ktoś, kto ma numer telefonu do Boga i kto w związku z tym potrafi przepowiadać nam przyszłość. Tymczasem „prorok jest osobą – pisze żydowski rabin – a nie mikrofonem”. To znaczy, że jest pełnokrwistym człowiekiem, niepozbawionym własnego temperamentu, charakteru i namiętności. Jest człowiekiem, który został wrzucony w świat, by się z nim zmagać, podobnie jak zmaga się z nim każdy z nas. Na czym polegać więc miałoby szczególne zadanie proroka, skoro jest nam we wszystkim podobny prócz...? No właśnie: czego? „Prorocy nie proponują nam rozmyślań nad ogólnymi ideami – pisze Heschel. – Ich słowa są gwałtownym atakiem, który torpeduje nasze złudzenia fałszywego bezpieczeństwa, stanowi wyzwanie dla uników, które zwykliśmy robić, weryfikuje naszą wiarę, podważa naszą ostrożność i bezstronność”. A zatem: spotykając proroka, nie możesz się czuć bezpiecznie. Żegnaj, błogi żywocie.

Gdzie spotkać proroka? Prorokowanie to nie tylko sposób myślenia, ale także sposób życia. Paradoksalnie, prorok nie jest nikim nadzwyczajnym. Nie jest czarodziejem, który za dotknięciem zmienia świat na lepsze. Prorok, pisze Heschel, prócz tego, że jest prorokiem, jest także „patriotą, kaznodzieją, mężem stanu, krytykiem społecznym, moralistą”. Ale osią tych wszystkich „zwykłych” ról jest sprzeciw wobec obojętności. Szczególnie w obliczu zła. Nie ma podziału na zło i dobro. Jest podział na zło i obojętność.

Modlitwa nogami

Dlatego Heschel nie stronił od zaangażowania społecznego. Razem z chrześcijańskimi duchownymi i świeckimi tworzył ruch Clergy and Laity Concerned About the War in Vietnam, sprzeciwiający się wojnie w Wietnamie. Szybko zrozumiał, że wojna ta była niemoralna i że jest to problem na wskroś religijny. Mówił: w wolnym i otwartym społeczeństwie, które tworzymy, tylko nieliczni są winni, ale za to wszyscy są odpowiedzialni.

Z tych samych pobudek – niezgody na niesprawiedliwość – zaangażował się w walkę przeciw rasizmowi. Tak spotkał na swej drodze doktora Martina Luthera Kinga. W 1965 r., po słynnym marszu przeciw rasizmowi z Selmy do Montgomery, w którym Heschel szedł u boku Kinga, powiedział: „Czułem, jakbym się modlił nogami”.

Choć Heschel nie bał się społecznego zaangażowania, to jego żydowscy bracia stawiali mu czasem zarzuty, że w swojej twórczości nie odnosi się wystarczająco do kwestii Zagłady. Ale to nieprawda. Uważna lektura dzieł Heschela pokazuje, że niemal wszystko, co napisał, dotyka Auschwitz.
Holokaust tkwił w jego sercu tak, jak drzazga tkwi w stopie, uniemożliwiając chodzenie. On jednak pisał w poprzek słów, by przemieniać smutek w pieśń i uśmierzyć ból. I nie stracić wiary. „Trzeba wierzyć w Boga pomimo nieufności do Boga” – mówił.

Ale nie odwiedził już nigdy ani Polski, ani Niemiec. „Jeżeli pojechałbym do Polski lub do Niemiec, każdy kamień, każde drzewo przypominałoby mi o pogardzie, nienawiści, mordach, o zabitych dzieciach, o matkach spalonych żywcem, o uduszonych istotach” – tłumaczył.

I znów: to w żadnym stopniu nie zniechęcało go do zaangażowania się w dialog między- religijny – przede wszystkim z chrześcijaństwem, które – co tu dużo mówić – nosi na sobie współodpowiedzialność za tę „dziurę w dziejach”, którą była Zagłada. Choć różne są prawdy wiary i formy kultu obu religii, to przecież jest jeden Bóg. Kościół, przyznaje Heschel, udostępnił ludzkości Biblię hebrajską – i za to Żydzi powinni być mu wdzięczni.

Jednak Kościół nie uniknął przy tym pokusy, by głosić, że Żydzi są ślepi, bo nie rozpoznali Mesjasza, co w konsekwencji prowadziło do wrogiej konfrontacji i chęci zastąpienia Izraela „nowym ludem”.

„Nawracanie Żydów to nawoływanie do zdrady braterstwa, godności świętej historii narodu żydowskiego – pisze Heschel. – Bardzo niewielu chrześcijan świadomych jest moralnych i duchowych skutków wspierania tego rodzaju działań. Jesteśmy Żydami w taki sposób, w jaki jesteśmy ludźmi”.
Dopiero Sobór Watykański II, któremu Heschel uważnie się przyglądał (rabbi spotkał się z Pawłem VI, dzieląc się z nim swoimi uwagami), starał się odejść od nawoływania do nawracania Żydów. Kiedy jednak powstawały kolejne wersje dokumentu „Nostra aetate” dotyczące relacji Kościoła z judaizmem, i kiedy wciąż pojawiały się zwroty mówiące o zjednoczeniu Kościoła i Izraela, Heschel nie wytrzymał i powiedział: „Gdybym miał do wyboru konwersję lub śmierć w komorze gazowej w Oświęcimiu, wybrałbym to drugie”. Ostatecznie „Nostra aetate” jest pierwszym rzymsko- katolickim dokumentem, w którym nie wyraża się nadziei na nawrócenie Żydów.

Cóż więc zostaje po lekturze dzieł rabina z Polski, Abrahama Joshuy Heschela, zmarłego w 1972 r. w Nowym Jorku? Parafrazując jedną z chasydzkich opowieści – słowa polskiego rabina są jak manna, którą człowiek spożywa i która w nim zostaje. ©

Korzystałem z książek Abrahama Heschela: „Prorocy”, „Człowiek nie jest sam”, „Człowiek szukający Boga”, „Bóg szukający człowieka”, oraz z książki „Żadna religia nie jest samotną wyspą” (red. Byron L. Sherwin).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016