Teolog mówi „nie"

Ma rację Slavoj Žižek, kiedy pisze, że "autentyczne dziedzictwo chrześcijaństwa jest zbyt wartościowe, aby pozostawić je w rękach fundamentalistycznych dziwaków. Tyle że z tych samych powodów trudno przystać, aby kolonizowali je ateistyczni filozofowie pokroju Žižka czy Badiou.

22.08.2007

Czyta się kilka minut

Rys. MIROSŁAW OWCZAREK /
Rys. MIROSŁAW OWCZAREK /

Kiedy mamy do czynienia z intelektualnym kolonializmem? Ano wtedy, gdy dochodzi do "interpretacyjnego gwałtu" na obcym dziedzictwie kulturowym. Konsekwencją takiego aktu jest reinterpretacja podstawowych znaczeń, symboli, metafor i postaci. Kolonizowanie chrześcijaństwa dla własnych celów ideologicznych można zauważyć w książce Žižka "Kukła i karzeł. Perwersyjny rdzeń chrześcijaństwa", ale jeszcze dobitniej widać go w pracy Alai­na Badiou "Św. Paweł. Ustanowienie uniwersalizmu".

Requiescat in pace

Dziś spadkobiercy Hegla, Marksa czy Lenina wracają do religii. Zwłaszcza do chrześcijaństwa. Dziwić to może tym bardziej że jeszcze do niedawna widzieli w nim tylko "opium dla ludu". To jednak, że sięgamy do religii - zapewniają lewicowi filozofowie - nie ma nic wspólnego z nawróceniem. Przeciwnie: na każdym kroku zapewniają siebie samych i swoich czytelników, że są ateistami. Tyle że zarazem są zbyt przenikliwi, by wciąż wierzyć - a niewątpliwie jeszcze kilkanaście lat temu był to akt wiary - że w wyniku modernizacji i postępu świat zostanie odczarowany: "wszystko, co stałe, wyparuje, a wszystko, co święte, ulegnie profanacji".

Sekularyzacja, choć siała postrach i w niektórych częściach świata doprowadziła do realnego osłabienia religii, dziś znajduje się w odwrocie. Zapewniają o tym ci, którzy w latach 60. i 70. ogłaszali jej tryumfalny pochód, choćby Peter L. Berger. Teraz, co świadczy o intelektualnej uczciwości amerykańskiego socjologa, przyznaje on: "Dzisiejszy świat, z pewnymi wyjątkami, jest tak samo żarliwie religijny jak zawsze, a na niektórych obszarach nawet bardziej niż kiedykolwiek. Oznacza to, że ogół literatury napisany przez historyków i przedstawicieli dziedziny nauk społecznych, który można określić wspólnym pojęciem »teorii sekularyzacji«, reprezentuje poglądy z gruntu błędne".

---ramka 530204|lewo|1---Skoro więc - zdają się myśleć Badiou i Žižek - religii żadną miarą nie można odesłać na śmietnik historii, to może udałoby się tkwiącą w niej moc do przetrzymywania kryzysów przejąć i zaprząc do napisania świeckiej "dobrej nowiny", której oczekują ponoć niezliczone masy mieszkańców naszego globu...

Jak na taki obrót sprawy ma zareagować teolog? Czyż nie powinien zacierać rąk z radości, że oto ateiści zwracają się ku chrześcijańskiemu dziedzictwu? Czy jego serce nie powinno pałać radością, że Paweł z Tarsu staje się patronem odnowionego, uniwersalistycznego myślenia lewicy?

Oczywiście, że tak. Gdyby nie pewna chytrość, która kryje się w pracach Słoweńca i Francuza. Oraz, jak mi się zdaje, niebezpieczne konsekwencje, jakie płyną z projektu kreślonego głównie przez Badiou, choć swoje trzy grosze dorzuca też Žižek.

Nowy typ rewolucjonisty

Chytrość Badiou polega na apriorycznym ustanowieniu pola dyskusji. Chcesz mnie zrozumieć, zdaje się mówić do czytelnika-teologa, zawieś religijne przekonania na kołku. Jeśli tego nie zrobisz, skazani jesteśmy na dialog głuchych. Czy czytelnik-teolog może przystać na takie postawienie sprawy?

Dla wierzącego Paweł to żyd, prześladowca chrześcijan, który po nawróceniu pod Damaszkiem przeradza się w jednego z najgorliwszych uczniów Jezusa Chrystusa. Założyciel pierwszych wspólnot chrześcijańskich i - przede wszystkim - Apostoł pogan, "nie z ludzkiego ustanowienia, lecz z ustanowienia Boga" (zob. Ga 1, 1), głoszący z mocą Dobrą Nowinę o Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Paweł to także święty Kościoła - męczennik oddający życie za wiarę.

Wszystko to, co w oczach teologa i człowieka wierzącego stanowi o integralności Apostoła, Badiou odrzuca. "W gruncie rzeczy Paweł nie jest dla mnie apostołem czy świętym - pisze. - Nie dbam o głoszoną przez niego Dobrą Nowinę, ani o związany z nim kult". Paweł to jedynie "nowa postać bojownika", w którego słowach i czynach wciąż znajdują się rewolucyjne pokłady. Apostoł powinien - jak pisze filozof - zastąpić "bojownika partyjnego", który na początku XX w. został stworzony przez Lenina i bolszewików. Dziś, jak wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią, ten ostatni jest już martwy.

Mesjanizm bez Mesjasza

Chrześcijanin wierzy, że źródło Pawłowej wiary, słowo przez niego głoszone i mające moc przemiany człowieka, tkwi w treści przeżywanej i urzeczywistnianej przez niego Ewangelii. Jest to wiara w największy cud, jakim jest zmartwychwstanie. Paweł mówi: "Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie i próżna jest także nasza wiara" (1 Kor 15, 14).

I znów: to, co dla Pawła jest źródłem życia i działania, Badiou nie obchodzi. Francuski filozof pisze, że zmartwychwstanie to "bajka" i "twierdzenie mitologiczne". A uwierzyć w bajkę jest "rzeczą absolutnie niemożliwą". W zmartwychwstaniu Badiou dostrzega jedynie rodzaj pierwotnego wydarzenia, którego treść - cierpiący Jezus Chrystus, Syn Boga, który po śmierci krzyżowej wstępuje do nieba, zasiadając po prawicy Ojca - to mrzonka.

Co zatem intryguje Francuza? Forma, jaką Paweł stosuje, by ogłosić światu zmartwychwstanie. Treść zostaje odrzucona. Po zmartwychwstałym Chrystusie zostaje puste miejsce. Droga do krzewienia mesjanizmu bez Mesjasza zostaje utorowana. Ludzką ręką da się zbudować raj na ziemi.

Badiou nie pyta, czy taki zabieg na chrześcijańskim dziedzictwie jest prawomocny. On go po prostu czyni. Czy ma prawo? Tak. Bo pytanie kluczowe dla Francuza jest, jak się zdaje, inne: jaka prawda, czyn lub idea, może stać się dla dzisiejszego lewicowca wydarzeniem analogicznym do tego, czym stały się dla chrześcijanina śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa? Gdzie jest lewicowe "wydarzenie paschalne", w które byśmy uwierzyli i które stałoby się - podobnie jak zmartwychwstały Chrystus dla Pawła - mocą pozwalającą przenosić góry?

Filozof pyta szczerze. Tym samym jednak potwierdza krach dotychczasowego myślenia lewicowego. Lewicy brakuje nie tylko formy, w ramach której mogłaby skutecznie opowiedzieć swoją "dobrą nowinę" światu, tak aby przyciągnęła ona ludzi, ale i przekonującej treści. Co widnieje dziś na sztandarach lewicy? Emancypacja mniejszości seksualnych, alterglobalizm i zdarte do granic możliwości hasło "równość". Co od 2000 lat głosi chrześcijaństwo, a co nadal porywa ludzi, jak świat długi i szeroki? Panowanie Jezusa Chrystusa, jedynego sprawiedliwego, którego królowanie rozpoczęło się wraz z Jego przyjściem na ziemię, i zmierza do jedynego celu, jakim jest powszechna sprawiedliwość na końcu czasu.

Łaska przekraczania zła

Gdyby teolog zaakceptował projekt Badiou, byłby jak ów Janek ze znanej przypowiastki, który otrzymał bryłę złota. Kiedy zaczęła wydawać mu się zbyt ciężka, zamieniał ją kolejno na konia, krowę, gęś, wreszcie na osełkę, którą ostatecznie wrzucił do wody. Janek w dobrej wierze zamienił złoto na narzędzia budowy lepszego świata. Jak długo upajał się tym przeświadczeniem i jak ponura musiała być chwila przebudzenia w nowym wspaniałym świecie, pozostawiam wyobraźni Czytelnika.

Chrześcijanin wie, że nie ma powrotu do raju raz utraconego. Taki powrót, ktokolwiek by go zapowiadał, zawsze przywdziewa fatałaszki groźnych utopii. Jeśli chrześcijaństwo nie ma nic z utopii, to dlatego że jego źródłem, o czym dobitnie zaświadcza Paweł, jest wiara w Chrystusa. Tej jednak Badiou nie chce w listach Apostoła dojrzeć. I co ważniejsze: nie chce przyjąć, że Apostoł jest tylko "narzędziem" w rękach Boga. "Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus"... Dlatego nikt "nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie (...) i w życiu więc i w śmierci należymy do Pana" (Rz 14, 7). To nie moja mądrość "czyni cuda", głosi Paweł, ale "moc Boża" (zob. 1Kor 2, 1).

Innymi słowy: siła Pawła nie polega na tym, że jest rewolucjonistą, sprawnym politykiem czy charyzmatycznym przywódcą, choć tak jak rewolucjonista zrywa ze starym porządkiem, jak charyzmatyczny przywódca przekracza reżim drobiazgowego prawa żydowskiego, jak sprawny polityk kreśli nowe zasady życia indywidualnego i społecznego.

Moc Pawła głoszącego Ewangelię polega na tym, że stoi za nim siła Zmartwychwstałego, która przychodzi "z wysoka" - od Boga. Jeśli świat drży w posadach, kiedy Paweł naucza, jeśli pod wpływem głoszonej przez niego prawdy o Ukrzyżowanym mozolnie i z trudem rodzi się "nowy człowiek", który uwierzywszy, staje się obywatelem Królestwa Bożego, a pokochawszy, przekracza reżim Prawa, to dlatego że - jak powie sam Paweł - "za łaską Boga jestem tym, czym jestem" (1Kor 15, 10).

Chrześcijańska "rewolucja" jest łaską Boga. Jednak łaska nie tyle pozwala przekraczać granice i znosić różnice, co przezwyciężać zło. "Gdzie jednak wzmógł się grzech - zanotuje Paweł - tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5, 20). W tym samym Liście do Rzymian doda: "Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj" (12, 21). Dobrej Nowiny nie wymyślił Paweł, tak jak nie wymyślił jej wciąż bijącego źródła, Zmartwychwstałego. To Jezus, by tak rzec, "wymyślił" Pawła, aby się nim posłużyć, potwierdzając autentyczność swojego mesjańskiego posłannictwa.

Z powrotem do Prawdy

Błędem byłoby jednak sądzić, że nie liczy się misjonarski trud, którego Badiou tak zazdrości Pawłowi. Praca Apostoła dowodzi, że między chrześcijańską "łaską" a "grzechem" istnieje też "natura". A łaska, jak nauczył nas św. Tomasz z Akwinu, buduje na naturze.

Paweł haruje więc od świtu do nocy, realizując zadanie głoszenia prawdy Chrystusa - mimo przeciwności losu, nieprzychylności Imperium oraz, czasami, innych apostołów. A przecież prawda o Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym, którą Paweł głosi w porę i nie w porę, naraża go na śmieszność i kpiny. Żydzi się gorszą, Grecy uważają za głupstwo (zob. 1Kor 1, 22). Paweł nic sobie z tego nie robi: "Biada mi bowiem, gdybym nie głosił Ewangelii!" (1Kor 9, 16).

Czy lewicowy filozof nie powinien w nim zobaczyć zaślepionego fundamentalisty? Czy nie powinien spalić Pawłowych listów na stosie, jako swoistego rodzaju instrukcji dla rozmaitej maści fanatyków? Lewica popełniła błąd, przyznaje Badiou, gdyż przystała na to, że każda opinia, pogląd i preferencja mają prawo obywatelstwa, i że w imię tolerancji należy takiego radykalnego pluralizmu bronić, odpuszczając głoszenie mocnych przekonań, żywioł rozmaitej maści prawicy. Stało się tak, gdyż prawda - jak pisze francuski filozof - została zredukowana do "form językowych", zaś hermeneutyka filozoficzna postawiła kropkę nad i, doprowadzając ostatecznie do "relatywizmu kulturowego i historycznego".

Takim obrotem sprawy cieszy się jedynie wcielony diabeł, jakim i dla lewicy, i dla chrześcijaństwa (to moment, gdzie drogi Badiou i teologa się schodzą) jest wynaturzony kapitalizm i wszechwładny rynek, żerujący na różnorodności i pluralizmie.

Jak działa rynek? Jak swoisty koncert życzeń. Przykładowo: jesteś gejem. Nie przejmuj się! Rynek ci pomoże, spełni twoje zachcianki. Stworzy dla ciebie pismo, które mógłbyś czytać, organizacje, które będą bronić twoich praw, knajpy, do których mógłbyś chodzić, sklepy, w których mógłbyś się ubierać, płyty, których mógł­byś słuchać. Tak oto lewica, domagając się praw dla mniejszości seksualnych, w dużym stopniu wbrew swym intencjom idzie ramię w ramię z wrogiem rynkiem, który czerpiąc korzyści z jej dotychczasowej ideologii, skutecznie obezwładnia ją w walce z prawicą. Błąd lewicy polega na tym, że zgodziła się z tym, ku radości rynku właśnie, że - jak pisze Badiou - "kultura zastępuję sztukę. Technika zastępuje naukę. Zarządzanie zastępuje politykę. Seksualność zastępuje miłość".

Lewicowa tożsamość przypomina więc dziś cukier, który po wsypaniu do herbaty - czyli zanurzeniu się w kapitalizmie - szybko się rozpuszcza. Jak to zmienić? Žižek pisze, że należy wrócić do "polityki Prawdy". A Badiou zdaje się krzepić: zwyciężymy, jeśli uwierzywszy w naszą prawdę, nauczymy się ją procesować (głosić) dzień i noc, tak jak Paweł z Tarsu dzień i noc głosił Ewangelię.

Pluralizm precz! Niech żyje uniwersalizm! Tyle że jak bumerang powraca pytanie: co mogłoby być ową prawdą, która byłaby podstawą uniwersalności? Nieważne, powie każdy lewicowiec z krwi i kości. Prawdy się nie odkrywa, ale stwarza. Dziś naszą prawdą może być to, a jutro tamto. Kluczem do sukcesu - podpowiada Badiou - nie jest taki czy inny pogląd, ale wytrwałość w jego głoszeniu. Powtarzalność. To cierpliwość i częstotliwość przywoływania danej opinii czyni z niej "prawdę".

Prawda dla lewicy to nie zgodność myśli z rzeczą, jak skłonne jest przyjmować chrześcijaństwo, ale zgodność myśli z działaniem. Tyle że skoro tak, to prawdę redukuje się do tego, co się robi, a nie do tego, jak się rzeczy naprawdę mają. Jeśli rzeczywistość jest inna, jeśli stawia opór w procesie ustanawiania prawdy, tym gorzej dla rzeczywistości.

Brzmi groźnie.

Różnica i przemoc

Ale czy chrześcijaństwo od początku swego istnienia nie mówi, że zna i przechowuje prawdę, którą - zgodnie z nakazem Jezusa - każdy jego apostoł ma głosić całemu światu, ucząc zachowywać innych wszystkiego, co On przekazał (zob. Mt 28, 16)? Jak więc pogodzić istnienie różnic i odmienności z uniwersalistycznym roszczeniem chrześcijańskiej prawdy, zawartym choćby w Pawłowym zdaniu, przywoływanym niczym mantrę przez Badiou, że "nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety" (Ga 3, 28)?

Różnic etnicznych, politycznych czy płciowych nie da się unieważnić w imię idei równości. Ta bez zakotwiczenia w transcendencji i dobru wspólnym degeneruje się, gdyż traktuje wszystkich formalnie jako identycznych. To zaś maskuje i ustanawia faktyczne nierówności.

Czy zatem skazani jesteśmy na walenie głową w mur? Niekoniecznie. Dla chrześcijanina różnice znikają na gruncie wiary w Jezusa Chrystusa. Paweł mówi: "Wszyscy bowiem dzięki tej wierze jesteście synami Bożymi" (Ga, 3, 26). Wszyscy! Gej, Afroamerykanin i kobieta nie tracą przecież różnicujących ich tożsamości, ale - pomimo tych różnic - mogą zgodnie z Pawłową logiką powiedzieć: "dzięki wierze w Chrystusa stanowimy jedno". I rzeczywiście stanowią.

To wiara, jak głosi chrześcijaństwo, stanowi o uniwersalizmie. To ona ma moc znoszenia granic i podziałów. To płynące z niej zobowiązanie, zarówno dla obrzezanego, jak i nieobrzezanego, zarówno dla mężczyzny, jak i kobiety, jest jedno: "jeden drugiego ciężary noście", a nie: "jeden przeciw drugiemu". Solidarność, nie antagonizm. Jeśli masz przed oczyma prawo, przeciwnika politycznego, sukces medialny i pieniądze, osądzasz ludzi wedle ich uczynków. Jeśli masz autentyczną wiarę w Jezusa Chrystusa, osądzasz ludzi według ich cierpienia.

Co więcej: wiara w Chrystusa, której lewica się boi jak diabeł święconej wody, a na której opiera się chrześcijański uniwersalizm, znosi przymus. Akt wiary jest aktem wolności i wyzwolenia. Pokazuje to reakcja Ateńczyków na nauczanie Pawła: "Posłuchamy cię innym razem". Pawłowi nie zaświtała myśl, by kogokolwiek zmuszać. Wiara wyklucza przemoc jako zasadę współistnienia ludzi. Jak pisze Tertulian w "Apologetyce", "chrześcijaninowi nie wolno nienawidzić nawet nieprzyjaciół".

I Jezus, i Paweł pokazują, że wolą niemoc niż przemoc. Paradoks polega na tym, że bezsilność - w sensie wyzbycia się przemocy, miłowania nieprzyjaciół, wypełnienia prawa, czyli de facto przekroczenia go, jak uczynił to choćby Jezus w czasie procesu przed Piłatem - staje się chwilą "zmartwychwstania" świata, przywrócenia właściwych proporcji rzeczom. Jeżeli jest to możliwe, to dlatego że - jak mówi Jezus - "królestwo moje nie jest z tego świata" (J, 18, 36).

Jezusowo-Pawłowym instrumentem zdobywania "władzy" nad ludźmi nie jest polityka, choć gdyby tworzący politykę czerpali z ich podejścia do świata, moglibyśmy mówić o "zmartwychwstaniu polityki". Historia poucza też, że ilekroć Kościół przekuwał prawdę i świętość Ewangelii w narzędzie politycznej władzy, by siłą "przywracać" chrześcijaństwu rozmaitej maści heretyków, tylekroć miał ręce po łokcie zanurzone w niewinnej krwi. Prawda Objawienia, o czym przypomina obecny papież, z której czyni się narzędzie politycznej walki do eliminowania nie-naszych, jest równie niebezpieczna, jak broń masowego rażenia w rękach Osamy bin Ladena.

Badiou i Žižek nie mają wiary, której siłą jest niemoc. Oni chcą mieć moc. Chcą działać. Walczyć. O co? O władzę. Skoro nie ma się wiary, trzeba mieć władzę. Czy powrót do dyskursu prawdziwościowego w porządku politycznym, który proponują Badiou i Žižek, nie prowadzi do przemocy wobec tych wszystkich, którzy zanegują ich "prawdę"? I czy historia XX wieku nie poucza, że gdzie kwestionuje się prawo do wielości w imię uniwersalności, tam rodzi się totalność?

Kinga Dunin pisząc przedmowę do książki Badiou powiada, że to nie tyle wiara ochroni nas przed pokusą totalitaryzmu, ile miłość. Nie każdy wierzy, ale każdy kocha. To jasne. I dodaje: "Gdyby obozy powstawały z miłości, naziści sami by się w nich zamykali".

Sęk w tym, że miłość może przekształcić się w straszliwego demona. Kiedy staje się zbiorową zasadą, podtrzymywaną przez przemoc, jest równie groźna, co nienawiść. Wtedy przemoc łatwo się usprawiedliwia, jeszcze szybciej rozgrzesza. Gdyby naziści kochali naprawdę, czyli tak, jak kochał Jezus z Nazaretu, nie tylko nie budowaliby obozów śmierci, by się w nich pozamykać, ale taki pomysł nie miałby prawa w ogóle się narodzić.

***

Kiedy teolog czyta, jaki obraz Pawła wyłania się spod pióra Badiou, ma ochotę krzyknąć: "To nie tak!". Dziś jednak wciąż się powtarza, że "autor umarł", że liczy się tylko tekst, który należy do wspólnoty czytających, i w związku z tym każdy może go interpretować, jak mu się żywnie podoba. W imię tej zasady Badiou sprowadza Pawła do rewolucjonisty i politycznego gracza. Ma do tego prawo. Pytanie tylko: po co? Dlaczego akurat św. Paweł?

W próbie nakreślenia "dobrej nowiny" lewicy, która niosłaby zapowiedź tryumfu lewicowego uniwersalizmu, daje się zauważyć przemożną zazdrość wobec chrześcijaństwa. Czego zazdrości radykalna lewica? Otóż, by sparafrazować ks. Józefa Tischnera, dzisiejsza lewica pragnie mieć - mieć człowieka, mieć absolutnie, bezwzględnie i niepodzielnie, tak jak w jej mniemaniu człowieka ma Bóg. Lewica więc to władza, władza głodna ludzi. Zazdrość sięga tu nieba.

Po drugie, zazdrość lewicy wobec chrześcijaństwa nie polega już - jak to miało miejsce w nowożytności - na jego radykalnym i jawnym odrzuceniu. Ta metoda unieważnienia religii zakończyła się fiaskiem. Badiou i Žižek zmienili strategię. Dziś proponują, by lewica zaczęła naśladować chrześcijaństwo - po to jednak, by podtrzymać konającą na naszych oczach sekularyzację. Obaj wiedzą, że Bóg jest, ale w niego nie wierzą.

Jarosław Makowski jest teologiem, członkiem zespołu krakowskiego Centrum Kultury i Dialogu. W latach 2004-2007 był członkiem zespołu "Krytyki Politycznej".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007