"Więcej myślę – niż maluję"

Na środę byliśmy umówieni. Teresa szykowała wystawę. Chciała pokazać ostatnie obrazy, pogadać o nich. Dawno się nie widzieliśmy. W środę rano zadzwonił telefon. Głos przyjaciela: "Mam dla ciebie smutną wiadomość.

13.02.2007

Czyta się kilka minut

Teresa Pągowska, "Kubek", 1995 r. /
Teresa Pągowska, "Kubek", 1995 r. /

Nie widywaliśmy się często, ale mimo to przyjaźniliśmy się. Przed laty połączyło nas wiele wspólnych przekonań o sztuce. Ale ważniejsze było to coś, co trudno nazwać. Mimo różnicy wieku.

Drobna, delikatna, fizycznie krucha, siłę do życia czerpała z niezmordowanego, wielkiego ducha. Wierzyła w "robotę", czyli malowanie, które nieodmiennie pozostawało najważniejsze. Jeśli wspominała o swych dolegliwościach, to tylko po to, by usprawiedliwić niemalowanie.

Jak się udawało i była zadowolona, świat od razu wyglądał inaczej. Niepowodzenia i własną niemożność namalowania obrazu też przyjmowała z pokorą, nazywając je "trafnym błędem". Wiedziała, że nie zawsze wszystko wyjdzie tak, jakby sobie życzyła. Poprawiała, choć na nagich, szarych, pozbawionych gruntu płótnach niewiele można było poprawiać. Kiedyś powiedziała: "Więcej myślę, niż maluję". Uznałem to za najbardziej uniwersalny klucz do zrozumienia jej postawy wobec obrazu.

Poszukiwała formy intrygującej, enigmatycznej, ale wymownej - wciąż rozpoznawalnej, choć nieoczywistej. Zazwyczaj malowała kobiety. To dla nich szukała odpowiednich znaków - strzegących cielesnej i erotycznej atrakcyjności, a zarazem wabiących nieoczywistością wyobrażonego na obrazie kształtu.

Podobnie jest z kolorem - powściągliwym, zazwyczaj delikatnym, choć czasem mocnym, kontrastowym, śmiałym, trafnym i dosadnym. Wychowana w aurze polskiego malarstwa kolorystycznego, nie unikała nowości. Chętnie sięgała po kolory fluorescencyjne, odnajdując w nich dosadne wzmocnienie, jakiś akord spoza tradycyjnej palety, coś takiego, jak instrument elektroniczny w składzie tradycyjnej orkiestry.

Pod jej pędzlem barwy brzmiały nieomylnie i wyjątkowo melodyjnie. W obrazach Teresy nie było miejsca na gwałtowność. Może w jej pojęciu były tam silniejsze tony, ale "usłyszeć" mogły je tylko oczy widzów najbardziej wprawnych.

Nie lubiła "wpływologii", tak charakterystycznej dla krytyków i historyków sztuki. Potrafiła natomiast mówić o malarzach-przyjaciołach, najchętniej chyba o Potworowskim, którego była asystentką.

I oczywiście o swoim mężu Henryku Tomaszewskim, z którym wiązała ją najważniejsza, piękna, choć nie zawsze gładka przyjaźń. Ich relację trudno opisać, a nie wspomnieć o niej niepodobna. Charakteryzowały ją wzajemny szacunek i zaciekawienie, całkowita niezależność, choć zapewne obawa przed kompromitacją również.

Była piękną kobietą. Zawsze elegancka, w najprostszy sposób. Tak jak lubiła białe kwiaty, tak też chętnie wybierała jasne ubrania. Została na zawsze przy czerni włosów; to miał być stały fragment w podlegającej przemianie kobiecej zewnętrzności. Szczególne miejsce wśród barw rezerwowała dla wszelkich odcieni szarości, w pewnym sensie barwy idealnej, pomiędzy bielą i czernią. Albowiem kolory żywe zarezerwowane były dla obrazów, nie dla niej. Czemu piszę o kolorach ubrań? Teresa była jednością. Nie można odjąć jej osoby od jej obrazów. Doszło tu bowiem do pięknego zespolenia, które nie zdarza się często.

Henryk Tomaszewski odchodził długo. Opieka nad nim przemieniła życie i sztukę Teresy. Jej spojrzenie, jej artystyczne zaciekawienie musiało ulec pewnemu domknięciu. Tematami stały się najmniejsze przedmioty z codziennego otoczenia, albo to, co można było zobaczyć przez okno. Kosmos się zawęził, a przez to zyskał na intensywności. Zaczęła malować mniejsze płótna, najchętniej kwadratowe. Znalazły się na nich portrety przedmiotów codziennych, takich jak klucz, butelka, krzesło, konewka, żarówka. Gdy postanowiła namalować autoportret, nawet on przybrał formę krzesła.

Namawiałem Teresę na wystawę. Chciałem, by była inna. Bez pięknych, skończonych, dopracowanych obrazów, których była pewna. Chciałem pokazać jej warsztat, szkice, rysunki, szablony. Przytakiwała, mówiła, że ma dużo różnych papierów, ale musiałbym jej pomóc je jakoś uporządkować. Przekładaliśmy terminy...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2007