Wielość Pankiewicza

"Tylko przemianie pozostaję wierny - to zdanie z Goethego miał często powtarzać Józef Pankiewicz. I jego twórczość póki się przemienia, póty pozostaje żywotna; wraz z dojrzałością zamiera.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

Autoportret, profilem, 1900-1901. Sucha igła, akwaforta, papier /
Autoportret, profilem, 1900-1901. Sucha igła, akwaforta, papier /

Jeden z ważniejszych i bardziej wpływowych malarzy pierwszej połowy XX wieku, w najszerszej części swej spuścizny jest kontynuatorem tradycji postcezanne'owskiej. Sprowadzanie pejzażu, zgodnie z postulatami malarza z Aix, do stożka, walca i kuli było stałym wręcz zabiegiem w obrazach Pankiewicza. Wykształceni w jego kręgu malarze przez wiele następnych lat tworzyli najliczniejszą i najbardziej wpływową grupę nauczycieli w polskich szkołach artystycznych. Tradycja postimpresjonistyczna, zwana u nas kapistowską, trwała nieledwie aż po sam koniec ubiegłego wieku. Wielka w tym również rola Józefa Czapskiego, ucznia i monografisty Pankiewicza, który niemal do samego końca powoływał się na osobę i sztukę swego nauczyciela.

Owo życie po życiu, trwanie legendy, to zjawisko nieczęste w dziejach naszej sztuki. I można z dystansu zastanawiać się, czy ta tradycja była dla polskiej sztuki dobra, czy przypadkiem nie spychała naszego malarstwa na tor boczny. Trudno dziś o gotową odpowiedź, ale można się zacząć nad nią zastanawiać...

Dwa "Targi"

Artystyczne koleje życia samego Józefa Pankiewicza są bardzo złożone; to, czym kończył swój żywot malarski, nie miało najmniejszej nawet zapowiedzi u jego początków. Dość wcześnie związał się z kręgiem postępowych malarzy i krytyków z kręgu pisma "Wędrowiec", choć spotkanie z Antonim Sygietyńskim i Aleksandrem Gierymskim zapewne tylko przyspieszyło decyzję o podróży do Paryża. W Paryżu najważniejszy miał być Manet, ale stało się inaczej i najsilniejszy wstrząs wywołał Monet. Bezpośrednią reakcją było namalowanie świetlistego "Targu na kwiaty przed kościołem Sainte-Madeleine w Paryżu" (1890). Powstały dwa lata wcześniej naturalistyczno-realistyczny "Targ na jarzyny na Placu Żelaznej Bramy w Warszawie" (1888), ze sprzedaży którego zdobył środki na paryski wyjazd, był obrazem z minionej epoki.

Zestawienie tych dwóch nieodległych w czasie płócien uświadamia szybkość i gwałtowność przemiany, która dokonała się w młodym malarzu. Potem był już szybki powrót do kraju, bo pieniądze nieodwracalnie się skończyły. Jeszcze w lecie tego roku i w zimie następnego powstały obrazy utrzymane w podobnej, rozbielonej i rozświetlonej kolorystyce, ale zaraz potem następuje krach. Nowinki paryskie nie znajdują ani zrozumienia, ani tym bardziej akceptacji nad Wisłą. Po fali entuzjazmu dla nowych malarskich sposobów przychodzi więc gwałtowne załamanie. Pankiewicz traci impet, zmienia paletę, ściemnia koloryt, popada w depresję.

Nocne cienie i światło południa

Powstają wtedy najciemniejsze obrazy w sztuce polskiej, a zarazem, paradoksalnie, może i jedne z najlepszych. "Siedzę cały dzień w nocnych cieniach. Uważam, że tylko w nocy można się czegoś na ziemi dopatrzeć, przynajmniej u nas" - napisał malarz w liście do przyjaciela. Z ciemnych zarysów parku w Duboju czy warszawskiego Ogrodu Saskiego wyłoniły się mgliste szaro-czarne kształty malarskiej melancholii, a zarazem wyjątkowo piękne przykłady europejskiego symbolizmu. Nic nie zostało z paryskiego powietrza i światła; lekcja impresjonizmu zdaje się być kompletnie zapomniana, poniechana, wyparta.

Po pewnym czasie kolor powróci, ale będzie to zupełnie inne o nim myślenie. "Portret dziewczynki w czerwonej sukience" (1897) to dzieło jawnie inspirowane Whistlerem. Potem następuje moment wyjątkowego nasilenia estetyzacji; znać w tym siłę osobowości poznanego właśnie Feliksa "Mangghi" Jasieńskiego, kolekcjonera i znawcy sztuki. Na jego zamówienie powstało kilka wyjątkowo pięknych i wysmakowanych obrazów. Pojawiają się w nich przedmioty japońskie, perska ceramika, a malarstwo Pankiewicza przeżywa okres wyjątkowego uspokojenia, nasycenia, można chyba powiedzieć - pełni.

Paleta malarza rozbudza się, co wyraźnie zbiega się z powrotem do Francji i z wyjazdami na południe. Tyle razy przywoływane światło południa po raz kolejny pokazało swoją ożywczą i sprawczą siłę. W roku 1909 powstają chyba najbardziej zaskakujące i świeże, a zarazem najmniej znane obrazy Pankiewicza, często nawet błędnie datowane. To seria martwych natur, o mocnych kolorach, jakby o fowistycznym rodowodzie, z malachitowymi zieleniami arbuzów i nasyconą czerwienią pomidorów. Jest w tych obrazach, prostych i jednoznacznych, wielka siła i zdecydowanie - rzecz niespotykana u Pankiewicza, który zazwyczaj jest malarzem o wiele bardziej wyważonym, nie tak spontanicznym i ekspresyjnym. Ale ta seria kończy się, a Pankiewicz rozpoczyna kanonizowanie własnego, idealnego obrazu: miękkiego, łagodnego, zielonkawego, wiele mającego w sobie z miękkości Renoire'a, co niestety nie jest analogią artystycznie najszczęśliwszą.

W roku 1912 jedzie jednak do Normandii i znów maluje zupełnie inaczej. "Snopy - krajobraz z Normandii" to dzieło znakomite: soczyste, powietrzne, przestrzenne, nieledwie wzniosłe. Czuć w nim siłę nadmorskiego powietrza i jasnego światła, tłumionego stadami pędzących chmur. Formy poddane zostały delikatnemu, kubizującemu zgeometryzowaniu, jednak te kanciastości świetnie porządkują pejzaż. To pewnie jedna z większych rewelacji tej wystawy, rodem z kieleckiego Muzeum Narodowego.

Lata pierwszej wojny spędzili Pankiewiczowie w Hiszpanii. Powstało tam niezbyt wiele obrazów, ale zdają mi się one wyjątkowo udane, choć znowu są wykonane w innej stylistyce. Tym razem owo kubizujące porządkowanie kształtów w przestrzeni pejzażu doszło zdecydowanie silniej do głosu, a całość wzmocniona została przez żywą i kontrastową kolorystykę. Seledynowe zielenie, róże, fiolety - światła najczęściej popołudniowe, ciepło barwiące widoki, i do tego mocne rytmy rysunku sprawiają, że te kompozycje wyglądają nadal bardzo dobrze i są nieczęstym w polskim malarstwie przykładem mądrego korzystania z kubistycznej lekcji.

Około roku 1920 następuje ostateczne ukształtowanie się stylu Pankiewicza. Dojrzałość oznacza niestety skonwencjonalizowanie, sztampę i rutynę. Nawet jakość malarska spada, a to zawsze był wyróżnik wszystkiego, co Pankiewicz robił. Rozumiem moment dojścia, uspokojenia, końca niepewności i poszukiwań, ale był to także koniec przemian. Malarstwo przestało się na nowo stawać, zostały już tylko obrazy. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale nie jest ich wiele. Warszawska ekspozycja pokazując wszystko, pokazuje bardzo wyraźnie owo zatrzymanie, moment utraty malarskiego tempa.

Wystawa alternatywna?

I tu rodzi się pytanie, niestety nie nowe: czym ma być wystawa monograficzna? Jeśli chodzi tylko o rząd obrazów w miarę równo powieszonych, na w miarę czystych ścianach, w miarę neutralnie oświetlonych, z podpisami po bokach - to chyba szkoda wysiłków. Wystawa to spotkanie obrazów, wyjątkowa możliwość, by płótna z różnych stron, czasów i przestrzeni o czymś, o kimś opowiedziały. Ze spotkań w galeryjnych salach powinny rodzić się nowe myśli, nowe oglądy. Klucz chronologiczny to nie klucz - to wytrych.

Zastanówmy się nad kilkoma alternatywnymi możliwościami zbudowania tej ekspozycji. Na początek choćby sekwencja autoportretów, o których świetnie pisze kuratorka, Elżbieta Charazińska. Autoportrety także graficzne, a może nawet i portrety fotograficzne, czemu nie. Czy choćby najprostsze zestawienie obu targów, tego z Warszawy i tego z Paryża. Pokazanie ich razem uświadomiłoby oglądającym istotę przemiany malarstwa Pankiewicza bardziej niż wszelki opis. Można by wydobyć estetyzujące ciągoty Pankiewicza, stawiając obok jego japonizujących obrazów przedmioty na nich namalowane. Słój ze złotymi rybkami to już zapewne przesada, ale gdyby odtwarzano całość jakiegoś wnętrza, to sam nie wiem... Sekwencja ciemnych obrazów powinna zostać wydobyta mocniejszym światłem. Te obrazy winny być swoistą kulminacją, tak jak są nią w dorobku Pankiewicza. Na wyeksponowanie zasługuje również portret żony w japońskim kimonie, czyli "Japonka" (1908). To znakomity obraz, naprawdę wyjątkowy w polskiej sztuce.

Zawsze są obrazy ważne i ważniejsze, ale dużo jest też takich, które większego znaczenia nie mają, więc specjalnie eksponowane być nie muszą. Do pomyślenia więc byłaby sytuacja, w której z jednej strony mamy wysmakowaną wystawę dobrze wyselekcjonowanych dzieł, z drugiej zaś studyjny pokaz całej reszty, bez której wymowa całości raczej by zyskała; ile można w równym napięciu obejrzeć owych zielonkawych, południowych pejzaży? Tymczasem w salach warszawskiego muzeum mamy do czynienia raczej z taką właśnie studyjną prezentacją. Jeśli dodam, że obrazów jest ponad 200, stanie się oczywiste, że trudno je było zaprezentować w interesujący sposób.

Kolor odzyskany

Dwa fakty zasługują na szczególne zaakcentowanie. Wiele z obrazów poddano starannej, bardzo udanej konserwacji i prezentują kolorystyczny wdzięk niemal z dnia swego powstania. Przytoczę notę o jednym z nich: "Nabyty przez Stefana Wiśniewskiego, ojca obecnej właścicielki, bezpośrednio z pracowni artysty w Krakowie ok. 1923-1925; w czasie Powstania Warszawskiego w 1944 zdjęty z blejtramu, przechowywany w piwnicy, wyniesiony przez właścicieli drogą przez obóz w Pruszkowie; w 1948 ponownie nabity na krosno". Ta "Martwa natura - kawony i winogrona" (1909) nie nosi żadnych śladów swych dramatycznych losów, przyciąga wzrok wspaniałymi kolorami, szczególnie czerwono-białą, szeroką kratą obrusa - a znajdowała się w stanie "śmierci technicznej", jak to określiła konserwatorka Anna Lewandowska.

Sprawa druga to znakomity, pomnikowych wprost rozmiarów katalog, niezwykle staranne i kompetentne dzieło Elżbiety Charazińskiej. Można mieć zastrzeżenia do jakości niektórych reprodukcji, ale to rzecz drugorzędna. Ważniejsze, że dostajemy do rąk kompletne dzieło Józefa Pankiewicza.

Nie wspomniałem jeszcze o tym, że Pankiewicz był znakomitym grafikiem, być może w ogóle najwybitniejszym polskim grafikiem. Trudno opisać jego biegłość techniczną, wyczucie i pewność. Ze zdziwieniem czytałem o zniecierpliwieniu, jakie mu towarzyszyło podczas pracy; w tych drobnych ciemnych kreskach zamknięty jest spokój i skupienie, wierność motywowi i aurze miejsca. Są to najczęściej miejsca historyczne, artystycznie ważne, bo Pankiewicz żył dawną sztuką, była dla niego nieustającą podnietą i natchnieniem. Siena, Florencja, Rzym, Paryż, Orange, Normandia i Prowansja, krainy i miejsca ulubione, które w tak perfekcyjny sposób utrwalał. Na wystawie pewnie nie wszyscy odnajdą zepchnięte w kąt grafiki Pankiewicza - a to wyjątkowa szansa zobaczenia tych znakomitych prac.

***

Warszawskie Muzeum Narodowe powinno się wreszcie poważnie zastanowić nad sposobem prezentowania wystaw. Ich organizatorzy zdają się czasem nie pamiętać, że nie tylko wiek XIX przeminął, ale i wiek XX już się skończył. Wystawa to osobna wartość, a scenariusz bywa ważniejszy od liczby zgromadzonych dzieł.

"Józef Pankiewicz 1866-1940. Życie i dzieło. Artyście w 140. rocznicę urodzin". Muzeum Narodowe w Warszawie 9 stycznia - 26 marca 2006. Komisarz wystawy: Elżbieta Charazińska; projekt: Jacek Gburczyk, Maciej Małecki; redakcja i koncepcja katalogu: Elżbieta Charazińska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006