Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Taką odpowiedź na pytanie o zasadnicze źródła swojej twórczości zanotował Witold Lutosławski w marcu 1972 roku. "Zapiski" stanowią arcyciekawe odbicie artystycznej samoświadomości wielkiego kompozytora.
Na wyklejkach szczupłego tomu zreprodukowano kilka stron kratkowanego szkolnego zeszytu. To właśnie w tym zeszycie oprawionym w sztywną ciemnogranatową okładkę i kupionym zapewne w początku lat 50. notował Lutosławski - ołówkiem, równym, gęstym pismem - najpierw uwagi warsztatowe na temat projektowanych utworów, później, poczynając od stycznia 1959 roku, refleksje, które sam nazwał "Zeszytem myśli". Te pierwsze, co ciekawe, dotyczą kompozycji, które nie zostały zrealizowane - w tym np. utworu opartego na opowiadaniu Kafki "Przed prawem" - i zainteresują przede wszystkim muzykologów. Te drugie będą ważną lekturą dla każdego, kogo interesuje nie tylko muzyka, ale w ogóle kultura drugiej połowy minionego wieku i drogi jej rozwoju. Wypowiada się wszak tutaj jeden z jej najwybitniejszych twórców.
Uleganie przejściowym modom ("Terror kibiców. Istnienie Christianów Diorów muzyki: »tak się teraz pisze«"), żądza rozgłosu i pragnienie sukcesu - to niebezpieczeństwa czyhające na artystę. Także bezkrytyczne sięganie w przeszłość ("Nie mam żadnych ciągot do lubowania się dawnością. Byłoby to tak, jak wizyta w dawno opuszczonym miejscu, aby zabrać coś, czego się zapomniało"), a z drugiej strony równie bezkrytyczna pogoń za nowością, która jest "cechą konieczną, ale nie wystarczającą", i zarazem tą cechą w dziele sztuki, która najszybciej się starzeje. Stopniowo wzrasta też krytycyzm Lutosławskiego wobec idei permanentnej rewolucji w sztuce. "Dziś jeszcze przeprowadzać rewolucję? - dziwi się kompozytor w notatce z października 1979 r. - Nie ma co rewolucjonizować. Wszystko w proszku, w rozkładzie. Czeka na syntezę, na trwałość, na substancję".
Tyle dla zachęty - a są jeszcze ostre filipiki przeciw krytyce, nie tylko zresztą muzycznej, czy przenikliwe uwagi o pułapkach postawy awangardowej, do której Lutosławski skądinąd odnosi się z sympatią. Zasadniczej zaś powadze tonu towarzyszy dyskretny humor i dystans, także do samego siebie. "Właścicielka sklepiku wiejskiego w Norwegii zapytała mnie raz, czy to prawda, że jestem malarzem. Gdy odpowiedziałem, że jestem kompozytorem, zapadło kłopotliwe milczenie. Spostrzegłem się, że nie zostałem w ogóle zrozumiany, i spróbowałem wyjaśnić, na czym polega mój zawód. Reakcją na to był krótki chichot, po czym nie było już więcej mowy na ten temat".
Zacząłem tę notę od cytatu, w którym Lutosławski podkreśla, że w swojej pracy artystycznej przede wszystkim stara się być wierny swojemu wewnętrznemu światu. Ważny jest jednak ciąg dalszy tego fragmentu. "Żarliwe pragnienie łączności z ludźmi poprzez sztukę stale mi towarzyszy. Moje wysiłki jednak nie mają na celu zjednania sobie jak największej ilości słuchaczy i zwolenników. Nie pragnę zjednywać, natomiast pragnę odnajdywać. Odnajdywać tych, którzy w najgłębszych warstwach duszy czują tak samo jak ja".
Książka ma jeszcze jedną zaletę: opracowanie Zbigniewa Skowrona, obejmujące między innymi niezwykle szczegółowe przypisy, które sytuują "Zapiski" zarówno na tle biografii twórczej Lutosławskiego, jak i na mapie współczesnej mu kultury. Jest też indeks nazwisk i utworów muzycznych. Warto przypomnieć, że przed dziewięcioma laty nakładem Zeszytów Literackich ukazał się wybór tekstów Lutosławskiego zatytułowany "Postscriptum", same zaś "Zapiski" drukowane były w obszernym wyborze na łamach "TP" cztery lata temu, w "Kontrapunkcie" przygotowanym na 10. rocznicę śmierci kompozytora. (Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2008, ss. 124. Okładkę projektował Andrzej Dudziński.)