Welowanie

Sto lat temu, 20 marca 1921 roku, Górnoślązacy musieli podjąć decyzję. Jakiego państwa życzyli sobie tutaj moi przodkowie?

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Grupa emigrantów polskich z Nadrenii biorących udział w plebiscycie na Górnym Śląsku, marzec 1921 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE
Grupa emigrantów polskich z Nadrenii biorących udział w plebiscycie na Górnym Śląsku, marzec 1921 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Być może o górnośląskim plebiscycie z 1921 r. wiele mówi to, że nie wiem, jak głosowali moi prapradziadkowie: za Polską czy Niemcami. Pewne jest, że prapradziadek Urban, śląski powstaniec, „welował” [od niem. wählen, głosować – red.] za Polską. Ale jego żona Johanna, pół-Niemka? Nazwiska nie pomogą w rozwikłaniu tej zagadki: on nazywał się Kieslich, ona z domu Krauthakel.

A pokolenie pradziadków? Może rąbka tajemnicy uchylą ich późniejsze decyzje? Bo gdy Górny Śląsk podzielono już między Polskę i Niemcy, ciotki Anna i Maria przeniosły się na polską stronę nowej granicy, do Rybnika i Chorzowa. Natomiast inni krewni – Franz, Else, Alois – zostali w domu w niemieckiej „tajli” [od niem. Teil, część – red.]. Choć może nie są to żadne wskazówki? Może z braku wspomnień staram się tych ludzi wsadzić w gorset narodowych wyborów?

Bój o sukcesję

Delegacja z Górnego Śląska, która u zarania Drugiej Rzeczypospolitej stawiła się u Józefa Piłsudskiego, miała usłyszeć: „Śląska wam się zachciewa!? Toż to niemożliwe, to stara niemiecka kolonia!”. Na usprawiedliwienie Marszałka przypomnijmy, że Pierwsza Rzeczpospolita, a właściwie jeszcze Korona Polska nie utraciła Górnego Śląska w wyniku XVIII-wiecznych rozbiorów. Znalazł się poza nią jeszcze w średniowieczu i odtąd bywał częścią Czech, Austrii i w końcu Prus, które w 1871 r. stały się częścią Cesarstwa Niemieckiego.

W polskiej pamięci listopad 1918 r. to czas triumfu. Z perspektywy górnośląskiej mogło to wyglądać ambiwalentnie. Alois Pokora, bohater powieści Szczepana Twardocha, budzi się w berlińskim szpitalu wojskowym – został ranny na froncie – właśnie tegoż 11 listopada i słyszy, że nie ma już cesarstwa, a szalejąca na ulicach rewolta komunistyczna proklamowała koniec Boga. Świat Pokory i wielu Górnoślązaków się rozpada.

W listopadzie 1918 r. wojna na froncie zachodnim ustaje, za to w Europie Środkowej – na gruzach cesarstw austriackiego, niemieckiego i rosyjskiego – zaczyna się bój o sukcesję: proklamują się państwa, zaczynają konflikty graniczne. Zwycięscy Francuzi i Brytyjczycy usiłują to uporządkować.

I tak, artykuł 88 Traktatu Wersalskiego, podpisanego 28 czerwca 1919 r., stanowi, że o losach pohohenzollernskiego Górnego Śląska zdecyduje plebiscyt (część pohabsburska regionu, o którą starły się Polska i Czechosłowacja, to osobna historia). Ma to być jedno z serii takich głosowań – inne referenda mają rozstrzygnąć spory terytorialne Niemców z Danią, Francją czy Belgią; osobne zostaje rozpisane na Warmii i Mazurach.

Brytyjski premier Lloyd George, który sprzeciwia się przekazaniu Górnego Śląska Polsce, powie: „Oddać w ręce Polaków przemysł Śląska to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Londyn woli równowagę sił na kontynencie i Niemcy na tyle silne, aby były jakąś przeciwwagą dla Francji. Francuzi wolą Niemcy słabe, szachowane od wschodu przez Polskę i Czechosłowację. Ich premier Georges Clemenceau chce oddać Polsce Górny Śląsk, ale zmienia stanowisko i zgadza się na plebiscyt, gdy Lloyd George obieca mu, że poprze stanowisko Francji w kwestii okupowania przez nią Nadrenii.

Artykuł 88 to cios dla górnośląskich niepodległościowców. Zabiegali oni, aby podczas plebiscytu była trzecia opcja: Republika Górnośląska. Przez moment nie była to zupełna political fiction. W tym czasie działacze Komunistycznej Partii Górnego Śląska nawołują do bojkotu plebiscytu i proklamacji Górnośląskiej Republiki Rad. Trwa giełda idei, którą trudno zamknąć w prostej opowieści o rywalizacji polsko-niemieckiej. Choć to ona stanie się na koniec jedynym możliwym wyborem.

Plebiscyt na Górnym Śląsku ma się odbyć 20 marca 1921 r.: jego mieszkańcy mają się wypowiedzieć, w jakim kraju chcą żyć.

W gąszczu motywacji

Odwiedzam Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach, aby obejrzeć plakaty propagandowe obu stron z okresu poprzedzającego głosowanie. Te polskie straszą, że jeśli Górny Śląsk przypadnie państwu niemieckiemu, jego mieszkańcy będą musieli spłacać reparacje wojenne i nadal będą traktowani jak obywatele drugiej kategorii, germanizowani. Te niemieckie ostrzegają przed „polską biedą”, przed brakiem świadczeń społecznych (widać więc, że eksponowane są nie tylko argumenty narodowe, ale także socjalne, klasowe).

Wtedy, sto lat temu, nie ma tu prostych podziałów, za to gąszcz motywacji jest ogromny: dla jednych ważna jest religia, dla innych język, stabilność, bezpieczeństwo, praca. Dla jeszcze innych – godność. Zresztą: głosując za Polską, głosuje się za czymś jeszcze nieznanym, niepewnym.

Historyk Paweł Parys z Muzeum Śląskiego opowiadał mi kiedyś, że zdarzało się, iż „hallerczycy” (żołnierze armii polskiej sformowanej we Francji pod dowództwem gen. Józefa Hallera, którą w 1919 r. przetransportowano do Polski) agitowali za Niemcami. – To byli Górnoślązacy, którzy służyli w wojsku niemieckim, trafili do francuskiej niewoli i wstąpili do armii Hallera – tłumaczył historyk. – Po powrocie do Polski i po wojnie polsko-bolszewickiej, w której wzięli udział, niektórzy z nich stali się na przełomie 1920/21 r. „apostatami” i nawoływali, by głosować za Niemcami. Twierdzili, że w Polsce widzieli biedę i dziadostwo. To już nie była ulotka, ale nasz sąsiad, który widział to na własne oczy.

Obie strony prześcigają się w obietnicach. Wojciech Korfanty, lider polskich Górnoślązaków, obiecuje każdemu krowę, a rząd w Warszawie autonomię przyszłego województwa śląskiego (wywiąże się z tego; inaczej postąpiono wobec Galicji Wschodniej, gdzie też obiecano autonomię). Z kolei Niemcy głośno rozważają powołanie Górnośląskiego Kraju Związkowego, jako osobnej jednostki administracyjnej w Republice Weimarskiej.

Konflikt także domowy

Sięgam po „Kronikę Parafii Ostropa” (wydaną w polskim przekładzie w 2014 r.). Stąd wywodzi się moja rodzina. Dziś Ostropa to część Gliwic.

„Kronika” jest stronnicza, autor wyraźnie opowiada się po stronie niemieckiej (w plebiscycie wygra tu Polska). Mowa o małej społeczności, ok. 3 tys. ostropian. Weźmy miejscowy kościół św. Jerzego, obok którego mieszkała moja rodzina: po stronie Niemiec opowiadają się organista Blasel i proboszcz Maruszczyk, ale kantor Wilhelm Magiera to główny agitator za Polską. W kronice czytam, że kantor „był duszą całego zamieszania. Gdy owoce jego pracy, to jest nienawiść, niezgoda, oszczerstwo i prześladowanie, weszły do kościoła, Magierę pozbawiono wszelkich obowiązków kościelnych, jak również przestano go komunikować [tj. ksiądz odmówił mu komunii – red.]. Za to Magiera zamierzał oblać na drodze księdza wiadrem wody lub gnojówki”.

Inny Magiera, Franz, tworzy radę robotniczą Ostropy, a „rolnik Johann Gorka, Niemiec, [choć] do żony i ze swoimi dziećmi mówił niemal tylko po niemiecku, rozpoznał nagle swoje polskie serce i został polskim wójtem gminy”.

Mała społeczność się dzieli. Znajduję opisy wybijania szyb sąsiadom, bójek, a nawet gorzej: „W niemieckim miejscu zebrań, karczmie u Klyszcza, wybuchła bomba dynamitowa, która jednakże spowodowała tylko niewielkie straty materialne. Celem ataku Polaków był prawdopodobnie zainstalowany tutaj niemiecki projektor kinowy”. Może dlatego do dziś wielu miejscowych nazywa powstania wojną domową lub bratobójczą?

Między braćmi

Wszystko to dzieje się wkrótce po wojnie światowej, w której uczestniczyło wielu zmobilizowanych Górnoślązaków. Zbigniew Kadłubek z Uniwersytetu Śląskiego pisze w kwartalniku „Fabryka Silesia”: „Z Wielkiej Wojny wracają do domów żywe trupy. Przyzwyczajeni do zabijania, umierania i wrzasku. Całkowicie puści w środku. Ludzie nierzeczywiści – to wiemy. Jak się wraca prosto z okopu do walcowni blachy w Lipinach – tego nie wiemy. Cynk lśni pięknie, ale nie tak pięknie jak bagnet albo siekierka wbijana w głowę Anglika. Weteranom w różnych miejscach w Europie chce się nadal strzelać. Tak bardzo do tego przywykli. Potrzebują adrenaliny, łakną zintensyfikowania emocji, a tego nie jest w stanie dostarczyć żaden warsztat. Coś się stało raz na zawsze z ich głowami”.

Jednak większość po prostu chce spokoju. To już szósty-siódmy rok nieustannych napięć i wyrzeczeń, a teraz także powojennej biedy i niepewności. To także czas, gdy w Górnoślązakach narasta poczucie fatalizmu: niejeden myśli, że do kogokolwiek byśmy się nie przyłączyli, i tak będziemy ofiarami.

Bywa, że podziały idą w poprzek rodzin. Paweł Parys opowiadał mi o swoich przodkach, którzy pochodzili z Łabęd (dziś to także Gliwice): – Podziały w rodzinach bywały znaczne. Mój pradziadek Paweł Piernikarczyk był elektrykiem i pozostał przy polskości. Jego brat Karol był księgowym i stał się Niemcem. Kolejny brat, Rudolf, z zawodu buchalter, powtórzył tę drogę i stał się Niemcem. Ich kuzyn Georg był bojówkarzem Kampforganisation Oberschlesien [Organizacja Bojowa Górnego Śląska – red.].

Co dzieje się z nimi po plebiscycie? Parys opowiadał: – Mój pradziadek idzie do trzeciego powstania śląskiego [wybuchło w maju 1921 r. – red.], a po podziale regionu zamieszkuje po stronie polskiej. Natomiast bracia i kuzyn po stronie niemieckiej. Później, podczas II wojny światowej, Gestapo przesłuchiwało mojego pradziadka sześć razy za polskość. Z kolei po wojnie Sowieci uwięzili jego brata Karola za niemieckość. Wywieziony, umarł w kazachstańskim Aktiubińsku.

Dwie kartki

Zanim odbędzie się głosowanie, na Górny Śląsk przybywają wojska alianckie: Francuzi, Włosi i Brytyjczycy. Mają dbać o uczciwy przebieg plebiscytu i poprzedzającej go kampanii. Francuzi nie kryli swego poparcia dla Polaków, a Włosi i Brytyjczycy dla Niemców. Niemcy nazywają obecność Francuzów „pokojową okupacją” i urządzają polowania na kobiety, które romansują z żołnierzami francuskimi (obcinają im włosy).

Tuż przed plebiscytem opcja polska zyskuje ważne argumenty: w II RP uchwalona zostaje postępowa jak na ówczesne czasy konstytucja i zawarty zostaje traktat pokojowy z bolszewikami (wcześniej Niemcy straszyli, że po włączeniu do Polski Ślązacy pójdą w kamasze, na front polsko-bolszewicki).

Nadchodzi czas głosowania. Każdy z ponad miliona uprawnionych otrzymuje kopertę i dwie kartki: Polska-Polen i Deutschland-Niemcy. Głosuje się w oddzielnym pomieszczeniu. Jedną z kart należy zniszczyć, drugą włożyć do koperty i wrzucić do urny. Jednak wielu nie niszczy niechcianych kart, lecz po wyjściu z lokalu ostentacyjnie wyrzuca je na ziemię: niech każdy zobaczy, kogo popieram.

Blisko co piąty uczestnik plebiscytu jest emigrantem. To znaczy: urodził się tutaj, ale na co dzień mieszka gdzieś poza Śląskiem. Na szkolnych lekcjach historii uczono mnie, że emigranci byli jedną z przyczyn zwycięstwa Niemców. To prawda, ale nie dodawano, że to strona polska zabiegała o umożliwienie im wzięcia udziału w plebiscycie. Liczono na polskich Ślązaków z Zagłębia Ruhry i się przeliczono. Spośród emigrantów, którzy postanowili odwiedzić ziemię rodzinną i oddać głos, aż 180 tys. opowiedziało się za Niemcami, a tylko 10 tys. za Polską.

Na drugą stronę

Głosują niemal wszyscy miejscowi: frekwencja wynosi aż 98 proc. Mniej więcej 60 proc. popiera Niemcy, a 40 proc. Polskę. Przy czym miasta na ogół przytłaczającą większością są za Niemcami (Opole 95 proc., Katowice 85 proc., Gliwice blisko 80 proc.), a wieś za Polską.

Region potrzebuje salomonowego rozwiązania. Gdy wiele wskazuje na to, że rozstrzygnięcia będą dla Polski niekorzystne, zapada decyzja o powstaniu – do historii przejdzie ono jako trzecie powstanie śląskie. Część historyków uważa, że powstańcy swoim zrywem zastraszają aliantów, a ci, obawiając się dalszych walk, decydują o lepszych dla Polski warunkach podziału. Rzeczpospolita zyskuje znaczną część górnośląskiego przemysłu, dzięki czemu jej potencjał przemysłowy rośnie blisko trzykrotnie, co odmieni oblicze kraju.

Plebiscyt i powstanie (trwa ono od początku maja do początku lipca) nie kończą tej historii. Podział regionu między Polskę i Niemcy sprawia, że ok. 250 tys. osób (mniej więcej co dziesiąty mieszkaniec tej ziemi) podejmuje decyzję, aby przenieść się na drugą stronę nowej granicy.

Ostropa zostaje po stronie niemieckiej. W parafialnej kronice (przypomnijmy: jej autor całym sercem jest za Niemcami) czytam: „Wielu Polaków z Ostropy, zwłaszcza takich, którzy sporo mieli na sumieniu, szukało ratunku w pośpiesznej ucieczce (...). Po podaniu do wiadomości nowego przebiegu granicy, czyli pozostaniu Ostropy przy Niemczech, Niemcy, którzy byli w czasie puczu [tj. powstania – red.] ciężko dręczeni, próbowali odpłacić się Polakom za to, co wcześniej wycierpieli”.

Sto lat później

Dziś Niemcy nie mają takiego sentymentu do Górnego Śląska jak Polacy do Lwowa czy Wilna. Historyk Marcin Wiatr pisze w „Fabryce Silesii” o badaniach prowadzonych na ten temat w Republice Federalnej przez Instytut Allensbach. Wynikło z nich, jak pisze Wiatr, że młodzi Niemcy „nie wiedzą o Śląsku więcej niż o krajach afrykańskich. (...) W dzisiejszych podręcznikach [niemieckich] te wydarzenia i konteksty niemal nie występują albo są wspominane tylko jednym zdaniem”. Inaczej było w międzywojniu. Utrata części Górnego Śląska była wtedy traktowana w Niemczech jako część „dyktatu wersalskiego”.

Dziś w moich rodzinnych Gliwicach z trudem odnajduję ślady sprzed stu lat. Przy ul. Zwycięstwa (wtedy ul. Cesarza Wilhelma) jest stara i słabo widoczna tablica, informująca o miejscu ulokowania Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Jest kilka nazw ulic: Plebiscytowa, Styczyńskiego (propolski lekarz, zamordowany przez bojówki niemieckie). Kilkaset metrów dalej stoi pomnik żołnierzy francuskich, którzy tu wtedy zginęli. Nieopodal mojego domu są koszary, na ceglanych murach można dostrzec wydrapane napisy, np. „Danton Marcel, Vive Paris” (są też z innych epok, niemieckie i sowieckie). Widać, że pamięć o samym plebiscycie, przez Polskę przegranym, nie jest eksponowana. Jeśli się pamięta, to bardziej o powstaniach.

Mam wrażenie, że w ciągu tych stu lat pamięć polska zagłuszyła tę miejscową, a ta miejscowa dała się zagłuszyć. Po 1945 r. i tak nie chwalono by się głośno, że ktoś „welował” za tym, aby żyć w Gleiwitz, a nie w Gliwicach. Może dlatego nie wiem, jakiego państwa życzyli sobie tutaj sto lat temu moi przodkowie. ©

Autor jest reporterem, stałym współpracownikiem „TP”. Niedawno wydał książkę „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” (Wydawnictwo Czarne, 2020).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021