Warto dzielić włos na czworo

Czy Polska okupowała Ukrainę? A jeśli tak, to kiedy? Wbrew pozorom nie jest to pytanie tylko dla historyków. Ono dziś powraca w dyskusji politycznej.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

Protest przed ambasadą polską przeciwko nowej ustawie o IPN. Napis na plakacie głosi:  „Okupanci Zachodniej Ukrainy z lat 1918-39 pod sąd”. Kijów, 5 lutego 2018 r. / VLADIMIR SINDEYEVE / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Protest przed ambasadą polską przeciwko nowej ustawie o IPN. Napis na plakacie głosi: „Okupanci Zachodniej Ukrainy z lat 1918-39 pod sąd”. Kijów, 5 lutego 2018 r. / VLADIMIR SINDEYEVE / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Im bardziej zaostrza się polsko-ukraiński spór o historię XX stulecia, tym częściej na Ukrainie określa się przynależność Galicji Wschodniej i Wołynia do II Rzeczypospolitej mianem „polskiej okupacji”. Nie tylko w mediach – w 2017 r. znalazło to wyraz m.in. w napisie na pomniku ku czci bojowników Siczy Karpackiej (próby utworzenia ukraińskiego państwa na terenie obecnego ukraińskiego Zakarpacia wiosną 1939 r.), rzekomo zamordowanych przez „polskich i węgierskich okupantów”. Zdarza się też, że za okupację uznaje się także wcześniejsze panowanie Korony Polskiej (od XIV stulecia!), a potem I Rzeczypospolitej na ziemiach uznawanych za etnicznie ukraińskie.

Poglądy te wywołują u nas sprzeciw i oburzenie. Czy jednak do końca słusznie? Z pewnością nie można mówić o tym, aby w okresie dwudziestolecia międzywojennego władza Warszawy na Kresach miała charakter okupacyjny. Jednak przez krótki wojenny okres Polska rzeczywiście okupowała te ziemie.

Okupacja nie musi być krwawa

Myśląc w Polsce o okupacji, siłą rzeczy przywołujemy wspomnienie niemieckiej okupacji z lat 1939-45: brutalnej, zbrodniczej, będącej jednym z najgorszych doświadczeń w dziejach narodu. Ale okupacja nie musi być brutalna ani zbrodnicza. Niemiecko-austriacka okupacja ziem zdobytych na imperium carskim – centralnej Polski, części obecnej Białorusi i Ukrainy – w latach 1915-18 taką nie była. O tym, czy mamy do czynienia z okupacją, czy też nie, decyduje formalne uzasadnienie władzy nad danym terytorium, a nie sposób jej wykonywania.

Po II wojnie światowej terytorium Rzeszy Niemieckiej (która, podpisując bezwarunkową kapitulację, zrzekła się suwerenności) było okupowane do czasu ustanowienia przez okupantów suwerennych państw na tym terytorium: dwóch państw niemieckich w 1949 r. i Austrii w 1955 r.; z kolei okupacja zachodniej części Berlina trwała aż do 1989 r. Ta okupacja przynajmniej w strefach mocarstw zachodnich nie była zbrodnicza (choć bywała brutalna). Tak na marginesie: w wykonywaniu władzy okupacyjnej w Niemczech my także przez pewien czas braliśmy udział – jako żołnierze Ludowego Wojska Polskiego w strefie sowieckiej i w ramach Polskiej Siły Zbrojnej na Zachodzie – w strefie brytyjskiej.

Psucie języka i myślenia

W ostatnim okresie w mediach coraz częściej spotyka się utożsamianie okupacji z aneksją czy też zaborem, tj. narzuceniem siłą obcego panowania. Stąd wskazane na wstępie mówienie o „wielowiekowej okupacji” Rusi Czerwonej przez Polskę czy ziem Rzeczypospolitej, zagarniętych podczas rozbiorów przez Rosję itd. To mylne pojęcie szerzy się tak w Polsce, jak i na Ukrainie głównie pod wpływem angielskiego słowa „occupation”, które ma znacznie szersze znaczenie (oznacza m.in. legalne posiadanie nieruchomości, a nawet „zajęcie” w znaczeniu „zawodu”). Tymczasem okupacja w rozpatrywanym tu znaczeniu to po angielsku „military ­occupation”.

Tego rodzaju generalizacje (bo jest ich multum), uproszczenia, zacieranie zróżnicowań to nie tylko psucie języka, ale też psucie myślenia. Utrudniają one, a nawet uniemożliwiają właściwy opis zjawisk.

Okupacja nie jest aneksją (zaborem), czyli włączeniem zagarniętego terytorium do własnego państwa, poddaniem go własnemu prawu. Jest to z założenia tymczasowa zwierzchność państwa nad terytorium państwa obcego, zajętego podczas działań wojennych, trwająca do ustanowienia formalnego pokoju (choć często dłuższy czas po ustaniu działań wojennych). Jeśli na mocy porozumienia pokojowego terytorium okupowane przechodzi pod suwerenną władzę dotychczasowego okupanta, okupacja się kończy. Określa to konwencja haska z 1907 r., w której po raz pierwszy zdefiniowano pojęcie okupacji.

Sto lat temu

Nikt nie kwestionuje tego, że w latach 1918-20 Wojsko Polskie zajęło zbrojnie część terytorium byłego Imperium Rosyjskiego (poza granicami Królestwa Polskiego), a także część monarchii austro-węgierskiej, na której w listopadzie 1918 r. ukonstytuowała się Zachodnioukraińska Republika Ludowa (ukraiński skrót: ZUNR). Nie ma też wątpliwości, że władza wprowadzana na tych terenach zaraz po ich zajęciu miała charakter tymczasowy, prowizoryczny, czyli właśnie okupacyjny – nawet jeśli Warszawa traktowała te tereny jako przyszłą część Rzeczypospolitej.

Na terenach dawnego zaboru rosyjskiego powstał Tymczasowy Zarząd Ziem Wschodnich, będący w świetle prawa międzynarodowego władzą okupacyjną. Podobnie w Galicji Wschodniej, bezpośrednio po jej zajęciu wiosną 1919 r., administracja polska miała charakter tymczasowy, a jej pełnomocnictwa wynikały z decyzji Ententy (mocarstw zwycięskich w I wojnie światowej) z czerwca 1919 r., gdyż to jej Cesarstwo Austrii (negocjacje pokojowe z Węgrami toczyły się odrębnie) przekazało władzę suwerenną nad większością swego terytorium.

Stan okupacji Wołynia i ziem białoruskich zakończył traktat ryski, w którym bolszewicka Rosja i bolszewicka Ukraina (Związek Sowiecki jeszcze nie istniał) scedowały je na rzecz państwa polskiego. Rzeczpospolita miała więc prawo – i powinność! – zaprowadzić na tych terytoriach swą władzę suwerenną i porządek prawny. Z punktu widzenia ówczesnego prawa międzynarodowego taka aneksja była w pełni legalna.

Z Galicją Wschodnią było inaczej. Ententa najpierw próbowała przekształcić ten region w polskie terytorium mandatowe (podobnie jak poniemieckie terytoria kolonialne), na którym po 25 latach miał się odbyć plebiscyt rozstrzygający o jego przyszłości. Dała się jednak przekonać dyplomacji polskiej o niecelowości takiego rozwiązania i w marcu 1923 r. przekazała Polsce prawa suwerenne do Galicji Wschodniej, co formalnie zakończyło okres okupacji.

Ta decyzja Ententy także była w pełni legalna. Uznał ją zresztą także rząd ZUNR, rezydujący w tym czasie w Wiedniu, rozwiązując się w dniu jej ogłoszenia. Nie uznały jej natomiast elity ukraińskie Galicji Wschodniej, które przez cały okres międzywojenny kwestionowały legalność polskiej władzy. Miało to znaczenie polityczne, ale nie miało znaczenia prawnego.

Warto też przypomnieć, że ZUNR w styczniu 1919 r. zjednoczyła się z naddnieprzańską Ukraińską Republiką Ludową, ta zaś wiosną 1920 r. scedowała Galicję Wschodnią na rzecz Polski. I choć tamto porozumienie nie nabrało mocy prawnej (nie zostało ratyfikowane przez parlament żadnej ze stron), dla Ententy nie była to okoliczność bez znaczenia.

Państwo prawa (także międzynarodowego)

Ktoś może powiedzieć, że to prawnicze dywagacje, dzielenie włosa na czworo itd. Ale na tym właśnie (oczywiście: tylko między innymi) polega życie w państwie prawa. Na tym mianowicie, że normy prawne i oparte na nich decyzje traktujemy nie tylko z powagą, ale przede wszystkim – z należnym rozumieniem. Że nie zastępujemy formalnego języka prawa potocznym językiem publicystyki i sporów internetowych. Tym bardziej że ten drugi ewoluuje coraz szybciej, a prawo potrzebuje języka stabilnego, w którym znaczenie terminów nie zmienia się z roku na rok.

Można zatem uznać, że z ukraińskiego punktu widzenia Galicja Wschodnia i Wołyń pozostawały w dwudziestoleciu w polskiej niewoli czy pod polskim zaborem. Podobnie jak my mamy prawo uważać, że w tym samym czasie w niemieckiej niewoli (pod niemieckim zaborem) pozostawały Śląsk Opolski i Mazury. Nie można natomiast mówić, że były to terytoria okupowane. Bo o tym decyduje nie nasze (polskie, ukraińskie, czyjekolwiek) widzimisię, lecz prawo międzynarodowe. ©

TADEUSZ A. OLSZAŃSKI jest emerytowanym analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia w Warszawie. Autor książek, m.in. „Historia Ukrainy w XX wieku”, „Trud niepodległości. Ukraina na przełomie tysiącleci”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018