Stulecie niepodległości

Rzeczpospolita nie odrodziła się z dnia na dzień, lecz za sprawą długiego ciągu faktów dokonanych. A wśród nich decydującego: zbrojnego powstania.

05.11.2018

Czyta się kilka minut

Na okładce: Józef Piłsudski jako komendant Legionów, zdjęcie wykonano w 1914 r. / MUZEUM WOJSKA POLSKIEGO / EAST NEWS
Na okładce: Józef Piłsudski jako komendant Legionów, zdjęcie wykonano w 1914 r. / MUZEUM WOJSKA POLSKIEGO / EAST NEWS

Od 1937 r. rocznicę odzyskania niepodległości obchodzimy 11 listopada. Już samo to, że datę tę ustalono tak późno, wskazuje na jej symboliczny charakter.

Tamtego dnia, 11 listopada 1918 r., zdarzyło się w Polsce wiele. Ale czy rzeczywiście była to data przełomowa? Można dyskutować. Choć też nie ma sensu zmieniać tej daty, utrwalonej już w świadomości Polaków.

Moment powstania niepodległego państwa łatwo bowiem ustalić, gdy dochodzi do niego wyłącznie na podstawie aktu prawnego: np. traktatu pokojowego, umowy dekolonizacyjnej czy rozwiązania państwa federalnego. Gdy dochodzi doń przez fakty dokonane, trudno wskazać konkretną, przełomową datę. A odrodzona Rzeczpospolita powstała właśnie przez szereg faktów dokonanych, które dopiero później zyskały uznanie w nowym porządku prawnomiędzynarodowym.

Warto przypomnieć tu sekwencję wydarzeń, które doprowadziły do Listopada 1918 r., uczyniły go możliwym.

Sprawa polska wraca na wokandę

Na przełomie lipca i sierpnia 1914 r. w Europie wybucha wojna, która po raz pierwszy od stu lat (od zakończenia wojen napoleońskich) ma charakter kontynentalny. Potem nazwano ją Wielką Wojną oraz I wojną światową. Mocarstwa zaborcze stają do niej po przeciwnych stronach.

Fakt ten sprawił, że sprawa polska ponownie znalazła się na wokandzie europejskiej polityki. Od III rozbioru, likwidacji suwerennego państwa w rażącej sprzeczności z ówczesnym prawem narodów, a także kongresu wiedeńskiego (1815 r.), który przywrócił państwo polskie w kadłubowej formie Królestwa Polskiego (w unii personalnej z Imperium Rosyjskim), kwestia polska była zagadnieniem międzynarodowym, a nie wewnętrznym któregokolwiek z zaborców (jak np. sprawa czeska). Przez prawie sto lat cementowała ona pokój między Rosją a Prusami (później Niemcami) i Austrią. Gdy stał się nie do utrzymania, sprawa polska musiała wrócić.

To nie była „wojna powszechna za wolność ludów”, o którą modlił się Mickiewicz. Ale choć zaczęła się jako spór monarchów (z państw, które przystąpiły do niej w 1914 r., tylko Francja była republiką), tak właśnie się skończyła: jako rewolucyjny kryzys, który dał wolność wielu narodom.

W 1914 r. nikt nie oczekiwał takiego rezultatu. Nikt też nie przewidywał, że wojna może trwać aż cztery lata. Polscy poddani trzech cesarzy bez oporu szli do szeregów ich armii. Tylko garstka niepodległościowych socjalistów była gotowa wystąpić pod polskim sztandarem.

Początek drogi

Już w sierpniu 1914 r. polskie formacje paramilitarne z Galicji podjęły próbę wzniecenia powstania w Królestwie Polskim (Kongresowym). Wątpię, by Piłsudski miał nadzieję na sukces wojskowy, ale rozumiał, że czyn zbrojny potrzebny jest już w tym momencie. Powstanie nie powiodło się, ale Legiony zostały. Zahartowana kadra, gotowa walczyć w polu i w konspiracji, znosić dotkliwe porażki, czekać na właściwy moment.

Marsz Pierwszej Kompanii Kadrowej na Kielce w sierpniu 1914 r. był początkiem drogi do Listopada 1918 r. Na długo, zanim koleje wojny uprzytomniły wszystkim, że są szanse zdobycia niepodległości. Zanim niemiecki zaborca poczuł się zmuszony do przywrócenia „sprawy polskiej” na wokandę polityczną, zanim demokratyczna rewolucja rosyjska w lutym 1917 r. postawiła na porządku dziennym prawa narodów Imperium, a prezydent USA dał się przekonać, że państwo polskie jest potrzebne.

Rok później, wiosną 1915 r., wojska niemieckie i austro-węgierskie wyparły Rosjan z większości terytoriów przyszłej odrodzonej Rzeczypospolitej. Dla centralnej Polski skończyły się działania wojenne, a ówczesna okupacja niemiecko­-austriacka była dość łagodna i praworządna, sprzyjała odbudowie życia narodowego.

W listopadzie 1916 r. Cesarstwo Niemieckie deklaruje przywrócenie Królestwa Polskiego. Nie utworzenie, ale właśnie przywrócenie – to dziecię traktatu wiedeńskiego nigdy nie zostało formalnie zniesione, choć od kilkudziesięciu lat było, aby użyć współczesnego określenia, bytem wirtualnym. I nieważne, jakie były intencje Niemców: ważne, że poczuli się zmuszeni do tego kroku, a później – do podjęcia realnego odtwarzania Królestwa, którego pierwszym krokiem było wprowadzenie 3 grudnia 1916 r. jego pieniądza (marki polskiej), a trzy dni później – powołanie Tymczasowej Rady Stanu (czyli państwa, zgodnie z ówczesną terminologią).

Przywrócenia państwa polskiego, choć wciąż niesuwerennego, nie dało się już cofnąć.

Koniec epoki monarchów

Abdykacja cara Mikołaja II w marcu 1917 r. zerwała związek dynastyczny Królestwa Polskiego z Imperium Rosyjskim. Dlatego możliwe stało się – choć dopiero jesienią 1917 r. – powołanie Rady Regencyjnej (tj. organu działającego podczas bezkrólewia). Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to mało ważne – ale wtedy, w 1917 r., powszechnie uważano monarchię za naturalną formę organizacji państwa, a traktaty sprzed stu lat za wiążące.

W listopadzie 1917 r. bolszewicy obalają rząd Republiki Rosyjskiej, a wkrótce potem zrywają sojusz z mocarstwami zachodnimi, zawierając z Berlinem i Wiedniem odrębny pokój.

Pierwsza warta polska na odwachu, głównym posterunku wartowniczym Twierdzy Kraków. Od lewej: Czesław Zajączkowski (trębacz), Wilhelm Stec i por. Jan Gawron, 31 października 1918 r.

Krok ten miał wielkie znaczenie dla sprawy polskiej – nie dlatego, że bolszewicy deklarowali prawo Polski do niepodległości (była to taktyczna deklaracja bez znaczenia), ale dlatego, że zerwanie przez Rosję zobowiązań sojuszniczych rozwiązywało ręce Francji i Wielkiej Brytanii wobec „sprawy polskiej”: uznanie przez nie państwa polskiego, powołanego na ziemiach byłego Imperium Rosyjskiego, stało się możliwe.

Wcześniej, 10 kwietnia 1917 r., rozpoczęto formowanie sił zbrojnych Królestwa Polskiego: Polskiej Siły Zbrojnej ­(Polnische Wehrmacht). Formacji nielicznej, ale posiadającej zalążki wszystkich rodzajów wojsk i służb, jakie musi mieć regularna armia, w tym może najważniejszej: kwatermistrzostwa. Na jej użytek tłumaczono na polski regulaminy armii niemieckiej. Gdy przyszedł czas formowania armii niepodległej już Rzeczypospolitej, były one gotowe.

A potem wszystko zmieniło ogłoszenie (8 stycznia 1918 r.) przez prezydenta USA Woodrowa Wilsona preliminariów pokoju. Nie tylko dlatego, że przewidywały one powołanie niepodległego państwa polskiego. Bardziej dlatego, że wprowadzały zasadę samostanowienia narodów (wspólnot etnicznych), ich prawo do konstytuowania własnych państw, bez względu na historyczne traktaty czy prawa dynastyczne.

Akceptacja „punktów Wilsona” jako podstawy rokowań pokojowych przez rząd Niemiec (5 października 1918 r.) ostatecznie potwierdziła, że nie ma powrotu do ładu sprzed Wielkiej Wojny.

Geopolityczna pustka

Dwa dni później Rada Regencyjna ogłosiła niepodległość Królestwa Polskiego, a 13 października Polska Siła Zbrojna zaprzysięgła wierność nowemu państwu oraz Radzie.

Od tego dnia znów istnieje – formalnie i faktycznie – Wojsko Polskie.

Tymczasem wojna zmierzała ku końcowi i wszyscy to rozumieli. Austro-Węgry były w rozkładzie, ich armia była niezdolna do działania. Potwierdził to cesarz Karol I swym manifestem z 16 października 1918 r., formalnie proklamującym przebudowę monarchii na zasadach federacyjnych, a faktycznie – zachęcającym swoje „wierne ludy” do emancypacji.

Na froncie zachodnim latem 1918 r. Niemcy ostatecznie utraciły inicjatywę strategiczną, a ich klęska została przypieczętowana w sierpniu tego roku. Cesarstwo Wilhelma II wciąż było jednak zdolne do walki i mogło liczyć na honorowy pokój. Ale wewnątrz kraju narastało wrzenie rewolucyjne, ukoronowane obaleniem monarchii 9-10 listopada 1918 r. Następnego dnia Niemcy zgodziły się na zawieszenie broni, które zakończyło wojnę.

W ten sposób na początku listopada 1918 r. spełnił się warunek, o którym wiosną 1914 r. nikt jeszcze nie marzył (choć Piłsudski prawdopodobnie przewidywał taki tok wydarzeń): runęły wszystkie trzy mocarstwa zaborcze, w Europie Środkowej powstała pustka geopolityczna.

Polacy (a także Czesi i w znacznie mniejszej mierze Ukraińcy z Galicji) byli gotowi do jej zagospodarowania, do wzięcia we własne ręce odpowiedzialności za swój kraj. Licząc się z głosem zwycięskich mocarstw Ententy, ale nie czekając na ich decyzje. Tworząc fakty dokonane, z którymi wszyscy będą musieli się liczyć.

Co się stało 11 listopada?

Dzień podpisania rozejmu w Compiègne, kończącego wojnę Ententy z Niemcami, był jednym z kolejnych dni odbudowy państwa polskiego. Jeśli 11 listopada był datą przełomową, to tylko pod jednym względem: tego dnia Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu władzę „dictatora”.

Celowo użyłem tu łacińskiej, starożytnej formy. Przejmując władzę nad wojskiem, a cztery dni później także zwierzchnią władzę państwową, Piłsudski nie stawał się samowładcą (dyktatorem we współczesnym rozumieniu), ale właśnie „dictatorem”: urzędnikiem, któremu państwo w sytuacji śmiertelnego zagrożenia powierza na określony czas nadzwyczajną władzę. Tu terminu nie określono, ale w akcie Rady Regencyjnej z 11 listopada zawarte było zobowiązanie Piłsudskiego do złożenia władzy „po utworzeniu Rządu Narodowego”.

Tego samego dnia dowództwo Polskiej Organizacji Wojskowej (POW, trójzaborowej armii podziemnej stworzonej przez Piłsudskiego) rozwiązało ją i włączyło jej kadry w skład Wojska Polskiego. Było to pierwsze wielkie scalenie polskich sił zbrojnych.

Także 11 listopada podał się do dymisji tymczasowy rząd, powołany 7 listopada przez socjalistów w Lublinie. To też miało wielkie znaczenie: rodząca się Polska potrzebowała rządu bardziej umiarkowanego, otwartego także na środowiska zachowawcze. Parafrazując Piłsudskiego: czerwony tramwaj dotarł do przystanku „niepodległość” i ci, którzy na pierwszym miejscu stawiali budowę państwa, a nie przebudowę społeczeństwa, musieli go opuścić.

Wreszcie: 11 listopada, w wolnej już (od końca października) Małopolsce, zgrupowanie bojowe – sklecone naprędce z kadr POW oraz byłych żołnierzy armii austriackiej, i mające wesprzeć polskie powstanie we Lwowie – wyparło oddziały ukraińskie z Przemyśla, zdobywając nieuszkodzone mosty na Sanie, w tym kolejowe. Ponieważ kolej była wówczas głównym środkiem przerzutu wojsk, sukces ten otwierał drogę do odsieczy Lwowa.

Wielkie Powstanie Listopadowe

Sposób, w jaki Polska odzyskała niepodległość jesienią 1918 r., wypada nazwać powstaniem narodowym.

Było to bowiem zbrojne wystąpienie mające na celu przejęcie władzy, stawiające sobie cele narodowowyzwoleńcze. Znakomicie przygotowane, w znacznej mierze bezkrwawe – ale czy powstanie musi być krwawe, a zwłaszcza – nieprzygotowane? Jeśli jego cele daje się zrealizować samą groźbą użycia siły, skłonić przeciwnika do ustępstw bez starcia – to przecież sukces (także czysto wojskowy) jest większy niż pokonanie go w boju, z krwawymi stratami.

Tak na marginesie: wszystkie nasze powstania narodowe były poprzedzone starannymi przygotowaniami, planowaniem działań i gromadzeniem sił. Chyba tylko powstanie listopadowe 1830 r. było puczem podniesionym bez przygotowania, a zwłaszcza – bez refleksji, co dalej. Gdy jednak pucz się powiódł – stanęła za nim siła i autorytet Królestwa Polskiego, jednego z najsprawniejszych państw, jakie mieliśmy w dziejach (choć niesuwerennego).

Wracając do listopada 1918 r.: unikając tu terminu „powstanie”, tracimy z oczu całość. Czymś osobnym stają się wtedy działania Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Małopolsce, listopadowa akcja Polskiej Organizacji Wojskowej w Królestwie, walka o Lwów, wyzwolenie Wielkopolski, później walka dyplomatyczna i zbrojna o granice. I otrzymujemy obraz, w którym „ni z tego, ni z owego / była Polska na jedenastego” (nieco trawestuję tu ironiczny bon mot Piłsudskiego).

A to przecież nieprawda. Wydarzenia te – i inne jeszcze – stanowiły całość. I nic nie stało się ot tak, nic nie przyszło samo z siebie. Ani z łaski Ententy czy prezydenta Wilsona. Gdyby nie fakty dokonane nad Wisłą i Wartą, a potem także nad Dniestrem i Niemnem, waga polskich argumentów na konferencji pokojowej w Wersalu byłaby dużo mniejsza.

Dzielnica po dzielnicy

Powstanie rozpoczęło się cokolwiek niezauważenie: proklamacją niepodległości przez Radę Regencyjną 7 października 1918 r. i przejęciem przez nią kontroli nad siłami zbrojnymi.

Od tego dnia odrodzone państwo polskie istnieje faktycznie, ma władze centralne (choć jeszcze bez demokratycznej legitymacji), pieniądz i siły zbrojne. Ale brak mu dwóch elementów kluczowych: władztwa terytorialnego i uznania międzynarodowego.

Aby uzyskać to pierwsze, konieczne były działania zbrojne – powstańcze właśnie.

Pierwsza faza Wielkiego Powstania Listopadowego (myślę, że można zgodzić się na taką nazwę) była bezkrwawa: najsłabszy z zaborców, Austria, istniał tylko siłą inercji.

Już 19 października powstała polska Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, a dziewięć dni później – Polska Komisja Likwidacyjna (nazwa wskazywała, że chodzi o przejęcie struktur upadłego państwa tak, jak przejmuje się mienie bankrutującej firmy). 30-31 października Polacy przejęli władzę w Galicji Zachodniej (Małopolsce), następnego dnia w Księstwie Cieszyńskim. Tego samego 1 listopada ukraińskie powstanie w Galicji Wschodniej i polskie przeciwpowstanie zapoczątkowały wojnę polsko-ukraińską [patrz „TP” 42/2018 oraz 45/2018 – red.].

Następna w kolejce była południowo-wschodnia część Królestwa, od 1915 r. okupowana przez Austriaków. Lublin został wyzwolony przez POW 3 listopada, reszta Lubelszczyzny – do 8 listopada, także praktycznie bez oporu. Tu 7 listopada socjaliści powołali Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej (Republiki, nie Rzeczypospolitej) z Ignacym Daszyńskim jako premierem, jawnie sprzeciwiając się Radzie Regencyjnej.

Program tego rządu był rewolucyjny. Z jednej strony hamował więc oddziaływanie na ziemie polskie propagandy bolszewickiej, ale z drugiej – stawiał władze odradzającego się państwa w konflikcie ze środowiskami umiarkowanymi i zachowawczymi. To dlatego Piłsudski kilka dni później zażądał dymisji rządu Daszyńskiego, powołując nowy gabinet Jędrzeja Moraczewskiego – także lewicowy, ale nie tak radykalny.


Czytaj także: Wojciech Morawski: Bilans otwarcia


Niemiecka władza okupacyjna była (na razie) silniejsza. Wspierała Radę Regencyjną, tolerowała działalność POW, ale nie rezygnowała z kontroli nad Królestwem. Stał za nią argument siły: wciąż sprawna, spoista armia niemiecka.

Jednak rewolucja w Niemczech wkrótce podważyła morale tych oddziałów.

Depesza do świata

10 listopada przybywa do Warszawy Piłsudski, zwolniony przez Niemców (ale nie przez rewolucjonistów) z internowania w Magdeburgu.

Niezwłocznie przejmuje komendę nad POW, wymusza dymisję rządu lubelskiego, 11 listopada przejmuje z rąk Rady Regencyjnej komendę nad wojskiem, a 14 listopada władzę w państwie. Także 11-12 listopada negocjuje z niemieckim garnizonem Warszawy warunki kapitulacji: w efekcie do 13 listopada wojska niemieckie składają broń w stolicy.

16 listopada Piłsudski wysyła depesze do rządów państw świata, oficjalnie notyfikując powstanie suwerennego państwa polskiego.

Następnego dnia powołuje, jak już wspomnieliśmy, nowy rząd Moraczewskiego. Wreszcie 29 listopada wydaje dekret o organizacji władz państwowych, przyznając sobie tytuł Tymczasowego Naczelnika Państwa (więc znów „dictatora”). Wzorowany na tytule Kościuszki, choć ten był tylko Najwyższym Naczelnikiem Siły Zbrojnej Narodowej.

Piłsudski działał energicznie. Rozumiał, że niezbędny jest pośpiech. Porozumienie ze zrewoltowaną armią niemiecką było majstersztykiem: Niemcy oddawali broń, ale do czasu ewakuacji do Niemiec pozostawali w Królestwie nie jako jeńcy, lecz jako wojsko rządzące się własnymi regulaminami.

Mimo to na prowincji nie wszystko poszło gładko. Dochodziło do starć z Niemcami, zginęło w nich kilkudziesięciu Polaków: to byli pierwsi – po obrońcach Lwowa – polegli w tym powstaniu.

W tamtych dniach nastąpiła jeszcze jedna ważna zmiana: 13 listopada rząd bolszewickiej Rosji unieważnił traktat brzeski z marca 1918 r. – w którym zrzekł się m.in. centralnej Polski – i zapowiedział „oczyszczenie” okupowanych (jak teraz to widział) prowincji Rosji. Łącznie z Królestwem Polskim.

To, że wojna polsko-bolszewicka nie mogła się rozpocząć już w tamtym momencie, zawdzięczamy kilkusettysięcznemu zgrupowaniu wojsk niemieckich, które wciąż okupowały kraje bałtyckie, Białoruś i północną część Ukrainy.

16 lutego 1919 r.

Ale to zgrupowanie było też zagrożeniem: było dość silne, by dosłownie zadeptać rodzącą się Rzeczpospolitą, której siły zbrojne w listopadzie 1918 r. liczyły dopiero kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Dlatego tak ważne było porozumienie – wynegocjowane przez Warszawę, ale już z poparciem Ententy – gwarantujące, że Niemcy będą ewakuować się linią kolejową Brześć–Grajewo–Gdańsk, a nie znacznie krótszą drogą przez Warszawę i Poznań. Porozumienie zawarto 5 lutego 1919 r., a ewakuacja wojsk niemieckich ze wschodu trwała do lipca tego roku.

Jako ostatnia do powstania przyłączyła się Wielkopolska. Najlepiej przygotowana, dysponująca znakomitą kadrą wojskową – weteranami armii pruskiej, jednej z najlepszych w ówczesnej Europie. Ale też mająca najsilniejszego przeciwnika: dla każdego było jasne, że tych ziem Niemcy będą zdecydowanie bronić.

W Poznaniu powstanie wybuchło 27 grudnia [patrz „TP” 43/2018 – red.]. Zaczęło się nieco przedwcześnie, ale było tak przygotowane, że sukces był właściwie pewny. Większość Wielkopolski wyzwolono w ciągu kilku dni. Potem Wielkopolanom przyszła w sukurs Ententa, narzucając Niemcom zawieszenie broni.

To właśnie datę tego rozejmu – 16 lutego 1919 r. – można uznać za datę końcową Wielkiego Powstania Listopadowego. Dalsza walka toczyła się już o granice, ale nie o byt niepodległej Polski. Ten stał się faktem i był zabezpieczony. Jak się miało okazać, na 20 lat.

Owszem, były także później epizody powstańcze, jak powstanie sejneńskie latem 1919 r. (starcie z Litwą, związane z zajmowaniem terenów opuszczanych przez armię niemiecką) czy trzy powstania śląskie, stanowiące (zwłaszcza trzecie, z 1921 r.) formę „hybrydowej”, jak dziś mówimy, wojny polsko-niemieckiej. Jednak one należą już do dziejów wojny o ugruntowanie niepodległości.

Święta zgoda

W popularnej narracji odrodzenie Rzeczypospolitej nastąpiło „z powszechnej woli narodu”. To jednak właśnie narracja – mająca budować i utrwalać tę wspólną wolę, wspólną świadomość.

Tymczasem odrodzona Polska powstała z woli nielicznych, z pragnienia wielu oraz z mniej lub bardziej obojętnego przyzwolenia pozostałych. Niewielu mocno pragnęło powstania państwa polskiego, ale też właściwie nikt się mu zdecydowanie nie przeciwstawił. Agitacja bolszewicka chybiła celu, polscy radykalni socjaliści chcieli budować Polskę Ludową, a nie „światową republikę pracy”. A środowiska bolszewickie Królestwa i Kresów ostatecznie weszły w tych dniach na drogę zdrady narodowej – i pozostały marginesem życia politycznego.

Tamte dni były rzadkim w naszych dziejach okresem „świętej zgody”, powszechnego przekonania, że spór o to, jaka ma być Polska, trzeba odłożyć do czasu, gdy byt państwa zostanie zabezpieczony. Wszystkie stronnictwa działały – każde po swojemu – dla wspólnego celu, wszystkie grupy społeczne przyczyniały się doń wedle swych możliwości. Oczywiście nie bez tego, by sklepikarze pasożytowali na powszechnej nędzy, a liczni mężczyźni uchylali się od służby wojskowej.

Jednak generalnie każdy robił swoje, a wszystko to dopełniało się, sumowało, wzmacniało wzajemnie. Wysiłek żołnierzy i polityków, robotników i włościan, kupców i rzemieślników, ziemian, kapłanów i lekarzy. Socjalistów, narodowców i konserwatystów. Potrzebny był i radykalizm socjalistów, i powściągliwość endeków, i zgoda stronnictw ludowych na odłożenie reformy rolnej.

Nawet pucz Mariana Januszajtisa (4-5 stycznia 1919 r.), stłumiony w zarodku bez użycia siły, w jakiejś mierze przyczynił się do budowy tej zgody. Bo endecy go nie poparli, Piłsudski wykpił (zamiast posłać inicjatorów pod mur), a potem – spełnił główne żądanie puczystów: zdymisjonował gabinet Moraczewskiego i powierzył tworzenie nowego, centroprawicowego rządu Ignacemu Paderewskiemu. Miesiąc później (10 lutego 1919 r.) mieliśmy już Sejm Ustawodawczy, a z nim – władzę o pełnej demokratycznej legitymacji.

A przecież mogło być inaczej. Gdyby Roman Dmowski wrócił do kraju pod koniec 1918 r., pucz Januszajtisa mógł zamienić się w wojnę domową, ta zaś musiałaby skończyć się katastrofą. Tak jak dla Ukrainy, która zafundowała sobie wojnę domową przed odparciem rosyjskiej agresji – i musiała czekać na niepodległość jeszcze 70 lat.

Decyzja Dmowskiego o pozostaniu w Paryżu była – śmiem twierdzić – opatrznościowa. Jego nieobecność w kraju łagodziła spór polityczny, a jego obecność na konferencji pokojowej w Paryżu pomogła Polsce uzyskać lepsze warunki, niż mogliby wynegocjować piłsudczycy. Dmowski w pełni zasługuje na miejsce jednego z dwóch głównych architektów niepodległości, obok Piłsudskiego.

Inna rzecz, że świętej zgody nie starczyło nam na długo. Już podczas rokowań pokojowych z Rosją bolszewicką dominujący w Warszawie narodowcy działali wbrew celom Naczelnego Wodza. Potem zaś wzięliśmy się za łby. Ale to też było niezbędne: spór o kształt państwa, artykułowany ostro, nieraz brutalnie. Demokracja nie polega na jednomyślności, lecz na przedstawianiu sprzecznych interesów i wykluczających się poglądów – i poszukiwaniu kompromisów.

Państwo i naród

Na przełomie 1918 i 1919 r. niepodległa Polska stała się faktem. Złożona z trzech obszarów zaborowych (później dojdzie jeszcze czwarty, bo tzw. Kraj Zabrany – jak nazywano ziemie zaboru rosyjskiego, które w 1815 r. nie weszły w skład Królestwa Kongresowego/Polskiego – bardzo różnił się od Kongresówki), rządząca się różnymi systemami prawnymi (także w życiu gospodarczym i prywatnym; bardzo różne były nawet austriackie, niemieckie i rosyjskie prawa małżeńskie i rodzinne), z dominacją różnych orientacji politycznych, z różnymi strukturami społecznymi.

Był to kraj zacofany gospodarczo, z dominacją rolnictwa i rzemiosła, prawie bez przemysłu ciężkiego i zbrojeniowego (Górny Śląsk i drohobyckie zagłębie naftowe przejęliśmy dopiero później).

Był to także kraj wyniszczony czteroletnią Wielką Wojną. Tak stratami bezpośrednimi (te ominęły Wielkopolskę i zachodni skraj Małopolski), jak i wysiłkiem wojennym: poborem, rekwizycjami, niedostatkiem, epidemiami. Amerykanie oceniali, że jesienią 1918 r. całość ziem polskich, a także Litwa i Łotwa, Czechosłowacja i północna Rosja były dotknięte klęską głodu (Niemiec i Austrii nie uwzględnili jako przeciwników wojennych – ale tam też głodowano).

W tym czasie na ziemie polskie dotarła też druga fala pandemicznej grypy, tzw. hiszpanki. Nie wiemy, ile pochłonęła ofiar – polskie służby statystyczne jeszcze nie istniały, zaborcze były w rozkładzie. Zapewne kilkadziesiąt, może sto tysięcy (skoro jej ofiary w Niemczech szacuje się na pół miliona). A była też epidemia tyfusu, pochłaniająca rocznie kilkadziesiąt tysięcy ofiar śmiertelnych, gruźlica i inne choroby, groźne dla głodnego, wycieńczonego społeczeństwa.

Ale polska wspólnota narodowa, właśnie przeobrażająca się, nabierająca nowoczesnego kształtu, sprostała tym wyzwaniom. A także temu największemu: nieuchronnie nadciągającej konfrontacji z bolszewicką Rosją.

Przetrwała, zwyciężyła, a potem budowała państwo: jak mogła i jak umiała. I zbudowała państwo sprawne (choć nie idealne) oraz naród, który był w stanie przetrwać katastrofę lat 40. XX wieku, a potem dziesięciolecia komunizmu i podporządkowania sowieckiej Rosji. ©

Autor jest emerytowanym ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Autor książek i opracowań na temat dziejów Ukrainy i Europy Środkowej w XX w.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2018

Artykuł pochodzi z dodatku „1918. Wielkie Powstanie Listopadowe