Warszawa - Moskwa, maj 2005

Polskie władze i parlamentarzyści - prezydent, minister spraw zagranicznych, posłowie na Sejm i deputowani Parlamentu Europejskiego - wszyscy zrobili bardzo wiele, aby w mało komfortowej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska w maju 2005 roku, wysłać takie sygnały polityczno-historyczne, jakie wysłać należało. Zabrakło tylko paru zdań, które mógł powiedzieć Aleksander Kwaśniewski, a powiedział Václav Klaus.

22.05.2005

Czyta się kilka minut

Zanim dołączymy do krytykowania prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że pojechał do Moskwy na stalinowskie, pardon: putinowskie obchody 60. rocznicy zakończenia wojny - za to, że pojechał, mimo że wedle sondaży grubo ponad połowa Polaków była tej podróży przeciwna, mimo że prezydenci Litwy i Estonii nie przyjęli zaproszenia, mimo że od Pomarańczowej Rewolucji Kreml prowadzi antypolską kampanię (a)historyczno-polityczną - a więc, zanim dołączymy się do tej krytyki, zważmy na proporcje.

Czy naprawdę człowiek o takiej przeszłości jak Władimir Putin jest w stanie upokorzyć Polskę? Polskę, która jest częścią Zachodu, członkiem NATO i UE, która w 15 lat dokonała ogromnego skoku cywilizacyjnego i jest obiektem marzeń zwykłych Rosjan, Ukraińców i Białorusinów? Polskę, która ma świadomość swej historii, swą godność i takie sukcesy jak wsparcie dla ukraińskiej rewolucji? Czy naprawdę tak łatwo nas upokorzyć? Co może zrobić autokrata, który reprezentuje władze Rosji, ale już niekoniecznie rosyjski naród? A to ważne rozróżnienie, bo w Rosji nigdy nie było wolnych wyborów i Putin reprezentuje rosyjski naród w podobnym stopniu, jak kiedyś reprezentował go, powiedzmy, Leonid Breżniew. Czy Breżniew mógł nas obrazić?

Znajmy proporcje. Prezydent Kwaśniewski powinien był pojechać do Moskwy z takiego samego powodu, z jakiego znalazł się tam Wiktor Juszczenko (choć jeszcze kilka tygodni temu zarzekał się w wywiadzie dla “Tygodnika Powszechnego" i “Gazety Wyborczej", że na Plac Czerwony nie pojedzie, a 9 maja spędzi w Kijowie). Obecność Kwaśniewskiego i Juszczenki na Placu Czerwonym ani Polsce, ani Ukrainie w niczym nie pomogła i w niczym nie zaszkodziła. Tylko kremlowska propaganda utraciła sposobność do wmawiania reszcie świata, że Polska i Ukraina są “zwierzęco antyrosyjskie".

Znajmy proporcje. Prezydent Kwaśniewski nie dostał w Moskwie prawa głosu. Za to polskie władze i parlamentarzyści - prezydent, MSZ, eurodeputowani - zrobili wiele, by w tak mało komfortowej sytuacji wysłać sygnały, jakie wysłać należało, że Polska nie zgadza się ze stalinowsko-putinowską wizją historii.

Prezydent był nie tylko na Placu Czerwonym, ale też na Cmentarzu Dońskim, na symbolicznych grobach ostatniego dowódcy AK i ostatniego przedstawiciela rządu RP w Polsce, zamordowanych w moskiewskim więzieniu. A że publicznie mógł mówić jedynie w czterech ścianach polskiej ambasady, głos zabrał szef MSZ Adam Rotfeld: w przemówieniu wygłoszonym tego samego dnia w Nowym Jorku na sesji ONZ, Rotfeld powiedział o historii XX w., czego Kwaśniewski nie miał gdzie powiedzieć w Moskwie. Rezolucję w sprawie zakończenia wojny przyjął Sejm. Z kolei polscy eurodeputowani włożyli (zresztą po raz kolejny) istotny wkład w rezolucję Parlamentu Europejskiego, oddającą prawdę o historii tej części podzielonej kiedyś Europy, dla której rok 1945 nie był początkiem wolności, ale nowego zniewolenia, trwającego do 1989 r. (a dla krajów bałtyckich trochę dłużej).

Jeśli ze strony Aleksandra Kwaśniewskiego czegoś zabrakło, to kilku jasnych zdań na temat tego, co reprezentant państwa polskiego sądzi o tym, że spośród tysięcy żyjących polskich weteranów Moskwa zaprosiła akurat tego, który był ministrem obrony PRL w roku 1968 (gdy polscy żołnierze dławili “Praską Wiosnę") i w roku 1970 (gdy polscy żołnierze strzelali do polskich robotników), i który w latach 1980-1981, już jako główny namiestnik Rosji w PRL, ponosił odpowiedzialność - nawet jeśli nie formalno-prawną, to polityczną i etyczną - za zniszczenie ruchu “Solidarności", zniszczenie nadziei milionów Polaków, biografii wielu tysięcy, a także za śmierć co najmniej kilkudziesięciu osób.

Prezydentowi Kwaśniewskiemu, który ostatnio pokazał kilka razy, że potrafi, jeśli chce, używać słów bardzo mocnych, zabrakło politycznej (a może ludzkiej?) woli, aby powiedzieć coś podobnego, co powiedział prezydent Czech. Václav Klaus, także obecny na Placu Czerwonym, nie tylko przypomniał rolę Wojciecha Jaruzelskiego w 1968 r. (“Dla obywateli naszego kraju [Jaruzelski] stanowi, mimo swoich zasług w pokonaniu nazizmu, symbol odmienny"), ale też zabrał głos za Kwaśniewskiego (“Jest on [Jaruzelski] symbolem stłumienia przemocą także ruchu demokratycznego w Polsce, który na początku lat 80. stanowił najważniejszą inicjatywę skierowaną przeciwko reżimowi komunistycznemu").

Pozostaje psychologiczną tajemnicą, dlaczego sam Wojciech Jaruzelski, który tyle razy mówił, jak bardzo ceni honor i godność (i który doświadczył od Sowietów osobistej tragedii: na Syberii umarł jego ojciec) do Moskwy pojechał? Bo przecież musiał mieć świadomość, że zaproszono go przede wszystkim nie z powodu jego zasług w latach 1943-1945, gdy jako młody 20-letni porucznik dowodził plutonem zwiadu w Ludowym Wojsku Polskim.

A jeśli tego sobie nie uświadomił (czy nie chciał uświadomić), to ostatnią ku temu okazją było przemówienie Władimira Putina, którego Jaruzelski wysłuchał na Placu Czerwonym. Bo jeśli ktoś miał powody, aby poczuć się upokorzonym tym, iż prezydent Rosji nie wymienił polskich żołnierzy wśród krajów walczących z III Rzeszą (a wymienił “niemieckich i włoskich antyfaszystów"), to w pierwszym rzędzie polscy weterani frontu wschodniego z Pierwszej i Drugiej Armii Ludowego Wojska Polskiego - ci, którzy podobnie jak Armia Czerwona ponosili ogromne straty, idąc razem z nią od wschodu na Berlin. Był wśród nich - Wojciech Jaruzelski.

Dziś miał on wybór. Miał szansę, może ostatnią w swoim życiu, by swoją biografię zwieńczyć szczególną puentą. Aby pójść pod prąd. I dokonał wyboru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2005