Warszawa, 11 lipca

Po raz pierwszy w wolnej Polsce stowarzyszenia kresowe wyszły na ulice: przez Warszawę przeszedł ich Marsz Pamięci.

15.07.2013

Czyta się kilka minut

Ten młody to Zygmunt Rumel, poeta i żołnierz, który chciał z nimi negocjować – mężczyzna w koszulce z mapą II Rzeczypospolitej, gdzie na czerwono zaznaczono Wołyń, pokazuje 10-letniemu synowi czoło marszu. – Niech pan mu powie całą prawdę, że był torturowany i rozerwano go końmi, straszna śmierć – włącza się do rozmowy starsza kobieta. – Trzeba mówić, bo śmierć śmierci nierówna.
Jest ciepły letni czwartek, 11 lipca, na placu Trzech Krzyży w Warszawie. Kawiarnie pełne ludzi i korek na ulicach dojazdowych, bo zaraz ma ruszyć marsz. Okoliczne uliczki pełne są policji. Ruchliwa straż miejska uważnie ogląda zapchane parkingi; rowerzyści przystają, by zobaczyć, co się dzieje.
Na przedzie transparent: „70. rocznica rzezi wołyńskiej” i województwa: poleskie, wołyńskie, tarnopolskie, stanisławowskie, lwowskie, lubelskie. Pamiętamy. Nad głowami trzy fotografie: Rumel, Wiktor Poliszczuk (Ukrainiec, autor książek o nacjonalizmie ukraińskim) i Dora Kacnelson – Żydówka, żarliwa orędowniczka prawdy o Kresach. Idą poczty sztandarowe organizacji kresowych i harcerze. Starzy i młodzi. Wszyscy milczący.
Nad głowami słychać relacje z rzezi, czytane przez młody dziewczęcy głos. Polityków niewielu, ale starają się iść na przedzie może czterotysięcznego tłumu, gdzie straż porządkowa nosi odblaskowe koszulki z logiem PiS. – Dużo nas, myślałem, że będzie mniej, przecież to środek tygodnia i wakacji – mówi Paweł Kowalski, student. Jest z mamą, która przyjechała z Nidzicy w Warmińsko-Mazurskiem. – Tam żyje sporo ludzi z Kresów – tłumaczy. – Najgorsze dla ocalałych z rzezi było to, że przesiedlano ich oraz ich prześladowców w te same regiony. Okoliczna ludność mówiła na nas „Ukraińcy”, od terenów, z których nas wywieziono.
Jego matka kiwa głową i milczy, w palcach przesuwa różaniec. Powoli idą Krakowskim Przedmieściem wśród zdziwionych przechodniów. – O Jezu, Macierewicz?! To pewnie marsz smoleński! – konstatuje młody człowiek w ogródku piwnym. Trudno mu się dziwić, bo data 11 lipca sporej części Polaków nie mówi nic. A stowarzyszenia kresowe po raz pierwszy wyszły na ulicę ze swoimi transparentami – widać miejscowości, gdzie mieszkają: Kłodzko, Zamość, Inowrocław, Chełm. W rękach nazwy miejscowości, z których pochodzą ich rodziny: Lipniki, Huta Antonowiecka, Chiniówka, Wronczyn, Mokrzec... I Karolówka. Autor tego napisu na tekturze wiedział, że ta nazwa nikomu z przechodniów nic nie powie, ale zaznaczył, że to wieś, która do 1944 r. liczyła 800 mieszkańców. Są i bardziej zaczepne transparenty: „Kardynale, p. Nałęcz, p. Niesiołowski, już dość!”. Nie ma okrzyków, nie ma śpiewu, tylko straszliwe relacje mordu płynące z głośnika.
Pod Domem Polonii apel poległych i trąbka, która mimo wszystko przebija zgłośnioną nagle muzykę jazzową z placu Zamkowego. Wybrzmiewają nazwy miejscowości. „Stańcie do apelu...” Składanie wieńców pod tablicą – i pierwsze mocne słowa, że „przez 70 lat nie potrafimy godnie upamiętnić męczeństwa ofiar”. Ksiądz Isakowicz-Zaleski apeluje do posłów, by „dali świadectwo prawdzie i przyznali, że to ludobójstwo”. Ostre słowa o prezydencie Komorowskim, który „nie miał odwagi powiedzieć prawdy”. Ale oklaski i okrzyki kończą się szybko, bo kresowianie oglądają wystawę „Wołyń 1943”, przygotowaną na Krakowskim Przedmieściu przez IPN.
Trwa przygotowanie do koncertu „Kres Kresów” Krzesimira Dębskiego; kompozytor – jego dziadkowie zginęli w Kisielinie, zamordowani przez UPA (ojciec i matka ocaleli) – stoi na schodach Domu Polonii. Organizatorzy mówią, że koncert to sukces. Bo nie dostali żadnych dotacji, zbierali pieniądze dla wykonawców do ostatniej chwili. Wszystkie z prywatnych kieszeni.
Na placu Zamkowym scena i kolejne przemówienia. Kresowianie są zmęczeni, obsiedli stopnie kolumny. Staruszkowie z flagami, transparenty oparte o ścianę Zamku Królewskiego, młodzież z koszulkami informującymi o ludobójstwie je lody. Andrzej Skrzypek z Warszawy (jego ojciec pochodzi ze Złoczowa pod Lwowem): – Patrzę na to i nie mogę uwierzyć. Ludzie mówią o tym, co się tam naprawdę wydarzyło. Już nie po domach, ale na ulicy. I mówią o tym w mediach...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2013