Święty w za ciężkich butach

Słuchał o ich grzechach do ostatniej chwili. Rankiem 26 grudnia 1992 r. nastąpił paraliż. Wylew. Tracił przytomność, a po chwili dalej spowiadał. Wiedział, że umiera. Parafian zapewnił, że tak trzeba. Że ulży im, przedstawi grzechy przed Bogiem. Już wkrótce. Zakończył pracę duszpasterską w parafii w Złoczowie kilkadziesiąt minut przed śmiercią.

25.01.2007

Czyta się kilka minut

Tajny biskup Jan Cieński, zdjęcie wykonane około roku 1986. /
Tajny biskup Jan Cieński, zdjęcie wykonane około roku 1986. /

Towarzyszyły mu łzy i modlitwa. Koronka do Miłosierdzia Bożego. Kazimierz Ferensowicz wspomina: - Spytałem go kilka dni przedtem: proszę proboszcza, jakby to wyglądało, jakby ksiądz zmarł? A on, że prosi o różaniec od Pierwszej Komunii i gromnicę. I dębową trumnę. I nie nieście wianków z papierowych kwiatów, tylko ze świerka. Dopiero wtedy zrozumiałem, że wszystko, co o nim mówią, to prawda.

A mówili dużo. Od lat. Nigdy nie potwierdzał, nie zaprzeczał. Dzielił się informacjami z jedną tylko osobą: z Bogiem. Swoje tajemnice zabrał do dębowej trumny.

Służył w ich kościele przez ponad 50 lat: najpierw wikary, potem proboszcz. Ale ludzie po cichu szeptali, że jest biskupem.

Z jaśnie pana wikary

Kościół, gdzie służył, stoi w centrum. Mówią o nim: "polski kościół". Pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP i św. Jacka. Zniszczona, barokowa fasada. Przed wojną była tu Polska, dziś jest Ukraina. Miasto leży na szlaku ze Lwowa do Tarnopola; 24 tys. mieszkańców. Powstało w XVI w., wokół zamku zbudowanego przez Jakuba, ojca króla Jana III Sobieskiego. Dawniej zamieszkiwali je Żydzi, Polacy, Ukraińcy i Ormianie.

Na drzewach wokół zaniedbanego rynku łopoczą wypłowiałe białe wstążki. Pamiątka po wyborach; kazała je wieszać Julia Tymoszenko. Mieszkańcy dużo mówią o bezrobociu i korupcji. Zapytani o proboszcza Jana Cieńskiego, ściszają głos. Jakby powierzali tajemnicę. O tamtych czasach mówi się nadal szeptem.

Inną historię pamiętają Polacy, inną Ukraińcy. Ale proboszcza mieli wspólnego.

Przybył do nich jako wikariusz 17 sierpnia 1938 r., wkrótce po święceniach. Nie był młodzieńcem, miał 33 lata. Bo też i nie od razu chciał być kapłanem.

Miał być gospodarzem dóbr Okno, koło Horodenki na Pokuciu. Otrzymał je po śmierci ojca. W 1928 r. ukończył Akademię Rolniczą w Dublanach, rok później zaczął gospodarować na swoim 1000-hektarowym gospodarstwie. Zapisał się na prawo Uniwersytetu Lwowskiego, ale studia przerwał. - Lubił zjeść, wypić, grał w brydża. Lubiany w towarzystwie. Jedyne co, to słuchu nie miał. Kłopoty zaczynały się, jak go proszono do tańca. Walca liczył pod nosem: raz, dwa, trzy - wspomina Jadwiga Cieńska, bratanica.

Miał narzeczoną w Wilnie, ale wyszła za innego. Dostał od niej medalik z Matką Boską Ostrobramską.

W majątku pilnie chodził na nabożeństwa. Zwierzył się księdzu greckokatolickiemu, że myśli o byciu kapłanem. Ten miał odpowiedzieć: "Wiedziałem. Do pana dziewuchy ze wsi nie przychodziły".

Część majątku stracił w grach hazardowych. Resztę w 1933 r. wydzierżawił bratu. Jesienią 1933 r. wstąpił do seminarium we Lwowie. - To był człowiek XIX w., dla którego białe jest białe, a nie szare. Szalenie zasadniczy - mówi Jadwiga Cieńska.

Taka była też rodzina. Pochodził z galicyjskich ziemian. Urodził się koło Złoczowa, w pałacu w Pieniakach. Ojciec, Tadeusz Cieński, był posłem do Galicyjskiego Sejmu Krajowego, przewodniczącym Polskiego Komitetu Narodowego w czasie walk polsko-ukraińskich. W II RP senator związany ze Stronnictwem Narodowym. Ósemkę dzieci wychował na patriotów.

Matka, Maria z Dzieduszyckich, córka Włodzimierza Dzieduszyckiego - mecenasa kultury. Jednak dla Kościoła Dzieduszycki ofiarował coś więcej: wychował w silnej wierze cztery córki. - Dużo się mówiło, że inteligenckie rodziny mają nie tylko misję modlitwy, ale także wychowywania ludzi, którzy Kościół w Polsce będą nieśli na swoich barkach - mówi prof. Paweł Czartoryski. - Taka była wizja kardynała Sapiehy, który przygotował duchowieństwo krakowskie do tego, że wydało Papieża. Wielokrotnie powtarzano: módlcie się za powołania ze środowisk inteligenckich. I ta modlitwa się spełniła.

- Stryj Jan wziął przykład ze starszego brata Włodzimierza, był on dla niego autorytetem - mówi Jadwiga Cieńska.

Dziś rodzina stara się o wmurowanie tablicy Włodzimierzowi Cieńskiemu w katedrze polowej w Warszawie. Fragment proponowanego napisu: "Kapelan Związku Walki Zbrojnej we Lwowie pod okupacją bolszewicką. Aresztowany przez NKWD. Torturowany. Więzień Łubianki i Butryk w Moskwie. Skazany na śmierć. Po zwolnieniu na mocy układ Sikorski-

-Majski, mianowany naczelnym kapelanem tworzących się w ZSRR Polskich Sił Zbrojnych. Przeszedł z II Korpusem całą kampanię włoską".

Włodzimierz Cieński wstąpił do zakonu trapistów - trudniejszego od kamedułów - osiem lat po wojnie. Zmarł w klasztorze w Normandii w 1983 r.

Człowiek człowiekowi

Pierwsza okupacja sowiecka 1939-41. Wikary Cieński pracuje jako robotnik, lecz pod fartuchem nosi sutannę (to zakazane). Wieczorami chodzi do szpitala w Złoczowie: przynosi chorym jedzenie, udziela posługi kapłańskiej.

Rok 1941. Hitler atakuje, Sowieci się cofają. Przed odejściem mordują więźniów na złoczowskim zamku: 1500 osób. Przez miasto przechodzi front. W nocy wikary Cieński wynosi z pola walki rannego Rosjanina. Wyciąga z rowu, na plecach niesie do szpitala. Ranny pyta, czy Cieński wie, kim jest? Ten odpowiada, że dla niego jest człowiekiem. Ukrywa rannego przed Niemcami.

Hitlerowcy zajmują miasto i spędzają Żydów do rozkopywania świeżych grobów na zamkowym dziedzińcu. Cieński odprawia modlitwę za pomordowanych. Trupy leżą cztery dni. Po butach rozpoznaje kolegę, księdza z Białego Kamienia. Rodziny idą po bliskich. Ciała nierozpoznanych Żydzi grzebią do jednej mogiły. Gdy Polacy i Ukraińcy odchodzą, Niemcy ustawiają Żydów nad grobem, który ci wcześniej rozkopali.

Pod okupacją hitlerowską może znów nosić sutannę. Ukrywa i przewozi do Lwowa Żydów. W piwnicach jego kościoła znajdują schronienie i oni, i Polacy. Boją się Niemców i Ukraińców. W Złoczowie jest komenda OUN. Mordują. Ksiądz Jan przyjmuje pseudonim "Skarga" i zostaje kapelanem Inspektoratu AK w Złoczowie.

Rok 1943. Nad miastem znów bomby. Niemcy cofają się. W piwnicach kościoła zawsze są ludzie. Na zewnątrz kocioł z jedzeniem. Cieński rusza do wejścia. Biegnie. Dwa metry za nim wybucha pocisk. Wychodzi cało. Niemcy chcą wysadzić kościół. Pojawia się żołnierz z granatem. Ksiądz Jan czołga się do jego nóg. Prosi o ocalenie ludzi.

Rok 1944, 28 luty. Okolice Złoczowa. Do wsi Huta Pieniacka wchodzi oddział SS. Pacyfikacja. Cieński idzie na miejsce zbrodni. Wkoło leżą ciała Polaków pomordowanych przez żołnierzy ukraińskiej dywizji Waffen-SS "Galizien". Zdejmuje trupy ze sztachet. Zbiera rannych. Pociesza tych, co stracili bliskich. Nad masowymi mogiłami odprawia żałobną liturgię.

Wiosną przychodzi Armia Radziecka. Jest nowa granica. W 1946 r. w Złoczowie już prawie nie ma Polaków. - Wszyscy wyjeżdżali, Polacy, księża. Mówili: Jasiu jedź z nami. A on: ludzie zostają, to i ja zostanę - opowiada siostra Rozana, sercanka.

Rosjanin ocalony w 1941 r. okazuje się oficerem NKWD. Zaświadcza, kto go uratował. Do dziś nikt nie zna jego nazwiska. Cieński milczał w tej sprawie. W Złoczowie uważają, że Sowieci pozwolili mu zostać na Ukrainie za uratowanie tego enkawudzisty.

Kościół wszystkich

Odtąd ma jeden cel: nie dać się wywieźć i nie dać zamknąć komunistom kościoła w Złoczowie. Dwór w Oknie rozbierają Ukraińcy. Nie ma miejsca dla polskich zabytków. Ale ksiądz jest potrzebny, bez względu na narodowość. Bo księży brak: są aresztowani, wywożeni do łagrów, umierają ze starości. A ludzie chcą chrzcić dzieci, potrzebują spowiedzi. To silniejsze niż władza sowiecka.

Tymczasem w 1945 r. wszyscy biskupi ukraińskiej Cerkwi greckokatolickiej zostają aresztowani i skazani. W 1946 r. w katedrze św. Jura we Lwowie odbywa się pseudosynod, w którym udział bierze 214 z 1270 duchownych greckokatolickich: pod nadzorem NKWD jednoczą grekokatolików z prawosławną Cerkwią Patriarchatu Moskiewskiego. Duchowni greckokatoliccy muszą przejść na prawosławie, ich Kościół przestaje istnieć.

Także rzymscy katolicy nie mają lekko. Aby przetrwać, wierni rejestrują się w urzędzie jako gmina religijna i zakładają komitet parafialny. Musi liczyć 20 osób i w skład muszą wejść sami Polacy. Cieński swoją sytuację materialną referował następująco: rada parafialna dysponuje funduszami Kościoła i wyznacza mi pensję. Zamieszkał na organistówce Józefa Jakubowskiego (ubikacja w ogrodzie, toaleta w miednicy). Potem zmienił mieszkanie na chruszczowkę: cud budownictwa ZSRR (wspólna toaleta i umywalnia na korytarzu).

Budynek stoi obok kościoła. Z dawnych czasów została nauczycielka śpiewu. Nie wyjechała do Polski. Starsza pani. Póki miała siły, pracowała w parafii jako organistka. Opiekował się nią do jej śmierci. Dosłownie. Sprzątał i mył nocniki.

"Kościół polski" jest otwarty na wszystkich: Cieński zajmuje się katolikami rzymskimi, unitami, prawosławnymi. Kazania trwają nie krócej niż 30 minut. Mówi językiem prostym, bez kartki. Lubi cytować Słowackiego. Bliska mu jest duchowość maryjna. Kazimierz Ferensowicz: - W czasach komunistycznych grekokatolików było w naszym kościele więcej niż Polaków. Dawał im śluby, chrzcił. Ukraińskiej Cerkwi nie było przecież, więc szli do naszego kościoła. Byliśmy dla niego równi.

Liczy się z rewizjami, więc prowadzi podwójne księgi metrykalne. Jedne oficjalne, drugie tajne, gdzie zapisuje udzielane sakramenty tym, którzy wolą ukrywać przynależność do Kościoła.

Władze zwalczają go. Szukają pretekstu. Podkładają pieniądze do konfesjonału. Nawet 25 tys. rubli. Ubek mówi: "Niebezpiecznie trzymać taką kwotę w konfesjonale". On na to: "Niech ma zmartwienie ten, kto je tam położył" - opowiadają parafianie.

Próbują zniszczyć mu opinię. Pewien dziennikarz lwowski ma pisać o nim negatywne artykuły. Jednak, uwiedziony osobowością księdza, konsultuje z nim wcześniej ich treść. Cieński mówi, że jest mu wszystko jedno, co piszą. Prosi tylko, by nie pomawiano go o kradzieże i o to, że ma dziewczynę.

Na ludzi w Złoczowie prasa lwowska nie ma wpływu. Znają proboszcza.

Hrabia. Sutanna stara jak świat. Dziurawa, przetarta. Podarta pościel. Nie przyjmuje darów od wiernych. Są biedni, jak on.

Poznają go po chodzie. Ma kłopoty z krążeniem. Stopy wielkie, spuchnięte. Od odmrożeń podczas marszu i od ukąszeń mrówek. Nie ma na niego butów w sklepie. Rozmiar 45-46. Po śmierci szewca ciężkie, stare sapogi łata sam. Człapie. Ostatnie dwa lata już nie chodzi. Wierni noszą go do kościoła w wielkie uroczystości. Do trumny muszą mu uszyć papucie na guziki. Z ortalionu. Buty nie wejdą. Mówią, że zniszczył dla nich nogi.

Na Wniebowzięcie i świętego Jacka spowiada od rana do wieczora. To odpust. Widzi kobietę z chustką zawiązaną nad brwiami. Rosjanka. Przyjechała zza Uralu do spowiedzi. Tysiące kilometrów. Nie poszła do swoich, bała się, że doniosą.

- On był z ludem. Zachował wiarę w chwilach najtrudniejszych. Przekazał ją wiernym. Niczym go nie złamali. Za to ludzie go cenili. Nikogo nie przeciągał na swoją stronę. Mówił tylko: zachowajcie wiarę. Jak wchodził do czyjegoś domu, pytał: czy mnie chcecie? Wiem, że chrzcił dzieci wysoko postawionych komunistów. Wiedzieli, że nie wyda, bo to ksiądz łaciński - mówi dziś Marian Buczek, lwowski biskup pomocniczy.

Z władzami komunistycznymi starał się żyć dobrze. - Uważał, że nie sztuka być chojrakiem. Przyjdą, kościół zamkną, a jego deportują do Polski. Nie o to mu chodziło - mówi Jadwiga Cieńska. Za to wiernym potrafił wygarnąć. Lenistwo, zaniechanie, kłamstwo. Pamiętał, co obiecywali na spowiedzi. Był ostry. Potem przytulał. - Surowy, ale dobry - mówią dziś.

Niektórzy klękali przed nim, że święty. Złościł się.

- Wiele razy przechodził przed naszym domem. Zmęczony, prosił o wodę. Nie mówił, gdzie idzie. Ale wiedzieliśmy, że do potrzebujących. Piechotą: 10 km, więcej. Ktoś potrzebował spowiedzi, to szedł. Raz jechał do kobiety. Miał szczęście, mieszkała 40 km stąd, połowę drogi do Lwowa i podwieźli go ciężarówką. Wyspowiadał. Wraca. A tu nie ma nikogo na drodze. I tak szedł metr za metrem. Rano doszedł do Złoczowa - opowiadają Ferensowiczowie. Ich wnuczka Irena Iwaszkiw napisała w Polsce na KUL-u pracę magisterską o ich proboszczu. Są dumni.

Kilka razy otarł się o śmierć. Najczęściej powtarzana przez parafian historia to ta, jak szedł z Najświętszym Sakramentem do potrzebującego i napadli go po drodze. Chcieli zabić. Poprosił o czas, bo musi wyspowiadać człowieka i zanieść mu sakrament. Wrócił zgodnie z umową, ale oprawców już nie było.

Z listu ojca Sologuba i Komitetu Cerkwi Prawosławnej w Złoczowie do władz: "Sam fakt istnienia Kościoła łacińskiego w Złoczowie, skłóconego z Cerkwią jest powodem odchodzenia wielu wiernych od prawosławia. Proboszcz wspomnianego kościoła hrabia Cieński prowadzi szaleńczą agitację przeciwko świętemu prawosławiu. (...) Tak zmyleni wierni, zamiast przychodzić na nabożeństwa do Cerkwi, chodzą do Kościoła i utrzymują łacińskiego księdza. Ksiądz udziela swojej posługi, także Ukraińcom. W dniu 8 lutego 1948 roku odbyła się w kościele ogólna spowiedź. Do pomocy księdzu przyjechał jeszcze jeden ksiądz z Białego Kamienia. W tym dniu wyspowiadało się 400 osób, a przecież w Złoczowie jest zarejestrowanych 50 Polaków. My jesteśmy pewni, że w większości spowiadającymi się byli Ukraińcy. (...) W czasie Bożego Narodzenia, Nowego Roku i święta Trzech Króli odprawił sumę o 12.00, specjalnie dla Ukraińców. W Trzech Króli, łaciński proboszcz święcił wodę, chociaż katolicy nie praktykują tego zwyczaju. Nie tylko służy Ukraińcom w kościele, ale również po domach, gdzie chrzci i spowiada chorych". Dalej ksiądz prawosławny prosi o zamknięcie kościoła NMP.

Mówią, że raz odnalazł go pies drwala. Szczekał i tak uratował mu życie. Ksiądz już nie krzyczał. Ktoś przywiązał go drutem do drzewa. Byłby zamarzł. Kiedy to było? Raz za banderowców, drugi raz za komunistów. Nie dzielił się tymi historiami.

Opowiadają, że bywało, jak w Biblii. Że budzi się w nocy, bo ktoś go woła. Że wychodzi na dwór. Nikogo. Kładzie się i znowu słyszy głos. Bierze ze sobą Najswiętszy Sakrament i rusza do Woroniaków. Tam mieszka najwięcej Polaków. Widzi światło w domu. Zastaje kobietę, która modliła się o sakrament chorych. Nad ranem umarła.

Wyświęciłem biskupa C.

Lata 60. Na Ukrainie nie ma biskupa. Kościół katolicki jest prześladowany przez władze i przez Rosyjską Cerkiew. Kościół greckokatolicki jest zakazany (do upadku ZSRR), jego księża posługę pełnią potajemnie. Za swego ordynariusza kapłani uważają Prymasa Polski. O wiernych na terenie Europy Wschodniej martwi się Pius XII, potem Jan XXIII. Źródłem informacji jest dla nich m.in. kardynał Stefan Wyszyński.

Prymas obawia się, że brak biskupa uniemożliwia trwanie Kościoła. Nie podejmuje korespondencji ze Stolicą Apostolską. Jest ostrożny. Chce tajnej konsekracji kapłana, żyjącego w ZSRR, ale boi się podania nazwiska nominata. Wie, że jeśli dowiedzą się władze, grozi to zesłaniem tej osoby na Syberię lub deportacją do Polski.

Prymas ma plan, w który wtajemnicza prałata Bolesława Filipiaka, ówczesnego audytora Roty Rzymskiej. Podaje mu nazwisko kandydata, by ten poufnie przekazał sprawę Janowi XXIII. W razie zgody Prymas ma dostać telegram z Rzymu o treści: Il privilegio, dell umbracolo e stato concesso, inxta petita (Przywilej, o który proszono, został w drodze wyjątku przyznany).

Tak się stało. 2 stycznia 1962 r. przychodzi depesza.

Nominatem był ks. Cieński (jego kandydaturę podsunął Prymasowi prawdopodobnie ks. Tadeusz Fedorowicz z Lasek).

Dlaczego on? Poza wszystkim, Cieński cały czas utrzymuje kontakt z rodziną w Polsce. Sporadyczny, ale stały. W 1967 r. przyjeżdża na dwa tygodnie do Polski do brata. Cieńscy mieszkają w Krakowie. Nie może przyjechać na dłużej, bo gdyby kościół w Złoczowie był nieczynny ponad dwie niedziele, władze by go zamknęły.

Wyszyński czeka na ten jego przyjazd od pięciu lat. Jan XXIII już nie żyje. Paweł VI nic nie wie. Jednak Prymas daje Cieńskiemu znak, że chce się z nim spotkać.

Jadwiga Cieńska: - Pojechałam z nim do Warszawy. Miałam 35 lat i uszy dokoła głowy. Przeczuwałam. Zostawił mnie pod kościołem św. Anny i pozwolił iść na miasto. W kościele czekał na niego stół, duża popielniczka, kartki papieru i długopis. Co zapisali, to palili. Nie padło żadne słowo z obawy przed podsłuchem. Powiedział mi potem, że Prymas zaprosił go na dwa dni do Gniezna.

Z listu kard. Wyszyńskiego do Pawła VI: "W warunkach ścisłej dyskrecji poinformowałem przybyłego z ZSRR Nominata, Kapłana Jana C., o decyzji Stolicy Apostolskiej. Kandydat wysuwał wiele trudności i obaw, gdyż jest człowiekiem sumiennym, wielkiej kultury duchowej, a nadto wiele wycierpiał pro Nomine Iesu. Obawiał się też, że jego konsekracja nie da się utrzymać w tajemnicy i wtedy Jego praca duszpasterska i podróże po całym ZSRR będą udaremnione. Prosiłem Go, aby zaufał Duchowi Św., by wyraził zgodę na konsekrację, co po długim namyśle - uczynił, podkreślając »jeśli taka jest wola Stolicy Aspostolskiej«. (...) Udzieliłem sakry Biskupiej Nominatowi Janowi dnia 30 czerwca 1967 roku w prywatnej kaplicy Prymasa Polski w Gnieźnie" - pisze dalej Prymas.

Stało się to w obecności tamtejszych sufraganów: Lucjana Bernackiego i Jana Czerniaka, i kapelana prałata Władysława Padacza. Zostali zobowiązani przysięgą do zachowania tajemnicy.

Tak Jan Cieński został tajnym biskupem sufraganem Sedi datus - Vacante Sede Metropolitana Leopoliensi ritus latini. Głównym jego zadaniem było udzielanie święceń kandydatom do kapłaństwa, którzy odbyli tajne wyższe studia, a nie mogli przybyć do Polski na święcenia. O tej konsekracji Wyszyński powiadamia poufnie Pawła VI w listopadzie 1968 r.

Biskup bez pierścienia

Jan Cieński wrócił na Ukrainę. Pierścień biskupi miał na palcu przez godzinę. Tych, którzy go święcili, nigdy więcej na oczy nie zobaczył. Z nikim nie podzielił się tym, co przeżył. Jadwiga Cieńska też milczała. Odwiedzając go w Złoczowie, odważyła się jednak zapytać. Odpowiedział, że jest bystra. Insygnia biskupie: tani łańcuch, wyglądający jak kupiony na targu, na nim krzyżyk z różańca matki. Pamiątka konsekracji: obrazek z modlitewnika, na nim napis: Carissimi fratris in succesione apostolorum. Dostał go już w Złoczowie. Nie chciał przewozić przez granicę, wiedział, że jest śledzony. Przywiózł mu go ks. Fedorowicz.

Utrzymywał swoje biskupstwo w tajemnicy. Udzielał sakramentu bierzmowania, ku zdziwieniu świeckich i duchownych. Tym, którzy chcieli wiedzieć, na jakiej podstawie go udziela, odpowiadał, że ma specjalne zezwolenie od władz kościelnych na bierzmowania. Potajemnie święcił oleje w Wielki Czwartek. - Nie robił tego jawnie, by nie być rozpoznanym - mówi bp Buczek.

Udzielił święceń kapłańskich dwóm kapłanom łacińskim, w tym Leonowi Małemu, obecnemu biskupowi pomocniczemu archidiecezji lwowskiej, i dwóm diakonom obrządku greckokatolickiego. Ci księża musieli więc wiedzieć, że jest biskupem.

Od stycznia 1991 r. arcybiskupem Lwowa jest Marian Jaworski. Witają się serdecznie. Ale Cieński w swojej sprawie milczy.

Na trzy miesiące przed jego śmiercią przyjeżdżają z Polski do Złoczowa siostry sercanki: Marcelina, Zofia i Rozana. Do opieki nad proboszczem. Widzą jego poczucie humoru, pogodę ducha. - Dziwił się, że jesteśmy aż trzy i wszystkie w habitach. Pytał się: tak będziecie chodzić? A czasy się zmieniły i wszystko już było jawne. Gdzie ja was wszystkie pomieszczę, śmiał się. Chciałem jedną, a nie tyle - wspomina siostra Marcelina.

Siostra Rozana, podobnie jak biskup Cieński, jest tutejsza. On z panów, ona z chłopów. Silne charaktery. To jej zawdzięcza, że wierni zobaczyli go w końcu w mitrze biskupiej. Po śmierci, w trumnie. - I to w swojej, nie pożyczonej, jak w Gnieźnie. Wybrałam najpiękniejszą. Jasną. Twarz w niej miał taką szczupłą - wspomina s. Rozana.

Ludzie mówią, że dla Rozany nie ma rzeczy niemożliwych. Uznała, że skoro był biskupem, to tak powinien być chowany. Sama podjęła decyzję. - Pojechała po mitrę do Przemyśla do arcybiskupa Tokarczuka - opowiada s. Marcelina.

- Jechała pielgrzymka autobusem ze Lwowa do Przemyśla, to się zabrałam. Poprosiłam i bez niczego mi dał - wspomina Rozana.

Cieński leżał w kościele w jasnej mitrze przez trzy dni. Siostry włożyły mu do trumny bursztynowy różaniec i medalik z Matką Boską Ostrobramską (ten od dawnej narzeczonej). Przyjechało go pożegnać 70 kapłanów z Ukrainy, Polski i Niemiec z abp. Jaworskim. Byli biskupi: żytomierski Jan Purwiński, kamieniecko-podolski Jan Olszański, sufragani lwowscy: Rafał Kiernicki i Marian Trofimiak. Modlitwy żałobne odprawiali biskupi i księża rzymskokatoliccy, greckokatoliccy i prawosławni. Dookoła kościoła stało kilka tysięcy wiernych.

Ale nim zamknięto trumnę, arcybiskup Jaworski kazał mitrę zdjąć. Po cichu. I tak się nie mieściła do trumny. Ci, co stali blisko, zapamiętali. Więc w końcu był biskupem, czy nie?

- Mówiliśmy na niego "Księże Jubilacie", wieść gminna szła, ale nie było na jego biskupstwo dokumentów. Był nuncjusz z Watykanu i nic nie mówił, że tam są papiery. Arcybiskup Jaworski nie mógł mu dać oficjalnie mitry. Przecież to nie on decyduje w takich sprawach. A Cieński nigdy się nie przyznał - mówi bp Buczek.

Dokumenty w Watykanie odszukano po kilku latach.

Wtedy, nad trumną, homilię wygłosił bp Rafał Kiernicki. Przyjaźnili się. Rozpoczął ją słowami: "Skoroś pierwszy umarł, to ja ci teraz mówię kazanie". Tak się dogadali.

***

Styczeń 2007. Deszczowy, ciepły ranek. Trwają święta Bożego Narodzenia, greckokatolickie i prawosławne. Rzymscy katolicy świętują Trzech Króli. Większość złoczowian dziś już nie musi chodzić do "polskiego kościoła", mają swój, greckokatolicki.

W kościele NMP proboszcz Leszek Pańkowski święci kredę. Przypomina parafianom o zbieraniu świadectw o poprzedniku. Prosi o przynoszenie zdjęć. Mają robić wystawę. Ale ze zdjęciami kłopot: jest ich mało. Nie chciał, by go fotografowano, bo to mógł być dowód dla KGB: że chrzcił, udzielał ślubów.

- Bał się, że kościół zamkną. Przychodziliśmy z dziećmi do kościoła, ubieraliśmy do Pierwszej Komunii w kącie. A po uroczystości wychodziliśmy ubrani normalnie - mówi Maria Kornikowska.

Dziś wszystko jest inaczej. Mija właśnie 102. rocznica urodzin dawnego proboszcza.

Staję przed wiernymi, w ręku mam mikrofon. Opowiadam im, że 63 lata temu w podziemiach ich kościoła mieszkał 10-letni chłopiec. Przyjechał z Kazachstanu do Złoczowa, bo stąd była ukraińska rodzina, która pomogła mu się wydostać z azjatyckiego piekła. Oni: ukraińscy patrioci. On: syn polskiego oficera. Przyprowadzono go do tego kościoła, bo wszyscy mogli zapłacić głową za tę znajomość. Ks. Cieński uszył mu płaszcz z własnej sutanny. Znalazł polską rodzinę, która wzięła go pod swój dach. Powiedział, że jak mu pomogą, to ktoś inny pomoże ocaleć ich dzieciom. Tak się stało. Ksiądz ochrzcił chłopca, wystawił mu fałszywą metrykę urodzenia, by mógł wrócić do Polski, nauczył katechizmu, służenia do Mszy i sprawił, że przystąpił do Pierwszej Komunii. Dziś ten człowiek mieszka w Warszawie i nadal wierzy w Boga za sprawą tej parafii. To mój ojciec.

Wierni klękają przed tablicą, którą ufundowali swemu proboszczowi za 54 lata pracy. Dotykają mosiężnego krzyża. W końcu mogą przed nim klęknąć. Już nie protestuje.

Pada. Cmentarz na górce. Stoję nad grobem biskupa Cieńskiego z Mariką. Jesteśmy rówieśnicami. Jej rodzina przywiozła kiedyś mojego ojca do tego miasta.

Napis na nagrobku: "Ksiądz Biskup Jan Cieński, świadek trudnej wiary".

Czarna marmurowa płyta. Chciał zwykłą mogiłę i taką miał na początku. Ale potem musiano położyć płytę, bo ziemi ubywało: wierni przychodzili na modlitwę i każdy chciał wziąć grudkę ze sobą.

Jako relikwię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (04/2007)