W Wielki Piątek

No więc jak zwykle najpierw do Gładyszowa, potem w lewo i długa pięciokilometrowa prosta do samej granicy. Kraj się kończy, stare przejście wygląda jak porzucony przydrożny bar.

20.04.2015

Czyta się kilka minut

Przez zagajnik, znowu w lewo i już jest Słowacja z tą swoją pustką, pozornym bezludziem, jakby nigdy nie opuszczali swoich domów. W Zborowie w prawo, zaraz za opuszczonym kościołem, gdzie nad wieżą krążą wrony i zamiast dzwonów słychać krakanie. Ale dziś i tak nie ma dzwonów, bo jest Wielki Piątek. Na przystanku stoją Cyganie.
Czasami wydaje się, że kraj żyje tylko dzięki nim, że tylko oni wprawią go w ruch. Teraz też. Idą poboczem, pchają swoje wózki wyładowane gałęziami. W osadzie po prawej toczy się życie: dym rwie się z kominów, wiatr suszy albo wietrzy barwne dywany, dzieciarnia mimo chłodu dokazuje na wydeptanym majdanie.
Potem dalej: Bardejów, Preszów, Koszyce, stara znana droga na południe. Ponieważ jest Wielki Piątek, dzień śmierci Pana. Więc może dobrze opuścić codzienność i zgiełk. Tak sobie to wyobrażam. Przez ziemie znane i nieznane zarazem. Złożone głównie z pejzażu, z widoków za oknem. W pewien rodzaj osamotnienia, gdy wydaje się nam, że jesteśmy tylko cudzym chwilowym przywidzeniem. Załamaniem światła i niczym więcej.
Tornyosnèmeti. Węgry. Niskie domy pod czterospadowymi, czerwonymi dachami. Nagie jeszcze winnice. Wszystko staje się bardziej wyraziste, cięższe. Jakby zgęstniała światłość. Miszkolc. Zaczyna się M30. Z rozjazdów i wiaduktów widać centra handlowe, parkingi, ale to zaraz się kończy, zaczyna puste i na słupkach autostradowego płotu siedzą drapieżne ptaki. Czekają na łup. Czasem rozpędzone auta zabijają drobną zwierzynę i wtedy myszołowy po prostu zabierają zwłoki dla siebie. Do Budapesztu niecałe dwie godziny. Za Hatvan zaczynają się wzgórza. W dobrą pogodę widać już drugi brzeg Dunaju i wzniesienia Budy. Ale odkąd pociągnięto obwodnicę, samego miasta właściwie się nie widzi. Dunaj ledwo miga w dole. W Érd zaczyna się M7 i biegnie w lewy dolny róg mapy. Prawie dotyka Balatonu. Jeden jej fragment wznosi się na wielkich betonowych przęsłach. Wtedy po prawej otwiera się widok na Las Bakoński. Na baśniowe góry o regularnych stożkowych kształtach. To dawne wygasłe wulkany porośnięte zielonym lasem. Odbijają się w srebrnym lustrze wód. Widok ma w sobie przedwieczne piękno. Z czasów, gdy nas nie było, gdy nie było nikogo, kto mógłby go doświadczyć. Zostawiałem go za sobą, gdy dochodziła trzecia po południu.
Jechałem do Piranu. Któryś już raz jechałem do tego miasteczka na skalnym cyplu wychodzącym w morze. Niemal zawsze była to Wielkanoc. Prawie zawsze większość kościołów była zamknięta. Matka Boża Śnieżna, Matka Boża Pocieszycielka, Święty Piotr, Święty Roch. Można było zajrzeć do ich wnętrz przez kraty. Wciągnąć do nozdrzy stary, wilgotny zapach. Czasem mały magnetofon ustawiony na posadzce odtwarzał barokową muzykę.
Kiedyś u Matki Bożej Pocieszycielki stara samotna zakonnica układała w wazonie białe kwiaty. Przyciemniony Vermeer. Teraz nawet nigdzie nie było magnetofonu. Tylko Święty Jerzy był otwarty i snuli się turyści. Kilku Azjatów chroniło przed mżawką aparaty z wielkimi obiektywami. Kilkadziesiąt metrów w dole fale grzechotały otoczakami. Od strony Portoroż płynęło kilkadziesiąt małych łódek pod białymi żaglami. Na placu Tartiniego, na nabrzeżu, włoscy turyści przekrzykiwali się i ciągnęli po kamiennych płytach walizki na kółkach.
W knajpach od rana piło się białe wino. Kilku płetwonurków w czarnych piankach schodziło do wody. Dziwne. Kilka lat temu o tej samej porze też ich widziałem. Tak samo jak te białe żaglówki. Na placu 1 Maja można było kupić pisanki po trzy i pół euro. Pan zstępuje do piekieł, zmartwychwstaje, a tutaj tylko te jajka w kropki. Ja też o trzeciej po południu patrzyłem na krajobraz i jechałem jak najszybciej, by do Piranu zdążyć przed zmierzchem. A potem tylko zaglądałem przez kraty do starych kościołów, szukając zakonnicy układającej białe kwiaty w wazonie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2015