W nowych czasach

Wtych wyborach po raz pierwszy mogły głosować dzieci wolnej Polski: obywatele urodzeni już po roku 1989. Wtych wyborach po raz pierwszy od 1989 roku doszło też do tak wielkiej ioddolnej mobilizacji.

30.10.2007

Czyta się kilka minut

Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że zwycięzcą - przynajmniej psychologicznym, który może nie utworzy rządu, ale zbierze najwięcej głosów - będzie PiS. Los wyborów rozstrzygnął się na ostatniej prostej: było to dziesięć najbardziej dramatycznych dni na polskiej scenie politycznej w ostatnich latach.

Długo wydawało się przecież, że nic nie powstrzyma specjalistów PiS-u od marketingu politycznego. Od początku kampanii potrafili nie tylko narzucić pewne tematy, ale sprawić, że Prawo i Sprawiedliwość stało się wyłącznym właścicielem hasła walki z korupcją. Kampanię w mediach elektronicznych - i w konsekwencji dyskusję publiczną wokół kampanii - zdominowały sugestywne spoty reklamowe PiS-u. Wydawało się, że Platforma jest bezradna, że nie ma żadnego kontrpomysłu.

Jakby tego było mało, nad PO zawisło śmiertelne zagrożenie: niebezpieczeństwo odgrzania podziału na "Polskę antykomunistyczną" (reprezentowaną przez PiS) i "Polskę postkomunistyczną" (LiD) jako głównego podziału organizującego scenę polityczną. Gdyby odtworzyła się taka oś rywalizacji - rzecz jasna nie sama z siebie, ale za sprawą świadomej strategii Jarosława Kaczyńskiego - Platforma znalazłaby się na marginesie debaty. Do tego dążył Kaczyński, wybierając na partnera do dyskusji Aleksandra Kwaśniewskiego i sprowadzając pogardliwie Donalda Tuska do roli pomocnika byłego prezydenta. PiS odnotował wówczas wyraźny wzrost w sondażach.

Jednak na ostatniej prostej misternie wypracowana akcja Kaczyńskiego zakończyła się owszem golem, ale samobójczym. A dokładniej: golem na korzyść Platformy.

Punkt zwrotny

Dlaczego strategia Kaczyńskiego nie sprawdziła się? Pierwszą z przyczyn okazał się Aleksander Kwaśniewski, który nie dorósł do roli lidera "antypisowskiego obozu", jaką chciał mu przypisać Kaczyński. Nieprzekonujący Kwaśniewski, trapiony "chorobą filipińską", ułatwił Platformie wyjście z defensywy.

Choć nawet nieprzychylni PiS-owi komentatorzy jak Monika Olejnik czy Tomasz Lis wskazywali po debacie Kaczyński-Kwaśniewski na zwycięstwo tego pierwszego, badania opinii publicznej pokazały coś innego. To sondażowe zwycięstwo eksprezydenta wynikało bardziej z niechętnych premierowi nastrojów niż z (wątpliwej) sprawności Kwaśniewskiego.

Mniej więcej w tym czasie PiS zmienił treść swych billboardów: leitmotivem przestała być pułapka na myszy z plikiem banknotów. Twarzą kampanii PiS stała się teraz osoba premiera. Był to błąd: nie tylko premier, także jego sztabowcy nie potraktowali poważnie sygnałów, jak poważny jest negatywny elektorat Kaczyńskiego. I jak wielka jest zdolność do mobilizacji po drugiej stronie.

Patrząc z perspektywy na wszystkie trzy debaty, można powiedzieć, że w pierwszej Kwaśniewski wystąpił w roli wnika - i uśpił czujność Kaczyńskiego. Tymczasem Tusk starannie przygotował się do starcia z premierem - i wykazał nie tylko biegłością techniczną oraz lepszą prezencją, ale dokonał wyraźnego przesunięcia akcentów. Tusk nie był już ważniakiem, jakiego znamy z wcześniejszych wystąpień; nie był kimś, kto wszystko wie lepiej (takie podejście do wyborców pogrążyło kiedyś Unię Wolności). Tusk zaprezentował się jako polityk bliski codziennym sprawom Polaków, jako jeden z nas, chłopak z podwórka. Przypomniał też w obrazowy sposób sojusz PiS z Lepperem i Giertychem.

Był to punkt zwrotny w kampanii wyborczej.

Ostatnie dni

Ostatni tydzień zaczął się od debaty Tusk--Kwaśniewski. Lider PO nie poszedł za ciosem: wprawdzie wygrał ją w sondażach, ale w opinii ekspertów tylko zremisował. Kwaśniewski próbował odbudować pozycję (swoją i LiD), ale było za późno: każdy w Polsce zrozumiał, że główna oś sporu biegnie między Kaczyńskim i Tuskiem, i że kto chce oddać głos przeciw Kaczyńskiemu, ten powinien poprzeć Tuska.

Stratedzy PiS-u zareagowali na to agresywnym atakiem na Platformę. W ostatnich dniach reklamówki PiS prezentowały PO jako liberałów. Wyciągnięto też sprawę rzekomej prywatyzacji szpitali. Jak się wydaje, jedynym racjonalnym uzasadnieniem, dlaczego w reklamówkach PiS-u znalazł się ten temat, było to, że ich autorzy znali nagrania rozmów posłanki Sawickiej sporządzone przez CBA. Bez tych nagrań sprawa nie była dotąd kontrowersyjna i merytorycznie łatwa do skontrowania przez PO. W tle tych reklamówek fałszywie brzmiały zapewnienia polityków PiS, że konferencja prasowa CBA nie ma związku z wyborami, skoro w kolejnym zdaniu mówili oni, że "Polacy powinni to wiedzieć przed wyborami".

Okazało się, że w ostatnim tygodniu - po tym, jak Platforma zaprzestała atakowania PiS jako "zagrożenia dla demokracji", lecz zaczęła punktować jako "nieudaczników, oderwanych od spraw codziennych" - rolę straszenia PiS-em wziął na siebie… sam PiS. Podnosząc poziom agresji, PiS doprowadził do czegoś, czego w takiej skali nikt się nie spodziewał: olbrzymiej oddolnej mobilizacji elektoratu niechętnego Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Mobilizacja ta pozwoliła Platformie zneutralizować niewątpliwy sukces PiS, jakim jest uzyskanie jednej trzeciej głosów i poszerzenie (w procentach i w liczbach) swego elektoratu sprzed dwóch lat. Choć, z drugiej strony, jest to wynik znacznie gorszy niż ówczesny łączny wynik PiS i "przystawek" (LPR i Samoobrony), teraz ostatecznie skonsumowanych. Znaczy to, że ceną za przejęcie znacznej części elektoratu "przystawek" była utrata części centrowych wyborców z 2005 r. - tych, dla których nie do zaakceptowania było wyraźne przesunięcie się PiS w stronę, mówiąc symbolicznie, ojca Rydzyka.

Ale przesunięcie się PiS w prawo miało jeszcze jeden skutek, dla tej partii fatalny: była to pełna mobilizacja tych, którzy swą tożsamość, wartości i decyzje polityczne sytuują na biegunie przeciwległym niż Giertych, Lepper i o. Rydzyk.

PiS w pułapce, LiD osłabiony

Paradoksalnie, sytuacja ta (wraz z "chorobą" Kwaśniewskiego) zabezpieczyła Platformę na jej lewym skrzydle: PO nie musiała licytować się z LiD-em o wyborców, którzy wahali się, czy oddać głos na PO lub LiD, bo tu głosów napędzał Platformie sam Kaczyński. Dzięki temu PO mogła w spokoju zaakcentować konserwatywne oblicze w sprawach obyczajowych, bez obawy, że straci tym na rzecz LiD.

Przesuwając swą formację tak bardzo na prawo, Kaczyński nie tylko przegrał wybory, ale ułatwił (niechcący) Platformie start do rządzenia. Bo choć trudno powiedzieć, co stanie się z PiS-em po roku-dwóch bycia w opozycji - czy np. Kaczyński utrzyma pozycję lidera (na razie nie widać żadnych rywali) - to jedno jest pewne: już przed wyborami wielu polityków PiS - np. ze środowiska Michała Ujazdowskiego bądź osoby pozyskane do rządu pragmatycznie (Zbigniew Religa, Grażyna Gęsicka) - podchodziło krytycznie do tak jednoznacznego sojuszu z o. Rydzykiem, podobnie jak wcześniej do koalicji z Giertychem i Lepperem.

Teraz te napięcia wewnątrz PiS nie znikną. Przeciwnie, będą się pogłębiać, jeśli Platforma utworzy koalicję nie z LiD, ale z PSL - i będzie mogła dalej w spokoju prezentować nie tylko obyczajowy konserwatyzm, ale także takie podejście do spraw socjalnych, jakie już wcześniej dało się w PO zaobserwować: motywowane nie socjalistycznie ("komuś coś się należy"), ale chrześcijańską troską o wykluczonych, w imię solidarności społecznej. PiS może stanąć wtedy w obliczu poważnych napięć: trudno sobie wyobrazić, że Ujazdowski, Gęsicka i inni, którzy nie przeszli przez czyściec Porozumienia Centrum, będą atakować Platformę tylko dlatego, że tak im każe Przemysław Gosiewski.

Pułapką dla PiS w najbliższych latach może okazać się też silna pozycja Jarosława Kaczyńskiego. Jego potężny negatywny elektorat nadal będzie ograniczać pole manewru całej partii. A jakby tego było mało, za chwilę w Sejmie ruszą komisje śledcze i lider PiS może stać się osobą podejrzaną o nadużycie władzy. Albo co najmniej osobą, której rola np. w akcji zatrzymania Barbary Blidy jest sprzecznie opisywana przez różne zaangażowane tu osoby.

Pozycję wyjściową Platformy ułatwia także słabość LiD: wynik tej formacji wypadł poniżej oczekiwań, a występy showmana Kwaśniewskiego przyniosły jej więcej złego niż dobrego. LiD-owi brakowało też wyrazistego lewicowego przekazu w sytuacji, gdy wielu wyborców podatnych na taki przekaz, "obrońcę pokrzywdzonych" widziało raczej w PiS-ie. Także odwoływanie się do lewicowości w znaczeniu obyczajowym nie przyniosło sukcesu.

Sojusz racjonalny

Gdy rok temu ówczesny senator Jarosław Gowin napisał w "Dzienniku", że w przyszłym Sejmie możliwa będzie koalicja PO z PSL, potraktowano to jako wizję egzotyczną. Dziś PSL okazuje się czarnym koniem tych wyborów: Stronnictwo nie tylko wydobyło się z niebytu, ale uzyskało wynik lepszy od prognoz. I jest idealnym partnerem koalicyjnym dla Platformy. Nie tylko dlatego, że jedna formacja nie wchodzi drugiej specjalnie w drogę - co nie jest bez znaczenia w kadencji 2007-2011, w której odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego (2009) oraz wybory prezydenckie i samorządowe (2010). PSL nauczyło się na własnej skórze, jakie postępowanie nie opłaca się, gdy jest się mniejszym partnerem koalicyjnym - po tym, jak w 2001 r. weszło w koalicję z SLD, następnie wchodząc w niej w awantury, odchodząc z koalicji - aby w efekcie uzyskać dwa lata temu najgorszy wynik po 1989 r.

Wejście w koalicję z Platformą będzie dla PSL-u nie tylko krokiem niewymuszonym, ale wielką - i jedyną - szansą na odbudowanie na nowo solidnej pozycji na wsi (mając tu wsparcie w postaci unijnych transferów). Waldemar Pawlak może kokietować, ale dobrze wie, że PSL nie ma strategicznej alternatywy - nie jest nią współpraca z PiS, teraz w opozycji, a może kiedyś w rządzie (tym bardziej że PiS jest dla PSL o wiele groźniejszy niż PO). Także dla Platformy PSL jest partnerem o wiele mniej ryzykownym niż LiD, z którym teoretycznie Tusk również mógłby zawrzeć koalicję. Z PSL-em Platforma nie tylko nie ma pola istotnego konfliktu, ale Tusk może spokojnie oddać Pawlakowi sprawy rolnictwa - zyskując na tym politycznie, gdyż PSL może rozbrajać podział kulturowy i niechęć wsi do Platformy, mającej silny wizerunek partii wielkomiejskiej.

Sojusz PO-PSL jest dla obu stron rozwiązaniem najbardziej racjonalnym. Byłoby bardzo dziwne, gdyby do niego nie doszło.

Pytanie o prezydenta

Prognozując koalicję PO-PSL, wielu komentatorów oblicza już, czy i jak bardzo blokująco-destrukcyjną rolę będzie mógł (i chciał) odgrywać wobec niej prezydent Lech Kaczyński. Tymczasem sprawy nie wyglądają tak prosto - o ile założymy, że prezydentowi zależy na reelekcji. Bo jeśli mu choć trochę zależy, powinien teraz zastanowić się, czy - nie rozcinając pępowiny, jaka wiązała go z bratem Jarosławem i z PiS-em przez minione dwa lata - ma w ogóle jakąkolwiek szansę na reelekcję w 2010 r. Bo jeśli prezydent poprze in blanco strategię PiS - zakładając, że zgodnie z zapowiedzią (jeszcze) premiera będzie to twarda strategia partii czekającej w opozycji, aż rząd się skompromituje - wówczas Lech Kaczyński jako prezydent zwiąże swoje zaplecze na dobre i na złe z elektoratem PiS.

Tymczasem, jeśli rządy Platformy nie skończą się jakąś serią afer czy kompromitacji, wówczas walczący o reelekcję Lech Kaczyński będzie musiał podjąć ogromny wysiłek, by nie dopuścić do powtórzenia się obecnej sytuacji - czyli kolejnej mobilizacji przeciw Kaczyńskiemu (tym razem Lechowi). A prowadząc wojnę z rządem, będzie ją napędzać.

Jeśli prezydent będzie kierować się bardziej rozumem niż odruchem serca, powinien znaleźć jakiś model współpracy z rządem PO-PSL. W końcu wcale nie jest powiedziane, kogo w drugiej turze poprze elektorat ludowców. Licząc tylko na wiernych wyborców PiS-u, znajdzie się w podobnej pułapce, jak dziś jego brat-premier.

JAROSŁAW FLIS jest socjologiem UJ, zajmuje się badaniem mechanizmów władzy. Ostatnio opublikował książkę "Samorządowe Public Relations". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007