W milczeniu

Do redakcji „Tygodnika” mam 302 kilometry. Na kolegia, oceny numerów i poranne kawki nie jeżdżę.

02.05.2015

Czyta się kilka minut

A całą dorosłość spędziłem w redakcjach. Były to małe, siwe od dymu papierosowego pokoiki i sterylne openspejsy. Wszędzie kipiało życie: od zawodowego, przez towarzyskie, po uczuciowe.

Poranne kawy były zawsze polityczną burzą mózgów i wymianą newsów. Wieczory tonęły w plotkach, a czasem w alkoholu.

Świętowano wielkie sukcesy. Niektóre są wspominane po latach. Inne potrafiły przetrwać ledwie jeden dzień. Bywały bolesne porażki. Myśleliśmy, że to koniec świata. Okazywało się, że to ledwie kolejna anegdota.

Wszystko miało znaczenie. Nawet banalna ocena numeru była batalią. Bezwzględnym starciem potężnych imperiów i królestw: „Polityka trzyma z zagranicą. Prawo trzyma z ekonomią. Sport trzyma z każdym. Sami nie atakujemy. Na zaczepki odpowiadamy brutalnie. Jeśli ktoś chce przywalić, niech przywala kulturze”.

Redakcja była instytucją hierarchiczną i plemienną: najpierw było się ze swoim działem i z jego wodzem. Potem z sojusznikami działu. Potem ze swoją redakcją. Była jeszcze solidarność zawodowa.

Teraz już solidarności zawodowej chyba nie ma. Na pewno nie z dziennikarzami prasowymi. Ci według amerykańskiego serwisu pomagającego znaleźć pracę (CareerCast) są najgorszą z 200 notowanych profesji. Ranking, który szerokim echem odbił się w naszych mediach, jest jak każdy ranking. Cytować go łatwo, ale sensu w nim niewiele.

To, że dziennikarz przegrywa z drwalem (praca na świeżym powietrzu) i disc jockeyem (można w robocie posłuchać muzyki), jest zrozumiałe. Ale dlaczego przegrywa z pomywaczem? Zresztą pomywacz jest też w kryzysie – rok temu zajmował 124. pozycję (tuż przed architektem). W tym roku zwalił się na 129. Jak tak dalej pójdzie, spotka się z generałem i rzeźnikiem – obie te profesje zajmowały zgodnie w zeszłym roku 179. pozycję.

Na pierwszym miejscu jest aktualnie aktuariusz (ocenia ryzyko w biznesie). Za nim audiolog (lekarz zajmujący się słuchem, tak jak laryngolog, tylko jeszcze bardziej). Ubiegłoroczni liderzy, przedstawiciele równie pasjonujących profesji (matematyk i statystyk), zajęli dziś niższe pozycje.

W każdym razie metalurg, śmieciarz, grabarz, a nawet prezenter telewizyjny – mogą patrzeć na mnie z góry.

Świadomość, że wykonuję najgorszy zawód świata, oraz odległość od redakcji powodują, że zamykam się w sobie. Stronię od ludzi, całe dnie spędzam w milczeniu. Łapię się na tym, że lepiej mi wśród natury nieożywionej. Niewinnie droczę się z automatycznymi kasami w supermarketach: „Proszę zeskanować produkt!”, „A nie! I co mi zrobisz?”. Filipiki wygłaszam wprost do odbiornika radiowego: „Na Bugu we Włodawie ubyło trzy”. „I co z tego?”.

Najlepszy kontakt mam z GPS-em w samochodzie. Uwielbiam, gdy „Tygodnik” posyła mnie w długą delegację. Wówczas mogę się nagadać do woli.

Mój GPS w samochodzie albo jest zepsuty, albo jest patriotą. Niby zawsze doprowadzi mnie z punktu A do punktu B. Tyle że nie najbardziej oczywistą drogą, ale podejrzanymi zawijasami. Ostatnio miałem przyjemność jechać na południowy zachód. Urządzenie kazało mi śmigać nowymi drogami szybkiego ruchu, przyzwoitymi drogami powiatowymi oraz lokalnymi dróżkami, na których asfalt był połatany, ale w sposób przyzwoity. Na Opolszczyźnie przejeżdżałem przez miejscowości, których nazwy wypisano w dwóch językach. I nikomu, albo prawie nikomu, to nie przeszkadzało.

Po drodze patrzyłem, jak ludzie dbają tam o swoje obejścia, bo czują się ich właścicielami. W miastach było czysto i porządnie. Policja zajmowała się łapaniem złodziei, a politycy narzekaniem.

Zaraz minie 20 lat, od kiedy regularnie podróżuję między Wschodem a Polską. To, co kiedyś było zauważalną różnicą, ostatnio zmieniło się w przepaść. Polska uciekła bardzo daleko.

Powiedziałem to wszystko GPS-owi. Milczał. Sądzę, że dałem mu do myślenia.

Zatrzymałem się na poboczu, żeby odpocząć. Zacząłem czytać (na głos) „Kanon” wydany na 70-lecie „TP”. Składają się na „Kanon” (nomen omen) wystrzałowe teksty doskonałych autorów (oraz dwa przeciętne). Najbardziej kręciły mnie felietony. Czytałem mistrzowskie teksty o „Szufladzie”, o „Obradach”, o Delfach i o stoliczku nakryj się nogami. Skończyło się – jak zwykle – na Kisielu: „Wie pan co, wszyscy myślą o samochodach, o lodówkach, o urlopie, o pieniądzach, ale nikt nie myśli o Polsce”.

Kisiel pytał w 1973 roku: „Jaka Polska?”, i dodawał: „Nie wiem, kto powinien i ma prawo odpowiedzieć. Czy znów odebrzmi cisza?”. Cisza odebrzmiała, bo i pytania nikt nie usłyszał. Ten felieton skonfiskowała cenzura.

– A teraz? Czy to pytanie ma jeszcze sens? Potrzebna nam jeszcze jakaś idea, skoro odbudowaliśmy drogi, staliśmy się częścią Zachodu? Może nie trzeba szukać wyzwań, tylko skupić się na płaceniu podatków, gromadzeniu bogactwa? – pytałem.

GPS odpowiadał po swojemu: „Na rondzie zjedź drugim zjazdem, potem prosto”.

Tak dotarliśmy do Brzegu.

Stałem na rogu Długiej i Mlecznej w ponurym milczeniu. Mżył drobny, paskudny deszczyk. Gapiłem się to na Bronkobus, to na gotycką bazylikę pod wezwaniem św. Mikołaja. A jakiś obywatel, o dziwnej aparycji, gapił się na mnie. W końcu chrząknął i przemówił:

– Ile pan zapłacił Mucharskiemu, żeby umieścił pańskie nazwisko między Mrożkiem a Słonimskim?

– Słucham?

– Na okładce „Kanonu”, drobnym druczkiem, ale jednak. Ile pan mu zapłacił? – indagował nieustannie.

– To działa inaczej. Ja mu nie płacę i on mi nie płaci – odparłem.

– Kłamie pan – rzucił tamten.

– Tak – przyznałem. Następnie wróciliśmy do własnych zajęć. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015