Polska pustoszeje: do 2060 roku ubędzie nas 6,8 mln

To tylu, ilu mieszka dziś łącznie w województwach mazowieckim i świętokrzyskim. W czterech podlaskich gminach ta przyszłość już jest teraźniejszością.

15.11.2023

Czyta się kilka minut

Kolno w województwie podlaskim. Lipiec 2022 r. / Fot. Michał Kość / Forum
Kolno w województwie podlaskim. Lipiec 2022 r. / Fot. Michał Kość / Forum

W sezonie często stają tu samochody na obcych rejestracjach. Rozbawieni turyści wyskakują z aut i pośpiesznie, jakby w obawie przed reakcją miejscowych, fotografują się na tle czerwonych tabliczek z białym numerem 66. Oznaczona nim droga krajowa nie zdobyła wprawdzie renomy porównywalnej ze słynną Route 66, łączącą Chicago z kalifornijskim Santa Monica, ale jako jej młodsza i „krótsza” siostra dobrze wypada na zdjęciach w mediach społecznościowych.

W wietrzne listopadowe popołudnie w pobliżu ronda w podlaskich Kleszczelach nie widać jednak żywego ducha. Ani od strony nieczynnego dziś przejścia w Połowcach, ani drogą od Hajnówki, ani nawet w stronę Bielska Podlaskiego nie zmierza choćby jedno auto. Tylko deszcz bębni w niedawno ułożony asfalt.  

Gdyby ruszyć stąd na północny wschód, w kierunku Hajnówki, po 12 kilometrach dotrze się do miejscowości Dubicze Cerkiewne. Jadąc na północ drogą krajową 66 i potem kawałek wąskimi dróżkami lokalnymi, po 18 kilometrach ujrzy się z kolei tablice z nazwą wsi Orla zapisane po polsku i rosyjskimi bukwami. Droga wojewódzka 693, biegnąca od ronda w Kleszczelach w kierunku południowo-zachodnim, po 15 kilometrach przecina natomiast Milejczyce, a po sześciu kolejnych mija Nurzec-Stację. 

Wszystkie wymienione miejscowości łączy jedno. Ich nazwy figurują w opublikowanym przez Główny Urząd Statystyczny spisie polskich gmin, którym do 2030 roku ubędzie najwięcej mieszkańców. Populacja Dubicz Cerkiewnych zmniejszy się o 25,1 proc.; Milejczyc – o 24,3 proc. W Orli ubędzie 22,8 proc. mieszkańców, a Nurcu-Stacji 19,1 proc. W pewnym sensie jest to zatem również laboratorium przyszłości Polski. Kraju, któremu do 2060 roku – jak wynika z jednej z prognoz GUS – ubędzie aż 6,8 mln mieszkańców. Niemal 20 proc. obecnej populacji.

Puste gniazdo

Ulica Główna w Dubiczach Cerkiewnych, przy której mieści się urząd gminy, odbija w prawo od drogi krajowej 685 z Hajnówki. Na słupie przy samym skrzyżowaniu bociany uwiły wielkie gniazdo, które wygląda jednak na opuszczone. Wyrosłe w nim chwasty zdążyły osiągnąć rozmiary pokaźnego krzaka. 

Wójt gminy Leon Małaszewski uśmiecha się nieśmiało, kiedy wspominam o tej przypadkowej symbolice. – Niestety. GUS się nie myli w tych prognozach. Gmina od lat się wyludnia. Czterdzieści lat temu – ciągnie – mieszkało tutaj 3,7 tysiąca ludzi. Pamiętam dokładnie, bo wtedy zaczynałem pracę w urzędzie. Dzisiaj mamy nieco ponad 1400 mieszkańców, i to coraz starszych. Jako wójt, a jestem nim trzynasty rok, już czterem osobom składałem życzenia z okazji setnych urodzin. 

Z ostatniego biuletynu statystycznego GUS wynika, że spośród 751 kobiet mieszkających na terenie gminy Dubicze Cerkiewne aż 285 ma co najmniej 70 lat. Niemal co dziesiąta skończyła już 85. Dziewcząt i kobiet w wieku poniżej 20 lat w całej gminie nie uzbiera się natomiast nawet setka. Liczba urodzonych dzieci w roku – 9. Zgonów – 43. Tutejsi samorządowcy ćwiczą więc już dziś scenariusz, z którym za kilkanaście lat, na znacznie większą skalę, zmierzą się także rządzący naszym krajem. Jak zapewnić płynność funkcjonowania państwa i jego infrastruktury przy drastycznym spadku liczby łożących na to podatników? Na czym oszczędzić, a gdzie dołożyć pieniędzy? Czy instytucje publiczne, projektowane w czasach, gdy dodatni przyrost naturalny wydawał się, nomen omen, naturalny, mogą funkcjonować na dotychczasowych zasadach, uwzględniających konstytucyjne prawa obywatela do bezpłatnej edukacji, opieki zdrowotnej i bezpieczeństwa?

W polskiej demografii lepiej już było. Ujemny przyrost naturalny utrzymuje się od 2013 roku, a prognozy nie wskazują, aby trend mógł się w przewidywalnej przyszłości odwrócić. W ubiegłym – rekordowym pod tym względem – roku ubyło aż 141 tys. mieszkańców, nie tylko z uwagi na liczbę zgonów, ale także na spadek liczby urodzeń, która w zeszłym roku wyniosła zaledwie 305,1 tys. Tak mało dzieci nie przyszło w Polsce na świat od zakończenia II wojny światowej. Na mapie polskich trendów demograficznych nie widać w dodatku większego zróżnicowania terytorialnego. Jedynie w sześciu z szesnastu województw współczynnik dzietności przewyższa wartość ogólnopolską. Najwyższe wskaźniki odnotowano w województwach wielkopolskim, mazowieckim, pomorskim, małopolskim, łódzkim i podlaskim. Najmniej dzieci rodzi się z kolei w zachodniopomorskim i świętokrzyskim. 

Gminna szkoła podstawowa w Dubiczach Cerkiewnych od 1998 roku mieści się w nowym budynku, wzniesionym w miejscu starego drewnianego, który cudem przetrwał dwie wojny światowe, ale w końcu przestał nadawać się już do użytku. W 2000 r. gmina z pompą świętowała oddanie tam do użytku nowoczesnej sali gimnastycznej. Dziś w szkole pracuje 23 nauczycieli, w tym dwóch katechetów prawosławnych i jeden rzymskokatolicki. Grono pedagogiczne w takim składzie opiekuje się 38 uczniami i uczennicami.

– Mamy ich po troje-pięcioro w jednej klasie – dodaje wójt Małaszewski. – W zasadzie powinniśmy je łączyć, ale przepisy na to nie pozwalają, bodajże z wyjątkiem wuefu i zajęć z muzyki. Temu, kto je napisał, ewidentnie nie przyszło do głowy, że w szkole nauczycieli może być więcej niż uczniów, a właśnie w tym kierunku zmierzamy w naszej gminie. Czytałem zresztą ostatnio, że w innej miejscowości na Podlasiu działa szkoła bez uczniów. Starsze roczniki wyszły, nowe nie przyszły, zostali tylko nauczyciele na etatach, ale placówki zlikwidować nie można, bo gmina przecież musi realizować obowiązek szkolny.

Mróz się najlepiej pożycza

Kiedyś po zmroku chodziło się tu z latarką. Żeby nie skręcić nogi na jakiejś nierówności albo nie dać się przejechać zamyślonemu kierowcy. Latarka była zazwyczaj płaska. Dawała mdłe, żółtawe światło, za słabe, żeby rozbić mrok podlaskiej nocy, ale na szczęście widoczne z dużej odległości. Miejscowi mówili na nią baterejka. Jej tańczące w rytm kroków światło na poboczu drogi było znakiem obecności ludzi.

Dziś po zmroku świateł baterejek nie widać. We wsiach zastąpiło je oświetlenie uliczne. Tam, gdzie jeszcze go brak, wieczorami większość mieszkańców porusza się samochodami. – Innego wyjścia nie ma – kwituje pani Bożena. – Nasza miejscowość w nazwie ma stację, ale łatwiej stąd dojechać teraz do Warszawy niż do Białegostoku czy Hajnówki. Zabytkowy budynek dworcowy mamy pięknie odremontowany. Nawet pociąg klasy intercity się tutaj ostatnio zatrzymuje. Za to autobusy w stronę Białegostoku polikwidowali. Jeden przed dziewiątą, potem jeszcze jeden po jedenastej. A następny dopiero pod wieczór, więc bez samochodu człowiek jest właściwie uziemiony. 

Pani Marzena pracuje w gminnej bibliotece w Nurcu-Stacji. Nie przedstawi się, bo do oficjalnych wypowiedzi dla mediów musiałaby, jak mówi, uzyskać upoważnienie od przełożonych, na co w tym momencie nie ma szans. Z dumą dobrego gospodarza prezentuje za to niedawno oddaną do użytku bibliotekę gminną i jej księgozbiory, wzbogacone właśnie o nowe tytuły dzięki dotacji z Ministerstwa Kultury. 

– Co ludzie u nas czytają? – powtarza pytanie. – Tu chyba pana nie zaskoczę. Remigiusz Mróz się najlepiej pożycza. Dużą popularnością cieszą się też poradniki kulinarne, ale takie z ambicjami. Nie gołe przepisy, tylko książki, które świat pokazują przez kuchnię. Generalnie nie jest źle z czytelnictwem w naszej gminie, bo z 3,7 tysięcy mieszkańców kartę biblioteczną ma ponad 400 osób. To tak, jakby w Warszawie do miejskich bibliotek zapisało się ze dwieście tysięcy ludzi. 

Inna sprawa, dodaje pani Marzena, że w Nurcu-Stacji niewiele więcej da się teraz zrobić. Tak samo jak 30 czy 40 lat temu; miejscowość jakby utknęła w trybach historii. Za komuny było zatrudnienie na kolei i w leśnictwie. Część mieszkańców pracowała też, jak mawiano: „na jednostce”, czyli w administracji tutejszej bazy wojskowej położonej za torami, przy cmentarzu. W soboty przyjeżdżało wojskowe kino. Dzieciaki z osiedla przy jednostce każdego ranka zwoził do tutejszej szkoły specjalny autobus. Przyjeżdżały też z sąsiednich miejscowości. 

Teraz szkoła w Nurcu świeci pustkami. Miejsce restauracji, w której urządzano imprezy okolicznościowe, zajął sklep spożywczy. To akurat dobra zmiana, zauważa pani Marzena, bo z wielu sąsiednich miejscowości spożywczaki poznikały. Jednak ludzie mieszkający dziś „na jednostce”, czyli w odremontowanych i docieplonych blokach pozostawionych przez armię, do sklepu w centrum Nurca dziecka po chleb czy masło nie wyślą, bo to kawał drogi, a w dodatku trzeba przejść wiaduktem nad torami kolejowymi. „Na jednostce” był kiedyś sklep spożywczy, który zajął miejsce słynnego tutaj sklepu wojskowego, w którym za PRL-u zakupy robić mogły tylko rodziny mundurowych. Pozostały po nim tylko napisy na szybach. W drzwiach zresztą ktoś szybę zbił. Zbankrutował nawet sąsiadujący z nim sklep z artykułami dla myśliwych. Puszcza wprawdzie zaczyna się jakieś siedemset metrów dalej, ale – zauważa pani Marzena – jak ludzie nie mają pracy, to nie mają też pieniędzy na hobby.

Droga nr 66. Rondo w podlaskich Kleszczelach. Listopad 2023 r. / Fot. Marek Rabij

– Patrzę na ten nasz odremontowany dworzec i czasem za gardło aż mnie ściska – mówi. – Wreszcie mamy tutaj porządek, chodniki równe, trawę przystrzyżoną, wiadukt odmalowany. Odrestaurowano nawet zabytkową wieżę ciśnień. Myślałem, że będzie atrakcją, że może jakaś kawiarnia się obok niej otworzy, ale gdzie tam. Nikt jej nie zwiedza. Dlatego coraz częściej myślę, że to bardzo smutne. Paradoks taki. Bo zaraz po upadku komuny był tutaj wszędzie bałagan i ruina, ale ludzi nie brakowało. Teraz jest porządek, tylko nie wiadomo, dla kogo go zrobiono.

Jeszcze w 2016 r., podaje GUS, w 1185 gminach w Polsce było więcej osób poniżej 18. roku życia niż w wieku poprodukcyjnym (mężczyźni w wieku 65 i więcej lat, kobiety w wieku 60 i więcej). Według prognozy urzędu do 2030 r. liczba takich gmin zmniejszy się do zaledwie 160. Głównie w województwach pomorskim oraz małopolskim.

Godzinka

Gdyby nie łosie, które o świcie czasem włażą na drogę, Łukasz całą trasę do roboty mógłby – jak żartuje – przejechać z zamkniętymi oczami. Droga jest świetna, równa, dobrze oznakowana i zna ją na pamięć. Poza kawałkiem na wysokości Bielska Podlaskiego rankiem w zasadzie nie ma ruchu. 

– Od nas to jakaś godzinka do Brańska, gdzie pracuję. Komuś się może wydawać, że to daleko, ale mnie się droga nigdy nie dłuży. Miło się wręcz jedzie, można zebrać myśli, posłuchać muzyki albo podkastu. Ale na łosie naprawdę trzeba uważać – powtarza z naciskiem Łukasz. – Stają jak baryła na drodze. Przywalisz z dużą prędkością, to po zwierzęciu i po aucie. Można nawet zginąć. 

Łukasz urodził się i wychował tutaj, na Podlasiu. Podobnie jak jego żona Ola. Przez kilka lat mieszkali i pracowali w Białymstoku, aż wspólnie doszli do wniosku, że lepiej wrócić do jego rodzinnej wsi Dydule w gminie Orla. Dziadkowie będą na miejscu, więc pomogą przy dzieciach. Zresztą ta pomoc często polega jedynie na wyprowadzeniu dzieci rano przed dom. Gmina oferuje bezpłatny transport do szkoły i ze szkoły.

Autobus staje pod samą bramą. Koło czwartej po południu jest z powrotem, dzieci wysiadają i są w domu. 

– Czy źle nam się mieszkało w Białymstoku? Nie, choć nie powiem, że jestem miłośnikiem wielkich miast – przyznaje Łukasz. – Stwierdziliśmy jednak, że na przeprowadzce sporo zaoszczędzimy, niewiele przy tym tracąc, bo samochodem do Białegostoku mamy z domu jakąś godzinę. Tutaj mamy ciszę, czyste powietrze, warzywa z własnego ogródka i codziennie rano świeże jajka od kur mojej mamy. Mobilny internet działa nie gorzej niż w Białymstoku. Jedyny problem to praca. Myślałem o własnym warsztacie samochodowym, ale dałem sobie spokój, bo tu poza rolnictwem nic się nie udaje, większość ludzi to emeryci. My z żoną dojeżdżamy do Brańska.

Z danych GUS widać wyraźnie, że wektor polskich migracji wewnętrznych skierowany jest niezmiennie w stronę największych aglomeracji i omija mniejsze ośrodki miejskie. Tylko w pięciu województwach napływ ludności w 2022 r. był większy od jej odpływu: mowa o mazowieckim, pomorskim, małopolskim, dolnośląskim i wielkopolskim. A raczej o Warszawie, Trójmieście, Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu, bo to te metropolie wraz z miejscowościami satelitami najsilniej przyciągają dziś mieszkańców z innych terenów Polski. 

Badacze GUS podkreślają, że migracje między województwami stanowią dziś zaledwie 22,7 proc. ruchu ludności, który o wiele częściej odbywa się pomiędzy sąsiadującymi ze sobą gminami. I o ile w przypadku przenosin z województwa do województwa decydującym czynnikiem są najczęściej kwestie ekonomiczne i zawodowe, o tyle w przypadku migracji na poziomie gmin mamy do czynienia zwykle z poszukiwaniem dogodniejszego miejsca zamieszkania, czyli atrakcyjniejszych nieruchomości, lepszej infrastruktury albo po prostu chęci wyprowadzki z miasta do pobliskich wsi, stanowiących dziś właściwie przedmieścia. 

W 2022 r. liczba mieszkańców Polski, którzy przenieśli się z miasta na tak szeroko rozumianą „wieś”, była o 53,3 tys. wyższa od liczby tych, którzy zdecydowali się na przeprowadzkę w przeciwnym kierunku. Oznacza to jedno. Największe polskie miasta będą rozrastać się coraz szybciej, zmagając się z konsekwencjami tak dynamicznego rozwoju: rozlewaniem się na peryferia, coraz wyższymi kosztami funkcjonowania komunikacji miejskiej, rosnącym zanieczyszczeniem czy koniecznymi inwestycjami w infrastrukturę komunalną. 

Rzadziej zaludnione obszary kraju będą natomiast pustoszeć jeszcze bardziej. Wójt Dubicz Cerkiewnych nie chce wybiegać myślami w tak smutną przyszłość. Wciąż liczy na to, że jego gminę czeka lepszy los. W Krajowym Planie Odbudowy są pieniądze, z których miano sfinansować remont wszystkich dróg na terenie gminy. Być może po zmianie rządu uda się z nich wreszcie skorzystać i to zwiększy zainteresowanie okolicą. – Do niedawna – zaznacza Leon Małaszewski – demografię lekko w górę ciągnęły nam migracje, ale to już przeszłość. Prawie połowa obszaru gminy Dubicze Cerkiewne leży na terenie Puszczy Białowieskiej. Mieliśmy, to znaczy, nadal mamy grunty przeznaczone pod działki wypoczynkowe, ale odkąd na granicy trwa kryzys, zainteresowanie spadło właściwie do zera. 

Wójt widzi w tym smutny paradoks. Po jednej stronie granicy tkwią ludzie, których się nie wpuszcza. Po drugiej brakuje takich, którzy by chcieli się do niej zbliżyć.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Elegia dla baterejki