USA: Najszczęśliwszy chłopiec świata

Upalne, niedzielne popołudnie. Nie ma czym oddychać. Do nieklimatyzowanego metra schodzi się niczym do czeluści piekieł. Jestem spóźniona. Zbiegam szybko, po dwa schodki.

27.07.2010

Czyta się kilka minut

Tu tu tu tu tum. Tu tu tu tum. Tu tu tum. Chopin? Niemożliwe?! Rozglądam się zdezorientowana. Na stacji przy Herald Square, w samym środku Manhattanu, trudno jest zazwyczaj usłyszeć własny głos. Czemu tym razem wszystko brzmi tak wyraźnie? Natarczywe, pełne energii dźwięki przyklejają się do spoconej skóry. Tempo zdecydowanie nowojorskie. Bezwiednie zaczynam biec, zapominając, jak bardzo jest gorąco. W takt Chopina.

Zatrzymuję się przy wejściu na peron. Koło schodów, na składanym krzesełku siedzi chłopiec w białym garniturze i czapce z daszkiem. Ma czarną muszkę i błyszczące buty. Śniada skóra, krótko ostrzyżone włosy, wyraziste rysy twarzy. I czarne jak węgle oczy. Wygląda, jakby ktoś przeniósł go tutaj ze starych zdjęć Weegee’go.

To chyba któryś z mazurków. Ale który? Jak zwykle nie mam pojęcia. Smukłe palce zdają się ledwie muskać klawisze małego, elektrycznego pianina. Prześlizguje się po nich lekko, na pozór od niechcenia, dla żartu, jak gdyby chodziło li tylko o zabawę, niewinny flirt. Twarz ma lekko zawadiacką i wesołą. A co kryje się w skupionych oczach? Smutek czy radość? Chyba jedno i drugie. Dlaczego nie mogę oderwać od nich wzroku, choć dawno powinnam już iść?

Krople dźwięku - na przemian ciężkie, lekkie, subtelne i ważkie, tęskniące i bardzo obecne - skaczą po krzywej posadzce nowojorskiego metra, między metalowymi balustradami, odbijając się od kafli na ścianach, przeglądając w lustrach. Melodia, którą obudzona w środku nocy rozpoznam prędzej, niż przypomnę sobie, gdzie jestem, ale której nigdy nie potrafię zanucić i do której nie próbuję nawet przyczepić jakiegoś konkretnego B-dur czy c-moll. Nokturny, etiudy, scherza, walce i mazurki, które pamiętam, tak jak się pamięta zapachy z dzieciństwa albo szczęśliwy sen - bez słów, bez tytułów, bez współrzędnych, z pominięciem numerów opus i miejsc w katalogu.

Chłopiec kończy swój kawałek i bez chwili przerwy zabiera się za następny. Ma 12 lat, wyjaśnia mi stojący obok ojciec. Pochodzą z Ekwadoru. Zaczął grać jako pięciolatek. "Czemu akurat Chopina?". Zamiast odpowiedzi otrzymuję wizytówkę: "Jason W. Cordero - najszczęśliwszy chłopiec świata". Pytam, czy Chopin jest popularny w Ekwadorze, ale chyba mnie nie słyszy. "Wydajemy właśnie jego pierwszą płytę". Czy często grają w metrze? Ojciec ponownie chwali się płytą. "Będzie też strona internetowa. Zajrzyj koniecznie".

Zerkam raz jeszcze na wizytówkę. W adresie e-mailowym zamiast imienia i nazwiska użyli słów power of the hands, czyli siła dłoni. Na odwrocie fragment z Psalmu 33: "Śpiewajcie Panu pieśń nową; pełnym głosem pięknie mu śpiewajcie". Pianino Casio w plastikowej obudowie wygląda jak dziecinna zabawka. Razem ze wzmacniaczem przywieźli je na stację niewielkim metalowym wózkiem. Stojący obok chłopca wielki czarny kosz szybko zapełnia się banknotami. Przysadzista Murzynka w różowej sukience w jaskrawe wzory wrzuciła zwinięty banknot. Starszy pan z siatką stał i słuchał całkiem długo; na koniec wydobył z kieszeni kilka monet. Dwie prześliczne Japonki nie miały czasu, ale szybko sięgnęły do eleganckich torebek, a potem pobiegły do wyjścia.

Błyskają flesze cyfrówek. "Powiesimy na Facebooku", oznajmia przystojny Latynos z dredami. Jason kończy grać kolejny utwór. Ktoś podchodzi bliżej i pyta, co to było. "Ten kawałek znajdzie się na mojej płycie, która ukaże się za dwa tygodnie. Oprócz muzyki będzie też na niej video", oznajmia z dumą dwunastolatek. Rozmówca kiwa głową z uznaniem i pyta, czy chodzi o DVD. "Nie, o taką płytę, którą trzeba włożyć do komputera", odpowiada pianista i zabiera się za kolejny utwór.

Muszę iść, jestem już mocno spóźniona. Dobiegam na peron w momencie, gdy zamykają się drzwi mojego pociągu. Wślizguję się do środka w ostatniej chwili, wyciągam z torby iPoda i szukam nagrań Rubinsteina. Włączam szybko, żeby sprawdzić, co grał chłopiec z oczami jak węgle. Po chwili wiem: Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 i Mazurek D-dur op. 33 nr 2.

Autorka jest dziennikarką, pracowała m.in. dla AP i sekcji polskiej BBC, obecnie stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Kwartalnik Chopinowski 2 (31/2010)