Ulicznica

Jest to historia miłosna. Opowieść o namiętności i jej ozdrowieńczej sile. A także o wzruszeniach, przez które duży chłop beczy jak baba.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Poznałam tę historię po meczu Polska-Belgia, a opowiedzieli mi ją sami reprezentanci kadry narodowej - ludzie z popapranym życiorysem, bezdomni.

Zachwyt Romana

Koniec lipca. Telewizyjne "Wiadomości" podają w serwisie sportowym frapującą informację: na mistrzostwach świata w piłce nożnej bezdomni z Polski zdobyli srebrny medal. Jakie mistrzostwa, jacy bezdomni? Okazuje się, że w Poznaniu jest fundacja "Barka", dająca schronienie tym, którzy domu nie mają, i że oni grają w piłkę. Z kilku wzmianek w prasie wynika, że ci ludzie koszą medale i że żadna piłkarska reprezentacja Polski złożona z tych, co domy mają, tyle nie osiągnęła.

Umawiam się na spotkanie z trenerem kadry. Podjeżdża zdezelowanym, polakierowanym na niebiesko fordem. Ten ford, kupiony za pożyczone 3 tys. zł, to jedyna materialna rzecz, jakiej trener się dorobił. Bo za granie w piłkę bezdomnym się nie płaci. Dyplom, upominek - to wszystko. Można śmiało powiedzieć: miłość, o której traktuje ta opowieść, jest czysta jak łza. Bezinteresowna. A jej obiektem jest piłka.

Trenera Romana Bogusławskiego uwiodła gdzieś na zakurzonych podwórkach, powtykanych jakby niechcący między peerelowskie blokowiska z wielkiej płyty. W jednym z bloków mieszkała jego rodzina. Bogusławski mówi: przeciętna. Matka - księgowa, ojciec - spawacz. Dużo pił.

Uwiedzenie nastąpiło w czwartej klasie podstawówki. Zaraz po ostatnim dzwonku rzucał tornister i biegł na podwórko albo na przyszkolne boisko. Bramki robiło się z betonowych ławek. Kiedy stawał w jednej z nich, czuł, jakby świat odpływał w siną dal. Gdzieś niedaleko ojciec się awanturował, matka lamentowała, a w jego stronę zmierzał okrągły przedmiot i Roman mógłby przysiąc: pulsujący, żywy. I jedno miał wtedy pragnienie, żeby ten przedmiot pochwycić, zakleszczyć i napawać się chwilą panowania i bliskości. - To był zachwyt - mówi.

Bywało, że się zachwycał aż do nocy. Matka go po podwórkach szukała. On się buntował. Gdyż, powiada, poza piłką wszystko, co należało do blokowiskowego świata, bardzo go denerwowało. Takie to było życie: byle na opak, byle na przekór. I tylko dlatego, że ojciec pił, to Romek nie.

Zdobył zawód montera instalacji grzewczych i gazowych, ale w pracy mu się nie podobało. Obijał się, więc co i raz ją tracił. Rzadko zaglądał do domu, nawet po tym, jak rodzice się rozwiedli. Spał u znajomych, raz wynajmował jakieś klitki. Matka chciała odnająć jego pokój studentowi, bo biednie było. "Wrócisz?" - spytała dla porządku. "Nie".

Bogusławski: - I tak na własne życzenie zostałem bezdomny po raz pierwszy.

Balon Rafała

Jego kolegom i podopiecznym z kadry piłka zawróciła w głowie z powodu tych długich letnich dni, kiedy z rozgrzanych podwórek zionęło nudą, a czas zdawał się ciążyć niczym kula u nogi. Ich miłosnej historii zazwyczaj towarzyszyła podobna oprawa: w tle ojciec pijący na okrągło, matka pijąca w weekendy, w mieszkaniu z wielkiej płyty - złowróżbna cisza albo kłótnie.

Norbert Antoszewski, wrocławianin, z podwórka trafił nawet do Śląska Wrocław. Ale pewnego dnia doznał kontuzji, zabrakło pieniędzy na rehabilitację - i po karierze.

Rafał N., poznaniak, z podwórka załapał się do Lecha Poznań. Z początku był grzecznym dzieckiem, układnym. Wzięli go nawet do chóru Stuligrosza, ale po mutacji już śpiewać nie mógł.

Obaj nie potrafią powiedzieć, dlaczego raptem zaczęli ćpać.

Rafał: - Ja dzisiaj myślę, że ból w sobie miałem. I on puchł w środku jak balon.

Norbert: - Chciałem, żeby nie było tak ponuro. Bawić się chciałem.

Tak w tej historii miłosnej pojawia się zakręt.

Czas prosiaczków

Tymczasem bezdomny Bogusławski poznaje kobietę ("moja kobieta" - mówią o żonach, dziewczynach, kochankach; taki styl).

Kiedy Kaśka zachodzi w ciążę, pomieszkują trochę u niej, ale tam w rodzinie wszyscy piją. Dziecko - postanawia Roman - patrzeć na to nie będzie. Rozglądają się za jakimś kątem za pośrednictwem agencji. Ta żąda kaucji za wynajem. Ciułają grosz do grosza, zapożyczają się. Aż któregoś dnia agencja znika z pieniędzmi. Tak stają się bezdomni.

Roman nie ma czasu na piłkę. Łapie fuchy. Wreszcie starcza im na wynajęcie klitki, ale wtedy wybucha bezrobocie, to najgorsze w wolnej Polsce. Przez całą zimę Roman jest bez pracy. Już ich nie stać na wynajem, kupują jedzenie tylko dla dziecka. Zaczynają szukać pomocy w opiece społecznej, błagają o lokum w urzędzie miasta. A tu Kaśka znowu w ciąży. Jednego dnia Roman, wracając z pracy, spotyka ją na ulicy. "Ja już dłużej nie mogę - mówi ona. - Idę do »Barki«, do bezdomnych. Idziesz ze mną czy zostajesz po tej stronie?". On: "Idę".

Poszli. - Po raz pierwszy nie musiałem martwić się, że wyłączą nam prąd albo ogrzewanie. Dostaliśmy pokoik. Ciepło było.

I nie wiadomo, jak długo ta historia miłosna skazana byłaby na zawieszenie w próżni, gdyby nie świnie. Bo gdzieś po dwóch miesiącach Roman dostaje w "Barce" propozycję: Fundacja w Chudopczycach pod Poznaniem kupiła kawałek ziemi po PGR-ach, jest robota przy pięćdziesiątce świń. Rany boskie, myśli Roman, ja, monter instalacji grzewczych, do świń? A jak dzieci ktoś zapyta, co twój tata robi, to co odpowiedzą?

Dzisiaj Roman wie, że nie mogło być inaczej, że te świnie były mu pisane. Bo to właśnie tam, w zabitych dechami Chudopczycach, znów zaczyna grać.

Było tak: niedziela, martwota, miejscowe chłopaki snują się bez sensu, Roman też nie może znaleźć miejsca. "To co, pogramy?" - rzuca ktoś.

Odtąd grają często. Roman bierze udział w rozgrywkach gminnych. A jak zaczynają prosić się maciory, zajmuje się młodymi.

Decyzja

W 2001 r. z Poznania przychodzi dobra wiadomość: miasto przyznało Bogusławskim mieszkanie socjalne. W dodatku Fundacja się rozwija, Roman dostaje ofertę pracy na budowie. Ale nie skacze ze szczęścia, waha się. Bo czy on do końca życia ma występować pod szyldem instytucji dla bezdomnych? Rozmyśla: właśnie staje na nogi, właśnie dostał mieszkanie, jakby po raz drugi zaczyna żyć i ma się za nim ciągnąć odium popaprańca?

Ale czym byłaby prawdziwa historia miłosna bez odrobiny zawirowania? I jak to zazwyczaj bywa z miłościami, które domagają się spełnienia, i ta - choć moment trudny - już ciąży ku happy endowi. Proszę posłuchać.

Roman jednak mówi "Barce": tak. Dzięki tej decyzji wkrótce zostanie trenerem najbardziej utytułowanej drużyny w Polsce.

Atak rywalki

W mieszkaniu socjalnym Bogusławskim rodzi się trzecie dziecko. A któregoś dnia Romana zagaduje psycholog, który prowadzi w "Barce" zajęcia terapeutyczne. "Jak nie masz co robić po robocie, przyjdź pograć".

Kaśka kręci nosem. Oto piłka-rywalka przypuszcza atak. Na sobotnie popołudnia i niedzielne wieczory. Na spacery z dziećmi do zoo. Ale już na nic te dąsy. Bo właśnie wtedy rozchodzi się wieść, że w Polsce są organizowane pierwsze mistrzostwa kraju w piłce ulicznej i Romek zostaje wytypowany do drużyny, która ma na nie pojechać.

Najwyższa więc pora, aby w tej historii przedstawić to mniej znane, a porywające tłumy oblicze naszej bohaterki. Piłka uliczna to hit ostatnich lat. Stworzona dla ludzi z zakurzonych podwórek i zagraffitowanych blokowisk, robi furorę wszędzie tam, gdzie brakuje forsy na wielkie stadiony, bo obywa się boiskiem 22 na 16 metrów. Można w nią grać dosłownie wszędzie. Imię nadał jej pewien Szkot o nazwisku Mel Young, twórca Międzynarodowej Sieci Gazet Ulicznych (INSP). Zasady są takie: drużyna liczy ośmiu zawodników, na boisku przez dwie siedmiominutowe połowy grają cztery osoby, a w ciągu dnia odbywa się kilka meczów. Lecz myli się ten, kto wyciągnąłby z tego wniosek, że piłka uliczna idzie na łatwiznę. Nic z tych rzeczy.

Bogusławski: - Od razu wpadła mi w oko, bo wymaga piekielnej koncentracji. Piłka to walka na błędy. W ulicznej nie możesz pozwolić sobie na najmniejszy, bo czasu mało. Wpadasz na boisko i przez trzy minuty biegasz jak szalony, na najwyższych obrotach, każde zwolnienie to utrata bramki. Adrenalina skacze ci na maksa.

Nic dziwnego, że Kaśka nie dała "ulicznej" rady.

Na dobre i na złe

W tym czasie Norbert i Rafał jeszcze Bogusławskiego nie znają. Zakręt w ich historii miłosnej wiedzie w stronę rzeczywistości, w której nie ma nadziei. Norbert: - Nie interesowało mnie normalne życie. Myślałem, że jestem wolny, bo olewam wyścig szczurów i nie obchodzi mnie przyszłość. Ale byłem coraz bardziej spętany.

Przez pięć lat kradnie, rozprowadza narkotyki i wstrzykuje sobie heroinę. Zalicza dwie odsiadki. Ale wtedy kobieta, z którą wiąże się na krótko, rodzi mu syna.

Norbert: - Popatrzyłem na niego. Kruchy, maleńki. Co powie, kiedy zobaczy mnie w takim stanie?

Nagle zaczyna mieć znaczenie jakieś jutro, jakieś potem. Idzie na odtrucie, jest w siedmiu ośrodkach. Później trafia do Monaru w Rożnowicach pod Poznaniem, gdzie mieszka i pracuje. Może gdyby los rzucił go w inny zakątek Polski, nie zostałby członkiem kadry? Może musielibyśmy zapomnieć o happy endzie?

W tym czasie ściany z wielkiej płyty w mieszkaniu Rafała są świadkami równie zagadkowych przypadków. Oto jego ojciec postanawia zgłosić się do poradni antyalkoholowej i przestaje pić. Matka, która piła raczej w weekendy, zgłasza się do psychiatry. Ten stawia diagnozę: schizofrenia paranoidalna. Zapisuje leki, po których ona się wycisza, uspokaja, nie pije.

Ale Rafał prowadzi się z osiedlową sitwą, robią włamania do kiosków, samochodów, sklepów. Balon w nim puchnie i puchnie.

Naraz i w jego życiu nieoczekiwanie następuje przełom. Pewnego dnia przychodzi do domu, a ojciec tak dziwnie patrzy w milczeniu. "Synu, nie radzisz sobie, prawda?" - odzywa się w końcu. A Rafała prąd jakiś przechodzi, zatrzymuje się w gardle i balon pęka.

- Wszystko z siebie wyrzuciłem. Wszystko.

Na to ojciec, spokojnie: "Załatwimy odtrucie, wyjdziesz z tego". I przez rok, kiedy Rafał chodzi na terapię, ojciec nie spuszcza go z oka, czuwa.

W tym czasie na mistrzostwach Polski Bogusławskiego dostrzega trener, który ma wybrać ósemkę zawodników na Mistrzostwa Świata Bezdomnych w Szwecji. Przydziela mu rolę drugiego bramkarza. - Ale ja czułem, że będę pierwszym - wyznaje Roman.

Po jednym ze zgrupowań przywleka się do domu połamany, z obolałym kręgosłupem, przeziębiony, trzęsie się jak w febrze. Później przez kilka dni na treningu nie jest w stanie złapać piłki. Kasia wierci dziurę w brzuchu: "A nie mówiłam?".

Jednak już wiemy, że ta historia miłosna podąża we właściwą stronę. Dla piłki przyszły trener reprezentacji Polski odzyskuje siły.

Ujarzmianie

Göteborg, Szwecja, 2004 rok. Roman siedzi na ławce rezerwowych, kipi z niecierpliwości. Raptem trener, Artur Hyżyk, daje znak: "Masz wejście". Bogusławski: - Byłem szczęśliwy.

Czy da się to szczęście z czymś porównać? Odpowiada bez wahania: "nie".

Zdobywają brązowy medal.

Edynburg, Szkocja, rok później. Nasi idą jak burza. Rozchodzi się fama, że są dobrzy, i na trybunach z każdym dniem pojawia się coraz więcej Polaków. Trwa mecz o półfinał. Jest remis. Sędzia zarządza rzuty karne. Bogusławski na bramce wbija wzrok w piłkę zastygłą u stóp rywala, który już pręży się do ataku, napina jak kot. Tamten strzela. Roman broni. Ale sędzia nakazuje powtórkę karnego. Publiczność wrzeszczy. Co w tym momencie ma w głowie Roman? - Nic, zupełnie nic. Tylko ujarzmić ją, za wszelką cenę powstrzymać.

Udaje się. Potem zdobywają srebrny medal.

Przykład idzie z dołu

Jeszcze chwila, a trójka naszych bohaterów się spotka. I tak, kiedy w Monarze ogłaszają, że potrzeba chętnych do turnieju piłkarskiego, Norbert myśli: "Czemu nie?". Kiedy Rafał w internecie odnajduje anons, że "Barka" poszukuje ochotników do rozgrywek piłki ulicznej, pisze zwrotnego e-maila: "Chyba mógłbym się nadać". Bo wtedy w "Barce" powołują Polską Ligę Piłki Nożnej Ulicznej po to, żeby chłopcy mogli grać przez cały rok.

Jadą razem na mistrzostwa świata do Kapsztadu w RPA i znowu sukces: brąz.

Tymczasem osiągnięcia uliczniaków dostrzega "Piłka nożna" i nadaje im tytuł drużyny roku 2006. W ten sposób profesjonalny tygodnik daje prztyczka w nos reprezentacji piłki wielkoboiskowej; wymowa nagrody jest jednoznaczna: panowie, weźcie się w garść, bierzcie przykład z bezdomnych.

No i wygląda na to, że zaczęli brać...

Wyznania intymne

Roman, Rafał i Norbert o chwili, kiedy przed meczem grają im Mazurka Dąbrowskiego: ciarki człowieka przechodzą, nogi są miękkie, oczy szkliste, trudno się potem pozbierać.

Fascynujące uczucie. Z jednej strony przyjemne, z drugiej - przygniatające w swej mocy i pięknie. Można je porównać do łamania się opłatkiem podczas Wigilii. Albo do fruwania. W gruncie rzeczy jednak nie da się porównać do niczego i ktoś, komu nie było dane tego doświadczyć, nie zrozumie, dlaczego ludzie narażają się na kontuzje, oddalenie od rodzin i biegają jak w amoku.

Rafał (z namysłem, cicho): - Często przychodzi mi do głowy, że gdyby moje życie potoczyło się inaczej, gdybym najpierw nie upadł, nie przysłużyłbym się tak Polsce.

Norbert (szybko jak pistolet, jakby chciał już mieć za sobą to wyznanie): - Kiedy wróciłem z RPA do Monaru, koledzy przywitali mnie jak bohatera. Czy ja bym, kurde, kiedyś pomyślał, że będę dla kogoś bohaterem?

Czasem, gdy Roman patrzy, jak ci bezdomni, wykluczeni, co to nieraz trampek porządnych nie mają, stoją wyprostowani na baczność przy hymnie, to wydaje mu się, że wyglądają jak jacyś królowie. W historii miłosnej są to momenty intymne.

Uścisk księcia

Ale codzienność, jak to w miłości, sielanką nie jest. Przed ostatnimi mistrzostwami, tymi w Kopenhadze, Bogusławski zostaje trenerem kadry. Trener popaprańców to ktoś więcej niż trener. Tu nie wystarczy uczyć, jak się kopie piłkę. Tu trzeba umieć rozmawiać trochę po kumpelsku, a trochę po belfersku. Przychodzi, dajmy na to, zawodnik z czerwonym nosem spuszczonym na kwintę. Trzeba go spytać: "Co ci jest?". A on na to: "Kobieta mnie rzuciła. Nie wytrzymałem, zapiłem". A pić nie wolno. Jak chcesz być w kadrze, musisz być po odwyku albo w trakcie terapii. Za butelkę piwa wylatuje się z turnieju.

Więc trzeba wiedzieć, jak z takim zdołowanym postąpić, żeby nie poszedł w tango, żeby go zatrzymać w świecie domów. Bo w tych ludziach toczy się walka, długo balansują między bezdomnością a zakotwiczeniem. Wygrywa połowa, góra 70 proc.

Czasem, żeby zostali po tej stronie, trzeba rąbnąć pięścią w stół. W Kopenhadze np. nagle zaczęli przegrywać, rozklejać się. Zabrał ich na kawę i tak tą pięścią huknął, że filiżanki zachybotały. A chłopaki coś poszeptały sobie na boku, poszemrały i w następnym meczu rozłożyły na łopatki gospodarzy cztery do jednego. Sam książę Danii wręczył im pamiątkowe zegarki i uścisnął dłonie.

O sercu

Jednak Roman Bogusławski chce trenerską pałeczkę przekazać dalej. Niech - powiada - piłka czyni teraz cuda w życiu kogoś innego. On już na nogi stanął: zarejestrował własną działalność gospodarczą i instaluje po domach hydraulikę. Raz odwiedza matkę, a ona chora, sama, w lodówce pustki. Długo z Kaśką rozmawiali i postanowili: zrezygnują z mieszkania socjalnego, przeniosą się do matki, będą się nią opiekować. Tak zrobili.

Norbert Antoszewski zatrudnił się na budowie. Codziennie po pracy jedzie na trening. Z kobietą wynajmują mieszkanie. Układa się im.

Rafał studiuje zaocznie zarządzanie w biznesie. Żeby zarobić na naukę, pracuje w firmie produkującej palety. Niedługo będzie się żenił. Któregoś dnia, gdy rozmyślał o kolejach swojego losu, wpadł na taki pomysł: pochodzi po blokowiskach, zorganizuje chłopaków błąkających się po podwórkach i będzie ich trenował na mistrzostwa świata młodzików, które odbędą się w 2010 r. w RPA.

Tak oto w tej miłosnej historii czas na pointę: kiedy oddasz piłce serce, ona ci je powiększy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2007