Ulica Wyuzdana

Już nie tylko starsi unikają spacerów nocą. Co się stało z polskimi miastami?

23.11.2014

Czyta się kilka minut

Kraków, ulica Grodzka, listopad 2014 r. / Fot. Kamila Zarembska
Kraków, ulica Grodzka, listopad 2014 r. / Fot. Kamila Zarembska

Można zacisnąć zęby, zamknąć oczy, udawać, że się nie słyszy. Można sobie powiedzieć: „dłużej tak nie może być, następnym razem wezwę policję”. Można też zaryzykować – całkiem sporo zresztą, bo starszy wiek rzadziej niż kiedyś chroni przed wyzwiskami – i interweniować samemu.

Tylko: jak? Karcące spojrzenia od dawna nie działają. Zacząć od: „za moich czasów”, „jak się nie wstydzicie”? Wyśmieją wtedy albo nie zwrócą uwagi. Będą się drzeć wniebogłosy, pić, palić i kląć, tarasować bramę kamienicy.

Mieszkańcy ul. Szewskiej, okrytej w Krakowie sławą najbardziej nieznośnej, zapytani o to, jak radzą sobie z grubiaństwem ulicy, dzielą się pomysłami na przetrwanie. Powszechnymi, jak pani Anna: „Schodzę takim ludziom z drogi”. I bardziej oryginalnymi, jak pani Jolanta: „Wyobrażam sobie, że jestem w egzotycznym kraju, wśród obcych mi zwyczajów i języka, którego nie rozumiem. Dziś ta obcość zaczyna się pod moim domem”.

To nie jest miasto dla starych ludzi

Wulgarność ulicy to jeden z objawów szerszego problemu: terytorialnego wykluczenia całych grup z uczestnictwa w życiu polskich miast. Czy na naszych ulicach zaczyna brakować dla nich przestrzeni?

Prof. Wojciech Burszta, antropolog kultury ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej: – Dzisiejsze miasta są pomyślane dla ludzi młodych, pracujących i prężnych, którzy wieczorem lubią korzystać z życia. Zmienność, będąca ich chlubą, stanowi kłopot dla osób starszych, które przestają się odnajdywać nawet w dobrze dotąd sobie znanych przestrzeniach.

Problem jest wyraźnie widoczny w metropoliach. W Warszawie, której co czwarty mieszkaniec ma więcej niż 60 lat, demograficznie najstarsze są dzielnice centralne – te same, w których działa najwięcej nocnych klubów. I choć prof. Burszta zaznacza, że standard życia znacznie się tam w ostatnich latach podniósł, to w każdym większym mieście bez trudu znajdzie się miejsca, z których starsi są wypierani.

– Od 10 lat obserwuję Kamionek na warszawskiej Pradze. Zmienił się całkowicie. Zostało tylko kilka ulic ze starą zabudową, do nowych budynków wprowadzili się młodzi. Starsi prażanie przestali tam chodzić – mówi prof. Burszta. I dodaje, że w „korpo-miasta” przemieniają się całe dzielnice.

Prof. Piotr Błędowski kierujący Instytutem Gospodarstwa Społecznego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie przyznaje, że ulice zmieniają się także na lepsze. – Pojawiły się udogodnienia dla osób starszych, poprawia się kultura jazdy, a wieczorne, pełne ludzi miasto może się nawet wydawać bezpieczniejsze od pustego – mówi. – Tym, co może osoby starsze dezorientować, są zmiany w przestrzeni miejskiej, polegające na tym, że znikają miejsca, które znali i do których byli przyzwyczajeni.

„Odmładzanie” przestrzeni

Problem jest tym ważniejszy, im częściej ulica staje się miejscem spotkania młodych ze starszymi. W sondażu „Polacy wobec ludzi starych i własnej starości” (CBOS, 2000) tylko 21 proc. ankietowanych deklarowało życzliwy stosunek do osób starszych na ulicy. Niewiele lepiej było ze spotkaniami w środkach komunikacji (22 proc.) czy w sklepach (44 proc.). Jako najmniej życzliwe w stosunku do seniorów postrzegane jest środowisko młodzieżowe – pozytywny stosunek do starszych deklaruje tylko co czwarty młody badany.

Dyskryminację zauważają sami starsi: 83 proc. ankietowanych przez organizację Forum 50+ seniorów oświadczyło, że doświadczyło lekceważenia lub obojętności ze strony młodszych; 60 proc. było obiektem nieprzyjemnych żartów. Dyskryminacji doświadczali najczęściej w autobusach i tramwajach, placówkach służby zdrowia, w urzędach i na ulicy.

Jeśli wziąć pod uwagę dynamikę zmian na Zachodzie, widać, że problem będzie tylko narastać. W krajach rozwiniętych aż trzy czwarte osób powyżej 60. roku życia mieszka w miastach. Fakt, że tamtejsze metropolie – do tej pory traktowane wyłącznie jako miejsca zamieszkania – przeobrażają się w niby-przedsiębiorstwa (napędzające koniunkturę w całym regionie lub specjalizujące się w określonej dziedzinie przemysłu czy usług) i znika z nich „czynnik ludzki”, skłonił niedawno Światową Organizację Zdrowia do stworzenia programu miast przyjaznych seniorom.

A jak jest w Polsce? – Gdy przyjrzeć się temu, jak postrzega dziś problematykę miejską, widać nieuzasadniony optymizm. Młodzi mówią o „odzyskiwaniu miast”, ale robią to wyłącznie ze swojej perspektywy. Gdy przychodzi do rozmowy o starszych, myślą wciąż o budowaniu klubów seniorów – mówi prof. Burszta.

Zdaniem senatora Janusza Sepioła, pomysłodawcy i koordynatora projektu „Przestrzeń życia Polaków”, miasta – oraz sposób korzystania z nich – zmieniły tzw. suburbanizacja i centra handlowe w śródmieściach. – W ich wyniku najciekawsza, bo miejskotwórcza grupa mieszkańców zdecydowała się przenieść na peryferia – mówi Sepioł. – Efekt? Zanik wielkomiejskiego stylu życia. Pojawienie się dużych galerii handlowych zmieniło także wygląd reprezentacyjnych ulic największych miast, gdzie miejsce sklepów z ozdobnymi wystawami zajęły banki z szybami zaklejonymi reklamami. Sąsiadujące z nimi sieciowe sklepy odzieżowe czy przeciętne kluby przyciągnęły innych klientów. A to spowodowało, że spacerowanie ulicami, które kiedyś było jedną z najciekawszych form spędzania wolnego czasu, zaczęło zanikać – uważa nasz rozmówca.

Miasto (braku) kultury

Czwartek, około północy. W miejscu, w którym Szewska dochodzi do Rynku, stoi kilku naganiaczy. „Panowie, może striptiz?” – proponuje jeden. „10 shots for 10 zloty”, woła inny. – 10 szotów za 10 złotych. Dlatego tu pracuję. Piję i pracuję. Rozdaję ulotki, a potem znów 10 szotów za 10 złotych – tłumaczy chłopak.

Dwie dziewczyny w mini i z różową parasolką rozdają ulotki klubu go-go. Mówią z wyraźnym wschodnim akcentem. Do grupki podchodzi patrol straży miejskiej, żartuje. Ot, nocna codzienność miasta. Przy tej samej, trzystumetrowej ulicy w czasie jednego tylko spaceru można jeszcze podsłuchać rozmowę o tym, gdzie znaleźć nowy klub disco-polo, a także o tym, jak pytać klientów, czy nie potrzebują narkotyków. „Pytam ich, czy nie potrzebują mąki” – wyjaśnia chłopak, którego spotykamy przed klubem z tanią wódką.

Kraków to przykład skrajny – spośród 759 tys. mieszkańców aż 185 tys. to studenci. Miasto wciąż wygrywa w rankingach atrakcyjności ogłaszanych przez zachodnią prasę. Nie tylko za sprawą zabytków, lecz „niepowtarzalnej atmosfery”. Czyli, coraz częściej: taniego alkoholu i seksu.

Na ten ostatni zwrócił ostatnio uwagę kard. Stanisław Dziwisz, nazywając stolicę Małopolski „symbolem wyuzdania”. „W Krakowie aż roi się od nocnych klubów, w których cielesność, szczególnie kobiet, jest wykorzystywana w sposób wręcz profanacyjny. Co wieczór i co noc w obrębie samego centrum rozdawane są tysiące zaproszeń, a młodzi nieraz natarczywie nakłaniani są do skorzystania z tej oferty” – pisał hierarcha w liście do organizatorów miesięcznej akcji modlitewnej, która 18 listopada rozpoczęła się w kościele św. Wojciecha. Jej uczestnicy co wieczór modlą się o „moralną odnowę Krakowa”.

Słowom metropolity nie wszyscy jednak przyklasnęli. Problem – jak podkreślano na forach internetowych – istnieje od dawna, a zauważanie go dopiero teraz świadczy o oderwaniu Kościoła od rzeczywistości ulicy i krzywdy ludzi na niej pracujących. W tle dyskusji pojawiły się także Światowe Dni Młodzieży, na które w 2016 r. przyjadą tu młodzi z całego świata. A po spotkaniu z papieżem na Błoniach czy modlitwie w Łagiewnikach trafią do centrum.

– W miastach na Zachodzie – choćby w Brukseli, Hamburgu czy w Paryżu – obszary z podobną ofertą są zwykle skondensowane w jednej dzielnicy. Między magistratem a właścicielami i użytkownikami tych klubów funkcjonuje nieformalna umowa: nie rozprzestrzeniają się po całym mieście, a władze w zamian nie ingerują w ich działalność, jeśli ta jest zgodna z prawem. Dzięki temu kluby nie są w stanie przenikać do centrum, jak stało się to w Krakowie czy w Warszawie – mówi Janusz Sepioł.

Prof. Wojciech Burszta dodaje: – Myślę, że jesteśmy w okresie obyczajowego interregnum. Z jednej strony mamy do czynienia z rozwojem wszystkich form nieskrępowanej fantazji, jeśli chodzi o to, co człowiek może ze sobą robić. Z drugiej strony narasta moralny sprzeciw wobec niektórych zjawisk. Rzecz w tym, że jest to wciąż moralizowanie w „starym stylu”, bez diagnozy, jak bardzo zmieniła się miejska rzeczywistość.

Dyskusja o tym, czy miasto powinno decydować o rodzaju działalności prowadzonej w centrum, dzieli samorządowców. W Krakowie pojawiały się choćby pomysły, by władze różnicowały wysokość podatków od nieruchomości czy zlecały częstsze kontrole straży miejskiej (np. pod kątem sprzedaży alkoholu nieletnim). Jednak zdaniem prezydenta miasta, żadna działalność – jeśli tylko jest zgodna z prawem – nie powinna być ograniczana.

Janusz Sepioł: – Polityka czynszowa ma pewne znaczenie, ale decydowanie o przeznaczeniu poszczególnych lokali metodą administracyjną jest trudne. Jakimś rozwiązaniem może być np. ostrzejsze egzekwowanie przepisów dotyczących głośności – choć i to ostatecznie określa prawo.

Cichy sprzeciw

To, jak brutalizują się polskie miasta, widać także na przykładzie blokowisk. Ich mieszkańcy opowiadali „Tygodnikowi” sceny agresji, do widoku których musieli się przyzwyczaić: cios w tył głowy, wyrwanie torebki, oplucie... To nic, że komisariat znajduje się sto metrów dalej – tłumaczą mieszkańcy osiedla Tatary w Lublinie. Policjanci sami boją się o bezpieczeństwo, podejrzane zaułki omijają więc z daleka. To nic, że na bloku wisi kamera monitoringu: nikt nie wie, czy w ogóle działa. Słychać tu pretensję: wobec chuligaństwa jesteśmy pozostawieni sami sobie, w razie czego nikt nam nie pomoże.

Tomek z Płocka: – Szedłem głównym deptakiem miasta. Miałem długie włosy, niosłem futerał na gitarę. Nagle pojawiło się przy mnie dwóch wyrostków bez koszulek, z tatuażami na klatach. Usłyszałem: „Dawaj telefon, bo ci kosę wsadzę”.

Obok przechodzili ludzie. Nikt nie zareagował. – Zaczepiłem parę młodych ludzi z dzieckiem w wózku. Powiedziałem: „Dzień dobry, co u państwa słychać?”. Wtedy tamci zniknęli – opowiada.

Miasta zaczynamy postrzegać jako „dobra niczyje”. – Ludzie odwracają głowę na widok czyjejś krzywdy, bo nie czują wsparcia społecznego – mówi dr Igor Protasowicki, ekspert ds. bezpieczeństwa publicznego z Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie. – Boimy się, że upomniany agresor zwróci się przeciwko nam. Sytuacje, w których pasażerowie autobusu, klienci sklepu czy przechodnie zatrzymują złodzieja, przedstawiane są jako czyny bohaterskie. Nie bez powodu. Przeciwstawienie się wykroczeniom czy przestępstwom wymaga nie lada odwagi. Nie mamy przekonania, że w przypadku zwrócenia uwagi agresorowi inni ludzie też staną przeciw niemu.

Andrzej, przedsiębiorca z Torunia: – Trudno namawiać kogokolwiek, by wystąpił przeciw nabuzowanym bandytom, którzy demolują miejski autobus. Ale jest coś niepokojącego w tym, jak łatwo pozbywamy się poczucia odpowiedzialności za innych. W naszych miastach nie czujemy się jak wśród swoich. Zachowujemy się raczej jak przybysze, pijani Anglicy, obsikujący krakowskie Stare Miasto.

Jednak zdaniem prof. Burszty, wbrew obiegowym opiniom nie zmienił się stopień akceptacji przemocy czy wulgaryzmów na ulicy. – Owszem, dziś rzadziej zwraca się uwagę młodszym, jednak powód jest inny: to obawa przed agresją ze strony silniejszych. Brak reakcji nie jest znieczulicą, lecz dbaniem o własne bezpieczeństwo – mówi badacz.

– Współczesna kultura młodzieżowa jest punktem odniesienia dla samej siebie – dodaje dr Maciej Pilecki, psychiatra i psychoteraputa. I wymienia powody: – Brakuje ideałów i autorytetów do naśladowania, jest za to niepewność własnej przyszłości i niestabilne więzi rodzinne. To dlatego przyzwolenie na to, co robią rówieśnicy, stało się większe.

Kokon. Nie cocomo

Do tego dochodzi ogólna dostępność alkoholu. – W centrach miast trudno znaleźć ulicę, na której byłby problem z jego kupnem. Wystarczy na chwilę wyjechać z Polski, by po powrocie zobaczyć z innej perspektywy, jak bardzo jesteśmy pogodzeni z piciem na co dzień – mówi dr Pilecki.

Po pierwszej w nocy zabawa na ulicach Krakowa dopiero się rozkręca – pomimo siąpiącego deszczu grupki młodych kłębią się pod barami z tanią wódką oraz fast foodami (jedna z sieci przygotowała nawet specjalną, nocną ofertę). W bocznych uliczkach czuć już zapach moczu.

Jak przetrwać „najazd barbarzyńców” na nasze ulice? Prof. Burszta: – Od 10 lat mieszkam w Milanówku, jestem tu szczęśliwy. Uwielbiam jeździć do Warszawy, tak samo jak uwielbiam potem stamtąd uciekać. To pewnie nic nowego: każdy z nas musi mieć swoje miejsce-kokon, w którym naprawdę czuje się bezpiecznie. W ostateczności może to być, po prostu, jego mieszkanie.


Współpraca: Mariusz Sepioło

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014