Ukraińcy: Donbas wyzwolimy sami

Zestrzelenie malezyjskiego samolotu zmienia opinię międzynarodową w sprawie konfliktu na Ukrainie. Tymczasem armia tego kraju odzyskuje kontrolę nad kolejnymi miastami.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

Ostrzał artyleryjski przedmieść Doniecka, 21 lipca 2014 r. / Fot. Konstantin Sazonchik / ITAR TASS / FORUM
Ostrzał artyleryjski przedmieść Doniecka, 21 lipca 2014 r. / Fot. Konstantin Sazonchik / ITAR TASS / FORUM

W minionym tygodniu w Doniecku walki trwały już nie tylko w południowo-zachodnich dzielnicach i w rejonie lotniska, ale także w okolicy oddalonego o kilka kilometrów od centrum dworca. Zginęło co najmniej trzech cywili, spłonęły budynek mieszkalny i fabryka. Po kilku godzinach siły ukraińskie ustąpiły. – Próbowali nas otoczyć, więc musieliśmy się wycofać – mówi „Pastor”, snajper batalionu „Donbas”.

Była to najzuchwalsza dotąd akcja strony ukraińskiej w stolicy Donbasu. Łatwość, z jaką wkroczyli do miasta, pokazuje też, że separatyści słabną. Nie było dla nich sekretem, że kilka kilometrów na północ od Doniecka stacjonują siły ukraińskie. – Działamy może powoli, ale konsekwentnie. Ciągle na nich naciskamy – opowiada „Pastor”. I dodaje: – Wreszcie wyciśniemy ich jak pastę do zębów.

Jak mówią w jego batalionie, „wycisnąć” chcą ich do obwodu rostowskiego. A tam? „Niech sobie robią, co chcą”. Powolność akcji jest także związana z tym, że siły ukraińskie starają się unikać ofiar cywilnych i zniszczeń. Nie chcą powtórki z czeczeńskiego Groznego – miasta, które w 1999 r., podczas operacji prowadzonej przez armię rosyjską, niemal zrównano z ziemią.

Brat przeciw bratu

Po dwóch dniach ciężkich walk na budynku rady miejskiej Łysyczańska – miejscowości znajdującej się w zachodniej części obwodu łuhańskiego – powieszono ukraińską flagę. Ale to jeszcze nie koniec walk w mieście i jego okolicach. Wciąż słychać tu eksplozje. Wcześniej, jak się tu mówi, „wyzwolono” m.in. pobliski Siewierodonieck. Walki w tym rejonie toczyły się już od dawna. To właśnie z tego kierunku było słychać ostrzał artylerii w pobliskim Artemiwsku. Kanonady odbywają się przeważnie wieczorami, ale zdarzają się i o piątej rano.

Wojna coraz bardziej doskwiera mieszkańcom. – Już jestem tym bardzo zmęczona – mówi Oksana z Artemiwska. Jej mąż utknął w Łysyczańsku. Miasto było zablokowane przez ponad tydzień – nikt nie mógł do niego wjechać ani z niego wyjechać. Jak mówi, przyjechał tam, bo dostał zlecenie przy pracy na roli. Potem rozpoczął się ostrzał, a wyjazdy odcięto. – Zabierz go stamtąd – prosi Oksana, gdy mówię, że spróbuję tam dotrzeć. Jest to jednak bardziej głos rozpaczy niż wiara w to, że może mi się to udać.

Konflikt rozdzielił w ten sposób wiele rodzin. Inni dzielą się sami: kto może, wysyła bliskich jak najdalej od terytorium walk. Są też tacy, którzy podzielili się z przyczyn ideologicznych. Andriej z Czerwonoarmijska opowiada mi, jak jego kolega wyklinał przez telefon rodzonego brata, który mieszka w Kijowie. – Jeszcze wam pokażemy! – wrzeszczał do słuchawki. Jeden z nich wierzy w separatystów, drugi – w Ukrainę.

Front się zbliża

– Nasi zniszczyli trzy czołgi! – krzyczy jeden z bojowników z samochodu jadącego w okolicach dworca kolejowego w Doniecku. Separatystom udało się utrzymać większość pozycji, chociaż ukraińskie siły miały już przełamać pierścień otaczający lotnisko. Tym samym znajdujące się tam oddziały mogą liczyć na ich wsparcie.

Po ataku w miniony poniedziałek separatyści odetchnęli z ulgą, ale w ich szeregach rośnie panika. Pojawia się coraz więcej informacji o dezerterach. Wszyscy uciekają do Rosji. Kilka dni temu nawet samozwańcze władze Ługańskiej Republiki Ludowej opuściły miasto. Zostali tam tylko ci, którzy próbują uchronić miasto przed nacierającymi ukraińskimi oddziałami.

W Doniecku separatyści wciąż próbują trzymać fason i udawać, że nic się nie dzieje. Jeszcze jakiś czas temu dowódcę bojowników Donieckiej Republiki Ludowej Rosjanina Igora Striełkowa można było spotkać podczas konferencji prasowej czy w mediach. Teraz gdzieś przepadł. Czy śladem swoich kolegów też postanowił udać się w bardziej bezpieczne miejsce?

Sygnałem tego, że sytuacja separatystów nie wygląda dobrze, może być zmiana nastawienia wobec dziennikarzy. Są oni regularnie zastraszani. Jeszcze niedawno akredytacja Służby Prasowej Donieckiej Republiki Ludowej umożliwiała wstęp niemal wszędzie. Teraz reporterzy są stale sprawdzani. Piotra Andrusieczkę z „Gazety Wyborczej” przewieziono do zajętego przez separatystów budynku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy za to, że zrobił zdjęcie telefonem komórkowym budynku kolei. Jak się dowiedział, mają rozkaz, aby zatrzymywać zagranicznych dziennikarzy. Wcześniej aresztowano między innymi ekipę BBC – za to, że zjawiła się w okolicach donieckiej kostnicy.

Wcześniej wymagano akredytacji od Striełkowa. Teraz dowódca separatystów zabronił dziennikarzom robienia zdjęć, nagrywania obrazu i dźwięku tam, gdzie toczą się walki. Czyli w zasadzie na całym terytorium kontrolowanym przez Doniecką Republikę Ludową.

„Premier” w garniturze

Jedynym aktywnym przedstawicielem separatystów w Doniecku pozostaje inny Rosjanin: Aleksandr Borodaj, premier nieuznawanej republiki. Obecnie to on odpowiada za kontakty z mediami i misją obserwacyjną OBWE, która monitoruje działania związane z zestrzelonym boeingiem malezyjskich linii lotniczych.

Borodaj, chociaż blisko związany ze Striełkowem, odgrywa rolę „dobrego policjanta”. Ubrany w garnitur, nie jest tak bardzo zdyskredytowany jak jego rodak. Regularnie przyjeżdżał na negocjacje z OBWE. Wówczas pod hotelem, w którym przebywali, roiło się od ludzi z karabinami ochraniającymi „premiera”.

Mimo starań Borodaja, współpraca z OBWE raczej nie uratuje wizerunku separatystów w oczach Zachodu. Zestrzelenie cywilnego samolotu – nawet jeśli doszło do niego przez przypadek (separatyści mieli sądzić, że celują w samolot transportowy należący do armii Ukrainy) – rozwiało złudzenia społeczności międzynarodowej co do nielegalnych, prorosyjskich „państw” na wschodzie Ukrainy – oraz ich sojuszników.

„Buk” nasz

Kilka dni temu dowódca separatystycznego batalionu „Wostok” Aleksander Chodakowski przyznał w wywiadzie z agencją Reutera, że zestawy rakietowe „Buk” są na wyposażeniu separatystów. Ale i bez tego liczba dowodów, które o tym świadczą, jest wystarczająca.

Na dodatek Chodakowski przyznał, że nie był to zestaw przejęty od ukraińskiej armii, lecz taki, który przyjechał z obwodu łuhańskiego pod flagami separatystów. Niewykluczone, że z Rosji. Jak stwierdził, po zestrzeleniu samolotu „Buk” zniknął z tego miejsca, aby nie było dowodów. Jednocześnie Chodakowski obarczał winą za to zajście Ukrainę, która sprowokowała sytuację. Jego zdaniem to jej samoloty miały latać w tych okolicach.

Po opublikowaniu wywiadu dowódca „Wostoku” przekonywał na rosyjskich stronach internetowych, że nic takiego nie powiedział. Tym samym został złapany na kłamstwie – Reuters opublikował nagrany fragment rozmowy, w którym dokładnie padają wspomniane wcześniej słowa.

Wykręcanie się od swoich wcześniejszych wypowiedzi staje się już powoli normą. Sami separatyści już kilkukrotnie przekazywali różne, a czasami sprzeczne, tłumaczenia dotyczące zestrzelenia malezyjskiego samolotu.

Zachód zaostrza kurs

Swoją wersję wydarzeń konsekwentnie przedstawia Rosja. Jak twierdzą na Kremlu, za zestrzelenie boeinga może odpowiadać ukraińska armia. Miała tego dokonać albo za pomocą systemu „Buk”, albo myśliwca SU-25. Oskarżają też ukraińską kontrolę lotów o zaniedbania. I to mimo tego, że badająca katastrofę międzynarodowa komisja lotnicza – złożona m.in. z przedstawicieli brytyjskiego Ośrodka Badania Wypadków Lotniczych (AAIB) i Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) – nie ma żadnych zastrzeżeń do jej pracy.

W wersję rosyjską nie wierzy Zachód. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron powiedział, że winę za śmierć niemal trzystu osób ponoszą prorosyjscy separatyści. Wezwał też do wprowadzenia trzeciego etapu sankcji. Lecz jak na razie, nie ma na to zgody wszystkich państw UE. Rozszerzana jest jednak „czarna lista” Rosjan, którzy nie mogą wjeżdżać na terytorium UE, i firm rosyjskich, których środki zamrożono. Znacznie ostrzej postępują Stany Zjednoczone. Waszyngton nie ma wątpliwości: odpowiedzialność za zestrzelony samolot ponosi Władimir Putin. Ich sankcje obejmują kolejne gałęzie rosyjskiego sektora bankowego, energetycznego i zbrojeniowego.

Ukraina liczy na pomoc

– Mam nadzieję, że Zachód w końcu się przebudzi i podejmie adekwatne działania – mówi Wołodymyr z Dniepropietrowska, który służy w ukraińskiej armii. Na Ukrainie rośnie bowiem rozczarowanie działaniami Zachodu. – Szanuję kanclerz Angelę Merkel jako polityka, ale jej stosunek do Ukrainy jest haniebny – mówi.

Wielu Ukraińców ma pretensje, przede wszystkim do Niemiec i Francji, że są gotowe przymknąć oczy na sytuację na Ukrainie – byle tylko nie pogorszyć relacji z Rosją. Szczególną złość wywołuje francusko-rosyjski kontrakt na sprzedaż nowoczesnych okrętów wojennych klasy Mistral. – Jest tyle dowodów na zaangażowanie Rosji, a oni ją wciąż dozbrajają. Dlaczego nam nie pomogą? – pyta Wołodymyr.

Nie zważając na te międzynarodowe targi, ukraińskie siły wypierają separatystów z kolejnych terytoriów na wschodzie kraju.

– Pomoc Zachodu będzie nam naprawdę potrzebna, gdy zaczniemy odzyskiwać Krym. Na Donbasie poradzimy sobie i bez niej – mówi „Pastor”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014