Ubabrani

Rzadko przechodzę przez supermarketowe alejki z kawą, bo od paru lat prawie wszystko, co tam stoi, smakuje coraz gorzej – to znaczy kwaśniej.

08.04.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Każdemu producentowi, którego stać na poszukiwania konsumenckiego punktu G, „wychodzi z badań”, że Polacy lubią kawę na kwaśno, czyli po niemiecku. Szkoda skądinąd, że takie pokrewieństwo smaku nie obejmuje np. nutelli, która jest w Polsce słodsza niż w Niemczech. Zresztą nie tylko u nas, Słowianie w ogóle lubią posłodzić, jako jedyni z rodziny wyłamują się Chorwaci – co skądinąd świetnie pasuje do przekonania ich serbskich sąsiadów, że w gruncie rzeczy to farbowani Niemcy.

Im rzadziej więc tam zaglądam, tym mocniej uderza mnie, że coraz więcej miejsca na półce zajmują kapsułki. Pojawiły się nawet w Biedronce – a to już poważna sprawa, bo jeśli gdzieś istnieje wiarygodny model zwykłego Polaka, to zna go najlepiej Portugalczyk z działu zamówień tej sieci.

Czemu się tu dziwić? Logiczny przejaw trendu, w którym wtłaczamy kolejne kawałki swojego życia do wystandaryzowanych formatów. Przypadek kawy jest jednak szczególnie bolesny, bo konsolidacja i unifikacja zachodzi skokowo, bez ceregieli. Niekiedy proces ograniczania wyboru toczy się pomału, więc jak się człek uprze, to może udawać, że nie widzi, jak znikają z horyzontu kolejni producenci i gatunki, aż na końcu zostaje pięciu dużych graczy, tak silnych, że mogą z łaski „dywersyfikować” ofertę. To znaczy sprzedawać jedną i tę samą byle jaką substancję – za to poowijaną w jakże różne marketingowe fantazmaty, bo to przecież one, a nie towar, istnieją naprawdę.

Z samej logiki produkcji kawy w opatentowanych pojemniczkach (i powiązania ich z konkretnym typem maszynki zdolnej je połknąć) wynika, że na starcie mogą stanąć tylko najwięksi. Tu nie przewiduje się stanów pośrednich, obroża na szyi konsumenta zatrzaskuje się od jednego razu, na osłodę możesz wybrać między paroma wariantami smaku, no i przede wszystkim kluczową kwestię wzoru na mlecznej piance: wolisz cappuccino z serduszkiem, gwiazdeczką czy może kotkiem? O, przepraszam, ekspresy wypluwające kotka pojawią się dopiero, kiedy rynek spienionych serduszek przestanie rosnąć w dwucyfrowym tempie.

Ile jeszcze trzeba za to więzienie przepłacić? Policz sobie sam, czytelniku, przyjmując dla porównania, że z kilograma kawy w normalnej postaci możesz wydusić co najmniej sto filiżanek. Dzielić cenę na sto chyba jeszcze potrafisz?

Ale kapsułka obiecuje i rzetelnie spełnia coś bardzo istotnego. Kolejna dziedzina spożywania jadła i napitku zostaje wyzwolona z kłopotliwej pracy przy przygotowaniu i przede wszystkim przy sprzątaniu. Wyganiamy z kuchni dwie wszędobylskie niechlujne siostry, których angielskie imiona oddają całą ich grozę: Fuss & Mess. Kto bardziej skłonny używać rdzennych symboli, niech sobie wyobrazi jedną, ale za to podwójnie grubą i obsmarkaną babę o imieniu Babranina. Czasami wpada w odwiedziny jej nieślubny syn Syf.

Ile to się trzeba nachodzić przy każdej głupiej zachciance. Ile możliwości pomyłek, źle odsypiemy, nie dość ubijemy, w radiu ktoś coś ciekawego gada, to się zagapimy i za późno wyłączymy. No i potem weź to posprzątaj. Mokre fusy albo obierki w każdej szparze ślimaczą się i tłuszczą, domyć nie można. Ubabrani. Cokolwiek chcemy zjeść albo wypić, ubabrani. I jeszcze niepewni swego, onieśmieleni brakiem dyplomu baristy, kucharza molekularnego i sommeliera.

Coraz częściej porcje prawdziwego życia jesteśmy skłonni zamienić na zgrabne, standardowo zoptymalizowane segmenciki, które zapewnią nam wolność od ryzyka, bałaganu i wysiłku przy jednoczesnym wypełnieniu rozsądnie smaczną życiopodobną treścią.

Kawa w kapsułce nie smakuje wcale źle, eksperci zadbali, żeby była pijalna, miała podstawowe cechy kawy, te które przeciętny człowiek zwyczajnie jest w stanie wyczuć i docenić. A jej postać pozwala cały kłopot, brud i bałagan zamknąć w kapsułce wywalanej precz do kosza. O co więc robię raban? O to, że nie my wybraliśmy. O to, że jest granica, poza którą wolność od babraniny oznacza zgodę na życie ciała podłączonego rurkami do maszyn. Bo że głowy mamy podpięte kabelkami w system – to już się stało. Jeszcze ciało się opiera, cisnąc nas od strony trzewi zachciankami, których nie da się spełnić na czysto, online i bez dotykania, w kapsułce, folii czy gumce.


Na szczęście wiele enotek oprócz wina sprzedaje kawę lokalnych włoskich palarni, zbyt małych, żeby dokwaszać na eksport do Polski. Nie spodziewajcie się uniesień, ale można trafić naprawdę nieźle. Im brzydsza paczka, tym lepiej – jest szansa, że zamiast na grafika wydają więcej na surowiec. Jeśli mamy wybór, lepiej nie brać złotej, bo to na ogół oznacza czystą arabikę, bez „kopa”. Warto ufać producentom z okolic Neapolu lub Salerno (szukajcie skrótu NA lub SA w adresie). Camorra nie wybacza picia lury z czekoladową nutą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2014