Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale Ameryka reaguje dziś inaczej. Choć liczba Amerykanów poległych w Iraku przekroczyła tysiąc, a liczba rannych siedem tysięcy (to najwyższe straty amerykańskie od czasów Wietnamu, Korei i II wojny światowej: poległo wtedy - odpowiednio - 58 tys., 54 tys. i 400 tys.), zaś prezydent, który posłał żołnierzy na tę wojnę, zapowiada, że na razie nie ma stamtąd odwrotu, i mobilizuje kolejne jednostki Gwardii Narodowej (to rezerwiści armii USA, od 1973 r. zawodowej), otóż mimo to prezydent ten nie tylko nie traci w oczach własnej opinii publicznej, ale przeciwnie, coraz bardziej wyprzedza konkurenta w przedwyborczych sondażach. Wedle dwóch sondaży z minionego tygodnia przewaga George’a W. Busha nad Johnem Kerrym wzrosła do prawie 10 punktów procentowych. Wybory 2 listopada, Kerry’emu - który ostatnio zdecydował się na frontalną krytykę (Irak to “niewłaściwa wojna, w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie") - zostało niewiele czasu, by przekonać wyborców, że miejsca pracy czy rosnący deficyt są istotniejsze.
A wszystko wskazuje na to, że straty amerykańskie w Iraku nadal będą utrzymywać się na poziomie 50 poległych miesięcznie (w Wietnamie było ich 450). I to niezależnie od tego, jak zmieni się sytuacja i czy w styczniu 2005 r. uda się przeprowadzić w Iraku wybory. Z punktu widzenia rozmaitych przeciwników USA (czy będzie to al-Kaida, czy inne ugrupowania bądź wspierające je Iran i Syria) Irak stał się dogodnym polem walki, na którym najłatwiej prowadzić “wojnę na wyczerpanie", uderzać i zyskać rozgłos.
Amerykańska opinia publiczna najwyraźniej gotowa jest akceptować straty. Tysiąc poległych - to ciągle “tylko" jedna trzecia liczby ofiar z 11 września.