Tylko nie mów papieżowi

W kwestii rozliczeń polskiego Kościoła z problemem pedofilii nie ma co liczyć na pomoc z Watykanu.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Franciszek i kardynałowie w trakcie powitania na Błoniach podczas Światowych Dni Młodzieży.  Kraków, lipiec 2016 r. / DAMIAN KLAMKA / EAST NEWS
Franciszek i kardynałowie w trakcie powitania na Błoniach podczas Światowych Dni Młodzieży. Kraków, lipiec 2016 r. / DAMIAN KLAMKA / EAST NEWS

Statystyki nie są jeszcze kompletne, ale i tak widać zmianę. Z najnowszego raportu episkopatu wynika, że w ostatnich dwóch latach do władz kościelnych w Polsce zgłoszono 230 przestępstw seksualnego wykorzystania nieletnich, z czego 30 popełniono w tym czasie, a 200 w latach wcześniejszych. Dane pochodzą z 70 proc. tzw. struktur lokalnych, czyli od diecezjalnych i zakonnych delegatów ds. ochrony dzieci i młodzieży. Poprzedni raport, obejmujący okres blisko 30 lat (1990–2019) informował o 382 zgłoszeniach.

Zapewne liczby te niewiele mówią o faktycznej skali pedofilii wśród duchownych – wiadomo, że zgłaszana jest tylko część przestępstw – ale ponad pięciokrotny przyrost zawiadomień pozwala przypuszczać, że stworzone mechanizmy zaczęły działać, a ludzie widzą sens dochodzenia sprawiedliwości także w instytucjach kościelnych.

Polska była w pierwszej dziesiątce krajów, których biskupi uchwalili wytyczne postępowania w sprawie pedofilii (2014). Od 2015 r. w każdej diecezji i zakonie miała zostać wyznaczona osoba odpowiedzialna za przyjmowanie zawiadomień o przestępstwach. Nie od razu wszędzie się udało, ale gdy po emisji filmu Tomasza i Marka Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” (maj 2019) liczba zgłoszeń zaczęła rosnąć, delegaci byli już wyznaczeni i przeszkoleni, m.in. przez abp. Charlesa Sciclunę, autora słynnego raportu o przestępstwach w Kościele chilijskim, czy ks. Johna Kennedy’ego, szefa sekcji dyscyplinarnej Kongregacji Nauki Wiary.


Piotr Sikora: Nie można zabronić świeckim domagania się od biskupa, by zrezygnował – zwłaszcza gdy stracili doń zaufanie


 

W 2019 r. episkopat powołał Fundację św. Józefa, wspierającą osoby poszkodowane. Raz w roku każdy biskup wpłaca na jej konto 2 tys., a każdy ksiądz 150 zł. Na projekty pomocowe, szkoleniowe i terapię pokrzywdzonych fundacja wydała, jak dotąd, ponad 700 tys. zł.

Powoli zmienia się też mentalność – trudno dziś znaleźć w Polsce duchownego, który negowałby istnienie problemu pedofilii w Kościele albo kwestionowałby fakt, że księża wykorzystujący nieletnich powinni być karani zgodnie z prawem państwowym i kościelnym. Wedle najnowszych wytycznych niemal wszystkie dochodzenia wstępne prowadzone w kuriach kończą się przekazaniem sprawy do Watykanu.

Dlaczego więc, skoro jest tak dobrze – jest aż tak źle?

Nowe łaty na starym suknie

Można by teraz zacząć wyliczać, co wciąż nie działa albo co zostało postawione na głowie. Np. przypomnieć, że ­obowiązujące od 20 lat i ciągle poprawiane kościelne przepisy, które traktują wykorzystanie seksualne osoby nieletniej jako jedno z najcięższych przestępstw, wciąż nie przyznają pokrzywdzonym pełnych praw procesowych. W postępowaniach kanonicznych, także w sprawie pedofilii, poszkodowanym jest Kościół-wspólnota wierzących, co sprawia, że dostęp prawdziwych ofiar do akt i informacji o przebiegu procesu zależy od dobrej woli biskupiego sędziego, a tej często brakuje.

Albo można by uznać za co najmniej niezręczne, że osoba zgłaszająca przestępstwo księdza musi opowiadać o nim innemu księdzu. Być może część poszkodowanych nie ma z tym problemu, ale dobrze byłoby dać im wybór. Tymczasem wśród 112 delegatów diecezjalnych i zakonnych jest tylko pięć kobiet (w tym jedna siostra zakonna). To może być, po pierwsze, sytuacja niekomfortowa dla ofiar, a po drugie – przy tak ogromnym spadku zaufania do Kościoła, jaki dziś obserwujemy – może budzić podejrzenia co do prawdziwych intencji: czy pozyskane informacje wykorzystane będą do skutecznego ukarania, czy może do ochrony kolegi?


Robert Wiktor Fidura-Porycki: Do świadomości, że zostałeś seksualnie wykorzystany, nie jesteś w stanie się przyzwyczaić.


 

I właśnie brak zaufania jest najważniejszą przyczyną fatalnego obrazu sytuacji, mimo oczywistych zmian na lepsze. Dwie rzeczywistości – społeczna i kościelna – rozjechały się na naszych oczach. Próby ich ponownego scalenia przy pomocy państwa – manipulowaniem w ustawodawstwie, edukacji, kulturze i pamięci narodowej – przypominają już tylko zszywanie grubymi nićmi rozprutego na pół płótna. A przyjmowane jeszcze do niedawna z nadzieją biskupie nominacje – przyszywanie nowej łaty do starego sukna.

To, że ksiądz popełnia przestępstwa, nikogo dziś nie dziwi. Szokują natomiast mechanizmy, które zapewniają przestępcy wieloletnią bezkarność. Wcześniej mogliśmy się tego tylko domyślać. W ostatnich miesiącach zobaczyliśmy je z bliska, choćby w drugim filmie braci Sekielskich („Zabawa w chowanego”, maj 2020), reportażach TVN „Don Stanislao” (listopad 2020) i „Najdłuższy proces Kościoła” (luty 2021) oraz w cyklu artykułów Zbigniewa Nosowskiego „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie” („Więź”, listopad 2020 – styczeń 2021).

Tam znajdziemy odpowiedź, dlaczego – mimo nie najgorszego prawa i procedur, mimo pięknych haseł i coraz większej grupy osób w Kościele, które do problemu podchodzą poważnie i kompetentnie – przestępcy nie ponoszą odpowiedzialności. Widzimy, kto odpowiada – w Kaliszu, Gdańsku, Szczecinie i innych miejscach – nie tylko za ich pobłażliwe traktowanie, odmowę współpracy z organami ścigania, ciągnące się latami procesy kanoniczne i utrzymywane w tajemnicy symboliczne wyroki, ale i za upadek Kościoła.

Biskup: człowiek zepsuty przez system

O tym, jak sakra biskupia wpływa na postrzeganie rzeczywistości, opowiada się dowcipy. O tym, jak hołubieni i całowani po rękach hierarchowie, otoczeni gronem kłaniających się w pas pochlebców, tracą kontakt z prawdziwym życiem, mówią też sami biskupi. Bo przecież są wśród nich wyjątki. W polskim episkopacie znalazłoby się „dziesięciu sprawiedliwych”. Może dzięki nim Sodoma nie została jeszcze zniszczona. Choć coraz więcej osób widzi, że pora uciekać, nie oglądając się za siebie.

Z rozmów z delegatami wynika, że kilku hierarchów doskonale wie, na czym polega ochrona dzieci i młodzieży, jest zaangażowanych w pracę zajmujących się tym problemem urzędów, spotkało się z wieloma (niektórzy ponoć ze wszystkimi) ofiarami z terenu swojej diecezji.

Ale „większość zawsze na pierwszym miejscu postawi instytucję, nie człowieka” – jak mówi mi jeden z delegatów. „Nawet jeśli mówią, że najważniejsze jest dla nich dobro ofiary, i nawet jeśli tak myślą, to w życiu z żadnym pokrzywdzonym się nie spotkali. Choć, powiedzmy szczerze: do wielu z nich ja, jako delegat, nie zaprowadziłbym osoby zranionej, żeby jej powtórnie nie straumatyzować”.


Stanisław Zasada: Abp Andrzej Dzięga powinien podać się do dymisji


 

Czasami problem bierze się z biskupiego przekonania, że wszystko wie najlepiej, a czasem z naiwności i łatwowierności, które i tak powinny go dyskwalifikować jako przełożonego. O takich przypadkach czytamy najczęściej – hierarchowie popełniają błędy, które szybko wychodzą na jaw. Wtedy przepraszają i jest im przykro: nie wiedzieli, nie dopilnowali, nie sprawdzili.

Są jednak i tacy, którzy przestępców kryją świadomie. Fachowo i przebiegle. Od strony formalnej niewiele można im zarzucić, bo często sami są prawnikami. Najprostsza odpowiedź na pytanie, dlaczego abp Głódź przez 10 lat nie zaczął nakazanego procesu księdza pedofila, brzmi: bo mógł.

Trudno takich ludzi, zepsutych przez system, zmienić. Stąd pomysł, by hurtem wymienić ich na lepszy model. Dlatego oczy wielu polskich katolików zwracają się dziś ku Rzymowi.

Czy będziemy drugim Chile?

Jedyną osobą, do której wierzący w Polsce mają jeszcze w tej materii zaufanie, jest papież. Przez osiem lat zapracował sobie na opinię kogoś, kto robi porządek w Kościele. Poleciała niejedna głowa, z kardynalskimi włącznie, Franciszek wypowiedział wojnę korupcji w kurii, piętnuje kościelne patologie, zmienia prawo. Do tego przyjmuje w Watykanie uchodźców, je z bezdomnymi, całuje w rękę ofiarę pedofila. Czy nie mógłby zrobić porządku także u nas?

Jako przykład najczęściej przywoływane jest Chile. W styczniu 2018 r., podczas pielgrzymki do tego kraju, Franciszek zorientował się – widząc protesty ludzi i słysząc pytania dziennikarzy – że był okłamywany przez tamtejszych biskupów i nuncjusza. Chodziło o jednego z nominowanych biskupów, któremu wierni zarzucali ukrywanie seksualnych przestępstw ks. Fernanda Karadimy, przez długie lata duchowego guru tamtejszego Kościoła. Po powrocie do Watykanu papież wysłał do Chile swoich śledczych – abp. Charlesa Sciclunę i ks. Jordiego Bertomeu – aby sprawdzili na miejscu, kto ma rację. Po przeczytaniu ich raportu wezwał episkopat do Watykanu na trzydniowe spotkanie, po którym wszyscy biskupi podali się do dymisji. Wielu Polakom taka perspektywa wydaje się nęcąca.

Są jednak głosy, że gremialna dymisja episkopatu Chile wcale nie była wymuszona przez papieża, a on sam wydawał się być nią zaskoczony. Możliwe, że ze strony biskupów był to wręcz wyraz niezgody na słowa Franciszka, który podczas spotkania, nie zważając, kto winny, a kto nie, wszystkich potraktował jednakowo ostro. Biskupi wygrali – ich gest został dobrze przyjęty przez opinię publiczną, a papież sam musiał zdecydować, kogo rzeczywiście odwołać, a kogo utrzymać na stanowisku. W ciągu sześciu kolejnych miesięcy urząd straciło siedmiu hierarchów, dwóch z nich – którym zarzucono czyny pedofilskie – zostało wydalonych do stanu świeckiego.

Problemy Kościoła w Chile jednak się nie rozwiązały i do dziś tamtejsi katolicy muszą się z nimi mierzyć. Raport Scicluny, mimo wielokrotnych próśb o udostępnienie, pozostaje tajny. Watykan nie zgodził się nawet na publikację jego streszczenia.

Specyficzne prawo

– Papież jest nieprzewidywalny i porywczy. Działa na zasadzie „ugryź i się wycofaj” – twierdzą krytycy Franciszka. – Inicjuje procesy, a potem pozwala im się rozwijać – mówią zwolennicy. On sam przyznaje, że impulsywność to jego główna wada. Nie raz doświadczyli jej współpracownicy, w ostatnim czasie były prefekt Kongregacji ds. Kanonizacyjnych i substytut w Sekretariacie Stanu, kard. Angelo Becciu, który w ciągu jednej krótkiej rozmowy został odwołany ze stanowiska i pozbawiony wszystkich praw kardynalskich. Jak dotąd – a mija pół roku od tamtych wydarzeń – nikt nie przedstawił mu żadnych zarzutów. Mówi się, że powodem miały być malwersacje finansowe. „Papież potraktował mnie gorzej niż pedofila” – skarży się hierarcha, który bronić może się jedynie w mediach.

Gian Paolo Montini, profesor prawa z Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego i były promotor sprawiedliwości w Najwyższym Trybunale Sygnatury Apostolskiej, ostatecznej instancji sądowniczej w Kościele, jest jednym z krytyków nonszalanckiego stosunku Franciszka do prawa. Zarzuca mu rządzenie dekretami in forma specifica, które – choć dopuszczane przez przepisy – zdaniem profesora wydawane są zbyt często, bezpodstawnie, z naruszeniem procedury i prawa oskarżonego do obrony (od papieskiego dekretu nie można się odwołać).

W eseju z 2018 r. na temat Franciszkowego balansowania na granicy prawa, a wręcz naginania go do doraźnych potrzeb, profesor przywołuje słowa Benedykta XVI: „Przechytrzanie prawa nigdy i w żaden sposób nie służy wolności, ale zawsze jest narzędziem dyktatury (...) Kpina z prawa była podstawą narodowego socjalizmu, [gdy] prawo było świadomie deptane i przeciwstawiane tzw. zdrowemu poczuciu sprawiedliwości narodu”. Rok po publikacji tych słów Montini przestał być sędzią najwyższego watykańskiego trybunału.

Sam jak papież

Trzeba powiedzieć wprost: najbliższe otoczenie się go boi i każdy uważa na to, co mówi. Franciszek udowodnił, że potrafi zareagować gwałtownie, dlatego sprawy, z którymi szefowie dykasterii do niego przychodzą, są naprawdę ważne i na wszelkie możliwe sposoby sprawdzone. Papież nie ma doradców ani najbliższych współpracowników. Pojawiają się na chwilę, proszeni o opinię w konkretnej sprawie, i znikają bez przekonania, czy ich rada przyniesie jakikolwiek efekt. Oczywiście, w podejmowaniu bieżących decyzji bierze pod uwagę sugestie podwładnych, ale o planach na przyszłość nikogo nie informuje, a wiele jego działań ma charakter spontaniczny.

W drodze powrotnej z Iraku zwierzył się dziennikarzom, że bezpośrednim powodem pielgrzymki była podarowana mu książka o losie Jazydów. Owszem, wizyta była wcześniej rozważana, prosili o nią kolejni ambasadorowie Iraku przy Stolicy Apostolskiej, oficjalne zaproszenie przysłał prezydent. Ale upór, aby wbrew pandemii i ostrzeżeniom przed zamachami doprowadzić wyjazd do skutku, był owocem wzruszającej lektury.

W czerwcu 2020 r. grupa świeckich katolików z Gdańska wykupiła ogłoszenie w dzienniku „La Repubblica”, w którym prosiła papieża o interwencję i „ratowanie Kościoła w Polsce”. Rzecznik prasowy Watykanu potwierdził, że papież „został poinformowany o akcji, modli się za jej organizatorów, a Kościół musi zastosować normy kanoniczne, by ujawnić przypadki nadużyć i ukarać winnych zbrodni”. Cztery miesiące później Watykan nakazał wszczęcie postępowania przeciwko abp. Głódziowi.


Dziesiątki świadectw, apeli, komentarzy i głosów ekspertów – o sprawie wykorzystywania seksualnego, zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła piszemy konsekwentnie od lat


 

Nigdy się nie dowiemy, czy reklama w gazecie, którą Franciszek codziennie przegląda, spowodowała albo przynajmniej przyspieszyła rozwiązanie gdańskiego problemu. Wszyscy moi rozmówcy w Watykanie obruszają się na to pytanie i najwyraźniej nie chcą w ogóle dopuszczać do siebie takiej ewentualności. Choć przyznają, że procedury przekazywania informacji papieżowi, które wcześniej się sprawdzały, teraz nie działają. Kontakt z nim jest ograniczony, urzędnicy relacjonują sprawy na piśmie swoim przełożonym, a ci sami decydują, co przekazać Franciszkowi.

Doszło do niespotykanej wcześniej sytuacji, że nawet prefekci ważnych kongregacji boją się zabierać publicznie głos w sprawach, które należą do ich kompetencji, jeśli nie znają zdania papieża na ten temat. Pisał o tym kilka dni temu, powołując się na swoje źródła w Watykanie, magazyn „The Pillar”, odnosząc się do napiętej sytuacji w Niemczech. Chodzi nie tylko o radykalne wypowiedzi przedstawicieli Drogi Synodalnej na temat kapłaństwa kobiet, celibatu, LGBT czy interkomunii, ale o to, że w wielu niemieckich parafiach te słowa stają się ciałem: błogosławi się homoseksualne pary, udziela się komunii protestantom. Sytuacja – mówią przedstawiciele kongregacji – dojrzała do podjęcia stanowczych kroków, ale nikt nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśli papież. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Luis Ladaria Ferrer długo czekał na sygnał od Franciszka, unikał dziennikarzy, bojąc się, że zapytają go o tę sprawę.

Ani sposobem, ani perswazją

Dlaczego więc ten nieschematycznie myślący i działający papież nie wyda w końcu kilkunastu dekretów in forma specifica i nie zaprowadzi porządku w Polsce? Może dlatego, że nasze sprawy nieszczególnie go interesują? Na pewno nie bardziej niż problemy wielu innych narodów, zwłaszcza europejskich. Może gdyby, jak w Chile, został oszukany przez Polaków, zadziałałby podobnie jak wtedy?

Sęk w tym, że Franciszek poczuł się już raz oszukany, ale to akurat – jak mówią w Watykanie – bynajmniej nie zmieniło jego stosunku do polskich biskupów, wręcz przeciwnie: bardziej podpadli mu ci, którzy ich krytykują. W lutym 2019 r., tuż przed rozpoczęciem watykańskiego szczytu o pedofilii, po środowej audiencji generalnej Franciszek podszedł do stojących z boku przedstawicieli fundacji Nie Lękajcie Się, dłuższą chwilę z nimi rozmawiał, przyjął przetłumaczony na hiszpański raport o wykorzystywaniu seksualnym dzieci i ukrywaniu przestępstw przez biskupów, a potem ucałował rękę Marka Lisińskiego, ofiary księdza pedofila i szefa fundacji. Gdy po kilku miesiącach media opisały finansowe przekręty w Nie Lękajcie Się, wiele osób uznało Lisińskiego za oszusta i próbowało zdyskredytować wszystko, co wcześniej mówił i robił. „Ojciec Święty nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy” – mówi jeden z moich rozmówców, dodając, że incydent na pewno nie przysłużył się dobrze polskim sprawom.

Zwolennicy nadzwyczajnej interwencji są przekonani, że z pewnością by do niej doszło, gdyby znalazł się ktoś, kto by Franciszka do takiego rozwiązania przekonał. Tyle że nikogo takiego nie widać. Spośród Polaków mających dostęp do papieża najbliżej Franciszka jest oczywiście kard. Konrad Krajewski. Pytany, czy kiedykolwiek rozmawiał z nim o polskich problemach, odpowiada krótko: „Ja zajmuję się ubogimi”. Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić, by w kontaktach z papieżem wykraczał poza swoje kompetencje, zwłaszcza że – jak wynika z wielu naszych rozmów – wcale nie jest przekonany, by w kwestii walki z pedofilią polski Kościół potrzebował nadzwyczajnej pomocy. Jeden raz, gdy wracaliśmy samochodem z dworca Termini, a rozmowa zeszła na polskie tematy, wyraził się krytycznie o polskich biskupach – ogólnie, bez nazwisk – zarzucając im nieewangeliczną postawę w sprawie uchodźców. Ale gdy kilkakrotnie próbowałem go pytać o problem pedofilii, ucinał: „Wszystkie zarzuty wobec biskupów powinny zostać sprawdzone przez kompetentne urzędy i na pewno w tych sprawach nie można działać pod presją opinii publicznej”. Za każdym razem przytaczał też przykład bezpodstawnie oskarżonego kard. George’a Pella, który spędził 13 miesięcy w więzieniu o zaostrzonym rygorze, zanim został prawomocnie uniewinniony przez sąd.

Mam prawo i nie zawaham się go użyć

Przepisy o zwalczaniu pedofilii w Kościele nie są idealne, ale jednak działają. Na ich podstawie 90 proc. spraw prowadzonych jest w procedurze karnej administracyjnej, krótszej i prostszej niż tradycyjny proces sądowy. Kończą się dekretem biskupa nakładającym na winnego karę przewidzianą przez kodeks prawa kanonicznego, z których najpoważniejszą jest wydalenie do stanu świeckiego (zarzuty, skądinąd słuszne, że pedofile powinni iść do więzienia, należy kierować w stronę organów państwa, nie do władzy kościelnej). Przyśpieszone procesy – krytykowane przez wielu karnistów – nie są bynajmniej efektem nonszalanckiego podejścia do prawa obecnego papieża: uproszczona procedura upowszechniła się już pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II, gdy prefektem Kongregacji Nauki Wiary był kard. Joseph Ratzinger, a urząd zalały setki spraw z USA i Irlandii.

Z kolei sprawy przeciwko biskupom, metropolitom i nuncjuszom mogą być prowadzone na podstawie przepisów wprowadzonych przez Franciszka dwa lata temu („Vos estis lux mundi”, maj 2019). Opierając się na nich można złożyć doniesienia przeciwko hierarchom, którzy albo sami dopuszczali się przemocy seksualnej, albo ukrywali informacje o przestępstwach. Przepisy nakładają na prowadzącego dochodzenie ścisłe ramy czasowe – od momentu zawiadomienia Watykanu do zakończenia postępowania nie powinno upłynąć więcej niż cztery miesiące.


Edward Augustyn: Źródłem zła, które drąży Kościół, jest system władzy


 

W Polsce pierwszym biskupem osądzonym na mocy tego prawa był kaliski ordynariusz Edward Janiak, którego sprawę prowadził w 2020 r. abp Stanisław Gądecki. Po niespełna dwóch miesiącach dochodzenia i kolejnych dwóch oczekiwania na decyzję kongregacji oskarżony hierarcha został pozbawiony urzędu i otrzymał zakaz przebywania na terenie swojej diecezji.

Drugie postępowanie wobec polskiego biskupa – Sławoja Leszka Głódzia – miało zakończyć się na początku marca tego roku. Prowadził je kard. Kazimierz Nycz, a decyzja kongregacji powinna zapaść w ciągu najbliższych tygodni. Pewnie w tym samym czasie dowiemy się, czy prawdziwe są informacje o zleceniu przez Watykan dochodzeń przeciwko kilku innym hierarchom, m.in. kard. Stanisławowi Dziwiszowi, bp. Tadeuszowi Rakoczemu i bp. Piotrowi Gregerowi.

Takich przepisów nie było ani w roku 2011, gdy Benedykt XVI zlecał specjalną wizytację w Irlandii, zakończoną dymisją lub rezygnacją kilku biskupów, ani w 2018, gdy abp Scicluna jechał z misją specjalną do Chile. A skoro dzisiaj są, i skoro Franciszek jest z nich zadowolony, to nie będzie żadnych specjalnych interwencji ani w Polsce, ani w innym kraju. Siły specjalne Watykanu (task forces), zapowiadane dwa lata temu przez abp. Sciclunę, nie zdążyły się nawet uformować, jak na razie dylemat „wejdą – nie wejdą” nie musi spędzać snu z oczu polskim biskupom. A sam papieski „szeryf” i pogromca pedofilów w Chile został posadzony za biurkiem – zajmuje się rozpatrywaniem odwołań od wyroków i dogląda spraw duszpasterskich na Malcie, gdzie wrócił, choć formalnie wciąż jest drugim sekretarzem kongregacji.

Braterska pomoc z Watykanu nie nadejdzie. Zamiast czekać na cud, trzeba wykrzesać z siebie resztki nadziei, że nowe prawo pozwoli oczyścić Kościół w Polsce własnymi siłami. I że jeden biskup będzie sprawiedliwie i rzetelnie sądzić drugiego biskupa, „wilk zamieszka z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał” – jak zapowiada Pismo.

Bądźmy jednak uczciwi. Jeden biskup już został osadzony, drugi czeka na wyrok. Presja opinii publicznej przynosi skutek. W niewydolnej maszynerii coś drgnęło. Pytanie, czy nie za późno. ©℗


Skandale obyczajowe i nadużycia związane z systemem władzy w Kościele powszechnym i polskim, na gruncie lokalnym flirt episkopatu z PiS i błyskawicznie przyspieszająca laicyzacja, na gruncie globalnym pełzająca rebelia przeciwko reformującemu Kościół papieżowi Franciszkowi, a także poszukiwanie dróg wyjścia i wizja chrześcijaństwa przyszłości – to tematy wydania specjalnego „Tygodnika Powszechnego”, zatytułowanego „Kryzys w Kościele”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021