Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla obserwatorów to krok bez precedensu w historii Turcji jako republiki. Po tym, jak w minionych trzech miesiącach AKP nie znalazła koalicjanta – w czerwcu zdobyła wprawdzie najwięcej głosów, ale utraciła posiadaną od 2002 r. większość i nie może samodzielnie rządzić – Erdoğan powinien desygnować na premiera szefa drugiej frakcji w parlamencie; to Kemal Kiliçdaroğlu z Republikańskiej Partii Ludowej (odwołującej się do tradycji Atatürka, twórcy republiki). Kiliçdaroğlu pewnie nie sformowałby egzotycznej koalicji z partii opozycji – musieliby wejść do niej tureccy nacjonaliści i Kurdowie – lecz taki jest obyczaj w demokracjach. Ale Erdoğan odmówił: stwierdził, że nie zleci misji tworzenia rządu komuś, kto podważał legalność jego pałacu (jeszcze jako premier Erdoğan kazał zbudować nową, wystawną siedzibę prezydenta).
Wybory odbędą się w sytuacji narastającego konfliktu z Kurdami z PKK. W ostatnim miesiącu w Turcji zginęło ponad 100 osób, a kolejnych kilkaset w Iraku, gdzie Turcy atakują bazy PKK. Erdoğan liczy, że eskalując konflikt wzmocni AKP i zniechęci część wyborców do głosowania na prokurdyjską partię HDP, która w czerwcu weszła do parlamentu, pozbawiając AKP większości. Na razie sondaże sugerują, że wynik wyborów może być taki jak w czerwcu. ©℗
Na podst. Reuters, NZZ