Trzy dni w niebie

Tysiąc wyselekcjonowanych win stało dumnie wyprężonych naprzeciw kilkudziesięciu potężnych, metrowych spluwaczek. Szybkie przejrzenie samych etykiet zajęłoby mi półtorej godziny. A nie przyjechałem tutaj czytać etykiet.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

/ fot. Steve Outram / Jai / Corbis /
/ fot. Steve Outram / Jai / Corbis /

Znam ludzi, którzy piją wino. Piją, i żeby coś z nim - poza piciem - zrobić, nie przychodzi im do głowy. Nie powąchają, sukni nie ocenią, nie siorbną nawet od niechcenia, żeby trochę powietrza wpuścić. Nosa do pustego kieliszka po wszystkim nie wsadzą. Zwyczajnie - piją. A nade wszystko o winie nie rozmawiają, nie tracą czasu na wszystkie te nosy, nuty i bukiety.

Czasem za nimi tęsknię, czasem sam bym się z nimi napił. Ale nigdy, przenigdy nie zabrałbym ich w marcu do Düsseldorfu.

Bo w marcu w Düsseldorfie nikt z nas wina nie pije. Wlewamy go, owszem, do ust litrami, siorbiemy, przelewamy, okręcamy językiem. W krótkich chwilach, gdy akurat usta mamy próżne, o winie gadamy. I tak przez trzy dni, niemal bez przerwy, od rana do późnego wieczora, kiedy to, po zamknięciu miasteczka targowego, w düsseldorfskich hotelach kwitną uroczyste kolacje. Wino nie schodzi nam z ust. Jest nas dużo, jakieś - lekko licząc - trzydzieści osiem tysięcy.

Tylu przynajmniej gości, według organizatorów, odwiedziło w tym roku ProWein - największe w Europie branżowe targi wina. I mniej więcej tyle samo win było w tym roku do skosztowania. Ponad trzy i pół tysiąca wystawców uśmiechało się do nas, zachęcając, by przystanąć i pochylić się nad ich produktami. A my, mimo poważnych treningów kondycyjnych, mimo szczerych chęci i dziecięcej ciekawości świata, zdołaliśmy ocenić zaledwie skromny ułamek tej feerii smaków i zapachów. Nie więcej niż 400 gatunków, bo więcej po prostu się nie da.

Pamiętam bezgraniczną rozpacz, jaka mnie ogarnęła, kiedy pierwszy raz przemierzałem hale targowe. Szybki marsz, bez jednego przystanku, ów wstępny rekonesans, który sobie zamyśliłem, żeby opracować jakąś strategię trzydniowej degustacji, zajął mi dwie i pół godziny. Byłem wyczerpany, skołowany i całkowicie wytrącony z równowagi możliwościami, jakie się przede mną otwierały. Ostatnia hala, do której uciekłem, szukając chwilowego schronienia i odpoczynku, przywitała mnie szpalerem wolno stojących butelek, ciągnących się na długich ladach po horyzont. Tysiąc wyselekcjonowanych przez organizatorów win stało dumnie wyprężonych naprzeciw kilkudziesięciu potężnych, metrowych spluwaczek. Szybkie przejrzenie samych etykiet zajęłoby mi zapewne kolejne półtorej godziny. A nie przyjechałem tutaj czytać etykiet. Osamotnione butelki, pozbawione wsparcia producentów, wydały mi się nazbyt łatwym łupem. Czym prędzej wróciłem do ludzi.

Kolejne wizyty na targach składałem już z gotową marszrutą. Rzecz najważniejsza to z góry wyeliminować jakieś 70 proc. dobrodziejstw, jakie oferują. W końcu i tak człowiek ugrzęźnie we Francji oferującej bezapelacyjnie największą różnorodność. Druga ważna rzecz - do południa wyłącznie wina białe. Kto popłucze kubki smakowe taniczną czerwienią kilkunastu producentów, dla tego nie ma powrotu. Rzecz trzecia i najważniejsza - pod żadnym pozorem nie pić, nie połykać. I choć trudno w to uwierzyć, w tym jednym względzie branża winiarska okazuje się niezwykle zdyscyplinowana. W naszym przeszło trzydziestotysięcznym towarzystwie nie widziałem ani jednej osoby, o której mógłbym powiedzieć, że jest choćby lekko wstawiona. Pod koniec dnia, wieczorem, może jedno czy drugie bardziej szkliste spojrzenie - nic ponadto.

Mimo nieprzyzwoitej wręcz branżowej trzeźwości uczestników, ProWein ma w sobie przecież coś z bachanaliów. Nie przeszkadzają w tym krawaty, wizytówki i grube notesy. Uczone spojrzenia znad okularów. W głębokim skupieniu kręcone kielichy, trzymane za nóżki. Wszyscy są tu w pracy. Ale też na swoistym polowaniu. Niech się tylko spotkają dwaj importerzy z tego samego kraju przy jednym stoisku! Te trzy obowiązkowe dni w kalendarzu każdego marszanda czy dziennikarza winiarskiego to nie tylko pracowita delegacja - to wyjątkowe święto, na które czeka się z rosnącą niecierpliwością. Jaka inna branża pozwala się przenieść w tak magiczną przestrzeń? Czy importer samochodów będzie miał w życiu możliwość przejechania się setkami modeli w tak krótkim czasie? Ile książek zdoła przeczytać podczas targów miłośnik literatury?

Doświadczenie zdobyte podczas jednej wizyty w Düsseldorfie to więcej niż kilka lat codziennej pracy z winem w Krakowie, włączając nawet te kilka podróży winiarskich rocznie i cotygodniowe degustacje. Pewnie, że to nie to samo, co zwiedzanie piwnic kapitulnych w Beaune z kieliszkiem w ręku i pajęczyną na czole. Ale też dopiero po kilku godzinach spędzonych w sektorze burgundzkim w towarzystwie wybitnych enologów, i po kilkudziesięciu wychylonych tam kieliszkach (a niech tam! - nawet jeśli wyplutych) nabiera się jakiegoś chwiejnego przekonania, że coś tam się już wie o francuskich pinotach. Dopiero po obwąchaniu kilkudziesięciu Barolo coś się tam w głowie układa na temat piemonckiego nosa.

ProWein to wielka szkoła smaku i wyobraźni. Gdyby nie jej ścisła branżowość, rad bym ją polecać wszystkim, którzy tkwią uparcie w przekonaniu, że powyżej pewnej granicy cenowej już nie jakość wina, ale szeroko pojęta konwencja winiarska i czysty snobizm dodają zera przed przecinkiem. Za doprawdy niewielką opłatą można się tu przekonać, jak nieprawdopodobne rozmiary przybrać może rozpiętość smaków i aromatów wina. Kto miał w ustach choć raz Sassicaię, kto wsadził tylko nos w Unico Vega Sicilia, nie może nie dostrzec jakościowej przepaści, która - siłą rzeczy - wyraża się także w cenach. Czyż nie pamiętamy, jak przesiadaliśmy się z polonezów na prawdziwe samochody, żywiąc przekonanie, że wyższego komfortu jazdy po prostu nie sposób sobie wyobrazić? Czy nie uśmiechamy się z politowaniem, wspominając tamte auta? Zawsze jest coś lepszego, za czym wyobraźnia nasza nie nadąża.

Lubię niezmiernie ten moment wytchnienia - przychodzi zwykle w połowie dnia trzeciego - kiedy notes mam już wypełniony po brzegi, kurtuazyjne wizyty u znajomych producentów spełnione, zadowoleni z łowów importerzy, którym od czasu do czasu doradzam, negocjują już beze mnie warunki sprzedaży, a mnie nogi niosą w najdziwniejsze zakamarki hal targowych. Nie ma już marszruty, nie ma wyścigu, nie ma porównywania cen netto. Niczym w ogromnym ogrodzie botanicznym człowiek wędruje od okazu do okazu. Tu przykucnie, tam powącha, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Ot, prześliczna Włoszka przyciągnie uśmiechem do całkiem nieobiecującej apelacji, Majorkanka sprowokuje odkrycie, że na tej maleńkiej wyspie też powstają cudowne wina, Greczynka zachwyci słonecznym Kotsifali. Nic to, że przecież w końcu wszystkie panie okażą się Niemkami - a ile się człowiek przy tym dowie, ile nauczy, ile nasmakuje! Wrodzone, prawdziwie ludzkie kryteria selekcji nieraz okazały się tu trafniejsze od nabytych - branżowych.

Michał Bardel jest doktorem filozofii, członkiem redakcji "Tygodnika Powszechnego", nauczycielem akademickim i właścicielem sklepu z winem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011