Trzeźwość, wspomnienia i wiersze

Książka Bożeny Snella-Mrozik „Piekło nie ma dna. Rozmowy z trzeźwymi alkoholiczkami” nie jest wstrząsająca. Książka jest trzeźwa.

20.07.2003

Czyta się kilka minut

Autorka w załączonym do książki liście napisała do mnie: „przyświecała mi idea »trafienia pod strzechy«, bo tam, gdzie ludzie piją, a dotyczy to, myślę, wielu domostw w Polsce, nikt nie chce widzieć, czym może się to skończyć”. I kilka wierszy dalej: „Sprawy trzeźwości stały mi się szczególnie bliskie, odkąd sama wyrwałam się z tej pułapki i każdego dnia dziękuję Panu Bogu za łaskę trzeźwości, która mi ofiarował. Pragnę się podzielić swoim doświadczeniem...”. Wytrawna dziennikarka rezygnuje z jakichkolwiek efektów estetycznych. Daje zapis dziesięciu rozmów: z dziewięcioma trzeźwymi alkoholiczkami. Z trzeźwymi alkoholiczkami rozmawia dziesiąta trzeźwa alkoholiczka - autorka. Ona wie, o co pyta, i one wiedzą, że ona wie.

„To nie są teksty łatwe i przyjemne, ale warto poświęcić im czas, żeby spróbować zrozumieć. Przynajmniej spróbować. I ujrzeć grozę i piekło uzależnienia”. Tym, którzy ją przeczytają, książka pomoże zrozumieć to, z czym, być może, mają do czynienia każdego dnia. Jestem pewien, że niejednej pomoże wyjść z piekła alkoholowego uzależnienia. Dziesiątą rozmówczynią jest lekarz psychiatra dr Lubomira Szwadyn. Autorka i lekarka są zaprzyjaźnione. Autorka zwraca się po imieniu: „Należysz, Lubo, do tych nielicznych lekarzy psychiatrów, którzy dostrzegli problem pijących kobiet...”. To jest bardzo dobra rozmowa, ale dlaczego właśnie problem kobiet? Czyżby problem pijących kobiet był inny niż problem pijących mężczyzn? Po lekturze nie mam wątpliwości. Jest inny. Potwierdza się teza, że między kobietą a mężczyzną jest jednak spora różnica płci.

Książka „pobożna”? Ależ nie. Jest do granic wytrzymałości normalna. Bóg jest w niej obecny tak, jak bywa obecny w życiu różnych naszych znajomych, zwłaszcza znajdujących się sytuacjach krańcowych. Żeby wypowiedzieć stan swojego ducha, autorka cytuje zauważoną przypadkiem modlitwę przyklejoną do ściany w jakiejś sali spotkań AA:

Dziękuję Ci Panie Boże, za wszystko co mi
dałeś,

dziękuję Ci za wszystko, co mi zabrałeś, i dziękuję Ci za wszystko, czego
mi oszczędziłeś.

Ci, którzy tam się zbierają - pisze autorka - doskonale wiedzą, co znaczą słowa „czego mi oszczędziłeś”. Mimochodem wspomniany jest w książce kapucyn, o. Marek z Zakroczymia, i jego rekolekcje dla trzeźwiejących alkoholików. Nic za dużo, nic za mało.

*

Bożena Stella-Mrozik dziękuje różnym ludziom, m.in. Magdalenie Petryńskiej, „która czuwała, by słowo pisane miało właściwy kształt i bezlitośnie wyłapywała wszystkie moje uchybienia językowe”.

Ksiądz Marek Starowieyski w opasłym (361 str.) tomie „Spotkania i wędrówki” inaczej. Pierwszy rozdział tego pokaźnego zbioru dawnych, rozproszonych w czasopismach publikacji nosi tytuł „Zamiast wstępu pióra redaktora”. Już ten rozdział sprawia, że książka jest godna uwagi. Jest to (nie w całości, to prawda) mała rozprawka o/ przeciw pracy redaktora tekstu, o krzywdzie autorów, którym redakcja „doskonali” teksty itd. Nagromadzone cierpienia ks. Marka eksplodowały. Na niespełna pięciu stronicach Ksiądz Profesor syntetycznie pokazał wszystkie (no, prawie wszystkie) błędy i grzechy redaktorów. Teraz ten rozdział daję do przeczytania praktykantom sztuki redaktorskiej.

Wracam do książki: to zbiór dawnych artykułów i reportaży, „które jak sądzę -mówi autor - nie postarzały się, jak przecież starzeje się publicystyka”. Na pewno się nie postarzały, choć chwilami są to teksty nieco staroświeckie w formie. Może dlatego opowieści księdza Marka Starowieyskiego się czyta, bo są to opowieści uczestniczącego świadka. Ksiądz Marek dobrze opanował sztukę opowiadania, chwilami gawędy, jednak jego specyficzny talent to wyszukiwanie ciekawych ludzi, ładowanie się w ciekawe sytuacje. Dobrze, że te opowieści, zapamiętane przez wymierające pokolenia dawnych czytelników „Tygodnika Powszechnego”, nie skruszeją w starych rocznikach czasopism. Portrety Ignazia Silone, Don Orione, bł. Stanisława Starowieyskiego, Zofii Starowiey-skiej-Morstinowej, kardynała Wojtyły widzianego przez młodego pracownika Kurii Rzymskiej kard. Garrone. Do tego dochodzą delikatnie podbudowane wielką erudycją autora opisy jego wędrówek po lekturach i krajach. „Spotkania i wędrówki”, to w gruncie rzeczy przyczynek do portretu współczesnego księdza, odbiegającego od różnych stereotypów. „Notatki stopą pisane” Leny Marii Kling-vall to autobiografia Szwedki, która się urodziła bez rąk. Otrzymujemy, by zacytować autorkę, „trochę notatek pisanych stopą”. W tej książce wszystko jest ważne: styl, sama opowieść, liczne fotografie, niezwykła szczerość, bo wszystko składa się na całość przesłania o radości. Śmiejąca się do nas z okładki dziewczyna, która - zauważamy to dopiero po chwili - wsparła głowę na... stopie, mówi o radości jak mało kto. Jej życie, jej przygoda dalej się toczy. Po przeczytaniu książki Leny Marii chyba każdy myśli teraz o niej jako o kimś ze swoich najbliższych.

*

W moich wspomnieniach, a pewnie i we wspomnieniach wielu uczniów znanego niegdyś Kolegium Księży Marianów na warszawskich Bielanach zapisała się niezwykła postać dyrektora gimnazjum Bronisława Załuskiego. Funkcjonował jako świecki, jednak był członkiem zgromadzenia zakonnego. Nie ukrywał tego ani też nie eksponował. Zwracano się do niego „panie dyrektorze”. Potem, kiedy nie było już szkoły, żył w klasztorze nieco na zasadzie zasłużonego emeryta. Historię brata dra Bronisława Załuskiego opisał jego współbrat zakonny młodszy o trzy generacje.

Wizja braci zakonnych, nie księży, przenikających do różnych sfer życia świeckiego, była żywa w początkach wieku XX. Czy w tym kierunku poszedł Kościół? Jest coś z tego w idei „Opus Dei” z jednej strony, w idei Małych braci i sióstr Karola de Foucauld z drugiej. Bardziej też są dowartościowani świeccy. To oni mają wnosić wiarę w świeckie życie. Na ile zakonnicy mogą być świeckimi? Biografia brata dyrektora Bronisława Załuskiego, któremu żyć przypadło na przełomie wieków, jest ilustracją poszukiwań, bez których pewnie nie powstałby dokument soborowy.

*

Halina Kwiatkowska, koleżanka Papieża jeszcze z Wadowic, musiała w końcu tę książkę o wielkim koledze napisać. Jako że ojciec Haliny, Jan Królikiewicz, był dyrektorem gimnazjum w Wadowicach, Królikiewiczowie mieszkali w gmachu szkoły (na pierwszym piętrze). Kwiatkowska wyznaje: „Obserwowałam stamtąd [z tego pierwszego piętra] przystojnego, barczystego ucznia z zapałem broniącego bramki w czasie meczów piłki nożnej”. Potem był teatr. Karol był Haj-monem, narzeczonym Haliny - Antygony. Jest w książce zdjęcie zrobione po innym, jednym z pierwszych przedstawień. Na nim młody pucołowaty człowiek w ułańskim mundurze, z wąsikiem, niezbyt mądrze uśmiechnięty. Po bokach dwie śliczne dziewczyny. Ich onieśmielenie bije w oczy. To Karol Wojtyła oraz panny Danuta Pukłówna i Halina Królikiewicz (później Kwiatkowska, autorka wspomnień).

Opowieść o przyjaźni, doprowadzona do dziś, jest powściągliwa, bez rewelacji, ale pomaga zrozumieć śmiech Papieża, kiedy mówił o kremówkach, i samego Papieża. Mnóstwo ciekawych zdjęć.

*

Ksiądz Jan Twardowski „Polską litanię” pisał ponoć ponad lat czterdzieści. Pierwszy raz opublikowana została w „Tygodniku Powszechnym” w 1960 roku. Potem ks. Twardowski zaczął do niej dopisywać. Dopisywał wezwania do tych Matek Boskich, które były objęte cenzurą jako niepoprawne politycznie, albo dlatego, że się znajdowały tam, gdzie nie powinny się znajdować. Może zresztą ks. Twardowski nie dopisywał, tylko wpisał to, co miał w szufladzie, a czego cenzura drukować nie pozwalała. Jakkolwiek było, dziś polska litania ks. Twardowskiego z 34 wezwań wersji „Tygodnikowej” rozrosła się do 67.

Wydawca się chwali, że jego wersja jest najobszerniejsza. Brawo! Czy samej litanii to dopisywanie dobrze zrobiło, czy źle - nie mnie osądzać. Odniosłem jednak wrażenie, że nawet Ksiądz Jan Twardowski jest nieco bezradny, kiedy przychodzi mu wymyślić sześćdziesiąte siódme wezwanie. Książeczka jest ładna. Na każdej stronicy litanijne wezwanie, a potem opis sanktuarium, reprodukcja obrazu. Księdza Twardowskiego są tylko wezwania, takie jak np. to: „W Stu-dziannej na krześle siedząca przy świecy, nad talerzami. Módl się za nami”. Prawdę powiedziawszy w Studziannej Matka Boska nie tylko siedzi nad talerzami, ale też podsuwa Jezusowi gruszkę, czego św. Józef (o ile to on tam jest) nie pochwala. Książka bardziej nadaj e się na prezent niż na modlitewnik.

*

Ks. Janusz Kobierski, poeta, nie pisze ani jak Miłosz, ani jak Gałczyński, ani jak Herbert. Tak jednak pisze, że do ludzi trafia. Świadczy o tym fakt trzeciego już wydania jego poezji wybranych. „To nie jest poezja, przed którą się pada na kolana, to jest poezja, którą przygarnia się do serca” - miał powiedzieć ks. Jan Zieja o wierszach siostry Nulli. Nie wiem jak to strawestować, żeby pasowało do poezji ks. Kobierskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (29/2003)