Książka-człowiek

Długi wdzięczności Haliny Micińskiej-Kenarowej to jakby antologia możliwości pisarskich autorki, panorama jej zainteresowań. Książka-pigułka, niczym zbiór konspektów do wielu możliwych dzieł.

25.01.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Wydano niemal jednocześnie dwie ważne książki: Anny (Dunki) Micińskiej, badaczki życia i twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, zwanej “królową witkacologów", i jej matki, Haliny Micińskiej-Kenarowej. Obie ozdobiła graficznie druga córka Haliny Kenarowej, scenografka Urszula Kenar. Co te książki zbliża, prócz pokrewieństwa autorek? Obie ukazały się pośmiertnie, stając się swoistym epitafium, które szerszej publiczności objawia tytuły do chwały znane w środowisku. Obie mówią o wspaniałej XX-wiecznej formacji kulturowej o wymiarze europejskim, skupiającej najświetniejsze nazwiska nowatorów myśli i twórczości. Są to więc w jakiejś mierze książki nostalgiczne.

Podobne są oczywiście i w tym, że stanowią zbiory tekstów pomniejszych, rozproszonych. Ale tu podobieństwa się kończą. Książkę Anny Micińskiej “Istnienie Poszczególne: Stanisław Ignacy Witkiewicz" spaja jednorodna tematyka, “Długi wdzięczności" Haliny Micińskiej-Kenarowej to jakby antologia - możliwości pisarskich autorki, gatunków i form literackich, oraz panorama jej zainteresowań, wątków, motywów, miejsc, ludzi i sposobów istnienia tej niepospolitej kobiety. Jest to książka-pigułka, koncentrat, niczym zbiór konspektów do wielu możliwych dzieł. Można by przez analogię do Peiperowskiego terminu “poemat rozkwitający" nazwać ją “książką rozkwitającą". Zadziwia jakością i bogactwem.

Winniśmy szczególną wdzięczność Jerzemu Timoszewiczowi, który tę książkę skomponował z tekstów pisanych od 1946 przez pół wieku, publikowanych w czasopismach albo też spoczywających w archiwum autorki (są tam jeszcze skarby!). Był bowiem przez lata wiernym i czułym kibicem pisania Haliny Kenarowej, toczył z nią listowne rozmowy, zachęcał i wspierał, a teraz powołał do życia tę cenną i niezwykłą publikację.

Autobiografia dyskretna

“Długi wdzięczności" to książka z pozoru autobiograficzna, wspomnieniowa. Szczególne to jednak pisanie o sobie - poprzez opowieść o innych. Takie są moje obyczaje - powiedziałby pewnie ten Przełęcki w spódnicy. Autorka jest dyskretna i powściągliwa w odsłanianiu swego wnętrza, narzuca sobie dyscyplinę uczuć, zatroskana zawsze o doznania innych. Jest w tym jakaś logika losu, że została w pewnej fazie życia pedagogiem.

Tytuł zapożyczony został z późnej notatki projektującej książkę o niezliczonych aktach przyjaźni i pomocy, którymi w toku dramatycznej biografii autorki ratowali od zatracenia ją i jej bliskich znajomi i nieznajomi ludzie. Teraz tytuł ten nabiera szerszego znaczenia: hołdu dla ludzi, których kochała, mistrzów jej intelektualnego i duchowego rozwoju, partnerów jej twórczej aktywności. Boże mój! Jacyż to byli ludzie! Szczególną radością tej lektury są te nazwiska połyskujące drogocennym kruszcem na każdej niemal stronie, ślady wielkich ludzi współczesnej kultury w biografii autorki i jej słowa o nich, tyle wnoszące nowego!

Dwaj wybitni mężowie Haliny Krauzówny wyznaczyli dwie odrębne fazy jej losu i duchowej biografii, i dwie przestrzenie jej życia: warszawsko-francuską - przez 14 lat, i zakopiańską - przez 51 lat. Młodziutka studentka romanistyki, jak pisze Czesław Miłosz, świadek młodości Micińskich, “bardzo delikatna i niewolna od różnych psychologicznych powikłań", poślubia kuzyna Bolesława, poetę, filozofa, eseistę, postać piękną wewnętrznie i zewnętrznie, sprawdzony już i wiele obiecujący talent. Oto ich najbliższe środowisko: pisarze - Witkacy, Miłosz, Jerzy Stempowski, Józef Wittlin, Iwaszkiewicz, Czechowicz, Gałczyński, Adolf Rudnicki, Breza, Andrzejewski, Gombrowicz, Parnicki; malarze - Czapski, i inni kapiści, Jacek Żuławski, artyści polscy z kolonii paryskiej; muzycy - Régamey, Spisak, Palester, Kondracki, Maciejewski.

Z Antonim Kenarem, rzeźbiarzem, wizjonerem pedagogiki artystycznej, pojawiają się nowi przyjaciele, artyści, zwłaszcza z kręgu tych, którzy przedłużali i wzbogacali legendę Zakopanego jako kolebki narodowej sztuki: Tadeusz Brzozowski, Antoni Rząsa, Marian Wnuk, Maria Bujakowa, nie licząc wielkich wychowanków Szkoły Kenara.

Portret artysty...

Książka objawia panią Kenarową jako mistrzynię portretu. W kilkunastu sylwetkach przyjaciół, od Stempowskiego i Witkacego po Brzozowskiego i Rząsę, potrafi dotknąć tajemnicy ich wielkości. Obrysowuje syntetyczną formułą kontur postaci i wypełnia go plamkami koloru, charakterystycznym szczegółem, wymowną scenką, dowcipną anegdotą. Patrzy na swych modeli jakby przez dwa końce lornetki, zbliża i oddala, wprawia w ruch, jak w obrazie filmowym. Pozwala mówić własnym głosem, podając do druku ich tak cenne listy.

Portrety te wykraczają poza konwencję wspomnieniowej gawędy, raz są po prostu nowelą, innym razem przybierają postać studium. Tworzy je zarówno pisarz-duszoznawca, przenikliwy obserwator, ale i badacz o błyskotliwej inteligencji i rozległej erudycji, mający za sobą świetną szkołę literacką i filozoficzną. Uroda i finezja stylu, plastyczność opisu, dowcip, ironia przesądzają o uroku tych tekstów.

Spośród wspomnień o pisarzach przywołam jedno - o Witkacym. Sylwetka zakopiańskiego ekscentryka, nakreślona w 1985 roku, mówi najlepiej, jak autorka potrafiła dojrzeć w klaunadzie maskę i samoobronę nadwrażliwego artysty, jego bolesną twarz, spisać wszystkie smakowite detale życiowej groteski odgrywanej przez Witkacego i utrwalić jego piękne ludzkie gesty. Wśród portretów artystów szczególnie zachwycający zdaje mi się szkic o Tadeuszu Brzozowskim, odkrywcza interpretacja jego obrazów poprzez filiacje ze sztuką baroku i filozoficzna wykładnia jego malarstwa “okaleczonej materii". Pani Halina miała znakomite dane po temu, by być wybitnym krytykiem sztuki.

W sylwetkach artystów przewijają się, jak przetworzone tematy w symfonii, pytania pierwsze. Czym ma być sztuka: norwidowską “chorągwią na prac ludzkich wieży" czy bezinteresowną radością linii i koloru? Kim jest artysta? Jakie są relacje między religią a sztuką? Opisywani artyści i ona sama odpowiadają na to w pasjonująco różnorodny sposób.

Osobną rewelacją książki są postacie kobiet-artystek. Poruszająca jest zarówno ich sztuka, jak postawa twórcza i osobowość. Przyjaciółka, Józefa Wnukowa, po wojnie związana z sopocką Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych, ma w bogatym i trudnym życiorysie także udział w Powstaniu Warszawskim. Nie mogę oprzeć się przywołaniu takiego detalu: była łączniczką Komendy Głównej AK, “jednym z sześciu przewodników kanałowych, otwierała nowe przejścia i przeprowadzała wojsko i ludność cywilną ze Starego Miasta do Śródmieścia. Dotąd w warszawskich kanałach zachowały się znaki malowane jej ręką, bo »lakier zdobyty w niemieckim magazynie był w znakomitym gatunku!«". Oto art brut, osobliwa część dorobku malarskiego artystki.

Jedną z prób odpowiedzi na pytanie: “czym ma być sztuka?" jest szkic o Janinie Orynżynie, znawczyni sztuki ludowej, która sama zaczęła malować w domu opieki, mając lat 90. Jak wiele zdołała powiedzieć o malutkich, kolorowych emanacjach ducha sędziwej artystki pani Kenarowa po obejrzeniu jej skromnej wystawki! Niezwykle cenne są te miniatury artystów, pełne pietyzmu, czułości i podziwu dla fenomenu tworzenia, które zawsze towarzyszą jej analitycznemu spojrzeniu.

Łańcuch pomocnych rąk

Zdolność do zachwytu i wdzięczności objawia się też nieustannie w sprawozdaniach z własnego życia autorki, jego chwil najcięższych. Pamięta wszystkie akty dobroci i wierności, doznane za czasu wojennej wędrówki i potem, we Francji, na krawędzi przetrwania. Bardzo polski to los, tych dwojga młodych, pięknych, utalentowanych i trzeciej z nimi istoty, mającej przyjść na świat Anny Ludwiki, desperacko odpierających wściekłe ataki “historii spuszczonej z łańcucha", jak mawiał Stempowski, uosobionej w niemieckich i sowieckich agresorach.

Opowieść “Trzecie »Buty«" i “Nieopracowany scenariusz »filmu akcji«", półreportaże, półnowele, unaoczniają walkę o życie i rozpacz klęski na wschodnich drogach śmiertelnie rannej Rzeczypospolitej i potem tułaczkę z ciężko chorym już mężem i maleńkim, urodzonym w Paryżu dzieckiem, na francuskiej ziemi, w której w 1943 roku spoczął Bolesław Miciński. Talent pisarski autorki przemienia ten kalejdoskop dramatycznych faktów i zdarzeń, wolny od introspekcji, wręcz ascetyczny, we fragment porywającej powieści.

W zapamiętanym na zawsze łańcuchu pomocnych rąk są też żydowskie, wzruszająco solidarne: gest starego krawca w Wilnie, który obszywa za darmo marznących uchodźców; antykwariusza w Sztokholmie, gdy czekając na zbawczy samolot uciekinierzy stwierdzają, że nie mają czym zapłacić za hotel. Ten antykwariusz, ziomek spod Równego, daje trzykrotnie większą od żądanej sumę za jedyny cenny przedmiot porwany z Warszawy, rodzinną srebrną cukiernicę, i obiecuje zostawić ją do wykupienia po wojnie. Autorka w 1996 roku miała jeszcze jego wizytówkę w portfelu... W wielokulturowym Krzemieńcu uczono ją dygać pięknie tak samo przed Ickiem mleczarzem, jak przed panią Hrabiną, a opowieści Ojca o pogromach w Kijowie były w dzieciństwie jednym z objawień okrucieństwa świata.

Autorka wskrzesza w swoich opowieściach obu mężów. Bardzo subtelnymi środkami przybliża ich niezwykłe postacie. Ożywia, unaocznia promienną osobowość młodszego i dojrzałą, misyjną żarliwość starszego. Iwaszkiewicz, wierny przyjaciel, powiedział jej u schyłku życia, na festiwalu muzycznym w Baranowie w 1979 roku, sumującą pochwałę, “dla większej konfidencji", jak napisała, po francusku. Lubi ją bardzo za to - oświadczył - że była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie znał, że cudownie wychowała swoje córki i “enfin parce que tu savais empanacher tes maris". To staroświeckie słówko francuskie znaczy: “ozdobić pióropuszem". Długo myślałam nad metaforyczną intencją owego zwrotu. Czytelnicy poszukają odpowiedzi w głębszych treściach tej książki.

Myślę, że pani Halina była idealnym medium dla talentów i wielkości duchowej obu jej mężczyzn. Była nie tylko oddaną i mężną aż do heroizmu opiekunką w tragicznych obrotach ich losu. Była wcieleniem miłości wiernej, afirmującej, przyprawiającej skrzydła. Ale była też partnerską, niepospolitą indywidualnością twórczą, o głębokim życiu duchowym, w którym znaczącą rolę odgrywała religijność, filozoficzna bardziej niż obrzędowa. Zwracam tu uwagę na sylwetki ks. Augustyna Jakubisiaka, kapłana Polonii francuskiej, i ks. Leona Bégin, Francuza, opiekuna warszawskich nędzarzy.

"Dzieci - książęta uczuć"

Była pisarką, której nie dane było się spełnić. Wybitnym tego świadectwem jest piękna, liryczna proza, jakby szkic powieści, “Pod Górą Królowej Bony" - studium autonomicznego świata wyobraźni dziecięcej, ze swej natury artystycznej. Powiedział Korczak: “A właśnie dzieci - książęta uczuć, poeci i myśliciele". Matka napisała o Halinie: “Lubiła się bawić wymyślonymi, nieistniejącymi rzeczami...". Dziecko - poeta fantazmatów trapi się poczuciem winy, że ośmiela się być Stwórcą światów urojonych i poczytuje to sobie za grzech. Potęga wyobraźni wpędza też to dziecko w różnorakie przerażenia: wszechobecnością Boga, wiatrem, horyzontem, okrucieństwem, mordowaniem niewinnych zwierząt, wojną kaleczącą drutem kolczastym zatopionym w rzece. Ta opowieść zdumiewa niesłychaną sensualną pamięcią realiów wołyńskiego, krzemienieckiego świata w cieniu Słowackiego, w tchnieniu poezji...

Miłosz nie wyczuł więc poetyckiej wrażliwości w “powikłaniach psychologicznych" młodej dziewczyny. Ta “delikatna panienka" zachowała w najwcześniejszej pamięci obraz łąki zrytej kulami bolszewików, mającymi zabić jej rodziców, wieziona była tygodniami wagonem-tiepłuszką ku ojczyźnie, uratowana z piekła rewolucji. Świetna książka wspomnieniowa jej matki, Zofii Krauze, “Rzeki mojego życia" (1979) to pasjonująca genealogia Haliny Micińskiej- -Kenarowej. To orszak wspaniałych pań kresowych, z inteligenckiej rodziny pochodzenia ziemiańskiego - artystek (babka i matka były śpiewaczkami) i lekarek społecznic. Kobiety te wśród najsroższych opresji losu wykazywały nieprawdopodobny hart ducha. Ów gen niezłomnego męstwa i wierności przejęła Halina od nich. Wystarczy przeczytać, jak jej matka zawróciła przy wychodzeniu kanałami ze Starego Miasta, gdy zorientowała się, że męża - powstańczego lekarza odwołano do rannych. Wróciła, by umrzeć razem. I ile razy biegła chwycić go za rękę, stanąć obok, gdy pędzony był na rozstrzelanie - za rewolucji, za okupacji...

Utrwalone w książce etapy trudnej biografii autorki były szkołą dojrzewania przez boleść i utratę, w ciągłym borykaniu się z losem. Pierwszy z dwóch znakomitych esejów otwierających książkę zadedykowała “Mężowi, który nauczył mnie czytać i pisać". Jest to ciąg oryginalnych, kunsztownie skomponowanych refleksji na temat idei domu, czekania na dworcach i domu ostatniego na cmentarzu, gdzie wszak nagrobki znaczone są napisem D.O.M. Drugi, filozoficzny esej “Lusterko Marka Aureliusza" to także intymny dialog z własną duszą osieroconej emigrantki, zatrzymanej w biegu przez życie. Szuka pociechy w stoicyzmie, ale młodość w niej każe odrzucić jego cierpliwość, rezygnację i ciągłe przestrogi: “Nie wałęsaj się, duszo...". W dzienniku Amiela znajduje bliższe sobie wezwanie: “Uczyń w sobie miejsce dla tajemnicy"... Ale i jego rezygnacyjna postawa jest jej obca. Przepowiada więc sobie za Leibnizem, że “stoicyzm a chrystianizm to przepaść dzieląca defensywną cierpliwość od aktywnej radości".

Te piękne eseje wyszły z pewnością ze szkoły Micińskiego i Stempowskiego, ale uczennica jakże była utalentowana! Błyskawicznie i samodzielnie już rozwijająca się intelektualistka i pisarka przeobraziła się wkrótce w nauczycielkę, organizatorkę, działaczkę społeczną, niezawodną towarzyszkę i partnerkę twórczych marzeń Kenara. Kiedy zdążyła przyswoić sobie tak rozległą i ugruntowaną wiedzę o sztuce, że wykładała ją przez lata w Szkole Kenara, że wygłaszała odczyty i analizowała dzieła przyjaciół artystów w tak profesjonalny sposób? Ujęła w słowa program artystyczny Kenara, kierowała Szkołą tworzoną od zera tylko siłami entuzjazmu, w nieopisanym niedostatku, dzielonym z uczniami. Dwa wspomnienia z tamtych lat, pisane już bez cenzury, mówią o tym, co było najcięższe w bojach o Szkołę: pokonywanie bezwładu biurokracji, niechęci ludzi miałkich i ciągłego, niszczycielskiego terroru partyjnego i ubeckiego.

Choroba Kenara, narodziny małej Urszuli i obowiązki matki, obcość w Zakopanem, gdzie Kenar, absolwent Szkoły Przemysłu Drzewnego za dyrekcji Karola Stryjeńskiego, był u siebie, śmierć męża, 11 lat kierowania Szkołą bez niego i patrzenie na ruinę jego dzieła, gdy po ’68 roku partyjny dyrektor usunął ze szkoły wraz z nią najwybitniejszych artystów--nauczycieli: Hasiora, Brzozowskiego, Rząsę... Nic nie zostało oszczędzone tej wspaniałej kobiecie, tej pięknej damie mówiącej po francusku, która tylokrotnie zdała najcięższe egzaminy z życia.

Przez następne 23 lata wypełniała samotność pisaniem, tłumaczeniem, radością z sukcesów swoich pięknych i utalentowanych córek, z dorastania czworga wnucząt. Opisała i utrwaliła dzieło męża w obszernej, źródłowej i kompetentnej monografii z 1978 r. pt. “Od zakopiańskiej Szkoły Przemysłu Drzewnego do Szkoły Kenara", choć knebel cenzury uniemożliwiał pisanie pełnej prawdy. O sobie pisała w trzeciej osobie: Dyrektorka, konsekwentnie przemilczając własną rolę. Tak samo jak w obecnej książce nie pisze o swoim cierpieniu. To raczej z jej pisania o innych, z afirmowanych u innych wartości, z suchych faktów i napomknień wyłania się autoportret mimowolny Haliny Micińskiej-Kenarowej.

Pisząc o Józefie Wnukowej i o Marii Bujakowej zdaje się odnajdywać w nich swoje duchowe siostry, które pracą, wysiłkiem duszy i upartą wiernością sztuce odnoszą triumf nad tragizmem życia. Jedyny odruch protestu budzi wtedy, gdy pisząc pochwałę Marii Bujakowej w słowach, które ściśle odnoszą się do niej samej, ulega patriarchalnemu przesądowi i tak kwalifikuje owe cnoty: “Z kobiecym wdziękiem i urodą łączyła męskie cechy samodzielności myślenia, szybkich decyzji, elastyczności działań i rzetelnych dokonań".

Napisała w eseju o Marku Aureliuszu: “Książka jest pół przedmiotem, pół człowiekiem, otwierając okładkę, podajemy rękę na przywitanie, przewracając stronice wymieniamy spojrzenia, zakreślając zdania ołówkiem rozpoczynamy rozmowę".

Halina Micińska-Kenarowa “Długi wdzięczności". Książka-człowiek.

Jeszcze pytanie. Czy jest już za późno, by powstała książka, która opisze długi wdzięczności wobec pani Kenarowej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2004

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (4/2004)