Trzecia kadencja Obamy

Hillary Clinton i Bernie Sanders wreszcie zakopali topór wojenny.

13.07.2016

Czyta się kilka minut

Hillary Clinton I Bernie Sanders, Portsmouth, USA, 12.07.2016 r. / / Fot. Jim Cole/ AP/FOTOLINK/EASTNEWS
Hillary Clinton I Bernie Sanders, Portsmouth, USA, 12.07.2016 r. / / Fot. Jim Cole/ AP/FOTOLINK/EASTNEWS

Senator Sanders wystąpił na wiecu w New Hampshire z byłą pierwszą damą, kordialnie ją poparł i oświadczył, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby Donald Trump nie został prezydentem. Ale i tak wielu jego gorliwych, głównie młodych, mocno lewicowych wyborców uważa, że Clinton i ekscentryczny miliarder są parą niemożliwych do zniesienia ogrów, za ich rządów nic się – ich zdaniem – w zgniłym systemie nie zmieni i jesienią nie warto się fatygować do lokalu wyborczego. Kandydatka demokratów musi podjąć decyzję, czy w ogóle próbować do nich dotrzeć i przekonywać do zmiany decyzji. To nie jest bowiem jej jedyna szansa na zwycięstwo. Może zrobić coś przeciwnego, czyli przesunąć się do centrum, by powalczyć o zdegustowanych Trumpem umiarkowanych republikańskich wyborców.


CZYTAJ TAKŻE:

Ameryka wybiera – korespondencje Radosława Korzyckiego z USA


Cokolwiek pani Clinton postanowi, może liczyć na żarliwe wsparcie Baracka Obamy. Trzeba przypomnieć, że osiem lat temu znalazła się ona w podobnej sytuacji jak Bernie. Przegrała prawybory, ale dla dobra partii postanowiła ze wszystkich sił zaangażować się w kampanię ówczesnego zwycięzcy: młodego czarnoskórego senatora z Illinois. Ten potem się jej zrewanżował, proponując stanowisko sekretarza stanu.

Dzisiaj Obama spłaca resztę długu. W zeszłym tygodniu pojawił się wraz z pretendentką na wiecu w Północnej Karolinie. Jest to też wyjątkowa inicjatywa odchodzącego po ośmiu latach gospodarza Białym Domu. Odkąd w 1951 r. weszła w życie 22. poprawka do Konstytucji, która ogranicza liczbę kadencji prezydenta do dwóch, żaden z nich nie angażował się w kampanię wytypowanego przez partię kandydata na swojego następcę. W 1952 r. Harry Truman był tak niepopularny, że demokraci postanowili trzymać go z daleka od wyborczego szlaku. Osiem lat później Dwight Eisenhower był po zawale i udarze, nie miał więc za dużo sił na wspieranie swojego wiceprezydenta Richarda Nixona, poza tym nie bardzo go lubił. W 1968 r. Lyndona Johnsona obciążała wojna w Wietnamie i wskazany przez demokratów na jego spadkobiercę Hubert Humphrey, chociaż sam miał prowojenne poglądy, wolał kampanię prowadzić po swojemu. Kolejnym prezydentem, któremu 22. poprawka uniemożliwiała start, był w 1988 r. Ronald Reagan i mógł on wesprzeć George'a Busha seniora, ale cierpiał już najprawdopodobniej na chorobę Alzheimera i wolał zostać w domu. Bill Clinton w 2000 r. był bardzo popularny, gdy odchodził, ale jego wiceprezydent Al Gore nie chciał być kojarzony z aferą rozporkową. Z kolei w 2008 r. Bush junior zbierał cięgi za wojnę w Iraku i senator John McCain jak ognia unikał fotografowania się z nielubianym urzędującym prezydentem. 

Słupki poparcia Baraka Obamy sięgają 51 proc. Nie ufa mu 45 proc. Różnica sześciu punktów to w amerykańskiej polityce sporo. Każdy – czy to prezydent, burmistrz czy senator – kto cieszy się sympatią ponad połowy wyborców, ma duże szanse na reelekcję. I ten kapitał prezydenta wykorzystuje dziś Hillary. Listopadowe wybory są w tym scenariuszu po prostu referendum nad rządami Obamy. I tu kryje się odpowiedź, w którą stronę zwróci się Clinton. Po prostu objawi się Amerykanom jako kontynuatorka polityki obecnego szefa państwa i niejako w jego imieniu powalczy o wirtualną trzecią kadencję Baracka.

Urzędujący gospodarz Białego Domu przekaże też Hillary wyjątkowy kapitał: maile i adresy wyborców, o których warto w czasie kampanii zabiegać. Dotąd Obama pilnie strzegł tego skarbu i nie udostępniał danych demokratycznym kandydatom w wyborach do Kongresu. W praktyce taka lista wygląda następująco:

  • Anthony Anderson, 54 lata, biały, należy do Narodowego Stowarzyszenia Broni Palnej (NRA), przyznaje się do głosowania wyłącznie na republikanów, jest aktywnym członkiem lokalnego Kościoła baptystów
  • Brigitte Buckley, 68 lat, biała, wykształcenie wyższe, wdowa, gdy ostatnio odwiedzał ją wolontariusz, miała na sobie koszulkę z Reaganem
  • Connor Coolidge, 45 lat, biały, mieszana statystyka jeśli chodzi o udział w wyborach, optuje za fiskalnym konserwatyzmem, kiedyś angażował się w organizację walczącą o prawo do przerywania ciąży
  • Danielle Duke, 37 lat, czarna, samotna matka, wielokrotnie wpłacała drobne kwoty na fundusze kampanii różnych progresywnych kandydatów.

Powiedzmy, że wszyscy oni mieszkają na jednym osiedlu w stanie, który dotąd raz głosuje na demokratów, raz na republikanów (tzw. swing states lub battleground states). Niech to będzie Fairfax County w północnej Wirginii, do którego przynależą m.in. południowe rubieże stołecznego Waszyngtonu. To tam coraz bardziej korzystna dla demokratów demografia dała osiem i cztery lata temu zwycięstwo Obamie i komplet 13 głosów elektorskich z Wirginii. Teraz sztabowcy Clinton widzą powyższą listę i mogą uderzyć do ludzi z chirurgiczną precyzją. Od razu warto zignorować pana Andersona. Wiadomo, że na pewno zagłosuje na kandydata republikanów. Ale do Brigitte Buckley warto spróbować wysłać wolontariusza, bo chociaż wiele wskazuje, że popiera ona prawicę, mizoginia Donalda Trumpa może być czynnikiem, który przekona ją do głosowania na Hillary. Jeszcze łatwiejszym kąskiem wydaje się być Mr. Coolidge. Antysystemowa platforma Trumpa oraz jego niejasne poglądy w kwestii aborcji mogą skłonić Coolidge’a do poparcia Clinton. Trzeba mu zatem regularnie wysyłać ulotki i dzwonić do niego z nagranymi uprzednio monologami kandydatki, które tłumaczą jej motywację. Można go też „nękać” taką telefoniczną reklamówkę zwaną robocall z głosem jakiegoś republikanina, który przekroczył polityczny Rubikon i dziś popiera Hillary. Pani Duke nie ma natomiast co męczyć wizytą wolontariusza, bo wiadomo że zagłosuje na b. pierwszą damę. Ale warto jej się przypomnieć, bo skoro dotąd subsydiowała demokratów to może i tym razem dorzuci kilka dolarów.

I tym sposobem robi się nowoczesną kampanię, która mocno ogranicza koszty finansowe i ludzkie. To Obama pierwszy stworzył takie niemal kompletne rejestry wyborców. Republikanom z jakichś powodów się to dotąd nie udało. Dlatego też dzięki wsparciu prezydenta, Hillary Clinton zaczyna ostatnią prostą kampanii z ogromną logistyczną przewagą nad Donaldem Trumpem. Najskuteczniejszym narzędziem tego ostatniego pozostaje Twitter.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej