Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sprawa, wniesiona przez rodziny ofiar, dotyczyła pracowników holenderskiego batalionu „błękitnych hełmów”, który w czasie wojny w Bośni został wysłany do ochrony jednej z sześciu „stref bezpieczeństwa” ONZ. 13 lipca 1995 r., dwa dni po wejściu do Srebrenicy armii gen. Mladicia, pakujący się do domu Holendrzy odmówili ewakuacji zatrudnionym na miejscu Muzułmanom – m.in. elektrykowi Rizie Mustaficiowi, który schronił się w ich bazie z żoną i dwójką dzieci. Jego (i dwóch innych pracowników) rozstrzelali potem Serbowie.
Trzy nazwiska z pozwu to niewiele w porównaniu z (umowną) liczbą 8372 wyrytą na pomniku upamiętniającym wszystkie ofiary masakry, który stoi dziś pod dawną bazą batalionu. Wyrok nie wpłynie też zapewne na żądania wypłaty odszkodowań podnoszone w holenderskiej prasie przez rodziny tysięcy zabitych, którzy nie byli holenderskimi pracownikami. Dla przyszłości misji pokojowych ma jednak spore znaczenie.
Rozpatrując sprawę sąd uznał bowiem, że decyzje wojskowych wysyłanych przez dane państwo w ramach misji międzynarodowych obarczają jego konto nawet wówczas, gdy – jak to było w Bośni – żołnierze podlegają wielonarodowemu dowództwu. Ponadto sędziowie uznali, że nawet w warunkach wojennych rząd w Hadze miał bezpośredni wpływ na działania batalionu. A w związku z tym – że za porażkę Zachodu w Srebrenicy nie można winić li tylko ONZ.
Po latach – napisano w wyroku – oceny działań żołnierzy w czasie wojny należy dokonywać z dużą ostrożnością. Ale dla kilkunastu tysięcy krewnych ofiar ze Srebrenicy wyrok z 6 września ma i tak znaczenie podstawowe, symboliczne: w końcu wskazuje bowiem tych, którzy zostali wysłani po to, aby chronić cywilne ofiary wojny – i którzy zawiedli.