Umarłe miasto

Dwadzieścia lat po największym ludobójstwie powojennej Europy mieszkańcy Srebrenicy mają jedno wspólne marzenie. Aby przestano w nich widzieć wyłącznie ofiary.

12.07.2015

Czyta się kilka minut

Bośniaczki – wdowy i matki ofiar masakry w Srebrenicy, Potočari, 9 lipca 2015 r. / Fot. Dimitar Dilkoff / AFP / EAST NEWS
Bośniaczki – wdowy i matki ofiar masakry w Srebrenicy, Potočari, 9 lipca 2015 r. / Fot. Dimitar Dilkoff / AFP / EAST NEWS

Znam cię, czekaj! Byłeś w szkole trzy lata wyżej!

Radovan, Serb, rocznik 1958, popija piwo Lav – po serbsku „lew”. Woła właśnie na Esada Smajicia, kolegę z muzułmańskiej rodziny, który trochę wbrew sobie siada w barze na przyrdzewiałym dworcu autobusowym. Wbrew sobie – bo Esad nie cierpi obskurnych barów.

– Radovan! No jasne, kopę lat, nie? Chyba ze trzydzieści. Tuż przed wojną wyjechałem, teraz mieszkam w Ameryce, pracuję… – tłumaczy Esad.

– Ameryka. No popatrz, jak ci się powiodło. A ja tutaj, w Srebrenicy, pracuję w serwisie samochodowym. Mam służbowe mieszkanie. Przyjdź do mnie na domową rakiję. Kopę lat, kopę lat… – rozrzewnia się Radovan. – Pamiętasz, jak to było, gdy się ostatnim razem widzieliśmy?

No jakżeby miał nie pamiętać. Co to były za czasy. Tito jednak umiał rządzić. Nie było nienawiści, wszyscy byli kumplami. No i na wszystko było ich stać. – Za kilo vegety przywiozłem z Bułgarii cały bagażnik ceramiki! – wspomina Radovan.

– A pamiętasz srebrenickie fabryki, turystów? Przyjeżdżali do naszych kopalni srebra i cynku nawet z zagranicy. Pamiętasz motel Domavia, tamte dziewczyny? Tu było życie – dorzuca Esad. Zanim wyemigrował do Stanów, był właścicielem sieci 36 sklepów w całej okolicy, zatrudniał 300 osób. Był bogatym człowiekiem, jak wielu w Srebrenicy przed wojną.

Złote lata

Dziś gmina Srebrenica liczy zaledwie kilka tysięcy mieszkańców. W 1991 r. było ich 37 tysięcy. Wtedy tętniło tu życie: kopalnie, przetwórnia drewna, uzdrowisko, linia kolejowa. Górnicy dostawali od państwa wygodne mieszkania z widokami na góry.

– To nasza złota era. Nadal czuję się Jugosłowianinem – podkreśla Esad, po matce muzułmanin, po ojcu ateista. W niedalekim Potočari, na cmentarzu ofiar masakry, ma pochowanych 91 członków rodziny. Zginęli, bo byli Muzułmanami.

– A mnie to muzułmańscy żołnierze zabili ojca, w wiosce wyżej – mówi Radovan. I wzdycha: – Za Tity to by było niemożliwe. On wszystkich dobrze za twarz trzymał. Napijmy się, Esad.

Esad napije się z chęcią. Od kiedy przed rokiem wrócił do miasteczka, nie ma tu wiele do roboty. Wrócił, bo gdyby tego nie zrobił, gmina uznałaby jego dom za opuszczony – i odebrałaby go.

Wyjechał w kwietniu 1992 r., kiedy wojska bośniackich Serbów zaczęły zaciskać pierścień wokół enklawy, jaką przez następne trzy lata miała się stać Srebrenica. Wtedy w miejscowości mieszkali głównie Muzułmanie. Dziś dominują Serbowie, bo po wojnie miasto zostało częścią Republiki Serbskiej, jednej z dwóch części Bośni i Hercegowiny. O tym zdecydowano w grudniu.

Ale przed grudniem było straszne lato 1995 roku.

Szorstki chleb

Zaczęło się niewinnie, na wiosnę ’92.

Šefika Halilović sprzątała, kiedy do domu wbiegł jej syn. – „Mamo, wszyscy Serbowie gdzieś zniknęli”, krzyczał. Żaden jego kolega nie przyszedł do szkoły, nie widziano też rodziców – wspomina dziś kobieta. Serbskie wojsko ostrzegło swoich: niedługo okrążymy miasto.

Šefika, muzułmanka, mieszka do dziś na skraju miasta. Górka opiera się o ścianę jej domu. Ze szczytu Serbowie widzieli wszystkich, którzy wyszli z budynku. Czekali. – Jedną z krewnych postrzelili, kiedy szła do wychodka – mówi.
A żyć było trzeba. Dlatego nocą, na skromnym poletku na górce, Šefika siała warzywa. Kiedy dojrzały, zrywała, także w nocy. Ryzykowała, ale głód był gorszy niż ostrzały. Nie dało się przed nim uciec do żadnego schronu. Mąż, Halid, czasem coś przynosił. Ale jak wyżywić 24 osoby w jednym domu, w mieście odciętym od świata? W najgorszym okresie jej rodzina jadła chleb ze zmielonych kaczanów kukurydzy. Szorstki, dziwny w smaku.

Kiedy 10 lipca 1995 r. Serbowie zaczęli wchodzić do miasta, tylko teoretycznie chronionego przez siły pokojowe ONZ (UNPROFOR), Šefika wzięła na ręce półtorarocznego syna Bekira i razem z dwoma starszymi synami (6 i 11 lat) oraz mężem zaczęła uciekać do bazy UNPROFOR w Potočari, kilka kilometrów od Srebrenicy. – Na ulicy spotkaliśmy człowieka, który powiedział do Halida: wracaj, będziemy bronić naszych domów. Wrócił – mówi Šefika.
Nigdy go już potem nie widziała. Człowieka, którego pokochała tak, że w dwa i pół tygodnia po tym, jak go poznała, już byli po ślubie. Po którym zostało jej jedno zdjęcie, z 1981 r.: uśmiecha się na nim spod czarnego wąsa i śmiesznej czapki jugosłowiańskiego wojska.

Obejmuje kolegę. Chyba Serba.

Daj mi cyjanek

Błękitne hełmy miały ich chronić. Ale srebreniczanie szybko stracili i to złudzenie. – Pewna kobieta, ranna w brzuch i w nogę, z dzieckiem, prosiła żołnierza UNPROFOR, żeby ją zabrał opancerzonym wozem do bazy. On na to: „Nie mogę, bo będą do mnie strzelać”. Zamknął klapę i odjechał – opowiada dziś Šefika.

Pomagali im cywile. Na przykład Abdullah Purković, muzułmanin, kucharz, nauczyciel w miejscowej szkole hotelarstwa. Tak wyszło, że został szefem wojennego szpitala w Srebrenicy (nikt się jakoś nie bił o to stanowisko). Współpracował z Lekarzami bez Granic.

Kiedy 10 i 11 lipca ludzie uciekali ze Srebrenicy, serbscy snajperzy zranili wielu z nich. – Uciekinierzy zostawiali ich przed szpitalem, bo opóźniali ewakuację. Leżeli tam, nic nie mówili. Tylko w ich oczach była prośba: nie zostawiaj nas – wspomina Avdo Purković, syn Abdullaha. Miał wtedy 10 lat. Pamięta, jak jego ojciec uruchomił swoją ciężarówkę i przewoził rannych do bazy w Potočari.

– Dojechała tam też serbska telewizja, która filmowała Ratko Mladicia, dowódcę serbskich wojsk, i lekarzy, którzy opatrywali rannych. Kiedy tylko wyłączyli kamery, żołnierze zastrzelili rannych. Tych, których mój ojciec tam przywoził – opowiada Avdo.

Abdullah widział też, jak żołnierze torturują. Wtedy powiedział do jednego z lekarzy: „Daj mi cyjanek. Tak na wszelki wypadek”. Tak na wszelki wypadek.

Abdullaha nie torturowali. Serbski żołnierz dał mu kartkę, na której było napisane, że to muzułmańscy żołnierze zabili cywili w Srebrenicy, a serbscy traktowali ich dobrze. Kazał mu to wykuć na pamięć. Za Abdullahem stanął serbski żołnierz i wbił mu lufę w plecy. To był jego były uczeń. Powiedział: „byłeś dobrym nauczycielem, teraz dasz ostatnią lekcję”.

Kamera poszła w ruch. Abdullah zacinał się, ze strachu plątał mu się język. Serbowie zagrozili: jeszcze jeden błąd i nie żyjesz. Za drugim razem już się nie zaciął.

Na nagraniu nie widać, że się boi. Z boku, z mikrofonem, stoi długowłosy młody dziennikarz. Jeszcze do niedawna słynął z odważnej krytyki władzy. Gdy wiele lat później tamto nagranie trafiło do internetu (można je znaleźć na YouTube) – stracił pracę.

Abdullaha uratowała szefowa Lekarzy bez Granic. Był jednym z niewielu dorosłych mężczyzn, którzy wyszli żywo z Potočari.

Tylko za nami patrzył

Tego szczęścia nie miał Lutvo Ademović, ukochany mąż Aliji, dziś 72-letniej. Tak ukochany, że miała z nim piątkę dzieci. Cztery się uchowały do wojny. Alija z mężem, dwiema córkami i najmłodszym Muhammedem (miał wtedy 7 lat) spędzili trzy straszne dni na pierwszym piętrze fabryki akumulatorów.

Niżej były młode dziewczyny. – Słyszałam ich krzyki, kiedy serbscy żołnierze wlekli je za budynki. Potem już nie wracały – wspomina Alija.

Nie było nic do picia, nic do jedzenia, a skwar w betonowym budynku straszny. – Traktowali nas jak zwierzęta – mówi kobieta. Trzeciego dnia serbscy żołnierze wywlekli ludzi z fabryki i ustawili w kolumnę. Darli się.

Alija: – Lutvo miał 58 lat, ale wyglądał jak starzec. Od trzech dni się nie golił. Mam przed oczami obraz, jak serbski żołnierz krzyczy do niego: „na lewo!”. A do nas: „na prawo!”.

Na lewo szli mężczyźni i młodzi chłopcy, wywożeni na śmierć. Na prawo – kobiety, dzieci i starcy, których Serbowie transportowali na drogę w stronę terenów pod kontrolą bośniackich wojsk rządowych. Do życia. – Krzyczałam do żołnierza: „na co ci on, na co ci on?”. Płakałam, żołnierz tylko mnie sklął – wspomina Alija.

Lutvo powiedział: idź, bo rozdzielą cię z dziećmi. Mną się nie przejmuj. – Wiedział, że go zabiją. Stał tam, a nas zabrali autobusem. I tylko patrzył za nami – łzy spływają Aliji po jej pomarszczonej twarzy. – Do dziś myślę o tym, że mój mąż umarł głodny. Nie mogę sobie tego darować.

Swoi i obcy

Kiedy latem 1995 r. Alija trafiła na teren kontrolowany przez oddziały bośniackie, miała ze sobą trójkę dzieci. Myślała, że zajmą się nią, tak jak ludzie w Srebrenicy zajmowali się uchodźcami z okolicznych wiosek: dadzą jeść, dach nad głową. Dali, ale nie za darmo. Swoi, muzułmanie, a kazali jej płacić jak obcej, i to z góry: za mieszkanie, prąd, wodę. Nie miała pieniędzy, pracy, renty, męża.

– Robiłam swetry na drutach, pracowałam w polu, pomagałam w domu – opowiada. – Cały dzień kosiłam trawę za butelkę oleju i sto gramów kawy. Za ziemniaki. Tak żyłam przez trzy lata.
Ręce wciąż Aliji drżą. Do dziś bierze leki na depresję.

Šefika miała więcej szczęścia. Najpierw na drodze do Tuzli. Serbski kierowca, który wiózł ją z dziećmi z Potočari, ochraniał ich.
– Był dobrym człowiekiem. Nigdy mu tego nie zapomnę. Kiedy wchodziliśmy do ciężarówki, krzyczał na swoich kolegów żołnierzy: „nie ruszajcie ich!”. Musieliśmy się zatrzymywać, bo po drodze Serbowie rzucali w nas kamieniami, bili. Kierowca naciągnął na pakę płócienny dach. Ukrył nas. Dał nam pić. Mówił: „muszę moim pasażerom gwarantować bezpieczeństwo”. Na pożegnanie powiedział: „niech Allah wam pomoże” – wspomina Šefika.

W wiosce Banovici pod Tuzlą, do której trafiła na kilka lat, ludzie jej pomagali. Przynosili jedzenie, zabawki dla dzieci. Dobrzy muzułmanie. Wszystko by się jakoś ułożyło, gdyby nie to, że czekała na swojego Halida.
– Dzień za dniem, rok za rokiem. Aż w końcu się dowiedziałam...

Zamordowali go w Kravicy, dokąd masowo wywozili mężczyzn z Potočari. Jej szwagierka widziała, jak jej ukochanemu serbscy żołnierze wyłupili oczy. Czołgał się, błagając, by go dobili.
Šefika pogrzebała Halida w 2003 r., podczas pierwszego pochówku szczątków z masowych grobów. Wtedy też wróciła do Srebrenicy, do domu na górce.

Powroty

Kiedy Alija i Šefika wracały do miasta, Milka Štrbac, Serbka, dziś 49-letnia, już tu była. Wraz z innymi serbskimi rodzinami osiedliła się w 1996 r., kiedy Srebrenica była zupełnie opustoszała.

Milka uciekła ze swojego domu w okolicy Bosanskiej Nowej Krupy, na północy Bośni, w 1995 r. Wzięła na rękę roczną córkę Zoranę i dwie tetrowe pieluchy. – A potem serbskie władze w Bośni powiedziały, że możemy się przenieść do Srebrenicy – wspomina.

Przed wojną jej rodzinie świetnie się powodziło. – Mieliśmy swój sklep i duży dom. Mnóstwo ziemi, nowoczesne rolnicze maszyny – mówi Milka. Pobrali się wtedy z pewnym żołnierzem jugosłowiańskiej armii. Zawsze miała słabość do munduru.

Kiedy trafiła do Srebrenicy, nie miała nic. Wprowadzili się do domu po wypędzonych Muzułmanach, ale po kilku latach musieli go opuścić, bo właściciele zaczęli wracać. Wynajęła mieszkanie. Urodziła drugą córkę, Jovanę.
– Nie miałam pracy. Chodziłam, szukałam, wzięłabym cokolwiek. Mąż też był bezrobotny – wspomina.

Zatrudnił ją Abdullah Purković. Ten sam, który kiedyś prosił lekarza o cyjanek. Był jednym z pierwszych Boszniaków (dziś tak nazywa się bośniackich Muzułmanów), którzy odważyli się wrócić do Srebrenicy. Otworzył pensjonat i restaurację Misirlije. Lokalny bohater.

– Nigdy mu nie zapomnę, co dla mnie zrobił. Dzięki niemu mogłam posłać dzieci do szkoły, dać im jeść. Kiedy miałam problem, rozmawiałam z nim jak z ojcem – uśmiecha się Milka. Jego syna, Avdo, traktuje dziś jak siostrzeńca. Teraz to on jest jej szefem. Abdullah zmarł przed rokiem.

Milka bardzo by chciała kupić mieszkanie albo dom. Ale nikt nie da jej kredytu na hipotekę – mąż pracuje tylko dorywczo, córki się uczą. Jej największym zmartwieniem jest ich przyszłość. Zastanawia się na głos: – To miasto powoli umiera, ludzie z niego uciekają. Jaką pracę one tu znajdą?

Gdzie jest piekarnia

Choć wojna zabrała mu dzieciństwo, Avdo, syn Abdullaha, bardzo się denerwuje, gdy ludzie widzą w Srebrenicy wyłącznie miejsce kaźni.

– Politycy tylko podgrzewają atmosferę. Przyjeżdżają tu i tłumaczą: to, że żyjecie w biedzie, to wina Boszniaków albo Serbów. A ludzi tutaj, niezależnie od narodowości, najbardziej obchodzi to, czy będą mogli jutro pójść do pracy – podkreśla Avdo.

Ten przemiły, ciągle zabiegany 30-latek o bardzo jasnych włosach strasznie się złości, gdy mówi o współczesnej Srebrenicy. Wali pięścią w stół.

– To, co się tutaj dzieje, to kontynuacja wojny, tylko innymi środkami. Nie ma piekarni, sklepu obuwniczego, sklepu z ubraniem. Każdy biznes chyli się ku upadkowi. Wszystko zżera korupcja. Ja sobie radzę, bo pracuję prawie 24 godziny na dobę. Radzę sobie, bo ty przyjechałaś tu na rocznicę ludobójstwa. Ale co z jutrem, co z 12 lipca, co z sierpniem, październikiem?

Bezrobocie w Srebrenicy wynosi powyżej 50 procent. W mieście, które ma wody mineralne, lasy i złoża metali – a nawet, prawie ukończone, nowe spa. Mieszkańcy są przekonani, że urzędnicy zablokowali niedawno inwestycję, bo nie dostali łapówki. Dlatego większość interesów w mieście upada – powtarza to w Srebrenicy każdy, również miejscowy sędzia.

– Problem tkwi w nas. I nie jest to nacjonalizm, tylko brak pracy. To, że na nic nie możesz sobie pozwolić, że nie możesz założyć rodziny. Na początku wielu ludzi pomagało Srebrenicy. Ale politycy brali te pieniądze do kieszeni. I sponsorzy powiedzieli: dość – tłumaczy Bekir Halilović, syn Šefiki, dziś student prawa. Przyznaje, że kocha to miasto miłością beznadziejną. Że chce tu zostać mimo wszystko. Ale takich jak on jest niewielu.

Bekir zresztą już sam zdążył zgorzknieć.
– Kiedy ludzie z Sarajewa, Tuzli pytają: „jak możecie żyć z Serbami?”, odpowiadam im: „możemy”. Nie ma w tym niczego dziwnego. Ale co oni mogą wiedzieć? Dla mnie bohaterami są ci, którzy tu żyją, próbują coś zmienić. Wiesz, jaka była misja serbskiej armii? Wygonić stąd ludzi. Etniczna czystka. Więc kiedy wracasz i żyjesz tutaj, stawiasz temu opór. A kiedy uciekasz, robisz dokładnie to, co ci, którzy wywołali tę wojnę – mówi Bekir.

Chłopak działa w organizacji Dla Srebrenicy, która co roku wysyła kilkaset osób – Serbów, Boszniaków, obcokrajowców – na „Obóz Pokoju” nad pobliskie jezioro Peručac. Z przyjaciółmi Serbami o wojnie nieszczególnie lubi rozmawiać.

Bieda nie ma religii

Bo prawda jest taka, że wszyscy w Srebrenicy – młodzi i starzy, Boszniacy i Serbowie – klepią dziś tę samą biedę. To jednoczy bardziej niż traumatyczna przeszłość. Sprawia, że potrafią razem żyć.

Na przykład Jelena Tešić, Serbka o wielkich niebieskich oczach i drobniutkiej posturze, która za kilka dni kończy 29 lat.

Ma świetną sąsiadkę, Boszniaczkę. Nawet synów mają w tym samym wieku – trzy lata. Bawią się razem. Wtedy Jelena ma odrobinę oddechu, bo jej Daniel to bardzo żywe dziecko. Kiedy rozmawiamy, on nie przestaje się ruszać ani na chwilę. Niewielki salon jej mieszkania, gdzie mieszka z mężem i mamą, zawalony jest zabawkami. Ale chłopiec i tak woli wymachiwać metalowym karniszem. Potem wlewa łyżeczką kawę do cukiernicy.

Jelena marzy, żeby być niezależną. Pracować. Może to być prosta praca, nieważne. Chciałaby wyjść do ludzi, pogadać, a nie tylko: śniadanie, obiad, kolacja, pranie, sprzątanie. Wyrwać się. – Studiowałam język angielski, ale musiałam przerwać, kiedy zaszłam w ciążę. Nie wróciłam na studia. Zresztą nawet gdybym je skończyła, to gdzie bym tutaj znalazła pracę? – zastanawia się Jelena.

Na razie nie ma na to wielkich szans. Najbardziej denerwuje ją, kiedy mąż bez przerwy jej wypomina, że nie ma pracy. Mówi, że jest leniwa. Często się kłócą.

Pozytywna twarz

Największym marzeniem mieszkańców Srebrenicy jest to, żeby inni przestali w nich widzieć wyłącznie ofiary.
– Nasze Centrum Młodych organizuje tu każdego roku w sierpniu festiwal muzyczny i teatralny, w Chorwacji – obozy muzykoterapii. Chcemy pokazać, że Srebrenica ma też swoją pozytywną twarz – mówi Radomirka Savić Alić, 22-letnia blondynka o wielkich, ciemnych oczach. Serbka, która sprowadziła się do Srebrenicy trzy lata temu. Jest wolontariuszką, studiuje.

Ją z kolei najbardziej denerwuje, gdy dziennikarze pytają o małżeństwo z Boszniakiem. – Już mi się nie chce o tym gadać. To zupełnie normalna rzecz – tłumaczy.

Takich par jest już w mieście kilka. Kiedyś, dla żartu, powiedziała filmowcom, że im o tym opowie, jak dadzą jej 10 tys. marek (ok. 5 tys. euro) na nowy dom. – Żeby się odczepili. A ci zadzwonili potem i mówią: kasy nie mamy, ale może damy ci jakiś kredyt? – śmieje się Radomirka.

Oprócz Centrum Młodych jest jeszcze w mieście szkoła muzyczna dla dzieci. Austriaczka Doraja Eberle i jej organizacja, Bauern helfen Bauern, również chce zdjąć piętno ofiar z ludzi, którzy tu żyją. – Mamy dzieciaki serbskie i boszniackie – tłumaczy. – I marzenie: aby pierwszym skojarzeniem ze Srebrenicą było nie „ludobójstwo”, ale „najlepsza szkoła muzyczna w Bośni”.

Doraja głęboko zaciąga się papierosem i pokazuje zdjęcia z czerwcowej pielgrzymki papieża do Sarajewa. – Wiesz, że nasze dzieciaki jako jedyne wystąpiły przed Franciszkiem? A kiedy w ubiegłym roku była powódź, zebrały pieniądze dla powodzian. Po raz pierwszy pieniądze nie płynęły do Srebrenicy, ale w odwrotną stronę!

Wstyd

Przyjechała na rocznicę 11 lipca. W tym roku pochowano kolejnych 136 mężczyzn. Jednak, szczerze mówiąc, Doraja nie cierpi tego dnia. – I oficjeli, którzy wypinają pierś, przyjeżdżają tu z ochroniarzami. A dzień później zapominają – mówi. Wie, bo jest tu kilka razy w roku. Także wtedy, gdy ulice są całkiem ciemne, bo w połowie domów nie pali się światło.

Podobnie jak ona myśli wielu srebreniczan. Ich też denerwuje polityczny cyrk, który się tu odbywa. Nie obchodzi ich, czy do Srebrenicy, na kolejne obchody rocznicy masakry z 1995 r., przyjedzie Angela Merkel, Bill Clinton, premier Serbii Aleksander Vučić, czy nawet Naser Orić, kiedyś przywódca muzułmańskich partyzantów ze Srebrenicy. Jakżeby się wszyscy z ONZ zdziwili, gdyby się dowiedzieli, że słynna rezolucja uznająca – w końcu – iż zabójstwo 8 tys. osób można określić mianem ludobójstwa, jakoś nie wprawiła srebreniczan w stan euforii.

– Miasto wygląda, jakby wojna skończyła się wczoraj. Gdybym był członkiem wspólnoty międzynarodowej, urzędnikiem ONZ, rządu bośniackiego czy serbskiego, spaliłbym się ze wstydu. Czy to wszystko, na co ich było stać przez te 20 lat? – pyta Avdo Purković. ©

Autorka jest dziennikarką „Gazety Krakowskiej”.
 

BOŚNIA: CHRONOLOGIA WOJNY

Zajęcie Srebrenicy przez armię gen. Ratko Mladicia oraz śmierć z rąk serbskich żołnierzy ponad 8 tysięcy muzułmańskich mężczyzn były najtragiczniejszymi epizodami wojny w Bośni i Hercegowinie. Konflikt wybuchł na wiosnę 1992 r. po tym, jak mieszkający tu Serbowie nie uznali niepodległości tej byłej jugosłowiańskiej republiki. Rozpoczęli oblężenie jej stolicy, Sarajewa – ongiś symbolu pokojowego współistnienia trzech narodów (Serbów, Muzułmanów i Chorwatów) oraz religii (prawosławia, islamu i katolicyzmu). Trwało ono niemal cztery lata i zakończyło się śmiercią ok. 11 tys. ofiar. Wkrótce do walk dołączyli bośniaccy Chorwaci – z nadzieją stworzenia własnego państwa w Hercegowinie i przyłączenia go do samej Chorwacji. Wprowadzone do Bośni oddziały pokojowe ONZ nie spełniły swojej podstawowej roli, nie udało im się ochronić cywilów. Muzułmańska w czasie wojny Srebrenica – w 1993 r. uznana przez Radę Bezpieczeństwa ONZ za tzw. strefę bezpieczeństwa (safe area) – celem bośniackich Serbów była od początku wojny. W lipcu 1995 r., przy biernej postawie stacjonujących tu holenderskich „błękitnych hełmów”, zajęli oni tę miejscowość. Miesiąc później amerykańskie satelity wykonały zdjęcia masowych grobów. Na Zachodzie szok wywołany tragedią wpłynął na zmianę polityki: miesiąc po upadku Srebrenicy NATO rozpoczęło naloty na pozycje bośniackich Serbów, zmuszając ich do negocjacji pokojowych. Wojna skończyła się kilka miesięcy później.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015