Trudno mówić o krzyku

Dobry krzyk jest krzykiem niezgody na to-co-jest. To głos tych, którym nie jest obojętne. Którzy się angażują, by stan spraw ludzkich był bardziej, a nie mniej ludzki.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Okładka dodatku ARS CAMERALIS / ALEKSANDRA GRUNHOLZ / ARS CAMERALIS
Okładka dodatku ARS CAMERALIS / ALEKSANDRA GRUNHOLZ / ARS CAMERALIS

Krzyk jest poniekąd zaprzeczeniem mówienia. W każdym razie mówienia, w którym słowa są karnie uporządkowane w jednostajnie i miarowo kroczące szeregi.

Nawet wtedy, gdy wciąż jesteśmy w stanie rozpoznać i rozróżnić słowa, krzyk wprowadza między nie jakąś szczególną aurę, zasnuwa je ciemną, poszarpaną, jakby burzową chmurą. Pogoda krzyku daleko odbiega od niezmąconego błękitu; nawet bezchmurne greckie niebo, które opiewali poeci, jak Hölderlin, i filozofowie, jak Nietzsche, mroczy się, gdy rozlega się krzyk. Krzyk Edypa, Niobe patrzącej na śmierć dzieci albo porzuconej Ariadny przybliża nas do mroków nocy, o których chętnie zapominamy.

Już gdy mówimy podniesionym głosem, nasze słowa tracą kontakt z ziemią i zaczynają wirować, unoszone niecodzienną energią daleką od spokojnego rytmu zwykłych wypowiedzi. Jakieś uniesienie pojawia się wraz z krzykiem. Uroczyście podniesiony głos celebransa zapowiada bliskość sfery świętej, przekroczenie ograniczeń właściwych temu, co świeckie. Gdy narasta spór, niezależnie od tego, jak błahy lub jak poważny był jego powód, wcześniej czy później ktoś podniesie głos, zacznie krzyczeć. Przekroczy granicę poziomu głosu właściwego rozmowie. Wtedy mówimy mu: „niech się pan/pani nie unosi”. Niewątpliwie, gdy myślimy o krzyku, gdy staramy się dociec, czym jest krzyk, niedaleko są wszystkie problemy związane z granicą, ograniczeniami, tym, co uważamy za normalne, a co już w granicach normalności się nie mieści. Przecież nawet barwy, o ile nie odpowiadają oczekiwaniom i nie dostosowują się do norm i granic, bywają krzykliwe.

Trudno jest mówić o krzyku.

Ambicją języka w jego codziennej praktyce jest dopasować się do przedmiotów i sytuacji, które nazywa. Przywrzeć do nich, by stworzyć z nimi jedność. Ale także nie zdradzić ich, zachować wobec nich wierność. Krzyk zawsze zdradza.

Może to być zdrada popełniona wobec samego krzyczącego. Dzieje się tak wówczas, kiedy krzyk jest krzykiem na kogoś. Rodzic krzyczy na dziecko, szef na podwładnego. Całe struktury, na przykład wojsko, opierają się na krzyku, osobliwie akcentując krzyczenie na kogoś niżej postawionego w hierarchii. Tak krzycząc, wyobrażam sobie, że nabieram specjalnych uprawnień; więcej, myślę, że już zostały mi dane, że są podstawą i racją mojego bycia. Zdradzam siebie jako człowieka żądnego panowania (choć nie nad sobą, lecz nad innymi) i nadzwyczajnych uprawnień. Zdradzam siebie jako krzykacza władzy, jej krzykliwego reprezentanta. Tak jak jest zły dotyk, tak jest i zły krzyk. Każe nam zapomnieć, kim jesteśmy, i żąda jedynie posłuchu. Wymaga posłuchu, sam nie słuchając. Domaga się więcej niż ma, bowiem uważa, że mu się należy. Taki krzyk pojawia się wtedy, gdy ktoś opętany pragnieniem rządów przejmuje słowa z bezwzględnością kolonizatora, rujnuje ich bogactwo i wieloznaczność, omija ich zawiłe ścieżki, depcze drogą na skróty, która zawsze oznacza lekceważenie prawa i kończy się krzykiem, który staje się formą przemocy.

Trudno jest mówić o krzyku.

Dlatego, że jest też inny krzyk od tego, który zdradza i jest instrumentem służącym żądzy władzy – niezależnie od tego, czy mówimy o władzy ojca, sierżanta czy polityka. Krzyk, który zdradza, krzyk wściekły, nie jest zaproszeniem do tego, by mówić. Przeciwnie – nakazuje, a pierwszym jego zadaniem jest ustanowić nakaz milczenia. Taki krzyk jest zły, bowiem dąży do tego, by wszystkich zakrzyczeć. Nie mówi, lecz zakrzykuje.

„Jesteś bezkrytycznie posłuszny, więc jesteś” – to filozoficzne credo tego krzyku.

Ale jest też, jak powiedzieliśmy, krzyk innego rodzaju.

Rozlega się wtedy, gdy to-co-jest, nasz sposób urządzenia świata i życia, budzi wątpliwości, ale nasz głos zgłaszający owe wątpliwości niknie w powszechnym hałasie sloganów i frazesów.

Wątpliwości te mogą przybrać kształt pytania o to, jak radzimy sobie z naszym ludzkim losem, dla którego niewystarczające są już gładkie formuły społecznych i religijnych ortodoksji; to „Krzyk” Edvarda Muncha, o którym mówi się, że jest początkiem nowego myślenia w sztuce.

Taki krzyk, nazwijmy go dobrym, choć często jego tonacją jest rozpacz, dochodzi nas z miejsc, w których nikt nie chce nas słuchać, bowiem uważa nas za ­niebezpieczny, wrogi element, mówiący w zasadzie innym językiem.

Kiedy słowa i argumenty wyczerpały swoje możliwości wobec tych, którzy nie chcą ich wysłuchać, wtedy krzykiem dobijamy się do drzwi rozumnie zorganizowanej wspólnoty zbudowanej na prawdziwie ludzkich wartościach, nie tylko deklarowanych, ale i praktykowanych. ­Takim krzykiem przesterowanej gitary Hendrix domagał się końca wojny w Wietnamie; przejmujący wrzask (niedobre to słowo, ale trudno oddać po polsku szorstkość i wieloznaczność angielskiego scream) Morrisona w „Alabama Song” rozdzierał gładką materię samozadowolenia zasobnych amerykańskich przedmieść, przypominając o społecznym krytycyzmie Brechta i Weilla. The Beatles wychowali się na krzykach Little Richarda. To im zawdzięczają swoją przewrotną energię.

W sytuacji politycznej i społecznej głuchoty maskowanej szumem medialnych przekazów krzyk winien rozerwać powietrze. Nie bez powodu grupa Duldung śpiewa: „Zapraszam wszystkie panie na ulicę, / Bo jestem wtedy, jestem wtedy kiedy krzyczę”.

Gdy logiczne argumenty i prawne opinie na rzecz stanu praworządności nie są wysłuchane, pozostaje jedynie krzyk. „Tu trzeba krzyczeć, trzeba się drzeć” – wzywają Grabaż i Pidżama Porno.

To również krzyk tych, którzy długo prosili, by nie nazywano ich „zarazą”, a teraz, wobec głuchoty władzy, kamieni i wyzwisk, został im już tylko krzyk. To także krzyk uchodźców, kimkolwiek by byli, którzy stanęli u granicy dumnej ze swych chrześcijańskich korzeni Europy, a chrześcijańska Europa zamyka przed nimi porty i skazuje na dryfowanie po morzu.

Dobry krzyk jest krzykiem niezgody na to-co-jest. To głos tych, którym nie jest obojętne. Którzy się angażują. Nie po to, by przysłużyć się czyimś politycznym interesom. Po to, by stan spraw ludzkich był bardziej, a nie mniej ludzki.

„Krzyczę, więc krytycznie jestem” – oto filozofia dobrego, koniecznego krzyku. ©

TADEUSZ SŁAWEK (ur. 1946) jest literaturoznawcą, eseistą, poetą i tłumaczem. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego, członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Ars Cameralis 2019