Trochę szalony

Już po pierwszym ataku szczytowym, w ostatnim mailu do rodziny Tomek Kowalski napisał, że dla niego najważniejszy jest powrót do domu: Krzysiek zamówił tragarzy na szóstego, więc niezależnie, czy wejdziemy, czy nie, siódmego ruszamy na dół...

04.03.2014

Czyta się kilka minut

Tomek Kowalski na lodowcu Baltoro, w tle Świetlista Ściana Gaszerbruma IV. Karakorum, Pakistan, styczeń 2013 r. / Fot. Tomasz Kowalski / POLSKI HIMALAIZM ZIMOWY
Tomek Kowalski na lodowcu Baltoro, w tle Świetlista Ściana Gaszerbruma IV. Karakorum, Pakistan, styczeń 2013 r. / Fot. Tomasz Kowalski / POLSKI HIMALAIZM ZIMOWY

Mówią, że miał pasję dokumentalisty.
Dużo pisał, fotografował, filmował. Jakby wiedział, że musi się spieszyć z zostawianiem śladów po czymś, co będzie trwało krótko.
Na szczytach nagrywał krótkie filmy. Wszystkie podobne: ruchomy obraz, odgłos przyśpieszonego oddechu, sąsiednie szczyty. Często słowa: „Jestem na szczycie i kocham życie!”.
Czy 5 marca 2013 r., na zdobytym po raz pierwszy zimą Broad Peaku, chciał nagrać oświadczyny? A może to zrobił? Może w ciągu tych kilku minut zdołał uwiecznić radość i poprosić o rękę Agnieszkę?
Pisał bloga. Czytany dziś robi zapewne większe wrażenie niż w chwili publikacji. Wpis z 3 stycznia 2012 r. (parę miesięcy później dowie się, że jedzie na wyprawę życia): „Nadchodzący rok zapowiada się, że będzie decydującym, pod każdym względem, okresem mojej egzystencji”.
W ostatnim, z 31 stycznia 2013 r., pisze: „Jestem tu i nie mogę w to uwierzyć (...) To jest coś, o czym marzyłem, odkąd pamiętam, ale tak naprawdę nigdy nie sądziłem, że może się spełnić”.
BŁOGOSŁAWIEŃSTWO MISTRZA
Kiedy Tomek i starszy od niego o kilka lat brat Przemek zaczynają się wspinać, Alicja i Marek Kowalscy są już w środowisku od wielu lat. – To były tradycje rodzinne. Zrobiłem kurs skałkowy na początku lat 80. I choć potem nie było okazji, by jechać na kurs tatrzański, bo zaczęli się rodzić chłopcy, wspinaliśmy się z nimi – wspomina Marek Kowalski.
Kiedy Tomek ma 15 lat, zaczyna z bratem pierwszy sezon wspinaczki w Tatrach. Rok później wysyła list do swojego górskiego idola, Wojciecha Kurtyki. Pisze, że marzy o wspinaniu wysokogórskim zimą. Himalaista odpisuje na list. Data: 27 kwietnia 2001 r.
Słowa Kurtyki brzmią jak błogosławieństwo: „Naturalnie życzę Ci realizacji marzeń zimowych w Himalajach. To wspaniale, że tu i ówdzie żyje w młodym pokoleniu fascynacja górską »udręką«. W gruncie rzeczy ona właśnie decyduje o sile alpinizmu w poszczególnych pokoleniach”. Zamaszysty, czytelny podpis: Wojtek Kurtyka.
W klasie maturalnej Tomek ogłasza, że będzie studiować turystykę i rekreację. – Trochę nas to zszokowało, bo chodził do klasy mat-fiz – wspomina Alicja Kowalska. – „Chyba oszalałeś! – powiedziałam. – Pomyśl o czymś konkretnym”. Uczył się łatwo, ale wiedziałam też, że jak coś postanowi, to nie ma odwrotu.
Rok 2003, Tomek ma 18 lat. „Wyruszyłem po raz pierwszy autostopem poza granice Polski. Ta dwutygodniowa wyprawa za niecałe 50 euro pozwoliła mi przekroczyć niewidzialną granicę, uwierzyć, że mogę pojechać dalej” – wspomni później na blogu.
– Nieustannie stawiał sobie jakieś poprzeczki – wspomina mama. – Coś, co nam się wydawało nierealne, dla niego było do zrobienia. Np. na wyprawie autostopem, bawiąc się w mima, sprzedając jakieś karteczki, potrafił zarobić na następną wyprawę.
Jej celem jest zdobyty w 2004 r. Mont Blanc. Samo wejście na najwyższy szczyt Europy trudno jeszcze zaliczyć do sportowych sukcesów, ale to właśnie pierwszy wyjazd w Alpy jest dla 19-latka z Dąbrowy Górniczej wysokogórskim chrztem.
I początkiem przygody, której koleje wiele mówią o tym, jak od czasów, kiedy po dwadzieścia kilka lat mieli Maciej Berbeka czy Krzysztof Wielicki, zmienił się świat, a wraz z nim postrzeganie himalaizmu.
„Największe, po Maćku, parcie na szczyt. Inteligentny, doskonale wykształcony, prowadził firmę, na wyprawie studiował książki medyczne. Zakochany...” – wspomni Tomka Kowalskiego Krzysztof Wielicki w wywiadzie dla „TP” po powrocie z Karakorum. I doda, mając już na myśli wszystkich młodych uczestników wyprawy: „Wiadomo: inne pokolenie. Ciągle wysyłali sms-y, ciągle na telefonie...”.
Ale nie o sms-y i telefony tu chodzi. Tak jak wcześniejsze „pokolenie zdobywców” dążyło do sukcesów przez kursy skałkowe, taternickie, asymilację w hermetycznych klubach wysokogórskich – tak kariera młodych biegła (i biegnie) różnymi ścieżkami.
Tomek Kowalski swoją wymyślił i zaprojektował sam.
BYĆ JAK BRUCE LEE
Krótko po tragedii na Broad Peaku powstał amatorski film. Nakręcony przez Tomasza Gajewskiego, który nagrał wypowiedzi przyjaciół Tomka, przetykając je archiwalnymi zdjęciami i nagraniami wideo z udziałem samego bohatera.
Obraz Tomka Kowalskiego? Dusza towarzystwa, blisko ludzi. Lubił się zwierzać i słuchać zwierzeń innych. Życie w pośpiechu, wszystko naraz: biegał, trenował, zarabiał, imprezował. Wśród przyjaciół dominujący. Najmocniejsza jednostka w „stadzie”. Ktoś, za kim się idzie, komu się ufa, „kupuje” jego pomysły.
W 2006 r. realizuje kolejny: wchodzi na Kilimandżaro. Dwa lata później jest na Elbrusie. Jednak pierwsze poważniejsze osiągnięcia górskie przychodzą w 2009 r. – Kowalski jedzie do Argentyny, by zdobyć dwa najwyższe szczyty Ameryki Południowej.
„Udało się! 28 stycznia stanąłem na szczycie Aconcagua. Nie będzie dramaturgii, koloryzowania. Po prostu stało się nieuniknione. Za dużo przygotowań, marzeń, treningów, żeby miało się nie udać” – notuje na blogu pod koniec stycznia 2009 r. Niecałe dwa tygodnie później może się > pochwalić wejściem na Ojos Del Salado, najwyższy (drzemiący) wulkan na Ziemi (6893 m n.p.m.). Poza planem wspina się również na Monte Pissis (6793 m n.p.m.).
Zanim go zdobędzie, przeżyje coś, co na długo zostanie w jego psychice. „Dochodzę do ostatniego odcinka. Widać już wyraźnie trasę na szczyt. Może jeszcze z 2 h. Idę kamienistym zboczem, po drodze widzę przymarzniętą do ziemi kolorową chustę. Idę dalej. Za 50 m widzę coś. Plecak? Śpiwór? Czym bardziej się zbliżam, tym bardziej próbuję się oszukać, że to nie jest to, o czym myślę... Widzę już wyraźnie buty z przypiętymi rakami. Niebieska puchowa kurtka, twarz... Nawet nie chcę jej opisywać. Zrobiło mi się gorąco. Poczułem nieuzasadniony strach, przerażenie. Co mam zrobić? Schodzić na dół? Wzywać pomoc? Po chwili dochodzę do siebie. To musi być osoba, którą poszukiwali od kilku dni żandarmi. Biorę namiary GPS i postanawiam iść dalej na szczyt. Nic nie zmieni, że zejdę. Idę przed siebie, ale co chwila się oglądam. Czy nadal tam jest? Po 11.00 zdobywam szczyt. Tym razem bez okrzyku radości, łez” – notuje 14 lutego.
Po Andach, jeszcze w lipcu 2009 r. wybiera się w – jak się później okaże, trwającą półtora roku – podróż dookoła świata. Znowu przywiezie z niej zdjęcia: w świątyni Angkor Wat, na tle birmańskich pagod, z deską surfingową na australijskiej plaży. Będzie w tej podróży wszystko: 12 państw, 30 lotów samolotem, góry, praca, a nawet... kurs boksu w Tajlandii.
– Każdy sobie wyobraża, że jak sobie w taką podróż pojedzie, to pozwiedza, co się da – wspomina Marek Kowalski. – A on się zapisał na trzy tygodnie na Muay Thai. To była realizacja dziecięcych marzeń: być jak Bruce Lee.
Miesiąc później bierze udział w morderczym biegu górskim na Mount Kinabalu (najwyższy szczyt Malezji, ponad 4 tys. m n.p.m.). Wzniesienie, którego pokonanie zajmuje zwykle dwa dni, uczestnicy muszą pokonać w 2,5 godziny (i w ciągu kolejnych dwóch zbiec).
Powodem do dumy jest też stukilometrowy trawers masywu McKinleya, który robi z Szymonem Kałużą na początku lata 2010 r. Podczas zejścia ma miejsce wydarzenie, które Kowalski będzie wspominał jako najniebezpieczniejsze w karierze, a jego partnera skłoni do rezygnacji z aktywności górskiej. Przedzierając się przez lodowiec, Tomek wpada do szczeliny. – Opowiadał później, że była w jego psychice taka chwila: „Po mnie” – wspomina Alicja Kowalska. – Wszystko trwało dwie godziny. Po chwili absolutnej rozpaczy postanowił, że musi jakoś dać radę. Mówił, że ostatniej fazy wydostawania się nie jest w stanie opisać. Nie pamiętał. Wydostał się resztkami sił, determinacji. A jego kolega wspominał po powrocie, że w nim była tylko jedna myśl: jak nam o tym powie.
SPEŁNIONA MIŁOŚĆ
– Miał milion przyjaciółek. On nawet dla nas był taką przyjaciółką. Zawsze otoczony wianuszkiem kobiet. I nie chodziło o to, że był jakimś donżuanem. Wszystkie dziewczyny go lubiły – opisuje go Justyna, jedna z nich.
Ale na tę właściwą natrafia przypadkiem.
– Mieliśmy wspólnego znajomego. Tomek był akurat w podróży dookoła świata. Wiedziałam, że wróci i że na pewno kiedyś go poznam, ale zupełnie nie przywiązywałam do tego wagi – wspomina początek 2011 r. Agnieszka Korpal.
Spotykamy ją w Poznaniu w styczniu 2014 r. – od tragedii na Broad Peaku minęło 9 miesięcy. Siedzimy w założonym przez Tomka hostelu Poco Loco. Agnieszka jest piękną dziewczyną, elegancką i sprawiającą wrażenie delikatnej: na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje, by jej pasją były ekstremalne wyzwania sportowe.
W 2012 r. wpada na pomysł Rowerowej Korony Gór Polski, i jako pierwsza wjeżdża na wszystkie 28 szczytów pasm naszego kraju. Na niektóre, jak na Rysy, wnosi rower na plecach.
– Pewnego dnia pojawił się problem mojego wyjazdu na zawody: nie miałam transportu – opowiada Agnieszka. – Tomek wrócił już wtedy z podróży, a że wybierał się na te same zawody, zaproponował wspólną jazdę. A potem – wspólne ćwiczenia.
Razem trenują, jeżdżą na zawody. On skupia się na górach, nie stroniąc od biegów, dla niej najważniejsze jest bieganie, ale jeździ też z Tomkiem w góry. – Oboje byliśmy zdeterminowani do osiągania swoich celów – wspomina Agnieszka. – Nie musieliśmy sobie niczego tłumaczyć, czuliśmy to. Tak samo było z Broad Peakiem: wiedziałam, że to jest coś, co on bardzo chce zrobić. Nie uważałam, żebym miała prawo mu tego zabraniać. Myślałam: a co, gdyby on mi czegoś zabraniał?
O Agnieszce i Tomku mówią: pasowali do siebie idealnie. – Rozmawialiśmy dużo o przyszłości – mówi Agnieszka. – Ile dzieci, jakie będą, jak będziemy je wychowywać...
Na razie jednak najważniejsza była pasja.
ŚNIEŻNA PANTERA
Tomek zgłasza się jako kandydat do Nagrody im. Andrzeja Zawady: kapituła „Kolosów” ocenia projekty eksploracyjnych przedsięwzięć, te najciekawsze zaś nagradza specjalnym grantem, dzięki któremu laureat może zrealizować swoje marzenie. W przypadku Tomka chodzi o Śnieżną Panterę: zdobycie pięciu siedmiotysięcznych szczytów b. ZSRR.
Podczas odbywających się w marcu 2011 r. obrad Kowalski spotyka Krzysztofa Wielickiego. „Rano miałem »rozmowę kwalifikacyjną« w kapitule, (...) w której zasiadają takie osoby, że czułem się zaszczycony tym, że w ogóle siedzę z nimi przy jednym stole. Dotychczas czytałem tylko ich książki i historie, a teraz musiałem się sam zaprezentować. (...) Ostatecznie wyszedłem z rozmowy z mieszanymi uczuciami. Niemniej po 17.00 znalazłem się na głównej scenie Kolosów z wielkim czekiem na 15 tys. zł i w niemałym szoku uśmiechałem się do aparatów fotograficznych” – notuje.
I nie kryje ekscytacji pomieszanej z tremą: formuła nagrody – laur otrzymywany niejako na kredyt – zobowiązuje. Kowalski ma nie tylko zdobyć Śnieżną Panterę: ma to uczynić w czasie lepszym niż rekord Denisa Urubki. Pięć siedmiotysięczników szybciej niż w 42 dni.
Kiedy Tomek dowiaduje się o grancie na Śnieżną Panterę, są już z Agnieszką parą. Jadą razem. – Pojechaliśmy na Pik Lenina – wspomina Agnieszka. – Ale ja ze szczytu zrezygnowałam: bałam się, że osłabnę, a on będzie musiał ze mną schodzić, i cały projekt runie. Nigdy bym mu czegoś takiego nie zrobiła. Czekałam w obozie trzecim. Szybko mu zeszło: po 7 godzinach był z powrotem. W tym samym czasie grupa Polaków szła 21 godzin.
Po Piku Lenina rozłączają się. Tomek pozostałe szczyty chce zdobywać samotnie, tylko na Pik Komunizma wchodzi w towarzystwie Kazacha, Francuza i Rosjanina. – Miał wiele samotnych wejść, ale uważam, że nie nadawał się na solistę – mówi Agnieszka. – Bardzo przeżył samotny atak na Chan Tengri: koniec sezonu, jeden zapadnięty namiot, nikogo w pobliżu. Czuć było po mailach i telefonach, że to ciężkie przeżycie i nie chciałby doświadczać go znowu.
Tomek wchodzi na cztery szczyty Śnieżnej Pantery w 28 dni, co już jest dużym osiągnięciem. Zostaje tylko uznawany za jeden z najbardziej niebezpiecznych szczytów świata, owiany złą sławą ze względu na dużą liczbę ofiar Pik Pobiedy (najwyższy szczyt Tienszanu, ponad 7400 m n.p.m.). „W nocy nie mogę spać. Jest mi zimno i ciągle myślę, co mam zrobić – notuje na blogu 22 sierpnia. – Jestem przerażony wizją samotnej wspinaczki. Do tego koniec sezonu, lodowiec się topi, na górze jest jedynie jeden Włoch, szlak zasypany. Na myśl, że musiałbym sam przechodzić kilka kilometrów lodowca, pas seraków, kolejne 6 dni (przy dobrej pogodzie) samemu gotować, jeść i spać, przechodzą mnie dreszcze (...) Nie jestem samobójcą i staram się nie podejmować zbyt dużego ryzyka. Gdyby choć jedna osoba była gotowa ruszyć ze mną na Pobiedę, to jestem pewny, że udałoby się ją zdobyć. Tak pozostaje mi jedynie z żalem patrzeć na ogromne urwisko mojego piątego, niezdobytego szczytu (...) Czy projekt mogę uważać za sukces? Nikt nie zdobył do tej pory tych czterech szczytów w tak krótkim czasie”.
– Każdy normalny człowiek mający pojęcie o górach podjąłby podobną decyzję – uważa Agnieszka Korpal.
WYPRAWA MARZEŃ
Akces do wyprawy na Broad Peak zgłasza sam. – Wspinał się najpierw z rodzicami, później z bratem – mówi Agnieszka. – Należał do klubów wysokogórskich, ale faktycznie był zawsze z boku. Wydaje mi się, że chciał się stać częścią środowiska. I czuł, że Broad Peak może go do tego przybliżyć.
Początkowo jednak Artur Hajzer, szef Polskiego Himalaizmu Zimowego, kandydaturę Kowalskiego odrzuca. Argument jest prosty: Tomek ma niewielkie w porównaniu z pozostałymi uczestnikami wyprawy doświadczenie.
Tak czy inaczej, Kowalski po pierwszej odmowie nie rezygnuje. – Przekonywał zarówno Wielickiego, jak i Hajzera, że jest dobrym kandydatem – wspomina Agnieszka. – Mówił, że jak Wielicki był młody, też pierwszy raz wspiął się na Everest zimą. Że na pewno nie zawiedzie. Jak się dowiedział o tej wyprawie, był bardzo podekscytowany. Na pewno uznał, że to spełnienie wszystkich warunków, jakie powinien mieć jego idealny wyczyn. Wielkim marzeniem Tomka było wspinanie, ale największym – zapisanie się w historii himalaizmu. A tutaj nie dość, że środowisko, że Broad Peak zimowy, to jeszcze Wielicki i Berbeka, którzy byli dla niego bohaterami.
O tym, że jednak pojedzie, dowiaduje się dopiero w listopadzie 2012 r. przez telefon. – Był zaskoczony: dawał sobie oczywiście jakąś szansę, ale dwa miesiące przed wyjazdem mógł przypuszczać, że jest „pozamiatane”. Była w nim ekscytacja, ale też znaki zapytania. Czułam to, kiedy rozmawialiśmy – opowiada Agnieszka.
– Chciał mieć przekonanie, że to góra dla niego – wspomina Alicja Kowalska. – Po rozmowie z Wielickim był już pewny. Uspokajał nas: że nie jest lawiniasto, że jest szybki „wycof”, np. widać z „czwórki” „jedynkę”, i że jest mało szczelin.
Do wyprawy na Broad Peak przygotowuje się tak jak do poprzednich: czyta o historii wypraw, analizuje zdjęcia, schematy dróg, wykresy przewyższeń i temperatur. Wkłada też dużo pracy w przygotowanie fizyczne: to ono pozostanie jego głównym atutem na wyprawie.
Rodzice zwracają uwagę na czynnik psychologiczny – ogromną zmianę, jaką niósł w karierze syna wyjazd w Karakorum. – Do tej pory był sobie sterem i okrętem – wspomina pani Alicja. – Zawsze sam, albo z równorzędnymi partnerami, podejmował decyzje, kiedy wyjść, kiedy atakować szczyt. Nagle się okazało, że przebywa ze swoimi guru: Wielickim i Berbeką. Również pozostali mieli większe doświadczenie.
Agnieszka Korpal dnia wyjazdu wspominać nie chce. Mama Tomka pamięta, że dziewczyna nie dawała po sobie poznać zaniepokojenia, ale już po rozstaniu płakała.
Marek Kowalski: – Pamiętam pożegnanie na lotnisku. „To teraz trzeba pogonić tych młodych” – powiedziałem do Berbeki. A on na to: „No, chyba się też nimi opiekować”.
Alicja: – Wzruszyłam się, jak to powiedział. I ucieszyłam się, że ktoś taki z Tomkiem jedzie.
TOMEK MNIE URATOWAŁ
Jaki był w oczach rodziców? Ludzi, którzy go wychowali, ale też zaszczepili w nim ciekawość świata, głód eksploracji, miłość do gór?
Z Alicją i Markiem Kowalskimi (a także z jego starszym bratem, Przemkiem) rozmawiamy pod koniec 2013 r. w Dąbrowie Górniczej. Siedzimy wokół stołu w piątkę. Emocje związane z raportem PZA przeplatają się ze wspomnieniami z życia syna. O tych pierwszych rozmawiać zresztą nie lubią – już po spotkaniu powiedzą, że chcieliby się skupić na wspomnieniach o Tomku.
– Obu chłopców wychowaliśmy w atmosferze: „Zanim powiesz »nie«, zastanów się, czy nie możesz powiedzieć »tak«” – wspomina pani Alicja. – To była trochę nasza dewiza: nie byli do niczego zmuszani.
– Pokazywaliśmy im świat, różne możliwości – dodaje Marek Kowalski.
– Wynikało to trochę z naszej obawy o chłopców. Zaczęła się, gdy zobaczyliśmy, że idą we wspinanie. A jeszcze jak poszli razem na „Wariant R” na Mnicha, to był dla mnie kosmos. Bez przerwy myślałam, żeby się nic nie stało.
Rodzice opowiadają o dorosłym życiu Tomka, kiedy pasja górska wyszła już na plan pierwszy. Mówią zgodnie: trudno pojąć, jak znajdował na wszystko czas. – W święta przyjeżdżał na trzy, cztery dni, a myśmy go widzieli może połowę z tego – uśmiecha się Marek Kowalski. – Bo przecież trzeba było odwiedzić przyjaciół. No i codziennie trening.
– To, co założył, było zrobione – dodaje Alicja Kowalska. – Żelazna konsekwencja. A mimo tych wszystkich zajęć, sporo czasu spędzaliśmy razem. Dyskutowaliśmy, oglądaliśmy zdjęcia, graliśmy w planszówki.
Wspomina Przemek Kowalski: – Mało się widzieliśmy. On był na studiach w Poznaniu, ja w Anglii, wcześniej w Stanach. Mieliśmy silną więź, ale nie powiedziałbym, żebyśmy się sobie zwierzali. W ostatnich latach poza imprezami rodzinnymi widzieliśmy się 1-2 razy w roku, głównie w Tatrach, umawiając się na szybkie wspinaczki. Spotykaliśmy się w nocy gdzieś po drodze do Zakopanego lub na Słowację, nocleg w aucie, wspinanie następnego dnia i potem każdy jechał w swoją stronę. Między swoimi wojażami Tomek zdążył jednak zorganizować mnie i mojej żonie Agatce wspaniałe i niezapomniane wesele.
Czy w górach ryzykował? Przekraczał granice brawury? To temat o tyle ważny, że wróci w dyskusjach – zresztą w odniesieniu do wszystkich czterech zdobywców Broad Peaka – po tragedii z marca 2013 r.
– Lubił ryzyko – mówi Przemek Kowalski. – Jako chłopak skakał np. na Jurze między skałami, nad przepaścią. Może nie było to nic superekstremalnego, ale ja bym się nie zdecydował.
– Z drugiej strony, pamiętam, że jak się bał, to nie szedł. Miał granicę – dodaje brat Tomka. – Ostatni raz wspinaliśmy się razem na północno-wschodniej ścianie Świnicy, zimą 2012 r. Stwierdził wtedy, mimo że droga jak na jego możliwości była łatwa, że ma gorszy dzień, i żebym albo ja poprowadził, albo zjeżdżamy. Zresztą podczas tej wspinaczki Tomek mnie uratował. Wypadł mi płat śniegu, w który miałem zabite czekany, i zacząłem spadać. Wyłapał mnie na linie.
ŚWIAT POZA GÓRAMI
Chciał pisać doktorat z fizjologii. Kiedy spotykamy się z rodziną Kowalskich w Dąbrowie Górniczej, pokazują opracowanie na temat choroby wysokościowej, które Tomek studiował i przed wyprawą, i podczas jej trwania. – To było coś na kształt jego biblii – opowiada Agnieszka. – Przed wyprawą wysyłał mi też różne artykuły na temat żywienia, wysokości itd. Był takim typem, że musiał wszystko wiedzieć.
Kolejny pozagórski „świat” Tomek Kowalski odkrywa w 2011 r. „Tym razem reklama. W trakcie organizacji ostatniej wyprawy w tzw. międzyczasie starałem się razem z moją znajomą Margo o dotacje z UE na nową firmę. Udało się uzyskać dwie dotacje i już w tym roku ruszamy z firmą Poco Loco! Będziemy prowadzić hostel w Poznaniu” – notuje 14 września na blogu.
Nazwa, jak przyznają przyjaciele, choć wzięła się od tego, że Margo uczyła się hiszpańskiego, pasuje do niego. Znaczy „trochę szalony”.
W maju 2012 r. Tomek Kowalski relacjonuje: „Ostatni tydzień przed Wielkim Otwarciem był chyba najbardziej stresującym tygodniem mojego życia, no może nie licząc zejścia z Denali, ale tam przechodziłem inny rodzaj stresu. Teraz po prostu w ciągu kilku dni musiałem podjąć decyzje, które zaważą na całym moim życiu. Brzmi to górnolotnie, ale tak właśnie było. Wreszcie 19 maja na ul. Taczaka 23 w Poznaniu otworzyliśmy z Margo Poco Loco Hostel”.
FILM
31 stycznia 2013 r. Wyprawa na Broad Peak, w składzie której jest Kowalski, tydzień temu dotarła do bazy. Tomek na blogu: „I teraz jestem tu, jakby nigdy nic żartując sobie przy stole z Krzyśkiem Wielickim, gościem, który jest dla mnie bohaterem. Czuję się tak, jakbym był jakimś młodym gitarzystą z początkującego zespołu i zagrał razem z Mickiem Jaggerem i Rolling Stonesami na pełnym stadionie Wembley”.
Gra na równych prawach, nie jako support. – Cały czas nam pisał, że z Małkiem zakłada obozy. Cieszył się z tego, bo w ten sposób się lepiej aklimatyzował – wspomina Alicja Kowalska.
Agnieszka Korpal dodaje: – Pisał, że na tle grupy czuje się dobrze. Gdy jechał, miał w głowie znaki zapytania. Czy dorówna Adamowi, czy nie będzie najsłabszym ogniwem? Okazało się, że nie. Był też chłonnym umysłem: jestem pewna, że o wszystko wypytywał Maćka i Krzyśka. Fakt, nie miał doświadczenia w poręczowaniu, ale na pewno się szybko uczył.
15 lutego zaczynają pierwszy atak. Wielicki do czołowego zespołu, który spróbuje wejść na Broad Peak, wyznacza Bieleckiego i Małka. – Tomek przeżył to strasznie – twierdzi Alicja Kowalska. – „Jak to: tyle z siebie dałem, i co jest grane?”. Poszedł później, w drugim zespole. Wcześniej zgłaszał jakieś dolegliwości na wysokości ponad 7 tys. metrów, np. problemy ze snem, ale nie było podstaw, by sądzić, że działo się z nim coś niedobrego.
Przed drugim, właściwym atakiem szczytowym, Krzysztof Wielicki podejmuje decyzję, że atakować będzie zespół czteroosobowy. Ta decyzja będzie później długo dyskutowana – czy zrobił dobrze? Czy nie lepiej było zostawić jedną dwójkę w odwodzie?
Z pewnością Wielicki podejmuje decyzję m.in. – a może przede wszystkim? – pod wpływem Kowalskiego. Ten jest ambitny, nie chce iść w drugim zespole. – To prawda, że Tomek był pierwszą osobą opowiadającą się za zespołem czteroosobowym – przyznaje Alicja Kowalska. – Bo po co on tam pojechał? Wiadomo: po to, by wejść na szczyt. Jak wyjeżdżał, powiedziałam mu, że być może jego rola ograniczy się do noszenia plecaków. „No, chyba że mi się uda wejść na szczyt” – odpowiedział.
W ostatnim mailu do rodziny – już po pierwszym ataku szczytowym – pisze, że najważniejszy jest dla niego powrót do domu. „Krzysiek zamówił też porterów [tragarzy – red.] na 6-go, wiec niezależnie czy wejdziemy, czy nie, to 7-go ruszamy na dół. Cieszy mnie ta wizja ” – czytają rodzice Tomka.
4 marca Małek, Bielecki, Berbeka i Kowalski są w obozie czwartym. Decyzja o ataku jest już podjęta: wyjdą za kilka godzin, dokładnie o 5.15 rano. Jak opisać tę decyzję z punktu widzenia 28-latka z Dąbrowy Górniczej? Jest tak ambitny, że nawet nie bierze pod uwagę, że pozostała trójka wejdzie, a on nie? Czuje się na siłach? Jest pod wpływem bardziej doświadczonych kolegów, na czele z obdarzonym autorytetem Berbeką?
Wśród nagrań rozmów między bazą a obozem IV jest mało dotąd znany – bo niepublikowany – fragment, na który zwraca uwagę rodzina Kowalskich. Tomek mówi kierownikowi, że cała czwórka idzie spać: pobudka jest planowana na 3.00, a wyjście z namiotu na 5.00 „W mojej ocenie o 3 godz. za późno. Kto to ustalił?” – mówi Wielicki, a w odpowiedzi słyszy, że decyzja zapadła po dyskusji. Wielicki naciska: mówi, że 25 stopni to dość wysoka temperatura. „No wiesz, tak postanowiliśmy, a co sugerujesz, żeby wyjść wcześniej, tak?” – pyta niepewnie Kowalski.
– Słychać w jego głosie niepewność – mówi Alicja Kowalska. – Wtedy przejmuje radiotelefon Maciek i mówi o swoich argumentach za późnym wyjściem. Dalej następuje znany już z przekazów filmowych fragment rozmowy Wielicki–Berbeka.
Wychodzą o 5.15. O 12.30 Małek z Kowalskim – idą nieco za Berbeką i Bieleckim – osiągają przełęcz. O 18.00 Kowalski z Berbeką stają na szczycie – 40 minut później niż Bielecki.
Z Tomkiem wkrótce potem zaczynają się dziać rzeczy niepokojące. Kiedy dokładnie przekracza granicę? I jaką granicę? Energetycznego wyczerpania organizmu? Psychicznego załamania? Tuż po wejściu na wierzchołek? Godzinę później? Wiadomo, że przejście odcinka do przełęczy – trwające zwykle półtorej, dwie godziny – zajmuje mu około pół doby.
To przez te 12 godzin rozgrywa się dramat, częściowo uwieczniony na nagraniach z rozmów pomiędzy nim a Wielickim. Po raz pierwszy po wejściu na szczyt łączą się mniej więcej o godz. 19.00 polskiego czasu. – Tomek mówi, że idzie, ale wolno. Wielicki próbuje go zdopingować, mówiąc, że chłopcy są już pod przełęczą. Na Tomka podziałało to chyba odwrotnie, bo powtarza z niedowierzaniem w głosie: „Jak?? Maciek i Artur są poniżej przełęczy??!!”. Myślę, że to dla niego bardzo zły moment, zdaje sobie sprawę, że jest słabszy od innych, że odstaje – mówi Alicja Kowalska.
W tej samej rozmowie z ust Wielickiego pada dramatyczne zdanie: „No nie wiem, dlaczego żeście się rozstali, mieliście iść związani liną”. A w jednym z kolejnych „wejść” nawołuje: „Tylko się nie poddawaj, nie ty pierwszy schodzisz nocą, dziesiątki ludzi schodziły nocą, twardo musisz wracać, musisz wracać”.
Podczas tej rozmowy Kowalski zgłasza, że idzie bardzo wolno i ma problemy z oddychaniem. Pyta Wielickiego, czy ma wziąć coś z apteczki. – Wielicki mówi: „Jeśli nie ma żadnych objawów, głowa cię nie boli, ani nie masz silnego kaszlu, to ci apteczka nie bardzo może pomóc”, a Tomek odpowiada: „Nie mam nic takiego” – relacjonuje Alicja Kowalska.
Jedna z ostatnich rozmów to ta Kowalskiego z Arturem Małkiem. – Małek tłumaczy dość zawile, w jaki sposób Tomek ma przejść przez szczelinę – relacjonuje Marek Kowalski. – A Tomek na to: „Jak to, bez partnera?!”. To pokazuje, że myślał logicznie.
Kowalscy i Agnieszka Korpal mówią zgodnie: nikogo nie winimy. Ale mają żal, że nikt – zwłaszcza Bielecki – nie zrobił niczego, by odmienić los wolniejszej dwójki. – Nikt nie wie, jak by się to skończyło, gdyby szli razem – mówi Agnieszka.
***
Raz jeszcze godz. 18.00 – Kowalski i Berbeka stają na szczycie Broad Peaka. Chwilę wcześniej dochodzący do szczytu Tomek prosi schodzącego już Artura Małka, by podszedł z nim na wierzchołek i pomógł nagrać film. Małek schodzi dalej.
Czy Tomek na szczycie chciał uwiecznić swoje oświadczyny? Agnieszka Korpal nie ma wątpliwości: miał ze sobą pierścionek, zakupiony w tajemnicy już w Skardu. O planach oświadczyn powiedział Ani, swojej wspólniczce, a ona opowiedziała o nich Agnieszce dopiero trzy tygodnie po śmierci Tomka.
Kiedy znalazła go wyprawa poszukiwawcza Jacka Berbeki, nie miał plecaka, a na głowie kamerki, z którą nie rozstawał się podczas wcześniejszych wypraw. Czy była w kieszeni, nie wiadomo – Berbeka i towarzyszący mu Jacek Jawień nie zaglądali do kieszeni.
Czy chciał koniecznie nagrać ten film? Może na szczyt pchała go ambicja i przekonanie, że da radę? A może jeszcze inaczej: po drodze wydarzyło się coś, o czym nie wiemy? W głowie Agnieszki są głównie pytania, wątpliwości, tajemnice.
Jest też jeden pewnik: tam, na szczycie Broad Peaka, o godzinie 18.00 5 marca 2013 r., Tomek był przez chwilę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014