Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podszedłem i przedstawiłem się, powiedziałem, że czytam "Płaskorzeźbę" już po raz nie wiem który, że jestem nią zafascynowany i że nie spodziewałem się, iż kiedykolwiek się spotkamy. Różewicz powoli przełożył wiaderko do drugiej ręki i podał mi dłoń: - Nazywam się Marciniak - przedstawił się. - Pan mnie pomylił - dodał i popatrzył na mnie wyczekująco, czy odejdę, czy jeszcze coś powiem. Zrobiło mi się głupio: spodziewałem się tak bardzo Tadeusza Różewicza, że nie miałem nic do powiedzenia Marciniakowi.
W ubiegłym tygodniu kilkadziesiąt metrów od tego miejsca odbyło się spotkanie z Tadeuszem Różewiczem zorganizowane przez Wydawnictwo Literackie. Poeta był zmęczony. - Przed przyjściem tutaj czułem się, jak trener naszej reprezentacji po meczu z Amerykanami - powiedział. Na pytanie prowadzącego spotkanie Krzysztofa Lisowskiego, co ważnego zdarzyło się w jego życiu w ciągu ostatnich dwóch lat, Różewicz odparł:
- Okulałem na lewą nogę. A potem zaczęły się bóle reumatyczne w prawej ręce. A to jest przecież moje narzędzie pracy.
Chociaż wieść gminna niosła, że poeta w ostatnim czasie nic nie pisze, przeczytał dwa nowe wiersze (w tym jeden niedokończony). Zapytany, jakiej rady - jako stary mistrz - udzieliłby młodym poetom (na sali przeważała młodzież), uśmiechnął się: - Żeby nigdy uczeń nie był nad mistrza. To jest zdrowe. Potem się rozgadał: o tym, że dziś wielu młodych ludzi wybiera kierunki humanistyczne, bo matematyka jest dla nich za trudna. I o tym, że także uczony - fizyk, astronom, matematyk - może być wspaniałym poetą. Jako przykład wskazał teksty ks. prof. Michała Hellera. - Bo poezję niekoniecznie trzeba pisać wierszem. Wiersz czasami nie ma wiele wspólnego z poezją.
Tłumaczył też, jakby usprawiedliwiając własne wybory poetyckie, że droga ironii jest w poezji drogą trudniejszą niż droga liryki: - Na ogół nie chce się rozumieć ironii. Ma się jej za złe... - i tu urwał, żeby wrócić do czytania wierszy.
Spotkanie trwało niespełna godzinę. Drugie tyle zajęło poecie podpisywanie książek przyniesionych przez czytelników. Jedna z czytelniczek zagadnęła: - To wielkie szczęście widzieć pana. Przez całe studia słyszałam, że nie lubi pan spotkań ani ludzi. - Spotkań nie lubię - przytaknął Różewicz - ale ludzi lubię. Chociaż są też i tacy, których nie lubię.
Dałem poecie do podpisu "Płaskorzeźbę". Nie wspomniałem o naszym spotkaniu/niespotkaniu sprzed lat. Potem w tramwaju, w drodze do domu, jeszcze raz przeczytałem:
Wygaśnięcie Absolutu niszczy
sferę jego przejawiania się
marnieje religia filozofia sztuka
maleją naturalne zasoby języka
to co zostało wystarczy jeszcze
dla felietonistów z "Tygodnika Powszechnego" i "Polityki"