To ona powinna być kardynałem

Z okazji urodzin siostry Małgorzaty złożę życzenia samemu sobie. Chciałbym być taki jak ona. Choć po części tak szalony, choć trochę tak stuknięty.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Pierwszy raz spotkałem ją w Watykanie. Było to może pięć lat temu. Wcześniej dużo o niej słyszałem, ale nie znaliśmy się osobiście. Przyszła razem z byłym ambasadorem Polski przy Stolicy Apostolskiej na mszę przy grobie Jana Pawła II. Potem poszliśmy na cappuccino, wymieniliśmy się numerami telefonów. Już to pierwsze spotkanie było elektryzujące: zauważyłem, że mam do czynienia z nieprzeciętną kobietą, od której wiele mogę się nauczyć.

Dużo mówiła. Dziś już wiem, że więcej robi, niż mówi. Ale kiedy świadectwo czynów jest niemożliwe, albo gdy nie wystarcza, wtedy zaczyna mówić – i to jak! Nie przebiera w słowach, jest konkretna, stawia wszystkich na nogi.

Może to pierwsza rzecz, jakiej się od niej nauczyłem: że czasem trzeba użyć słów, których nie ma w słowniku. Kiedyś na stacji Termini, gdzie rozdajemy posiłki, zrobiło się jakieś zamieszanie. Trudno było zapanować nad ludźmi. Pomyślałem sobie: co zrobiłaby w takiej sytuacji siostra Małgorzata? I powiedziałem kilka takich słów, że od razu zrobiło się cicho. Nie mogli uwierzyć, że biskup potrafi. W konkretnej sytuacji potrzebny jest konkretny język.

Potem poznaliśmy się lepiej, odwiedziłem większość domów Wspólnoty Chleb Życia w Polsce. Siostra nigdy nie prosi mnie o pomoc, choć często opowiada o swoich dziełach, planach, czasem o jakimś problemie. A ja wtedy wiem, co robić. Pamiętam, gdy raz w pewnym sanktuarium w Polsce otrzymałem pieniądze dla biednych. To była duża kwota. Zadzwoniłem do papieża i powiedziałem: „Ojcze Święty, jaki jest sens przewozić te pieniądze do Watykanu? Wiem, komu je dać w Polsce. Jest tu taka szalona kobieta, czysta Ewangelia. Czy mogę jej zostawić?”. Papież powiedział: „Zrób, jak uważasz”. Nie pytał, ile jest pieniędzy ani na co dokładnie zostaną przeznaczone. Zresztą przyznam się, że gdy do niego dzwoniłem, to już byłem w drodze do siostry Małgorzaty. Wiedziałem, że papież nie odmówi.

Siostra budowała wtedy jeden z domów dla swoich podopiecznych pod Krakowem. Jeśli się nie mylę, za te pieniądze zrobiono dach, przynajmniej w części, a reszta poszła na remont drugiego domu.

Innym razem opowiedziała mi historię kobiety, która mieszkała w jakimś kurniku. Siostra mówiła, że chce jej znaleźć mieszkanie i dlatego myśli o kupnie kawalerki. Nie prosiła mnie o nic, ale ja zebrałem wszystkie pieniądze, które w tym momencie miałem do dyspozycji, i jej zawiozłem. Wzięła kopertę i odeszła, nawet bez słowa „dziękuję”.

Nie, nie obraziłem się. Mówiła mi potem, że modliła się o te pieniądze i wiedziała, że przyjdą, choć nie wiedziała, skąd. I że było dokładnie tyle, ile jej brakowało, aby kupić mieszkanie. A skoro prosiła Boga, to poszła podziękować Bogu, nie mnie. Bóg dał jej to, co jej się należało. To była dla mnie druga lekcja: modlitwa. Jeśli się modlisz o deszcz, nie wychodź z domu bez parasola. Inaczej twoja modlitwa będzie słaba, tak jak i twoja wiara. Gdy siostra Małgorzata coś mówi Panu Bogu, to nie na żarty, nie na niby. Nie zawraca Mu głowy błahostkami. Gdy Go o coś prosi, to znaczy, że naprawdę tego potrzebuje.

Częściej to ja proszę ją o pomoc. Są czasem w Rzymie beznadziejne przypadki bezdomnych Polaków, dla których ona jest jedynym ratunkiem. Choćby i dzisiaj. Ze szpitala wypisano sparaliżowanego bezdomnego Polaka. Wspólnota św. Idziego umieściła go w hotelu, żeby nie umarł na ulicy. Nie można go było wziąć do noclegowni, którą w ciągu dnia wszyscy muszą opuszczać, bo potrzebuje całodobowej opieki. Zadzwoniłem do siostry Małgorzaty i jeszcze dobrze nie skończyłem zdania, gdy powiedziała: „Proszę go przywieźć”.

Zawsze mogę na nią liczyć. Takich sytuacji od czasu, gdy jestem papieskim jałmużnikiem, czyli od ośmiu lat, było może z dziesięć. Gdy trzeba kogoś przetransportować z Włoch do Polski, a wszystkie instytucje mówią: za miesiąc, za dwa, jak się zwolni miejsce – telefon do siostry Małgorzaty zawsze kończy się tak samo: „Kiedy mam wyjechać na lotnisko?”. Bo ona wie, że skoro dzwonię, to muszę być w wielkiej potrzebie. I że ratuje komuś życie.

Tego też się od niej nauczyłem: reagowania natychmiast. Jeśli ktoś w potrzebie staje przede mną, to staje tu tylko dla mnie. Nie mogę go odsyłać do innych, zbywać, mówić: przyjdź za jakiś czas, zobaczymy, co się da zrobić. Trzeba, tak jak ona, działać natychmiast.

Jest uparta i konsekwentna. Boją się jej wojewodowie, burmistrzowie, urzędnicy. Gdy jest przekonana, że robi dobrze, i że to jedyna droga w tym momencie – nie ustąpi. Dlatego i ja, gdy mam coś załatwić w urzędzie, a chodzi o życie drugiego człowieka, nie ruszam się stamtąd, dopóki nie dostanę tego, po co przyszedłem. Mówią mi, że paszport będzie za miesiąc? Ale ja wiem, że wtedy już nikomu do niczego nie będzie potrzebny, bo jeśli ten człowiek nie wyjedzie od razu, to umrze. Więc odpowiadam, że nie wyjdę, dopóki nie załatwię sprawy. Nauczyłem się tego od niej.

Właściwie to ona powinna być kardynałem. Naraża życie dla Ewangelii. Gdy otrzymywałem kardynalski biret, ­przyrzekałem wierność Chrystusowi aż do przelania krwi. Przyrzekałem, że będę dbać o Kościół – a to znaczy: o drugiego człowieka. Ona właśnie to robi, narażając się na wyśmianie i drwiny, nawet ze strony ludzi Kościoła. Wiele osób jej nie rozumie. Mówią: co to za zgromadzenie, skoro jest sama? Co to za zakonnica, skoro adoptowała dziecko? Argumenty bezsensowne. Czasem, by ratować drugiego człowieka, trzeba go adoptować.

W obozach dla uchodźców na Lesbos jest blisko 800 dzieci bez rodziców. Nieraz myślę, że jedynym sposobem, by je stamtąd ściągnąć, byłaby adopcja. Każdy może adoptować nawet 15 dzieci, także biskup. Może to jest sposób, gdy państwo nie pozwala im wjechać do Europy? Siostra Małgorzata adoptowała dziecko, bo nie było innej możliwości, aby mu pomóc. Trafiłoby do zamkniętego zakładu, jako dziecko niepełnosprawne. Ona stworzyła mu dom. To jest konkret.

Niełatwo ją pokochać, bo jest despotyczna, rubaszna, pali jak parowóz, jest ciągle w kłębach papierosowego dymu. Ale nie można jej nie pokochać, bo żyje czystą Ewangelią i przez to jest piękna. Przyjmuje do ośrodka ludzi poobijanych przez życie, choć dobrze wie, że uciekną, gdy tylko lekko się podniosą. Woła ich nałóg, przyzwyczajenie, choroba bezdomności. Ale ona znowu ich przyjmie, potem kolejny raz i kolejny. Nie obraża się. Ktoś inny powiedziałby, że szkoda zachodu i miejsca. Ale nie ona.

Mówi o sobie, że jest stuknięta. Bo taka właśnie jest miłość i taka jest Ewangelia. Szalona, stuknięta, wszystko stawia na głowie. Jezus każe nam ciągle przebaczać. To najpiękniejsze. Logika Ewangelii jest przeciwnością logiki naszego myślenia. Dlatego mówię, że siostra Małgorzata, która realizuje czystą Ewangelię, też jest – jak Ewangelia – szalona, stuknięta, bezkompromisowa. Czasem działa na krawędzi prawa, czasem wręcz poza prawem. Żeby pomóc drugiemu człowiekowi, trzeba nieraz narazić się na mandat czy sprawę sądową. Taka jest miłość. I taka jest siostra Małgorzata. Tego też się od niej nauczyłem.

Czy mamy ją naśladować? Nie staniemy się drugą Małgorzatą Chmielewską, podobnie jak nie będziemy drugą Matką Teresą, Maksymilianem Kolbem czy księdzem Jerzym Popiełuszką. Każdy ma swoją drogę. Siostra Małgorzata jest jak drogowskaz. Pokazuje, jak żyć Ewangelią. Nie zmiękcza jej, nie rozwadnia. Jeśli Ewangelia mówi, że trzeba być ubogim, to siostra wie, co to znaczy. Nie potrzebuje rekolekcji ignacjańskich, by przez osiem dni próbować to zrozumieć. Po prostu jest uboga.

W dniu urodzin składa się życzenia solenizantowi, ale ja – wyjątkowo – złożę z tej okazji życzenia samemu sobie. Chciałbym być taki jak ona. Choć po części tak szalony, choć trochę tak stuknięty. Zupełnie tak samo nie dam rady. Żyję w innej rzeczywistości, mam do zrealizowania inne zadania. Ale łączy nas Ewangelia, a wiem, że siostra Małgorzata właśnie w Ewangelii znalazła sposób na szczęśliwe życie. Cholernie szczęśliwe – jak sama mówi. Chciałbym się od niej jak najwięcej czystej Ewangelii nauczyć.

A jej życzę, by na tej drodze mogła jak najdłużej być dla mnie przewodnikiem. ©℗ Wysłuchał EA


Czytaj bezpłatnie cały dodatek Małgorzata Chmielewska: Siostra-Matka-Córka

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021