Siostra Chmielewska: Miłość na zawołanie

S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA: Mój przybrany syn, Artur, ma szczęście, bo się z nim dzielę rentą, a i darczyńcy coś dorzucą. Ale tysiące podobnych do niego niepełnosprawnych i chorych skazuje się w tym kraju na żebractwo.
Z mopsem Aloszą, marzec 2021 r.  / GRAŻYNA MAKARA
Z mopsem Aloszą, marzec 2021 r. / GRAŻYNA MAKARA

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Co u Siostry słychać?

MAŁGORZATA CHMIELEWSKA: Jak mówiła moja mama, zależy, gdzie ucho przyłożyć. Jeśli w Warszawie, to otworzyliśmy nowy, bardzo piękny i bardzo drogi dom – dla osób w kryzysie bezdomności, dla ludzi chorych i starych. Pieniądze, 16 milionów złotych, pochodzą od darczyńców, ale też od pomagającej seniorom Fundacji Biedronka. Swoje dołożył Jurek Owsiak, którego WOŚP wyposażyła gabinet lekarski tak, że część przychodni mogłaby nam pozazdrościć.

A co słychać tu, w świętokrzyskiej wsi Zochcin?

Mniej więcej to, co widać. Mieszkamy z moim synem [chodzi o Artura, przybrane w wieku 3 lat dziecko s. Chmielewskiej, dziś dorosłego, niepełnosprawnego intelektualnie mężczyznę z autyzmem – red.] w obszernym, otoczonym roślinnością domu, razem z dwojgiem moich współpracowników. Duża przestrzeń, w sąsiedztwie drewniane domki, w których mieszkają teraz ukraińscy uchodźcy.

A pod nogami, jak pan widzi, koty i psy.

Dwa leżą u naszych nóg. Mops warczy na kolegę czy na mnie?

Na kolegę. Rywalizują o jedzenie, choć oba mają pełną miskę. A ten trzeci, czarny labrador, to pies przeszkolony do towarzyszenia Arturowi.

W ogóle wszystko jest tu jemu podporządkowane: są kamery i monitory, żeby śledzić każdy krok Artura, który w każdej chwili może dostać ataku padaczki, albo – jak to mówimy – „pójść w Polskę”, czyli uciec, co kilkukrotnie się już zdarzyło.

Nastąpiła ważna zmiana w Siostry i Artura życiu: od jakiegoś czasu nie jesteście na siebie skazani 24 godziny na dobę.

Kilka miesięcy temu Artur poszedł na warsztaty terapii zajęciowej, ale to nie było miejsce dla niego, autystyka – za dużo ludzi, za wiele hałasu, on się w takich warunkach kuli i zamyka w sobie. Na szczęście później trafił do środowiskowego domu samopomocy w nieodległym Opatowie.

Przywozi go i zawozi tam specjalny bus.

Tylko przywozi – zawożę ja. Bus byłby o godzinie ósmej, a o tej porze to jaśnie pan dopiero zaczyna wstawać z łóżka (śmiech). W każdym razie w Opatowie Artur czuje się świetnie, bo tam są ludzie starsi, w większości spokojni, i nie ma ich wielu. Nie musi też na zawołanie lepić jakichś garnczków – robi, co chce. Jest jedna opiekunka na kilka osób, w dodatku te pozostałe nie wymagają zbyt wiele frasunku, więc Artur stał się dla tamtejszych pań pupilkiem.

Takich miejsc dziennego pobytu, stanowiących odmianę i oddech zarówno dla osób niepełnosprawnych, jak i ich opiekunów, jest w Polsce skandalicznie mało. A są one naprawdę bezcenne. Gdyby nie ono, Artur leżałby w łóżku i oglądał na YouTubie bajki.


CZYTAJ WIĘCEJ: ROZMOWY Z SIOSTRĄ MAŁGORZATĄ CHMIELEWSKĄ >>>

 


Albo słuchał Radia Maryja, jak opowiadała Siostra w wywiadach.

Już nie, bo polikwidowałam wszystkie radioodbiorniki.

W odruchu obronnym?

Jak by to powiedzieć...

Kiedyś się mówiło: pomidor.

Więc pomidor.

A mówiąc poważniej, czy to jest słuchanie radia, czy oglądanie bajek, czy wylegiwanie – żadna z tych czynności nie sprzyja jego rozwojowi.

Jak zmienił się Artur, odkąd wyjeżdża?

Jest w lepszym nastroju, bardziej kontaktowy. Ma też, zdaje mi się, większe ­poczucie własnej wartości. Bardzo się też rozwinął, jeśli chodzi o słownictwo. Zawsze coś tam mówił, bo jednak wychowywał się we wspólnocie, od trzeciego roku jeździł też ze mną po świecie, ale używał kilku słów na krzyż. Aż tu pewnego dnia wychodzi na taras, patrzy naokoło i mówi: „Jak pięknie”. Wszystkim opadły szczęki.

Co jakiś czas Artura zabiera do siebie jego przybrany brat, który prowadzi jeden z naszych domów w Warszawie [chodzi o placówki pomocowe Wspólnoty Chleb Życia – red.]. Podczas jednego z takich pobytów Artur zaczął go o coś gwałtownie prosić, na co Mikołaj – jak zwykle w takich sytuacjach – podniósł palec i powiedział: „Chwileczkę, poczekaj”. A Artur na to: „Obiecaj”.

A Siostry życie jak się zmieniło?

Mam teraz pół dnia „wolnego”. W cudzysłowie, bo oczywiście działam, tylko inaczej niż wcześniej. To jest pół dnia bez dotychczasowych stałych punktów programu: bo Artur zawołał, bo zaczął jęczeć, bo chciał wziąć do łóżka pieska, bo się gorzej poczuł, bo znowu próbował uciec.

Mam więc trochę więcej oddechu, niezależności.

To się świetnie składa, bo przyjechałem do Siostry, by rozmawiać o niezależnym życiu.

Zgoda, tylko muszę coś na wstępie powiedzieć, żebyśmy nie mylili pojęć. W pewnym sensie taki konstrukt jak „niezależne życie” w ogóle nie istnieje – zawsze zależymy od innych i ich działań, a jeśli próbujemy się z tego wyplątać, to zazwyczaj kończy się nieszczęściem. Po prostu jesteśmy stworzeni do miłości i wspólnoty – tak uważam.


CZYTAJ TAKŻE

 

ROZMOWA Z SIOSTRĄ MAŁGORZATĄ CHMIELEWSKĄ: To nie jest tak, że ja latałam po świecie i szukałam dzieci. Wręcz przeciwnie, wybierając życie w celibacie raczej nie spodziewałam się, że będę miała ich pięcioro >>>


Siostra Chmielewska, synonim kobiety niezależnej – takie mam skojarzenie.

Oooo, a co to dla pana znaczy?

Na przykład ten samochód, którym mnie Siostra przywiozła z dworca w nieodległym Ostrowcu. Siostra jest dobrym kierowcą?

Uważam, że niezłym. Albo inaczej – w miarę roztropnym.

W miarę. Poprzednim razem byłem lekko spanikowany. Pędziliśmy wąską drogą, a Siostra kierowała jedną ręką – drugą trzymała za oknem papierosa.

Jeżdżę coraz ostrożniej. Lata lecą, więc gdy np. jadę do Szczecina, to biorę już ze sobą kierowcę. Co nie oznacza, że nie zdarzyło mi się dostać mandatu za prędkość. Były też wypadki, ale nigdy z mojej winy. Raz cudem z Arturem przeżyliśmy. Gdy policjant, który był zresztą świadkiem tej kraksy, podchodził do naszego wozu, był przekonany, że to koniec. Tymczasem ja miałam złamaną nogę, a Artur jakieś skaleczenia.

A wracając do niezależności, dla mnie samochód jest narzędziem pracy, czymś absolutnie podstawowym.

Dwa lata temu ks. Boniecki w tekście na Siostry 70. urodziny pisał m.in. tak o jej młodości: „(...) M., bawiąca w (odpracowywanej) gościnie u niepokalanek, postanowiła zostać trapistką. W Polsce nie ma trapistek, więc M. zdecydowała, że wstąpi do benedyktynek, i pojechała do klasztoru w Żarnowcu. W Żarnowcu zamiast do klasztoru poszła na plażę nad jeziorem. Tam ogarnęło ją przerażenie na myśl o życiu zakonnym bez możliwości kąpieli i plaży, więc uciekła do Drohiczyna i tam została nauczycielką”.

Tak mniej więcej było (śmiech). Ja rzeczywiście uwielbiam pływać, więc faktycznie, gdy sobie wyobraziłam życie bez tej czynności, w dodatku w zamkniętym zakonie, Pan Bóg mi uzmysłowił, że to nie dla mnie. Co nie znaczy, że uważam klasztorne życie za więzienie i zależność – po prostu wtedy uznałam, że taki rodzaj powołania do mnie nie pasuje.

Był też inny, ważniejszy powód. Stanęła na mojej drodze wymagająca pomocy dziewczynka. Miałam do wyboru: albo myśleć o benedyktynkach, albo o dziewczynce. Wybrałam dziewczynkę.

A tak w ogóle, to ja nie mam kompletnie słuchu ani głosu, nie mogłabym śpiewać w klasztornym chórze. Nie nadawałabym się.


.ZOBACZ TAKŻE: DODATEK SPECJALNY NA JUBILEUSZ SIOSTRY CHMIELEWSKIEJ >>>

 


A do reżimu: wstawania na zawołanie, jedzenia na zawołanie, modlitwy na zawołanie?

Przecież ja tak ciągle żyję! Jemy i modlimy się – mówię o naszych domach – razem z naszymi mieszkańcami. Rytm dnia jest bardzo ważny. Daje poczucie porządku, bezpieczeństwa.

A gdyby tak w klasztorze nie pozwolili wychodzić?

To bym nie wychodziła.

A jakby kazali milczeć? Nie udzielać wywiadów, nie pisać bloga?

Tobym milczała i nie pisała. Tylko bym zapytała, co z tego, co powiedziałam albo napisałam na blogu, jest niezgodne z nauką Kościoła, skoro każą milczeć.

A jakby przełożony nie miał ochoty tego uzasadniać, jak w przypadku ks. Bonieckiego?

Tobym się temu podporządkowała. Nie jestem akurat do tej sfery życia przesadnie przywiązana.

Myślałem, że dla Siostry publiczne upominanie się o osoby wykluczone jest ważne.

Owszem, jest, dlatego uważam, że za podobne zakazy i nakazy, zwłaszcza gdy są nieuzasadnione, odpowiedzialność bierze ten, który je nakłada. Ja na szczęście z niczym takim się nie spotkałam. Chyba że liczymy komentarze w internecie, zgodnie z którymi jestem „katolewaczką” albo „pożyteczną idiotką”, gdy piszę o skandalu pozostawiania potrzebujących pomocy ludzi na granicy polsko-białoruskiej.

Siostra, choć złożyła we Wspólnocie Chleb Życia śluby, nie jest zakonnicą. Czy Kościół daje siostrom zakonnym w Polsce niezależność?

Bywa różnie, ale na pewno się to zmienia. Jest coraz więcej sióstr, które się wypowiadają publicznie, i które mają coraz mocniejszą pozycję.

A stereotyp siostry-służącej? Biskupowi, proboszczowi...

Bywa prawdziwy. Czasami zresztą same zakonnice się na takie życie godzą. Przy czym nie chodzi mi o służenie, np. pranie, które sama niejednokrotnie robię, tylko o służalczość. O godzenie się na coś, co mi nie odpowiada albo co przekracza moje możliwości.

I tyle ma Siostra do powiedzenia tym zakonnicom? Przecież one nie żyją w próżni, tkwią w jakimś systemie zależności, z którego często nie ma ucieczki.

To prawda, ale to też się powoli zmienia. To już nie są czasy takie jak wtedy, gdy śp. ks. Marcin Popiel, sławny proboszcz parafii Szewna, brał do seminarium w Sandomierzu jedną z urszulanek szarych, mądrą i wykształconą kobietę, a następnie toczył z nią na oczach kleryków rozmowę na temat Kościoła, filozofii i teologii...

Chciał coś zademonstrować?

Że kobieta, zakonnica to nie jest „idiotka od mycia toalet”.

Pamiętam pewną historię z własnego życia, gdy pracowałam w duszpasterstwie niewidomych w Warszawie. Na kolonie dla dzieci seminarium przysyłało nam – w ramach praktyk – kleryków, którzy później prosili o wypisanie opinii. Raz zrobiłam to ja, ale wkrótce się okazało, że opinia sygnowana przez kobietę jest nieważna.

To już jest dziś, na szczęście, niewyobrażalne.

Sama Siostra kiedyś opowiadała o biskupie, który Siostrę zrugał, że pali papierosy, mając dzieci...

Załatwiłam to krótko i na temat. „Ekscelencjo – powiedziałam – jeśli ma ekscelencja pewność, że w jego diecezji nie ma księży, którzy palą i mają dzie...”. „No już dobrze, dobrze” – przerwał biskup.

Potem żyliśmy w dobrych relacjach.


WEŹ, SŁUCHAJ! SIOSTRA MAŁGORZATA CHMIELEWSKA W PODKAŚCIE "TYGODNIKA POWSZECHNEGO" >>>

 


Czym jest niezależne życie dla ludzi, którym Siostra od dekad pomaga – bezdomnych, starych, chorych?

To życie w godnych warunkach, z możliwością wyrażenia własnego zdania, wpływania na bieg zdarzeń. To są fundamentalne rzeczy – dla każdego.

Stoję w sklepie przed ladą, mówię do Artura, żeby wybrał, którą chce kiełbaskę. On pokazuje palcem, a potem jeszcze przez jakiś czas powtarza z satysfakcją: „Artur kupił baskę”.

W kościele też chce być niezależny. Dlatego chodzimy do naszego, w Zochcinie – gdzie indziej byłby lekki przypał.

Bo?

Bo w tutejszej kaplicy wszyscy wiedzą, że Artur zapala świece, dzwoni w dzwonki, obmywa księdzu dłonie. I przyjmuje komunię pod dwoma postaciami – ksiądz specjalnie zostawia dla niego kielich na ołtarzu. Więc gdy Artur tego wszystkiego żąda w innym kościele, zapada lekka konsternacja. Włącznie z tym, że gdy zakrystian ominie nas idąc z tacą, to muszę go gonić, gnając aż do zakrystii, żeby przyjął od Artura pieniążek – bo inaczej zrobi mi piekło.

A wracając do pana pytania o niezależność. Kiedy przyjechali tu do nas uchodźcy i było naprawdę dużo ludzi, to dla logistycznej sprawności wypełniłam lodówkę po brzegi, a oni sobie z niej brali, co chcieli. Aż sobie uzmysłowiłam, że to są przecież ludzie, którzy jeszcze do niedawna wiedli niezależne życie. Mieli pracę, swoje nawyki. A skoro tak, to dla nich godne życie oznacza między innymi możliwość pójścia do sklepu i kupienia wszystkiego samemu. Dlatego każdy dostał specjalną kartę sklepu sieciowego.

Da się wieść niezależne życie w placówce pomocowej?

Zacznijmy od tego, że nie da się wieść nawet godnego – a co dopiero niezależnego – życia za 719 zł zasiłku stałego, który jest jedynym źródłem utrzymania większości naszych bezdomnych mieszkańców. Część z tych pieniędzy nam oddają, choć wiadomo, że za te kilkaset złotych nie kupimy im np. leków, więc musimy dokładać.

A warunki pobytu? Weźmy dom w nieodległych Nagorzycach, gdzie jeszcze kilka lat temu Siostra mieszkała, i gdzie jest jedna z kilkunastu placówek pomocowych Wspólnoty.

Mieszkają tam starzy, schorowani ludzie, matki z niepełnosprawnymi dziećmi. Mają swój kąt, żyją niezależnie, choć nie ma mowy, by sobie sami gotowali – choćby ze względów zdrowotnych.

A co do naszych bezdomnych mieszkańców, sytuacja jest trochę inna. Mieszkają w pokojach kilkuosobowych, również z przyczyn bezpieczeństwa. Kiedyś np. pewien pan dostał wylewu – gdyby mieszkał sam, nie zostałby odratowany.

Coraz głośniej mówi się o zasadzie „najpierw mieszkanie”: pomagamy osobom w kryzysie bezdomności, przyznając im po prostu własne lokum, zamiast koszarowania w placówce. W innych krajach to się podobno sprawdza.

Pomagam od lat i wiem, że wszystko zależy od człowieka. Wśród naszych bezdomnych mieszkańców są tacy, którzy na początkowym etapie na pewno by sobie sami w mieszkaniu nie poradzili. Na przykład zapiliby się bez placówkowego reżimu na śmierć. Ale bywa też, że ktoś po jakimś czasie przebywania w placówce dostaje mieszkanie i normalnie, niezależnie funkcjonuje. Bo przez ten czas oderwał się od życia na ulicy, nauczył się pracy, współdziałania, zdrowych relacji, nabył nowe nawyki.

Mieliśmy w Zochcinie pana, który wyszedł z więzienia, potem trafił do nas, a później dostał mieszkanie socjalne. Po jakimś czasie przychodzi i mówi: „Ja tego nie chcę, siostro. Nie zniosę samotności”. Alkoholik, poradziłam mu, żeby zatrzymał mieszkanie i jeździł tam co jakiś czas, ale żeby pracował i pomieszkiwał u nas.

A DPS? Taki przeciętny, gminny, z kilkuset mieszkańcami i kilkuosobowymi pokojami. To dobre miejsce do życia?

To też zależy od człowieka. Ale na pewno niedobre, jeśli zamieszkanie w nim nie wynikało z czyjegoś wyboru, tylko z musu.

W Polsce często wynika z musu: rodziny brak albo jest za granicą; niepełnosprawny, stary człowiek nie może liczyć na pomoc w mieszkaniu, więc idzie do placówki. I cierpi.

To jest dramat, wielka pomyłka oraz porażka państwa. I Kościoła.

W parafiach?

Tak, zwykle ta sfera wspólnotowego życia jest na tym poziomie kompletnie zaniedbana. Mieszkają między nami starzy, schorowani ludzie, którymi nikt się nie interesuje. Oczywiście nie zawsze tak jest. Znam parafię na południu Polski, gdzie organizuje się nawet starszym ludziom darmowe naprawy sprzętów domowych.

Ale to są akcje – system nie funkcjonuje. Opieka środowiskowa, czyli pomoc społeczna dochodząca do mieszkania, jest najczęściej fikcją.

Jeśli na miejsce w jednym ze znanych mi środowiskowych domów samopomocy czeka w kolejce trzydzieści osób, a zwalnia się ono tylko w jednym przypadku – śmierci – to coś jest chyba z tym państwem nie tak.

Skoro jesteśmy przy państwie, to śledziła Siostra na pewno kolejny protest osób niepełnosprawnych i ich opiekunów w Sejmie...

Śledziłam. I myślę o nim to samo, co poprzednio – fakt, że doprowadzono tych ludzi do takiej desperacji, jest absolutnym skandalem. W kraju – nie oszukujmy się – dość bogatym, dopuszcza się do tego, by osoba niepełnosprawna miała 1400 z okładem złotych renty socjalnej. To jest plama na honorze tego państwa. I Kościoła.

Co mógłby zrobić?

Mówić. Przecież to jest sama esencja nauczania Kościoła. Sama istota nauczania świętego Jana Pawła II – o pomaganiu starym, chorym, bezradnym, uciekającym przed wojnami.

Można by JPII cytować, zamiast bronić przed filmem dokumentalnym?

Nie tylko JPII, także Franciszka. Niestety, nie słyszałam wypowiedzi żadnego biskupa o sytuacji osób niepełnosprawnych.

Protestujący walczyli o podniesienie renty socjalnej.

O te nędzne 1400 złotych, które dostaje Artur, wraz z dodatkiem 500 zł. Również dlatego śledzę sejmowe protesty – ci ludzie walczyli także w imieniu Artura.

Jego 1900 zł wystarcza?

Oczywiście, że nie. Na samo jedzenie i ubranie by wystarczyło. Ale jemu do godnego życia trzeba zapewnić różne rzeczy. Musi mieć T-shirty z postaciami z bajek – Scooby-Doo i innymi. Jedna bluza sto złotych. Musi mieć inne ukochane gadżety, np. ostatnio lupy. Musi mieć fryzjera, dentystę, lekarza. I leki.

Artur i tak ma szczęście, bo się z nim dzielę własną rentą, a i darczyńcy coś dorzucą. Ale tysiące podobnych do niego, niepełnosprawnych i chorych ludzi skazuje się w tym kraju na żebractwo.

Rząd obiecał tzw. świadczenie wspierające. To dla tych, którzy zmieszczą się w nowej, stupunktowej skali potrzeb między 70. a 100. punktem.

Już widzę uzdrowiciela z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych...

Uzdrowiciela?

Tak, kolejnego orzecznika, który jak zobaczy, że Artur sam idzie do ubikacji, to orzeknie, że się w tej skali potrzeb nie mieści. W ten sposób ZUS uzdrawia ludzi od dawna. Wyobrażam sobie też tych znękanych rodziców, opiekunów, którzy znowu gromadzą pliki papierów, zaświadczeń, tylko po to, by na koniec się dowiedzieć, że dziecko dostało 69 punktów...

„Znękany opiekun”... Niektórzy z nich mawiają, że są uwięzieni.

Bo są: taka kobieta – bo to zwykle są kobiety – nie pracuje, urywa kontakty społeczne, rodzina przestaje się odzywać. I coś, co znam z autopsji: ciągła, 24-godzinna czujność, ciągłe kontrolowanie. Taki opiekun, jeśli nie jest odporny, może zwariować.

Psychika działa tak, że pewnych nawyków, niepokojów czy lęków nie da się już wymazać. Mimo iż Artur od kilkudziesięciu dni opuszcza na kilka godzin dom, to nawet jeśli w tym czasie wsiadam w samochód, by zrobić zakupy, pojawia się odruchowa myśl: trzeba szybko wracać. A ja i tak mam luksus. Ludzi, którzy mi w razie czego pomogą. Jest pani Wiola, współpracownicy, moje pozostałe przybrane dzieci.


CZYTAJ TAKŻE

 

NAJSŁABSZY POWINIEN BYĆ VIPEM. S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA: Istnieje „przemoc pomocowa”. Ludzie, którzy nie mają do czynienia z potrzebującymi na co dzień, mówią: damy pomoc rzeczową, a nie gotówkę, bo wiemy lepiej >>>


To taka Siostry prywatna opieka wytchnieniowa – kolejny element systemu, który nie działa.

A nawet jeśli w jakimś samorządzie działa, to takim osobom jak ja i Artur do niczego się nie przyda. Bo żeby ktoś mnie zastąpił w opiece nad nim, muszę mieć pewność, że z tą osobą dobrze poczuje się Artur. A na to trzeba czasu.

Środowisko osób niepełnosprawnych i ich opiekunów czeka na ustawę o asystencji osobistej – obiecane dawno temu przez kancelarię prezydenta i rząd prawo, które każdemu potrzebującemu zagwarantuje asystenta, pomagającego mu lub jej pracować, wychodzić, robić zakupy, normalnie żyć.

Bardzo by się coś takiego przydało. Znam człowieka jeżdżącego na wózku, który dzięki naszej pomocy – właśnie takiej asystencji – skończył studia, a teraz pracuje. Jest niezależnym, fantastycznym facetem, ekonomistą. Więc takie rozwiązanie popieram, choć równocześnie wątpię, by ktoś przed wyborami wyłożył na to pieniądze. Bo u nas pomoc to jest głównie zestaw głodowych świadczeń: za dużo żeby umrzeć, za mało żeby żyć.

Artur, powtarza Siostra często, nie mógłby żyć w placówce.

Umarłby tam w ciągu dwóch, może trzech miesięcy. Udusiłby się w wyniku ataku padaczki albo faszerowaliby go psychotropami, żeby go „uspokoić”. Raz był przez chwilę w szpitalu, to go zastałam na łóżku z potłuczoną twarzą, i jeszcze mi wmawiano, że takiego go przywiozłam...

Placówka jest więc wykluczona. A co innego przyniesie przyszłość, gdy mnie już nie będzie, nie wiem. Jedno z moich przybranych dzieci zadeklarowało, że się Arturem zaopiekuje – ale to bardzo trudne zadanie.

Na razie, na ile potrafię, staram się zabezpieczyć Artura na przyszłość. Żeby mój koniec nie był też początkiem jego końca. ©℗

S. MAŁGORZATA CHMIELEWSKA (ur. 1951) jest społeczniczką, prezeską Fundacji Domy Wspólnoty Chleb Życia, byłą przełożoną polskiego oddziału Wspólnoty Chleb Życia. Mieszka w Zochcinie. Założyła w Polsce dziewięć domów dla osób bezdomnych i chorych. Osoby niepełnosprawne wspiera stypendiami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej
Szefowa działu fotoedycji w „Tygodniku Powszechnym”. Fotografka i fotoedytorka, za swoją pracę dwukrotnie nominowana do Grand Press Photo, laureatka tej nagrody w kategorii Środowisko 2020. Portrecistka,  Autorka fotoreportaży z obozów dla uchodźców w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Miłość na zawołanie