Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zacznijmy od cytatu. „Wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci, stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych wsparcia najbliższej rodziny. Funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób dorosłych. Tym bardziej trudno je uznać za odpowiednie dla prawidłowego kształtowania postaw i rozwoju emocjonalnego dzieci”.
Nie, to nie wyimek z internetowego komentarza. To oficjalne uzasadnienie nowelizacji ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, autorstwa posłów PiS, zgodnie z którą nie będzie można ulokować w jednym budynku bądź na jednym podwórku domu dziecka i domu pomocy społecznej. Intencja? Aż nadto klarowna: człowiek młody nie powinien się ze starością stykać, bo „funkcjonowanie w takim otoczeniu” może mu zaszkodzić.
Ale to nie bezwstydny pokaz ageistowskich fobii niepokoi tu najbardziej. W 2011 r. dokonano – tak się zdawało – rewolucji w polskiej pieczy zastępczej, słusznie uznając, że istnienie sieci wielkich domów dziecka jest nie tylko anachronizmem, ale też cywilizacyjnym i moralnym skandalem. Za kilka lat – zapowiadały poprzednie rządy – opiekuńczo-wychowawcze molochy zaczną znikać, a zastępować je będzie rodzinna piecza zastępcza.
Dziś wiadomo, że z tych planów niewiele wyszło. Duże domy dziecka mają się dobrze, rodzin zastępczych nie przybywa (samorządy nie mają pomysłu, a czasem chęci, by je pozyskiwać), a dzieci do lat 6, czyli takie, które w domach dziecka nie powinny się już wedle prawa znaleźć, nadal są upychane w molochach (takich dzieci jest od kilku lat – niezmiennie – około 2 tys.).
Za przykład niech posłuży Łódź: „dom małego dziecka” przy ul. Drużynowej nie tylko nie zniknął, ale przyjmuje nawet niemowlaki. I choć dopuszczalna liczba miejsc wynosi tu 30, w ośrodku przebywa ponad pięćdziesiątka podopiecznych. Innego wyjścia – tłumaczą prowadzący dom – nie ma, bo brakuje rodzin zastępczych.
To nie ochroną najmłodszych przed starością powinien się zajmować nowy rząd, ale ochroną życia – dwumiesięcznych, rocznych czy trzyletnich dzieci, które trafiają do „biduli” rodem z połowy ubiegłego stulecia. ©℗
Do sprawy wrócimy w jednym z następnych numerów „TP”.