„To co było, widzimy bez bólu"

"TYGODNIK POWSZECHNY": - W czasie Festiwalu Nostalgia przypominany jest film Andrieja Tarkowskiego o takim właśnie tytule. Czy można go uznać za uchwycenie istoty zjawiska albo figury człowieka nostalgicznego?

23.10.2007

Czyta się kilka minut

DARIUSZ CZAJA: - Prawdę powiedziawszy, mam dziś kłopot z tym filmem. Kiedyś, dzieckiem jeszcze, byłem nim oczarowany, zresztą wspomnienie tamtej projekcji samo w sobie jest doświadczeniem nostalgicznym. Początek lat 80., krakowskie kino Mikro, pokaz parokrotnie przerywany, bo padał deszcz i sufit przeciekał, co nawiasem mówiąc znakomicie korespondowało z deszczowymi kadrami z samego filmu. Podobała mi się wtedy frasobliwa gęba Olega Jankowskiego, zjawiskowa blondwłosa Domiziana Giordano w roli tłumaczki. Na długo zostały mi w pamięci wizyjne sceny: ptaki wylatujące z sukienki okrywającej posąg Matki Boskiej, scena w pokoju hotelowym, przeciągnięta do granic wytrzymałości... Tak, to było piękne, właśnie nostalgiczne. Ale kilkanaście lat później, gdy oglądałem "Nostalgię" już bardziej na zimno, nie umiałem w sobie odnaleźć tego niegdysiejszego afektu. Film wydał mi się może nie pusty, ale jakoś deklamacyjny, sztuczny, pretensjonalny, w dodatku operujący szantażem emocjonalnym, który jeszcze pogłębił się w nieznośnym "Ofiarowaniu". I tłumaczka też jakby przytyła. Dzisiaj, jeśli mimo wszystko jestem za nim, to raczej z powodów pozafilmowych. To przecież dzięki paru kadrom z "Nostalgii" znalazłem się pewnego lata w Bagno Vignoni, w pocysterskim opactwie San Galgano czy w Civita di Bagnoreggio, przedziwnym umarłym mieście na wzgórzu, a dosłownie trzy miesiące temu w kaplicy w Otranto, która stworzyła tak niezwykłą scenografię we wspomnianej scenie z ptakami.

Natomiast nie trafia do mnie to udręczenie Gorczakowa, rosyjskiego pisarza, który będąc we Włoszech jest umęczony włoskim pięknem, nie chce tego wszystkiego oglądać i myślami ciągle wraca do rosyjskiego chutoru, do żony. Mało tego: który jest przekonany, że rosyjska nostalgia, ociekająca nieukojonym, bezbrzeżnym smutkiem, to coś całkiem osobnego, wyrafinowanego i niedostępnego innym. Znakomity kontrapunkt dla takich wyobrażeń można znaleźć u Wieniedikta Jerofiejewa w powieści "Moskwa-Pietuszki", gdzie - pamiętamy - ci sympatyczni rosyjscy alkoholicy, wyjątkowo skądinąd rozgarnięci, dyskutują o tym nieopisanym rosyjskim smutku, którego jakoby nikt nie rozumie... Autoironia Jerofiejewa jest zabijająca, trafia celnie w to nadęcie i emocjonalny koturn. Nie wiem, czy nie ciekawszy jest dokument "Tempo di viaggio", zrobiony przez Tarkowskiego przy okazji kręcenia "Nostalgii", pokazujący, że Gorczakow to prawdziwe alter ego reżysera, który nie potrafił zadomowić się we Włoszech. Lektura "Dzienników" Tarkowskiego to wrażenie tylko pogłębia. Rzadka sytuacja: reżyser okazuje się postacią z własnego filmu.

Pomost nad jeziorem

- Nostalgia oddziela nas od realnego świata, każe żyć tylko wspomnieniem?

- Zależy, o jakiej nostalgii mówimy. Bo są różne jej postacie. Definicja słownikowa opiera się na źródłosłowie greckim, mówiącym o powrocie i cierpieniu - nóstos i álgos, przy czym chodzi przede wszystkim o pragnienie powrotu do ojczyzny, tęsknotę za miejscem urodzenia. Ale nostalgia przywołuje też kilka pojęć mniej lub bardziej bliskoznacznych. Widzę ją w otoczeniu słów takich jak pamięć, pragnienie, melancholia, sentymentalizm czy romantyczne marzenie. Melancholia to doświadczanie utraty - podobnie nostalgia. Ale gdy melancholik opłakuje stratę i babrze się w swoich bebechach, to nostalgik próbuje ją odzyskać, choć wie, że to złuda. Nostalgia to też marzenie o szczęsnych chwilach. Jest taka ładna Marii Janion definicja romantycznego marzyciela: jest tam, gdzie go nie ma, a nie ma go tu, gdzie jest - co w dużym stopniu odpowiada figurze nostalgika. Wreszcie pamięć, rzecz bodaj najważniejsza, bo przecież opowieść nostalgiczna jest zawsze zwrotem w przeszłość. Jesteśmy co prawda zrobieni z mięsa, ale może przede wszystkim z nieokreślonej, ale dojmująco realnej materii: czasu. Czasu, a więc i pamięci. Stąd też możliwość powrotu do miejsc, osób, przedmiotów, które kiedyś były przy nas. Główną cechą nostalgii jest przecież wskrzeszanie i przywoływanie przeszłości. Prowizoryczna fenomenologia nostalgii prowadziłaby więc do wyróżnienia w niej trzech elementów niezbywalnych: najpierw pragnienie, dzięki któremu "wychodzimy z siebie", dalej: ruch wstecz, ku jakiejś postaci przeszłości i wreszcie ów słodko-gorzki smak niespełnienia.

I teraz pytanie: czy nostalgia wyrzuca nas z bezpośrednio doznawanego świata? Chyba nie każda. Jest taka, która prowadzi do szaleństwa, choroby; w języku angielskim synonimem nostalgii jest home-sickness, choroba za domem, niekiedy śmiertelna. Ale są różne kolory nostalgii, nie tylko bolejąco-

-płaczące - podobnie jak są różne odcienie melancholii. Jest melancholia prowadząca do bezwładu, apatii, śmierci, i melancholia, która nie zapomina o stracie, ubywaniu, kruchości, ale próbuje przekuć tę słabość w siłę. W nostalgii zauważa się zwykle gorycz, a przecież pojawia się w niej także pewien rodzaj słodyczy: przez chwilę przenosimy się przecież myślą w jakieś miejsce lub czas, co daje cząstkowe przynajmniej spełnienie. W finale, owszem, dojdzie do głosu smutek lub wręcz cierpienie, niemniej smak nostalgii wydaje się podwójny: słodko-gorzki. Zauważmy też, że na ogół mówimy o napadach nostalgii: nie tkwimy w niej nieustannie, ale dopada nas ona czasami, i to całkiem niespodziewanie. Jak choćby dalekiego od wszelkiej łzawości Gombrowicza, który w Berlinie Zachodnim - w tym pamiętnym zapisie z "Dziennika" - czuje nagle wiejący ze wschodu wiatr, zapach równin mazowieckich...

I prawie się rozkleja.

- Ale nostalgia łączy się nie tylko z kondycją emigranta tęskniącego za ojczyzną. Opuszczonym krajem może być chwila z przeszłości...

- ...miejsce, nastrój. Weźmy taki standardowy obrazek, w którym wielu z nas, niegdysiejszych, jakże wrażliwych chłopców, się odnajdzie: jakiś pomost nad jeziorem, mamy te naście lat, dziewczyna z powłóczystym włosem obok, słońce nieprzytomnie zachodzi, przeszłości jeszcze nie ma, bo i skąd, przyszłości jeszcze nie ma, bo jest nie do wyobrażenia, jest tylko to ciepłe teraz - ech... I po latach pragniemy do tego powrócić. Nostalgia jest pragnieniem wyjścia. Jestem tu i teraz, piję kawę, ale przez chwilę chciałbym być gdzie indziej, jak ów marzyciel, którego miejsce jest zawsze "tam". Potem jednak wracam i tym nostalgia różni się od melancholii, będącej - w wersji ciemnej, skrajnej - raczej porzuceniem świata, zamknięciem w kapsule własnych myśli, kompletnym brakiem zainteresowania tym, co poza nią. Nostalgia jest wyjściem poza ten klosz: a może jednak tam pojadę? jeśli nie mogę wrócić do tamtego czasu, to chociaż go przywołam?

Myślę też, że nostalgia - tym razem rozumiana nie jako przelotne uczucie, ale rodzaj duchowej dyspozycji - jest czymś, co może poznawczo otwierać. Bo nostalgia w specyficzny sposób oświetla świat, odkrywa enklawy rzeczywistości inaczej niedostępne. Jak melancholia uzmysławia, że świat jest kruchy, że kosmos, w którym mieszkamy, jest podszyty nicością, tak nostalgia jest opowieścią o naszym realnym miejscu, o tym, skąd jesteśmy naprawdę. A jesteśmy zawsze "nie stąd", co można rozumieć nie tylko w sensie topograficznym, ale szerzej: metafizycznym. Chodzi o opisywaną przez Eliadego nostalgie des origines, tęsknotę za początkami, źródłami, za rajem. Taka jest nostalgiczna opowieść o przygodności naszego bycia tutaj i o tym, że choćbyśmy się nie wiem jak starali i ewokowali czas przeszły, niestety dokonany, nasze wysiłki skazane są na niepowodzenie. Ale samo pragnienie złudą nie jest.

Połomski i Haendel

- Od postaci tęskniącego za Rosją poety przeszedłeś aż do człowieka jako takiego, "wygnańca Ewy"...

- Bo też nostalgia jest pojęciem nader pojemnym i różnorodnym, podobnie jak różnorodne są bodźce, które wywołują nostalgiczne ataki. W moim - ale pewnie nie tylko moim - doświadczeniu ważna jest tutaj muzyka, i to nie żadne Haendle czy Mahlery, ale bywa, że muzyka pop, czasem nawet ta pogardzana przez tzw. koneserów. Więc ja nostalgizuję się przy polskiej muzyce z lat 60. i 70., krainie mych marzeń oraz snów. Nie twierdzę, że dzieje się to zawsze w stanach wzorcowej trzeźwości. O nie, tak wysoko moja myśl nie szybuje. Wehikuł czasu jak najbardziej może się przydać. Oczywiście, generalnie rzecz biorąc, wolę Jerzego Haendla od Jerzego Połomskiego, co mnie chyba trochę usprawiedliwia, bo przynajmniej widać, że dostrzegam różnicę. Ale właśnie piosenki tego ostatniego, Klenczona, wczesnego Niemena, Piotra Janczarskiego i grupy skifflowej No To Co, Violetty Villas ("W górach jestem owieczką, co się wspina na szczyt, a na morzu łódeczką, która czeka na świt"... - czy ktoś pamięta ten wstrząsający dystych?) wywołują we mnie przypływy nostalgii za minionym. Nie zalewam się co prawda łzami jakoś gwałtownie, ale odgrywam w sobie przy pomocy dźwięków prywatny spektakl pogoni za utraconym czasem. Tak nawiasem, to powiem szczerze: jakoś nie ufam ludziom, co to jak przejść koło ich chałupy, to nic ino cięgiem Bach i Bach...

- Może właśnie muzyka jest szczególnie dobrym wehikułem dla nostalgii, bo między słuchanymi kiedyś dźwiękami zachowują się drobiny nas samych?

- Rzecz w tym, że muzyka to taki język, który nami włada niepodzielnie, wsącza się nie tylko w głowę, w rozum, ale jest cielesno-emocjonalny i dlatego tak zapada w pamięć. Wszyscy mamy na pęczki różnych muzycznych fragmentów, które coś w nas odpominają i naturalnie nie muszą to być utwory ani szczególnie smutne, ani wybitne. Film umie to doskonale wykorzystywać. Jeden tylko przykład: rewelacyjnie użyta przez Almodóvara w "Porozmawiaj z nią" piosenka "Paloma", czyli dancingowy paw nad pawie. Ale zaśpiewana w filmie przez Caetano Veloso w cudownej instrumentacji z wiolonczelą, nagle odsłania całkiem inny wymiar. To właśnie wtedy Dario Grandinetti odchodzi od słuchającego towarzystwa, nie wytrzymuje napięcia, po policzku ścieka mu łza. On ryczy, ja ryczę, ale patrzę w bok - połowę kina też ryczy. No, tak to właśnie działa. Jak słucham np. "Po ten kwiat czerwony", to bawię się tym i wzruszam ("przyjdę, nie zasmucę, powiem, po com musiał iść" - potęga!), acz smutek, jak najbardziej, występuje na koniec. Ale to było wliczone w cenę ryzyka. W "polskiej" nostalgii jest coś mimo wszystko letniego. Mówiąc o nostalgicznym pejzażu, nastroju, piosence, opisujemy stan łączący się z duchową niewygodą, ale raczej nieprowadzący do podcinania sobie żył... Przypomnijmy sobie, te z nostalgicznego pragnienia biorące początek, filmy Andrzeja Barańskiego, tam jest coś z tego klimatu, o którym mówię.

- Pisze gdzieś Jerzy Pilch, że "kace po muzyce były nie do zniesienia"... Nie dotknąłeś aby jeszcze jednej cechy nostalgii: domieszki kiczu?

- Potwierdzam obserwacje prozaika Pilcha w całej rozciągłości. Żeby nie było, że samym Połomskim człowiek żyje, to powiem, że przytrafiło mi się coś takiego ostatnio po wysłuchaniu Haendlowskich arii w wykonaniu wielkiej Lorraine Hunt. Naprawdę, nie do wytrzymania. Dobrze wiem, jak ciężko się po tym pozbierać. W końcu powrót z przestrzeni muzyki to powrót z krainy idealnej, świata bez skazy, do brutalnej, brudnej rzeczywistości. A to nie może skończyć się dobrze. Ale wracając do czułostkowości, kiczu i sentymentalizmu. Jest taka niezwykła, nagrana na żywo w weneckiej Caffe Quadri, płyta Uri Caine'a. Otóż Caine ze swoim zespołem wykonuje na niej muzykę Wagnera, ale zupełnie nietypowo zaaranżowaną, pozbawioną tego nieznośnego ciężaru i patosu, z jakim często się ją gra. Kwartet smyczkowy, fortepian i akordeon(!). Tyle. Zamiast wagnerowskiej masy dźwiękowej odkrywamy nagle odurzające pokłady liryzmu, ale też urok nieledwie kawiarniany, miejscami ckliwy, nieco dwuznaczny - cudownie nostalgiczny właśnie. Z tego wagnerowskiego czołgu wyfrunął nagle motyl. Żaden Gabrieli czy Vivaldi nawet nie przeniósł mnie nigdy tak realnie - fizycznie nieomal! - do Wenecji jak właśnie ten kawiarniany, czasem landrynkowy Wagner... No, w każdym razie mnie to bierze. Jak cholera.

- Gorczakow we Włoszech, wagnerowska Wenecja... Czy figurą nostalgika jest człowiek, który podróżuje, odkrywa nowe miejsca, ale jednocześnie myślami cały czas wraca do jakiegoś opuszczonego domu?

- Zapewne tak, ważny tu jednak będzie stopień świadomości. Bo czym innym jest marzyć, tęsknić, próbować odpomnieć światy minione, z wiedzą, że tak naprawdę nigdy do nich nie wrócimy, czym innym zaś być głęboko przekonanym, że - jak określił Kundera postawę utopijną - "życie jest gdzie indziej", że tak naprawdę dopiero kiedyś się zacznie, a teraz to tylko jakaś próba. Ta druga postawa jest zabójcza, wysysająca z życia smak i sens. Ta pierwsza może być życiodajna, każe nam dążyć do jakiegoś nieustannie umykającego punktu, gdy niejako po drodze poszerzamy nasz duchowy świat. To jest ta Kawafisowska Itaka, do której się zmierza - ona jest jak latarnia morska wskazująca kierunek - ale której się nie osiąga. Nostalgia jako nieustająca ucieczka może przejść w nieuleczalną chorobę, nostalgia jako sezonowa podróż może być jak to dotknięcie ziemi przez mitycznego Anteusza: przywracające do życia, ozdrowieńcze doświadczenie. Sam jestem genetycznym nostalgikiem, ale przecież nie siedzę zabarykadowany w ciemnej piwnicy od rana do nocy, wspominając, że kiedyś było lepiej.

Rewers postępu

- Współczesność wydaje się przecież sprzyjać nostalgii, czasem w dość dziwnych przejawach, gdy np. dorośli kupują płyty dvd z dawnymi "dobranockami". Czy jest to niejako rewers czasów, które na awersie mają wypisane nieustanny postęp, pęd historii?

- Oczywiście. Dzisiejsza idolatria prędkości, historyczne przyspieszenie, niemające precedensu w kulturach minionych, to potężne siły wywłaszczające nas z samych siebie. Podświadomie więc szukamy oparcia w rzeczach stałych. I znajdujemy je w przeszłości. Przeszłości zmityzowanej, mocno przefiltrowanej przez selektywną pamięć, ale też tylko taka przeszłość może nam się na coś przydać. Jak pisał Miłosz w "Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada", tym cudownym poemacie o pamięci: "wychwalamy życie minione / za to, że to co było, widzimy bez bólu". Otóż to, chcemy pamiętać, chcemy powracać, ale w taki właśnie: wyidealizowany, odsączony z realnego bólu i niewygody świat. Może ten mechanizm pamięci tłumaczy nieco te dziwne dla niektórych nostalgie za PRL--em... Toż nie do Władysława Gomułki czy Edwarda Gierka ludzie tęsknią, ale do swojej - a jakże: idealizowanej! - młodości, bo innej przecież nie mieli. W gruncie rzeczy mniejsza z tym, że posługujemy się w tym celu starym przebojem czy kadrami z kiepskiego serialu. Nawet jeśli są to bodźce - by tak rzec - słabe ontologicznie, to wyrywają nas z tego biegu donikąd, wręcz ratują. Bo nostalgia cała zwrócona jest przeciw znikliwej naturze świata. Groźną chorobą nie jest nostalgia, ale jej zła siostra: amnezja. Cierpieć na amnezję to znaczy nie wiedzieć ani skąd się jest, ani kim się jest. Pamięć nadaje przynajmniej naszemu życiu jakąś ciągłość i spójność. A niechby nawet jej ucukrowany pozór. Jak tej babci z "Nakarmić kruki" Carlosa Saury, która wpatrywała się pod koniec życia w dziesiątki przypiętych do kilimu starych fotografii i dzięki temu, dzięki nostalgicznej podróży w przeszłość, mogła nadal żyć. Te kawałki naświetlonego papieru trzymały ją przy życiu. Jak ona się pięknie uśmiechała...

Jest taki krótki, znakomity tekst Sławomira Mrożka, zatytułowany "Prowincja". Pisze tam o sobie, prowincjuszu z Borzęcina, i o Fellinim, z prowincjonalnego Rimini.

O wspólnym im zakotwiczeniu w prowincji, o tym, jak twórczo wykorzystali nostalgię za miejscem urodzenia. I w pewnym momencie Mrożek powiada, że właściwie każdy

z nas jest jakoś prowincjonalny. I że siłą, jaką daje prowincja opuszczona, jest tęsknota, mądrze przepracowana tęsknota za nią. Bo ostatecznie to, co w nas najsilniejsze, to właśnie tęsknota. Tęsknota i zmęczenie, dodaje. Wynika z tego, że nie ma sensu walczyć z nostalgią, wierzgać przeciw ościeniowi. Póki tęsknimy, wciąż jeszcze żyjemy. Słaba to może pociecha, ale zawsze jakaś jest.

Z Dariuszem Czają rozmawiał Andrzej Franaszek

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Tygodnik o Nostalgii (42/2007)